Głupcy i szaleńcy, czyli naród taki jak trzeba
W naszym polskim salonie (galerii, akademii…), czyli na forach dyskusyjnych poczytnych portali, część naszych rodaków wyrzuca dziś z siebie wiele gorzkich słów pod adresem , przywódców politycznych i wojskowych z okresu ostatniej wojny. Ale padają tu także słowa niezwykle brutalne, wręcz pogardliwe. Takich słów dotąd w ustach Polaków nie słyszano.
Oto próbka języka tych komentarzy:
Polscy politycy to ludzie, którzy byli i są totalnymi idiotami. Przykład? Ten przygłup Beck. Czyli ktoś, kto nabrał się na piękne słówka Anglików, którzy jak zwykle kłamią jak z nut… I ten osioł patentowany sprokurował nam przez swoją tępotę okupację niemiecką. Ratować honor Polski mu się zachciało… Zresztą, Polak zawsze pobija rekordy głupoty, nie ma pojęcia, kto jest jego faktycznym wrogiem… Polacy to przecież pożyteczni idioci. A nasze zachowanie w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego? Kretynizm i barbarzyństwo. Powstanie – akt przeciwko rozumowi. Mógł on utwierdzić takich na przykład Skandynawów, że daleko nam, oj daleko do społeczeństw cywilizowanych ( jak oni). Dlaczego? Bo nasze szare komórki nie pracują normalnie, myślenie to nie nasza specjalność. Z pragmatyzmu pała i marsz do przedszkola politycznego. Taka polska, czysto polska niewydolność.
I wniosek, jaki autorzy tych opinii formułują po tych błyskotliwych wywodach:
Musimy jako Polacy totalnie przewartościować swoją historię i wreszcie pojąć (tak, jak to wbijali nam do głowy przez cały PRL komunistyczni propagandyści, z miernym jednak skutkiem), że nasza historia to historia napisana przez idiotów. Dlatego trzeba oddać się w ręce silniejszych i mądrzejszych. Tych, którzy myślą prawidłowo. Prawidłowo, czyli pragmatycznie. Trzeba wreszcie przyjąć do wiadomości, jak niebezpieczni jesteśmy sami dla siebie.
Tak – streszczając – wyrażają się o swojej historii zarówno liberałowie, ludzie którzy żyją wspomnieniami peerelowskiej młodości, jak i typowi nacjonaliści. Zestaw podobnych poglądów spotyka się u niejednego narodowca, który ze zgrozą mówi o polskich powstaniach. Ci ostatni zwłaszcza – nie wszyscy na szczęście – piętnują polski czyn zbrojny pod hasłem: Za dużo ofiar. Oni, realiści i mózgowcy uznają tylko walkę cywilną. Potępiają insurekcjonizm, jako najgorszy grzech naszych dziejów.
Identyczną tonację – nawet rodzaj przymiotników jest ten sam – wprowadza do swoich wywodów na temat naszych rzekomych błędów prowadzących do tak tragicznego przebiegu ostatniej wojny także pewna grupa ludzi z cenzusem: profesorów i doktorów, publicystów o znanych nazwiskach, nie rzadko kojarzonych z prawicą. Są wśród nich historycy zawodowi oraz autorzy książek w rodzaju „Obłęd 44”, czy „Jakie piękne samobójstwo” oraz ich entuzjastyczni recenzenci.
Oto wybrana na chybił trafił próbka tego stylu i rodzaju myślenia: Histeryczne uniesienia patriotyczne…; niedojrzała państwowość…; samobójcze szaleństwa „Burzy” i powstania warszawskiego…
Dzieło pt. „Jakie piękne samobójstwo” to wyraz, jak się tu ujmuje: realistycznej, pragmatycznej, rozliczeniowej i oskarżycielskiej szkoły myślenia o Polsce i jej przeszłości. Książka jest bezkompromisowa, oskarża naszą „państwową ławę” o głupotę, historyków zaś o nieodrabianie lekcji .
Jako wzory mądrości geopolitycznej, w tego typu publikacjach, pojawiają się: państwo Izrael, dyscyplinujące własne społeczeństwo oraz nieustannie prowadzące wojnę o przetrwanie, a zwłaszcza Prusy i ich imponująca dbałość o własny interes. Państwa, które wiedzą – jak uświadomił im to Bismarck – że politykę zaczyna się od mapy. A więc Prusy zbroiły się po zęby i straszyły całą Europę (kłamiąc przy okazji na potęgę i oszukując – o czym się nie wspomina). Niestety, Polacy niczego z geopolityki nie rozumieją i nieustannie przeklinają swoje geopolityczne położenie. Ignoranci geopolityki (…) odwołują się najczęściej do honoru, racji moralnych i „egzotycznych sojuszy”. Tu parę miłych słów poświęca się tradycyjnie ministrowi Józefowi Beckowi: Aż dziw bierze, że szefem polskiej dyplomacji mógł być ktoś (…), kto nie rozumiał, że o wojnie decyduje stosunek potencjałów, a nie „honor”… Toteż nie dziwota, że Anglicy owinęli go sobie dookoła palca, widząc w nim nadętego, łatwego do zmanipulowania głupka.
I pointa: Jest czymś oczywistym, że prawdziwą alternatywą dla politycznych szaleństw paranoików pchających nas do wojny – zgodnie z główną tezą autora omawianej książki – jednocześnie na dwa fronty (…) jest szkoła politycznego myślenia Romana Dmowskiego. I tu wymienia się zasadnicze jej zalety: pragmatyczna, realistyczna, modernizacyjna, uwzględniająca stosunek potencjałów i własne niedobory. I – co najważniejsze – nowoczesna oraz krytyczna wobec zastanego modelu polskości, ale starająca się podnieść polskość na wyższy poziom. (…) Jakże pięknie ujął to na końcu swojej książki (tu pada nazwisko znanego prawicowego autora książki „Jakie piękne samobójstwo”): „Nowatorstwo Dmowskiego polegało na odkryciu przed Polakami, że istnieje coś, co można nazwać walką cywilną. I ta właśnie walka cywilna, prowadzona nie od wielkiego dzwonu, nie zrywami, ale na co dzień, jest obowiązkiem polskiego patrioty. I ona to, a nie gotowość do oddawania życia >kiedy przyjdzie czas< zadecyduje o zwycięstwie bądź klęsce sprawy polskiej<”.
Dwie wojny Rotmistrza
Co robi inteligencja polska?, pytał Cyprian Kamil Norwid w 1863 roku Dyktatora powstania styczniowego Romualda Traugutta, w Paryżu, zaniepokojony wieściami z kraju.
Jest na koniu, usłyszał w odpowiedzi.*)
Witold Pilecki był na koniu, dosłownie i w przenośni od 17 roku życia. To wtedy, w 1918 roku w Wilnie jako uczeń gimnazjum ten polski skaut (jako trzynastolatek założył pierwszy zastęp harcerski) wstąpił do działającej w konspiracji POW (Polskiej Organizacji Wojskowej). Przerwał naukę, by pod koniec tego roku zaciągnąć się wspólnie z grupą przyjaciół harcerzy do oddziałów Samoobrony Wileńskiej gen. Wejtko – w noc sylwestrową przejęły one władzę w mieście. W miesiąc później wileński gimnazjalista służył w oddziale kawalerii braci Władysława i Jerzego („Łupaszki”) Dąmbrowskich. Walczył pod tym dowództwem przez pół roku – na przemian z Niemcami i bolszewikami, zdobywając m. in. Brześć, Lidę, Baranowicze, Mińsk Litewski. W październiku 1919 r. siedział znów w ławce szkolnej gimnazjum im. Joachima Lelewela. Znów wśród harcerzy – drużyna harcerska, którą złożył składała się głównie z jego towarzyszy broni.
I tak było w jego życiu już do końca. Na przemian walka z bronią w ręku i działalność cywilna na rzecz odradzającej się Polski.
Zaledwie parę miesięcy mógł się uczyć. Jeszcze przed maturą, w lipcu 1920 był znów na koniu – a przecież nikt go tam nie zaciągał siłą, w wojnie bolszewickiej był ochotnikiem. Niespełna dziewiętnastoletni uczeń, żołnierz 1 Wileńskiej Kompanii Harcerskiej bronił Grodna. Pod Warszawą spotkał swego dawnego dowódcę – rotmistrz Jerzy Dąmbrowski wraz z bratem Władysławem formował 211 ochotniczy pułk ułanów nadniemeńskich. W sierpniu 1920 Witold Pilecki był jednym z jego ułanów, walczących pod Płockiem, Mławą, Druskiennikami, Stołpcami, Kojdanowem. Dwa miesiące później uczestniczył wraz ze swoim pułkiem w wyprawie gen. Lucjana Żeligowskiego – jej celem było odzyskanie ziem polskich przekazanych przez bolszewików Litwie.
Starszy ułan Witold Pilecki powrócił do szkoły 1 stycznia 1920 roku. W maju zdał maturę. Był wówczas już od pięciu miesięcy komendantem Związku Bezpieczeństwa Kraju w Nowych Święcianach; biegle władał francuskim, niemieckim i rosyjskim.
Ten wrażliwy i utalentowany chłopak – urodzony na zesłaniu, w Karelii – chciał być malarzem. Zapisał się na Wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego jako wolny słuchacz. Ale brakowało mu funduszy, by utrzymać się podczas studiów; właśnie ciężko chorował jego ojciec, leśnik z zawodu. Dziad Witolda, powstaniec styczniowy stał się ofiarą carskich represji, rodzinny majątek został skonfiskowany. Witold musiał zacząć zarabiać. W 1926 roku przejął zarządzanie majątkiem matki, Sukurcze. Starał się go unowocześnić, nastawił się na produkcję nasion koniczyny. Nie rozstawał się z wojskiem. Brał regularny udział w praktykach wojskowych, corocznie w ćwiczeniach rezerwy w 26 pułku ułanów, potem w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. Miał trzydzieści lat, gdy się ożenił.
W Sukurczach nie tylko gospodarował – był społecznikiem, jak prawie wszyscy ziemianie. Przyjął funkcję naczelnika Ochotniczej Straży Pożarnej, prezesa wzorowo pracującej mleczarni, założył kółko rolnicze razem w grupą rolników. Czuł przez skórę, że coś się zbliża, że czas nagli – jak czuło wielu wrażliwych i myślących Polaków. Na świat przyszło dwoje dzieci, a on przeczuwał już, że to szczęście jest kruche, że jest zagrożone. Był doskonale świadom istnienia źródła zazdrości wobec spokojnego i godnego życia polskich rodzin. Będąc nieustannie zajęty, z pasją gospodarując, także malował – jego obrazy do dziś znajdują się w parafialnym kościele – i pisał wiersze. Myślał jak mężczyzna o przyszłości swoich dzieci… Dwa lata po ślubie prowadził Konne Przysposobienie Wojskowe „Krakusów” w powiecie lidzkim. Za swoją czynną społeczną postawę uhonorowano go w 1937 roku Srebrnym Krzyżem Zasługi..
Tak było do wybuchu wojny; późniejsza biografia Rotmistrza jest już dobrze znana. Walka cywilna, jak się ją podniośle nazywa, czyli służba społeczeństwu, sąsiadom, uboższej ludności, zwłaszcza ludziom młodym, nie stała w żadnej sprzeczności z gotowością do podjęcia czynu zbrojnego, z byciem na koniu. Godzenie tych rodzajów służby Polsce było czymś naturalnym dla kresowego Polaka z rodziny ziemiańskiej. Witold Pilecki (h. Leliwa) nigdy nie stał się drobnomieszczaninem, który miga się przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za los Polski, czy hreczkosiejem, który okopuje się w swoich włościach, dbając tylko o swoje wygody i pełny garnek. Wypadło mu być rycerzem, nie uciekał przed tym powołaniem. Nie czepiał się rzekomo nieudolnych przywódców państwa, nie drwił z dowództwa, nie pomstował na stan armii, nie usprawiedliwiał swojej bierności szukając belki w cudzym oku. Robił to, co do niego należało. I dużo, dużo więcej.
Zwłaszcza wtedy, gdy dobrowolnie dał się zamknąć w obozie KL Auschwitz. I gdy przystąpił do Powstania Warszawskiego – pomimo zakazu dowódców, ze względu na ważną funkcję, jaką pełnił w organizacji „NIE” – i gdy w 1946 roku, mimo wyraźnych przestróg, że NKWD depcze mu już po piętach i powinien wyjechać natychmiast z kraju, nie przerwał konspiracyjnej działalności.
Dwa lata później zastrzelono go strzałem w tył głowy w ubeckiej katowni. Przedtem torturując i katując nieludzko. Dla takich nie było miejsca w ludowej ojczyźnie. Tacy nie mieli nawet prawa do pochowku i do grobu. Rycerzom należał się dół śmierci. Bo tu królował pragmatyzm.
Być człowiekiem honoru oznacza, że temu, co uznaje się za najważniejsze służy się całym sobą, do końca. Uczniowie w szkole Romana Dmowskiego, miłośnicy książek, o polskim obłędzie, o pięknym samobójstwie, tak modnych dziś i okrzyczanych, których gwałtowny wysyp obserwujemy przed ważnymi dla Polski rocznicami, tego nie rozumieją. Dla nich to głupota, kretynizm i szaleństwo.
Syn Witolda Pileckiego, Andrzej, w jednym z wywiadów wyjawił, że jego ojciec miał dziwną cechę, nie czuł nienawiści do kogokolwiek, nawet do swoich przeciwników. Ten mocny człowiek okazywał się tu niezwykle delikatny i słaby. Miłość bliźniego to siła i słabość jednocześnie. Nie jest się zdolnym do żadnej podłości. Bo nie jest się zdolnym do zabicia drugiego człowieka najpierw w swojej duszy, jak czynili to Niemcy i Sowieci. I ci, którzy im się wysługiwali.
Fakt, że nigdy się nie poddał, że walczył do końca, ale nie był zdolny do nienawiści, syn Rotmistrza nazwał, jakże celnie, mądrością.
O jego subtelności, o tym że myślał nieustannie o innych, tak by poruszając się po cienkiej, coraz cieńszej linie nad przepaścią, prowadząc swoją śmiertelną grę z donosicielami i szpiegami, nikomu nie zaszkodzić, świadczy pewien niezwykły dokument. List, jaki napisał w więzieniu, sześć dni po aresztowaniu.List do szefa Departamentu Śledczego MBP Józefa Różańskiego. Ma on formę wiersza. Witold Pilecki zwraca się w nim do swojego oprawcy, by już z miejsca uświadomić mu, że nie ma takiej możliwości, by kogokolwiek podczas śledztwa zdradził. Ujawnia swój niedawny stan ducha – stan ducha człowieka wolnego, choć jest ścigany jak zwierzę. Człowieka, który będąc jeszcze na wolności w Polsce Ludowej wiedział już bardzo dobrze, jaki los mu przypada. Że został prawdziwie wyklęty. (Dziś o ludziach tego pokolenia, wychowanych na konspiracji i Legionach, pisze się, że przejawiali charakterystyczne dla piłsudczyków plemienne myślenie; ich postawy określa się jako wąskie i antywspólnotowe). Ale zarazem, także i teraz, w więzieniu – pozostał swobodny i suwerenny, pozbawiony lęku. Chciał napisać list wierszem do kata i zrobił to.
Ten Polak o kryształowej duszy, po raz ostatni będąc na koniu, miał tylko jedno zmartwienie – by nikogo nie wciągnąć niechcący w pułapkę, którą na niego zastawiono. Nie był przecież naiwny, wiedział o jej istnieniu…
Oto petycja, jaką Witold Pilecki napisał w M.B.P.14 maja 1947 roku:
Na skórze wciąż gładki – wewnętrzny trąd miałem,
Co wżarł mi się w duszę – nie żywiąc się ciałem
Z nim chodząc po mieście – w ślad wlokłem zarazę…
Przeciętny znajomy nic o tym nie wiedział,
Że prosząc: „wstąp do nas, bo będę urazę
Miał do Cię” – narażał się sam, bo gdym siedział
Z nim pijąc, lub z jego małżonką – herbatę,
– (a na zapytanie, gdzie teraz pracuję?
starając się wzrok swój gdzieś wlepić w makatę
mówiłem, że piszę, lub rzeźbię, maluję) –
A samą bytnością już bakcyl wnosiłem,
Co skrycie się czając w pozornym niebycie,
Złem płacąc – za serce – (żem jadł tam i piłem) –
Mógł wtrącić do lochu i złamać mu życie.
Mój jeden przyjaciel, co tyle wciąż serca
Miał dla mnie – gdyż w piekle z nim razem siedziałem
I tam gdzie „vernichtungs” wkrąg wszystkich uśmiercał
Uchronić od śmierci go jakoś zdołałem –
Więc teraz tak bardzo serdecznie podchodził
On do mnie – z ufnością. Lecz sprawką szatana
Człowieka zacnego – jam w serce ugodził,
By dać coś dla tamtej, co stamtąd przysłana
Dlatego więc piszę niniejszą petycję
By sumą kar wszystkich – mnie tylko karano
A choćby mi przyszło postradać me życie –
Tak wolę – niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę.**)
Dzisiejsi wyklęci
Dziś Polacy, tacy jak rotmistrz Pilecki i dziesiątki jemu podobnych, obrońców honoru Polski, są ponownie wyklęci – tym razem przez jakże poczytnych, modnych i dowcipnych pisarzy, publicystów, a nawet profesorów historii. Ludzi aksamitnych, którzy chcą się wszystkim podobać. Starają się być logiczni i chłodni, popisują się zarazem w swoich tekstach paradoksami i brutalnym stylem, wolnym od narodowej egzaltacji. To już nie są dawni autorzy zasłużeni dla PRL-u, ale zadeklarowani antykomuniści, prawicowcy tout court. Służą jednej sprawie: temu, by ich czytelnicy zrozumieli, że rodzimą historię trzeba koniecznie przewartościować, by Polacy, ten naród głupków, wreszcie zmądrzeli. Jeden z profesorów napisał w swoim tekście, szkalującym Witolda Pileckiego: „zarzuty stalinowskiego państwa polskiego, sformułowane najpierw ustami prokuratora, a potem potwierdzone przez sąd, były poważne – to Pilecki musiał zrozumieć. Notabene dzisiejszy historyk – rzetelny historyk – tę rację Polski pojałtańskiej powinien również rozumieć, wziąć ją pod uwagę”. Musiał zrozumieć – nie zrozumiał. Głową zapłacił. Rzetelny historyk nie może nie zżymać się, że tylu Polaków tego człowieka traktuje wciąż jako wzór. Czy sam nie bierze pod uwagę, że mówiąc o “stalinowskim państwie polskim” wypowiada kłamstwo tak potworne, że aż iskry od niego lecą?
A ona, ta nie przewartościowana, tępa i złośliwa historia wciąż wypełza, denerwując tłum naukowców i felietonistów – ze ścian domów, z murów Warszawy, z cmentarzy… 1 sierpnia, 15 sierpnia…
Witold Pilecki dawał swojej żonie Marii rady, wtedy, gdy było jej najciężej. W grypsach pisanych w celi stalinowskiego więzienia prosił ją, by w chwilach trudnych czytała Tomasza a Kempis, “O naśladowaniu Chrystusa”, by się z tą książkąnie rozstawała . Ona jej pomoże. Witold Pilecki wiedział, jak się zwycięża. Nie złamano go. Na procesie, po którym ogłoszono karę śmierci, jego rodzina widziała go z twarzą promienną.
Zdradzić, czyli sprzeciwić się powołaniu
Adam Mickiewicz ukazał głęboki sens zdrady omawiając podczas wykładów paryskich twórczość Franciszka Karpińskiego. Wykazał, że Karpiński, wielki talent epoki stanisławowskiej, autor pięknych pieśni religijnych – nabożnych, szczerych, prostych i serdecznych, jak mówił słuchaczom zebranym w Collège de France – podchwyconych od razu przez lud, nie zasłużył na tytuł poety narodowego.
„Pozostał on czysty, pobożny, zrezygnowany jak wieśniak tamtejszy, ale zdaje się nie pamiętać o tym, że tysiąc lat przeszło nad jego plemieniem, że Polska istniała od wieków, że przeszłość Polski nakładała na potomków tego plemienia obowiązki religijne i poetyckie… Mógłby on więc bez uchybienia całej swej przeszłości, zamknąć się w milczącej rezygnacji, dającej się usprawiedliwić u chłopa, ale nie wybaczalnej u obywatela, który powołany jest – nawet przez prawa swej ojczyzny – do jej obrony?”
I Mickiewicz nie waha się powiedzieć: „Pod tym względem Karpiński nie jest Polakiem. …”
Przytacza na obronę swej tezy przykład wstrząsający: jak można usprawiedliwić fakt, że ten poeta, “tak głęboki, tak podniosły, nie umiał nic lepszego doradzać rodakom, jak błagać Rosję o litość?” Oto cytat z jego utworu „Przeciw pojedynkom”:
Wielkość nieszczęścia wielkie względy wzbudza/, Może nas słabych wesprze litość cudza./Jedną potęgą Europa się chwali:/Ta mogąc wszystko nie zechce źle zrobić…
„Na koniec na klęczkach błaga Katarzynę o łaskę… Nie masz w tych utworach uczucia polskiego…”, podsumowuje Mickiewicz ***)
Paul Claudel wiele uwagi w Dzienniku poświęcał swoim rodakom, kolaborantom z okresu okupacji niemieckiej. Cytował ich argumenty. Zawsze były takie same. Zdrajcom przyświecał pragmatyzm, realizm, zdrowy rozsądek, bezdyskusyjność potęgi Niemiec… 10 czerwca 1941 roku streścił przemówienie szefa kolaboracyjnego rządu, Darlana: “Francja jest zgubiona… Jedyna nadzieja w dobrej woli zwycięzcy. Tę dobrą wolę trzeba uzyskać i żadna ofiara w tym względzie nie może być dla nas zbyt kosztowna. Trzeba być posłusznym rozsądkowi i wyrzec się >sentymentalizmu< (czytaj: patriotyzmu)”.
“Dziś, nieograniczoną służalczością musimy zasłużyć na przyszłe niewolnictwo…”, pointuje pisarz.
Zemsta na Warszawie
Aleksandra Richie, autorka wydanej na Zachodzie, a obecnie przetłumaczonej na polski książki pt. „Warszawa 1944. Tragiczne powstanie”, przyjechała do Warszawy w połowie lat 80. ub. wieku i zobaczyła coś zadziwiającego. Stolicę kraju komunistycznego, w której życie nie zamarło – tak jak w Berlinie Wschodnim, który poznała wcześniej, który był miejscem ponurym i przygnębiającym. Przeciwnie, tu życie wręcz kipiało, akademickie, kulturalne, polityczne – w podziemiu , ale i na ulicach widoczny był inny nastrój – był akurat stan wojenny. Zobaczyła też, że tkanka urbanistyczna miasta jest porwana w strzępy, zawiera wyrwy o nieprawdopodobnych wręcz rozmiarach, nieporównywalnych ze zniszczeniami wojennymi jakichkolwiek stolic europejskich. Dosztukowano nieudolnie budynki o kształtach, które urągają dawnej architekturze miasta, pozbawione wszelkiej harmonii i proporcji, obce. Stoją, jak gdyby naigrawając się z resztek zachowanego tu piękna. Patronuje im architektoniczny potwór zwany Pałacem Kultury
Tu musiało istnieć inne miasto, taki wniosek nasunął się młodej Kanadyjce, nieźle zorientowanej w historii ostatniej wojny, z racji udziału w niej rodziny. Ale co się z nim stało? Jakiż to straszliwy kataklizm tędy przeszedł – o którym milczy cała historia oficjalna?
Była nieźle zorientowana, a jednak zupełnie pozbawiona wiedzy o tym, czym była okupacja niemiecka w Polsce, czym były zbrodnie wojenne Hitlera w naszym kraju. I że oprócz powstania w getcie warszawskim, które na Zachodzie – studiowała historię w Oxfordzie – często wspominano, było jeszcze inne powstanie. Powstanie, które trwało 63 dni, a w którym walczyły dziesiątki tysięcy młodych przeważnie ludzi. (Nawet sympatyzujący z Polską Vittorio Messori – tak jak ogromna większość pisarzy i historyków z Zachodu – także permanentnie myli te dwa powstania).
„Wymordować dziesiątki tysięcy cywilów, wygnać pozostałych przy życiu, a potem palić i wysadzać w powietrze całe miasto. To był po prostu jakiś krwawy szał nie do przewidzenia, bo nie można przewidzieć takiego wybuchu czystego zła” – po latach badań, studiów i dociekań młoda Kanadyjka – Brytyjka z pochodzenia -mogła już sformułować pierwsze wnioski. Wydano na Zachodzie jej książkę. Jaki będzie jej skutek?
Autorka podkreśla, że Zachód nie dysponuje żadną wiedzą o tym, jak wyglądała wojna na naszych ziemiach, znane są tu dosłownie ścinki i strzępy informacji o prawdziwym przebiegu okupacji niemieckiej w Polsce. Panuje całkowita ignorancja, jeśli idzie o znajomość rozmiarów i bestialstwo zbrodni Hitlera, zamysł i przebieg unicestwienia Warszawy. Jest to tym dziwniejsze, że w 1939 roku stolica Polski była prawdziwą perłą Europy, ogromnym pięknym miastem, zwanym Paryżem Północy, gdzie każdy szczegół mówił o historii tego kraju i kulturze jego mieszkańców.
Alexandra Richie podkreśla, że to, co uczynili Niemcy było czymś niespotykanym w historii. To nie była żadna akcja odwetowa, tylko planowe barbarzyństwo. Wojna na Zachodzie wyglądała inaczej, była zdecydowanie bardziej cywilizowana. Nie towarzyszył jej tak jawny zbrodniczy szał, duch zemsty.
Komuś bardzo też zależało, żeby stolica Polski, ten symbol piękna i trwania cywilizacji chrześcijańskiej, po prostu przestała istnieć.
Nie było ku temu żadnych uzasadnień militarnych, istniało natomiast coś, co autorka określa mianem nienawiści i wstrętu Hitlera do Polaków, o podłożu rasowym, jak pisze. Bo nienawiścią objęto także cywili, których mordowano dziesiątkami tysięcy. A. Richie nazywa to zbrodnią bez precedensu w historii. A mimo to wycięto ją z oficjalnej wersji historii ostatniej wojny, jak usuwa się w ostatniej chwili jednym cięciem ze szpalt gazety niewygodny artykuł . Tak działa polityczna cenzura. Ta tragedia jest nieobecna w podręcznikach szkolnych, w opracowaniach naukowych, nie znana z żadnego filmu. (W zamian powstają dzieła takie jak „Nasze matki, nasi ojcowie”…) Świat się nie dowiedział, świat poznał tylko jakieś niewyraźne mgliste przybliżenia. Sprawcy milczeli, świadków wyciszono. Polacy zostali zamknięci w wielkim łagrze za żelazną kurtyną. Byli nieobecni tam, gdzie trzeba było mówić. Nieobecni nie mają racji.
Dziś nie mają racji bardziej niż kiedykolwiek. Do autorów szkalujących prawdę o przebiegu okupacji hitlerowskiej na ziemiach polskich (m.in. twórców niemieckiego serialu) dołączają siłą rzeczy nasi rodzimi autorzy, z całym swoim kunsztem interpretacji rodzimej historii. I tak próbują kształtować jej obraz, by był możliwie odpychający. Mogą liczyć na poklask większości mediów. Ci ludzie sprawiają wrażenie jakby polskość ich uwierała. Jakby chcieli się czegoś pozbyć. I komuś się spodobać. Komuś, kto nie myśli o Polsce z sympatią.
Roman Dmowski także chciał innej Polski. Polski czystej, gładkiej. Działającej jak sprawna maszyna. Prężnej. Niezakrwawionej.
Ten wychowanek Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego – studiował w latach 80. XIX wieku, gdy ta zrusyfikowana totalnie uczelnia przeniknięta była silnie idealizmem niemieckim, który miał stać się później podwaliną hitleryzmu – chcąc nie chcąc uczeń w ideowej szkole Hegla, Darwina i Spencera, połykał wielkimi dawkami sączoną tam wiedzę o tym, że rzeczywistość zastaną trzeba odrzucić. Odrzucić, by zbudować lepszą, dojrzalszą, bardziej nowoczesną. By iść z duchem postępu. Ta Polska, która istniała, z całą jej tradycją rycerską, i przyciężkim złomem zasad rycerskich, jak pisał Wańkowicz, była mu solą w oku (choć sam wywodził się ze zubożałej rodziny szlacheckiej; jego ojciec był warszawskim brukarzem).
Duch postępu potrafił zaiste uwodzić umysły! Wzmocnione przez kompleksy drobnomieszczańskie i zachłyśnięcie się heglizmem tworzyły się spójne wewnętrznie światopoglądy dyktatorów: Hitlera i Mussoliniego. Imponowała im potęga machiny gospodarczej i militarnej własnych państw. Hitler był przekonany, że społeczeństwo niemieckie jest jedną z głównych części tej machiny. By dobrze działało, nie zacinało się, wystarczy pożywka ideologii, jaką mu narzucił.
“Po latach od upadku systemu hitlerowskiego, gdy prawie cała konkretna treść kłamstw tego systemu uległa zapomnieniu” – pisała w latach 60. ub. wieku Hannah Arendt – “trudno niekiedy oprzeć się wrażeniu, że zakłamanie stało się integralną częścią niemieckiego charakteru narodowego”.
Mickiewicz wygłaszając swe wykłady z literatury słowiańskiej nieustannie nawiązuje do historii Europy. Bo wie, że inaczej nie powiedziałby prawdy. Mówiąc o literaturze polskiej używa sformułowania: religijna historia Polski. W jego wykładach wszystko się ze sobą łączy. Jedno wynika z drugiego. Historia katolicka – na przykład historia naszego kontynentu, historia Zachodu – jest niepodzielną całością. Nie można jej zobaczyć tylko poprzez dowolny szczegół, czy wybraną dziedzinę, powiedzmy jedynie poprzez historię operacji wojennych, katalog pomyłek polityków i potknięć dyplomatów. Świat nie dowiedział się prawdy o przebiegu wojny na ziemiach polskich, nie pojął cierpień Warszawy, bo nie był tym zainteresowany. W ogóle odrzucił prawdę w historii.
Jeżeli będziemy domagali się od naszych dziejów i ich bohaterów bezbłędności, popadniemy w puryzm, który nie ma nic wspólnego z mądrością, ani ze zdrowym zmysłem krytycznym. Jest rodzajem nerwicowego zniewolenia, któremu łatwo jest się poddać. Jest pokusą. “U każdej poszczególnej jednostki niedoskonałość jest doskonałością”, przypomina Paul Claudel. “Poszukiwanie doskonałości samej w sobie ma coś szatańskiego…” Dziś więc, gdy nawet pewna część nas, Polaków, ma skłonność, by widzieć wszystko oddzielnie, trzeba zwrócić uwagę na przyczyny tego stanu: niszczenie kryteriów oceny, brak hierarchii w układzie faktów, przeinformowanie… Obraz Polaków ukształtowany przez książki typu „Dowcipy o Polakach”, „Malowany ptak”, dzieła J.T.Grossa. Oraz najnowsze produkcje, gdzie bohaterstwo nazywane jest obłędem lub manią samobójczą. Zanik myślenia o przyczynach i skutkach, ślizganie się po powierzchni, zamiast docierania do istoty, wszystko to składa się na ignorancję nie tylko społeczeństw Europy i Ameryki Północnej w tej kwestii, ale nawet najwybitniejszych ich przedstawicieli.
Dokłada się do tego kulturowa maniera, beztroska pewnej grupy naszych rodaków, by wypowiadać się z pogardą o naszej przeszłości i jej bohaterach.
Polska, bastion cywilizacji
To, co takim wstrząsem było dla Alexandry Richie w 1985 roku, prawie pięćdziesiąt lat wcześniej opisywał I przepowiadał Hilaire Belloc, angielski pisarz i polityk, apelując do świata Zachodu o opamiętanie, o nie zamykanie oczu na tragedię Polski. On także – zaledwie miesiąc po agresji na Polskę Niemiec i Rosji – piętnował niewybaczalną ignorancję swojego społeczeństwa.
„Płacimy wysoką cenę w Wielkiej Brytanii za nasze zaniedbania i naszą ignorancję wobec kultury katolickiej. Ignorancja ta wpływa negatywnie na całą naszą politykę i w żadnym obszarze nie jest ona tak ewidentna jak w sprawie Polski”, mówił w październiku 1939 roku, w Stanach Zjednoczonych, zdruzgotany rozwojem wydarzeń, apelując do sumień polityków wolnego świata. Wtedy, gdy Polska samotnie zmagała się z dwoma najeźdźcami.****)
Belloc z przerażającą jasnością uświadamiał sobie konsekwencje zdrady Polski przez Zachód; próbował nazwać jej przyczyny. „Większość Anglików (w tym, oczywiście, polityków) nie ma pojęcia o historii Polski ani o roli, jaką Polska odgrywała również współcześnie, od czasu zaborów”.
„Niejasne wyobrażenie, jakie mogły posiadać na ten temat [roli i historii Polski – EPP] osoby lepiej wykształcone, ograniczało się do uogólnienia, zgodnie z którym Polska była pod jarzmem Rosjan. Kwestią ledwie pamiętaną i nigdy należycie nie podkreślaną było to, że planowany mord Polski został zainicjowany przez Prusy. W ogóle nie doceniano faktu, że Polska jest bastionem cywilizacji we Wschodniej Europie. Ledwie zdawano sobie sprawę z tego, że najważniejszą rolę odgrywa w tym polska religia. Ponosimy teraz konsekwencje tej skumulowanej ignorancji: wskutek naszego niezrozumienia Europy pomogliśmy Prusom uzbroić się na nowo, przez co próba mordu Polski została wznowiona”.
Te słowa miały w zamyśle autora wstrząsnąć sumieniami polityków i przywódców wojskowych Anglii, Ameryki i Francji u progu ostatniej wojny. Nie wstrząsnęły. Pisarz pozostał samotny w swej jakże realistycznej diagnozie.
Ale zarazem zapowiedział, że to co zaplanowano wobec Polski będzie krótkotrwałym zwycięstwem nad jej wolnym duchem. Zasadnicze zaś skutki poniesie Zachód, który utraci swoją cywilizację. Europy po prostu nie będzie.
„Działania Rzeszy niemieckiej i tyranii sowieckiej mają charakter anarchistyczny. Głównym i trwałym przykładem tych anarchistycznych zapędów było podjęcie próby zniszczenia Polski poprzez nagły atak, nie poprzedzony wypowiedzeniem wojny”, podkreślał. Wiedział, że o przeciwniku mówią wszystko metody, jakimi się posługuje..
„Warunkiem zapewnienia ciągłości naszej cywilizacji jest pokonanie autorów tej zbrodni. Być może nie zdołamy tego uczynić. Jeśli tak się stanie, upadnie również cała nasza kultura. We wszystkich naszych działaniach, zakończonych sukcesem lub porażką, będzie wciąż obecna Polska”.
Te same ostrzeżenia bezwiednie wypowiada dziś kanadyjska pisarka, która osiedliła się w końcu Warszawie. Czy i ona, podobnie jak H. Belloc, dzięki jasności umysłu widzi już oczami duszy sekwencję nadciągających wydarzeń? Belloc nie miał wątpliwości – które posiadają w tak znacznym stopniu niektórzy historycy polscy doby dzisiejszej – że rdzeniem historii jest prawda katolicka. W całym swym pisarstwie – podobnie jak G. K. Chesterton, P. Claudel, jak prof. Feliks Koneczny, prof. Oskar Halecki – toczył bój o uznanie prawdy katolickiej w historii.
Ubolewał, że tak wielu jego współczesnych ma wciąż problemy ze zrozumieniem, że „odbudowa i utrzymanie jedynego żarliwie katolickiego narodu jest kwestią kluczową” dla wszystkich mieszkańców kontynentu…
“Jedyną przyczyną upadku Polski jest upadek zupełny chrześcijańskich zasad w polityce europejskiej, zachłanność i grabież sąsiadów”, mówił o rozbiorze Polski prof. Koneczny, pointując swoje rozległe podsumowanie okresu reform przeprowadzonych w Polsce w drugiej połowie XVIII w. Taką samą tezę głosił Adam Mickiewicz w Paryżu. Taka sama myśl przyświecała apelowi do narodów wolnego świata Hilaire Belloca.
“Czy uda nam się sprawić, że Polska się odrodzi…”
„Wszystko będzie zależało zatem od tego, czy uda nam się sprawić, że Polska się odrodzi” – Hilaire Belloc u progu ostatniej wojny z tą jedną jedyną sprawą wiązał swoją nadzieję na pokonanie całego anarchistycznego zła w Europie!
Angielski myśliciel wiedział doskonale, że przypadek Polski, miażdżonej na oczach niemego świata przez dwie potęgi, obie ogarnięte ideologicznym szaleństwem – o wspólnym ideowym korzeniu, jakim jest myśl Hegla – nie jest jedynie odosobnionym historycznym incydentem.
Dlatego też prawdziwe odrodzenie polskiego państwa (siedemdziesiąt lat po wojnie!) nie rozegra się dzięki „kultowi przeciętności”, jaki starają się zaszczepić w Polakach wspólnym wysiłkiem szkoła, upadające wyższe uczelnie, książki nagłaśniane przez wpływowe środowiska polityczne, które mają naszą historię zreinterpretować, a z nas uczynić potulne stado zajęte swoim małym szczęściem w czterech ścianach, w knajpach z ogródkami, na żaglach i deskach oraz z klubach dyskusyjnych. „Jeśli nam się to nie uda, będzie to oznaczało, że zatriumfowały siły niszczące wszystko, dzięki czemu i dla czego żyjemy”, przestrzegał Amerykanów, Anglików i Francuzów Hilaire Belloc.
„…Wraz z Polską ocalejemy lub zginiemy… słowo >my< oznacza całą naszą sztukę, literaturę, filozofię, całe to wspaniałe, obecnie zagrożone dziedzictwo”, kończy swój wywód angielski pisarz.
Tajemnica śmierci Rotmistrza Pileckiego to fragment tajemnicy Polski. Zagadki zbyt trudnej, zbyt męczącej dla ludzi znikąd, dla mieszczan i wiecznych turystów we własnym kraju. Dla wszystkich pozbawionych gruntownej znajomości historii – także dla słabo wykształconych cudzoziemców. On wiedział, że cele, które przyświecają naszym prześladowcom są o wiele bardziej dalekosiężne niż te ujawniane. Nie chodzi tylko o grabież i fizyczny podbój.
Zniszczenie Polski to zniszczenie cywilizacji łacińskiej w Europie. Zniszczenie wiary w Boga.
Ideolodzy nacjonalistyczni – a nacjonalizm tak jak bolszewizm jest dzieckiem rewolucji francuskiej – próbują ukształtować sobie w Polsce motłoch, by móc w nim zaszczepiać płaską mentalność kupiecką, geszefciarską, drobnomieszczańską, całkowicie obcą polskości. A wraz z nią antysemityzm i inne rodzaje nienawiści. Ludzie znikąd są różni. Jedni mają coś z mentalności wschodniej i uwielbiają zabawy plemienne (uważają na przykład, że trzeba się unurzać w złu, by zasłużyć na miano „bohatera”, „idola”…). Inni są typowymi filistrami i bliska jest im mentalność i kultura niemiecka (choć nigdy by się do tego nie przyznali). Jeszcze inni czują się „intelektualistami”, „artystami” i najbardziej odpowiada im postmodernizm – ze swoim infantylizmem i epatowaniem jarmarczną brzydotą.
Ludzi znikąd – czyli bez tożsamości, bez wykształcenia, bez przodków, bez przeszłości, w jakimś zapamiętaniu niszczących cywilizację – łączy jedno: Polska – jej wiara, kultura, jej tysiącletnia historia – to dla nich wszystkich problem. Przeszkoda. Demaskuje ich. Trzeba ją zniszczyć.
Tak wolę…
Tak mogłoby się stać. To dziś łatwe. Ale istnieje Ktoś, komu ten plan może się nie podobać.
Tym Kimś jest Kobieta. Stworzona, jak każdy z nas. Została Matką Boga.
Istnieje pewna grupa Polaków, a właściwie – wszyscy, którzy mają serca polskie – którzy lubią przebywać w Jej obecności. Tak, by miała na nich wpływ wychowawczy.
Więź, która łączy tych ludzi z Nią jest tajemnicza. Dlatego, że Ona jest bardzo delikatna, jak napisał jeden z polskich księży. Potężna i delikatna. Żeby mogła zdziałać to, co uratuje nasz mały kraj, wciśnięty pomiędzy bezwzględne potęgi, kraj bez armii, bez formalnych przywódców, bez gospodarki, kraj, na który już wydano wyrok, trzeba umieć się ukorzyć. Trzeba zadbać o pokorę.
Masz nic nie umieć, stać się małym dzieckiem, takim, które chce się wszystkiego nauczyć… Ona wszystko zmieni w twoim życiu. I będziesz czuł Jej moc i to, że Ona naprawdę rządzi światem. *****)
…By sumą kar wszystkich mnie tylko karano – jak prosił w wierszu-petycji Witold Pilecki swego oprawcę. Tak wolę…
Te słowa to gotowość świadomego dźwignięcia krzyża. Stania się ofiarą – dla drugich. Dla braci. Pociecha jedyna – naśladowanie Chrystusa.
To nie zryw, czy wielki popis bohaterstwa od wielkiego dzwonu, to pójście po śladach Jej Syna. On to pierwszy, gdy Go już pojmano, obezwładniono, uderzono i opluto, został okrzyknięty przez rozwścieczony motłoch Głupcem i Szaleńcem.
*) por. list C. K. Norwida do Mariana Sokołowskiego z Paryża wysłany 6 lutego 1864 roku
**) List ten umieszczono w albumie poświęconym Rotmistrzowi Pileckiemu autorstwa Jacka Pawłowicza („Rotmistrz Witold Pilecki 1901-194”, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2008); informacje dotyczące biografii W. Pileckiego – za tą pracą
***) Adam Mickiewicz – „Literatura słowiańska”, kurs drugi, wykład XX – 19 kwietnia 1842
****) Hilaire Belloc, wystąpienie opublikowane 28 października 1939 roku w Stanach Zjednoczonych, tłum. Izabella Parowicz (za portalem Rebelya)
*****) ks. Aleksander Woźny „Rozważania” cz.I, Kontekst, Poznań 2005