Ostatni taki król

Posted on 23 lutego 2013 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Rycerze Wielkiej Sprawy
Jeśli ktoś chce się zorientować w postępach w dziedzinie manipulacji powinien oglądać współczesne filmy. Zwłaszcza te okrzyczane. W szczególności historyczne. Historia jest dziedziną ulubioną przez „inżynierów dusz”, bo prawda historyczna jest zarazem prawdą o działaniu Boga w ludzkich dziejach.

Zniekształcić „artystycznie” historię to zniekształcić prawdę i pozbawić człowieka nadziei. Wersja filmowa wydarzeń historycznych to w ostatnich latach niezwykle często wersja zafałszowana. Czasem poprzez sugerowanie nieprawdziwych motywacji bohaterów – jak w ostatnich filmach o obrońcach Westerplatte, czy o AK-owcach z leśnych oddziałów (co nazywa się w publicystycznym żargonie odbrązawianiem). Czasem czyni się z historii bajkę, przez dodawanie elementów fantastycznych. Czasem interpretuje się fakty historyczne przekształcając je w dowolną narrację (która ma wiele wspólnego z żydowską haggadą). Czasem wreszcie w subtelny sposób łączy się wszystkie te elementy zmieniając zarazem proporcje, by zatrzeć w świadomości odbiorcy istniejące obiektywnie w historii obrazy nierozerwalnej całości: piękna, prawdy i dobra, oraz oddzielone od nich: błędu, fałszu, brzydoty i zła, i wprowadzić w to miejsce niepokój, chaos, relatywizm i mrok. (Jak miało to miejsce w przypadku słynnego „Imienia róży”, według Umberto Eco, filmu, który miało zmienić nasze myślenie na temat średniowiecza, epoki, która respektowała duchowy ład).

Manipulowanie prawdą historyczną przy pomocy obrazu jest dla ideologów atrakcyjną perspektywą wobec niebywałego rozwoju wiedzy psychologicznej. Za pomocą obrazów łatwiej jest dotrzeć do umysłów niż przy pomocy słów. A ponieważ coraz mniej czytamy, współcześni propagandyści starają się nas edukować przy pomocy „wielkich produkcji”, których widownia prawie zawsze jest masowa. Obrazy filmowe silnie działają na wyobraźnię i emocje. Kształtują poglądy, które nie są weryfikowane przez rozum, a zmieniają nasze nastawienia wobec rzeczywistości. Pozostają w nas „ogólne przeświadczenia”, „wewnętrzne przekonania”, często trwałe, choć oparte tylko na uczuciach, które wywołały sugestywne obrazy.

Tę ukrytą, a skuteczną strategię warto znać. Oto wszedł na ekrany film produkcji włoskiej „Bitwa pod Wiedniem”, z udziałem polskich aktorów i na podstawie scenariusza czterech autorów. Oczekiwany i zapowiadany jako wydarzenie, od razu obecny w kinach i na płytach. Film kokietuje polskiego widza obrazami licznych cudów oraz wzniosłymi deklaracjami głównego bohatera (ojca kapucyna) „w obronie jedynej prawdziwej religii – chrześcijaństwa”, a zarazem prezentuje wydarzenia spod Wiednia w sposób daleki od prawdy historycznej. I choć wojsko tureckie zostaje militarnie pokonane, zwycięstwo moralne nad islamem okazuje się czymś problematycznym.

Faktycznym autorem zwycięstwa nad Turkami w „Bitwie pod Wiedniem” nie jest wcale polski król. Jest nim, włoski zakonnik, ojciec Marco D`Aviano (postać historyczna, beatyfikowany za pontyfikatu Jana Pawła II). Przedstawiony jako pokorny sługa Boży, a zarazem cudotwórca oraz przyjaciel innowierców. Jego modlitwy i ogniste okrzyki do żołnierzy przed bitwą mają niesłychaną moc sprawczą. Charyzmatyczny o. D`Aviano przypomina w filmie raczej wielkiego maga niż kapłana, albo kogoś ze współczesnych uzdrowicieli działających nie mocą sakramentów, tylko własną duchową energią. Poza nim w filmie nie istnieje Kościół. Nie ma papieża, biskupów, sakramentów. Nie ma Mszy św., która poprzedziła wielką bitwę! Msza sprawowana była o świcie na wzgórzach Kahlenbergu; służył do niej Jan III Sobieski. Na obraz chrześcijańskich władców Europy składają się zaś groteskowe figury Leopolda I Habsburga, jego rozhisteryzowanej siostry oraz przestraszonego Karola Lotaryńskiego.

Król Jan III Sobieski to w filmie postać marginalna. Zaprezentowano go w filmie jako dość dziwną osobistość, typ awanturnika z Północy. Żądnego sławy ”wieśniaka i barbarzyńcę z krucyfiksem”, jak go określano w kręgach szczególnie oświeconych w późniejszych już epokach.

Jan III Sobieski

Jan III Sobieski

 

Jaka jest prawda o ostatnim wielkim królu Polski?

Miał  w czasie bitwy pod Wiedniem ponad 60 lat, był wytrawnym wodzem, zaprawionym we wspaniałych zwycięstwach nad Tatarami (1672 r.) i Turkami (Chocim 1673 r.). Już zwycięstwo chocimskie było świętem całej Europy, w Rzymie odbywały się wielkie uroczystości; z polecenia papieskiego weszło ono do brewiarzy polskich diecezji.

Polski król  był nie tylko wybitnym mężem stanu, wielkim politykiem – który potrafił myśleć kategoriami przyszłego dobra Rzeczypospolitej i Europy, zawierać mądre i dalekowzroczne sojusze – oraz znawcą sztuki wojennej szanowanym w świecie. Młodość spędził we Francji, kształcąc się m.in. w inżynierii wojskowej wśród królewskich muszkieterów. Jako syn polskiego magnata był codziennym gościem na dworze francuskim – i tam znalazł żonę, piękną Marię Kazimierę D`Arquien. Miał nienaganne maniery i wielką kulturę osobistą. „Bardzo zręczny w stosunkach z możnowładcami, których drażliwość umiał łagodzić, a z których tylko jeden, podskarbi koronny Morsztyn, posunął się do zdrady”, przypomina prof. Oskar Halecki. Znakomite wykształcenie wojskowe stale uzupełniał. Poważnie  interesował się geografią i teologią; także podstawami pozycji Kościoła w państwie, charakterem władzy duchownej. Rozczytywał się w dziełach historycznych, był bibliofilem. Biegle posługiwał się łaciną i francuskim, w wieku pięćdziesięciu lat nauczył się hiszpańskiego.

Był z pewnością najstaranniej i najwszechstronniej wykształconym monarchą ówczesnej Europy. Miał wrodzony zmysł elegancji. Podczas gdy w Niemczech i Austrii władcy wkładali na siebie pozbawione ozdób mundury, na modłę protestancką, polski król znany był z upodobania do pięknych strojów; nosił je z fantazją, również podczas wojny, podobnie jak jego rycerze.

Kroniki historyczne notują też niespotykane na innych dworach europejskich obyczaje: oto polski król i królowa odkłaniają się uprzejmie senatorom, królowa nie siada sama dokąd towarzyszącym jej damom nie przyniesie się krzeseł, podczas uczt  rozbrzmiewa muzyka, nie ma zabawiania gości przez gromadę pociesznych błaznów, prowadzone są pełne towarzyskiej finezji rozmowy. Goście traktowani są z rewerencją, niczym głowy koronowane.

Przedstawianie przez włoskiego reżysera Jana III Sobieskiego jako nieokrzesanego watażki, nieledwie chodzącego w skórach –- który bierze udział w obronie Wiednia głównie z powodu osobistych ambicji, by udowodnić roztrzęsionym władcom środowej Europy, kto się zna lepiej na sztuce wojennej – jest dowodem arogancji i intelektualnej nonszalancji.

Swoistą pieczęcią wystudiowanej ignorancji historycznej realizatorów „Bitwy…” jest umieszczenie na sztandarach polskich hufców, zamiast wizerunku historycznego orła, orła współczesnego, o rysach i symbolach zniekształconych przez polityczną intrygę z 1927 roku. Kolejnym świadectwem pogardy dla realiów historycznych, jest włożenie do ręki o. D`Aviano współczesnego krzyża Jana Pawła II.

Czy tworzenie środkami filmowymi baśni i mitu zamiast artystycznego obrazu prawdziwej historii to tylko niewinna zabawa? W tym wypadku sprawa jest szczególnie drastyczna. Bo na skutek dziwactw scenariusza na pierwszy plan wybija się postać Kara Mustafy. Niby poganin i fanatyk, ale jednak, jaki bohaterski… Taki wniosek może wyciągnąć słabiej wykształcony widz. Filmowy wódz Turków niczego się nie boi, przekonany jest do końca o świętości sprawy. Ukazano go jako dobrego ojca i szlachetnego męża jednej z wielu, ale za to szczególnie ukochanej żony. To wszystko składa się na obraz bohatera wyrazistego i o wiele bardziej przekonującego niż historyczny zwycięzca spod Wiednia. Sceną, w której autorzy filmu popełnili szczególnie rażące nadużycie wobec historii, jest strzelanie z pistoletów przez polskich rycerzy do samotnego jeźdźca, ucharakteryzowanego na Kara Mustafę, który – zupełnie jak współcześni islamscy terroryści – zbliża się do polskich oddziałów z turecką flagą. Gdy okazuje się, że zastrzelony jeździec to ktoś inny, polski król wręcz wyje z rozpaczy i woła: „Bądź przeklęty Kara Mustafa”. Ta scena to czysta kpina z historii. Polscy husarze nie byli zabójcami lecz rycerzami. Nigdy nie strzelaliby do samobójcy, jeden z nich wyzwałby go na honorowy pojedynek. Sobieski, obrońca chrześcijaństwa, nigdy nie przeklinałby wroga, jak jakiś, nie przymierzając, lump. Tak widzieć nas mogą tylko kulturowi i historyczni analfabeci.

Jan III Sobieski zebrał na odsiecz Wiednia „kwiat narodu polskiego; były to zasięgi i służba ochotnicza, nieobjęte żadnym obowiązkiem wobec państwa i jego ustaw”, przypomina prof. Feliks Koneczny. To byli rycerze, którzy z własnej woli szli walczyć w obronie chrześcijaństwa. Honorowi, rozmodleni, nieprawdopodobnie odważni. A jaka panowała atmosfera w namiocie królewskim? ”…[król] znaczył swój pochód i zwycięstwo korespondencją z Marysieńką. A sławny list, pisany w nocy z 12 na 13 września, datowany >w namiotach wezyrskich<, kopiowany był na papierze naoliwionym, żeby przerysować literę za literą, w ten sposób powstawały fac-similia tego listu [za łaskawą zgodą adresatki – EPP], głoszącego jak to „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały…<”. (Feliks Koneczny)

W tym filmie nie ma Polski, nie ma polskiej kultury. Faktycznie nie zaistniała tu postać jednego z najwspanialszych naszych władców. Odtwarzający go Jerzy Skolimowski przemyka się chyłkiem po ekranie z niewyraźną miną. Opowiadać historię Victorii Wiedeńskiej marginalizując postać polskiego króla? Jeśli kogoś tak demonstracyjnie pomija się relacjonując wydarzenia, w których był głównym aktorem, to być może dlatego, że postać tę postrzega się jako wciąż niebezpieczną, wpływową i potężną. Jej imię wciąż zbyt wiele znaczy…

Maria Kazimiera

Maria Kazimiera

 

Zwycięstwo pod Wiedniem już w latach 60. XVII wieku doczekało się bogatej ikonografii i opisów zarówno czysto kronikarskich, jak i tych, które przetrwały w niezliczonych literackich opisach, listach, dziennikach i anegdotach. Wyprawie zresztą od początku towarzyszyła jakaś wyjątkowa zupełnie radość i zarazem podniosły nastrój uczestników. „Znane są powszechnie znakomite anegdoty” pisze Feliks Koneczny, „o spotkaniu w Schwechacie [gdy upokorzony sławą naszego wodza, zarozumiały i zimny cesarz Leopold nie ukłonił się zwycięskiemu królowi, a ten, niby sięgając do kapelusza, ostatecznie, z wesołą miną, tylko podkręcił wąsa – EPP]. Notowano też niemieckie docinki wobec osoby cesarza Leopolda. Np. opowiadając, że cesarz jest >musicus< i komponuje, ale najlepiej udała mu się fuga z Wiednia do Linzu…” (Cesarz przed bitwą opuścił stolicę i schronił się w Linzu).

Wniosek z tego jest jeden: mimo gwiazdorskiej obsady i wielkiego medialnego zadęcia włoski film to nie żadna „lekcja historii”. To mdły artystycznie, pretensjonalny i historycznie fałszywy obraz. Ten fałsz jest dwojaki – jawny i ostentacyjny, który tkwi w scenariuszu, w trywialnych dialogach, naiwnym komiksowym rysunku postaci, oraz ukryty. Ten zawiera się w pewnych szczegółach scenografii, a nade wszystko w zakłóconych proporcjach, wedle których ukazani są prawdziwi bohaterowie tamtych wydarzeń.

Z tych samych powodów nie jest to również godny polecenia film religijny. Jeśli coś jest antypolskie, fałszuje historię Polski, to zawsze jest antykatolickie. (Ta sama zasada ma zastosowanie w edukacji. Jeśli szkoła jest antypolska, bo lekceważy historię, banalizuje ją, zniekształca lub tendencyjnie naświetla – to jest to szkoła antykatolicka).

Prawda, dobro i piękno są nierozdzielne. Jeśli próbuje się ukazać prawdę religijną, a lekceważy się dobro, czyli miłość, jaką winniśmy Ojczyźnie, to bynajmniej nie pokazuje się prawdy! Prawda bez miłości nie jest prawdą.

Realizatorzy „Bitwy pod Wiedniem” nie mają pojęciao tej zależności. A może po prostu drażni ich obiektywna prawda o polskim zwycięzcy spod Wiednia, obecna w podręcznikach i encyklopediach i próbując obniżyć jego rangę, wymyślili poprawną politycznie bajeczkę? A przecież to właśnie katolickie Włochy niegdyś najbardziej czciły pamięć naszego wielkiego monarchy. To tam powstawały niezliczone sonety, panegiryki i canzony na jego cześć (m.in. słynne canzoni pindariche Flicariego); zachowały się 63 druki, 26 rękopisów, 9 obrazów, wiele rycin i medali poświęconych Sobieskiemu.

Towarzyszy Janowi III blask wielki i dziwny”, pisał w 1933 roku prof. Feliks Koneczny, „jedyny niemal w historii, iż pochodzi z wdzięczności. To za ocalenie >chrześcijaństwa i cywilizacji<!”

I wreszcie najważniejsze. W „Bitwie pod Wiedniem” nie pada ani jedno słowo o oddaniu się króla Jana Pani Jasnogórskiej w częstochowskim klasztorze. Znalazł on czas na ten akt pokory podczas odbywanej w wielkim pośpiechu drogi do Wiednia (jechał cały czas konno). W czasie drogi sześć razy przystępował do spowiedzi, w obozie codziennie sprawowana była Msza św.

Nasz monarcha był wielkim czcicielem Maryi. Pobożność Maryjna Sobieskiego znana była jeszcze z czasu jego studiów w Krakowie i Paryżu. W każdą sobotę pościł (mówiło się, suszył), należał do bractwa różańcowego, codziennie słuchał Mszy św. To stąd – nie tylko ze świetnych wcześniejszych zwycięstw – brała się jego duma, spokój i pewność. Nadano mu przydomek Rex orthodoxus. Był świadomym swej roli obrońcą chrześcijaństwa, nie szczędził ani minuty, by odpowiedzieć na apel papieża Innocentego XI o ratowanie Europy i Kościoła.

Paradoksalnie to co zostało pominięte w wyprodukowanym za ogromne pieniądze obrazie, podyktowanym przez pychę artystów – ideologów, przekonanych, że mogą w dowolny sposób kreować rysy bohaterów historii i naświetlać minione wydarzenia, utwierdzać może polskiego widza w przekonaniu, co mianowicie było w całym tym splocie wydarzeń, jakie złożyły się na odciecz Wiednia, najważniejsze…

Ofiary Warny i Mohacza były pomszczone, postęp Islamu na zawsze zatrzymany, a przed oczyma całego świata chrześcijańskiego ostatni promień chwały zaświecił nad zmierzchem Rzeczypospolitej. Wobec tak porywającego widoku trudno obliczyć z zimną krwią korzyści, jakie Polska wyniosła z tej wyprawy. Uważa się ją czasem za akt wspaniałomyślności bezużytecznej, nawet szkodliwej w następstwach, albowiem oddała usługę państwu, które w sto lat później uczestniczyło w rozbiorach Rzeczypospolitej. Najwytrawniejsi nasi historycy odrzucili ten ciasny pogląd… Zwycięstwo z r. 1683 (…) przypomniało tradycyjną rolę Polski w historii chrześcijańskiej Europy; dowiodło, że Rzeczypospolita, mimo wszystkich jej słabości, była zdolna do pełnienia tej roli…”. (Prof. Oskar Halecki)

Maryjność króla Jana to dowód jego szlachetnej wiary i prawdziwej pokory, na jaką zdobyć się mogą tylko ludzie wielcy duchem. Duchowością Maryjną żyło wówczas wielu Polaków, m.in. dzięki działalności ojców jezuitów. To także świadectwo chrześcijańskiej nadziei, tak potrzebnej nam dziś, w czasach pełnych zamętu i trwogi, gdy diabeł robi wszystko, by nas przestraszyć. Jak bowiem pisał św. Ludwik Maria Grignon de Monfort, dokładnie w 50 lat po Victorii wiedeńskiej:

A kiedy mój miły Jezus w całej swej chwale zstąpi po raz drugi na świat, by nad nim panować, nie obierze innej drogi jak przez Maryję Niepokalaną, przez którą w sposób tak pewny i doskonały przyszedł po raz pierwszy. Różnica między Jego pierwszym a ostatnim przyjściem będzie taka, że pierwsze Jego przyjście było utajone i ukryte, gdy tymczasem drugie będzie chwalebne i jawne. Jednakże oba sposoby przyjścia Chrystusa są doskonałe, bo oba dokonują się przez Maryję. Niestety! Nikt tej tajemnicy nie pojmuje: Niech zamilknie tu wszelki język!” (Traktat o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny)

Sobieski pod Wiedniem

Sobieski pod Wiedniem

________________________

Źródła: Prof. Feliks Koneczny: Tło cywilizacyjne odsieczy wiedeńskiej”, w: „Z dziejów Polski”, Lublin 2002

Prof. Oskar Halecki: „Historia Polski”, Lublin – Londyn 1992

Możliwość komentowania jest wyłączona.