Nowe szaty cesarza (część I)

Posted on 1 stycznia 2013 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Wykłady

„Nowoczesne państwo”

Pewnych rzeczy nie robi się w kraju, w którym trzydzieści osiem wcześniejszych pokoleń wierzyło w Chrystusa.

W takim kraju nie podpisuje się nigdy paktów z tymi, o których wie się, że są kłamcami.

Zawsze walczy się z tymi, którzy na taki kraj napadają.

I broni się — wiary, ziemi, kobiet, dzieci i prawa — nawet gdy wiadomo, że napastnik jest o wiele silniejszy (1939 rok!).

Wybór jest oczywisty. Sumienie katolickie nie pozwala zachować się inaczej.

Tym krajem o trzydziestu ośmiu pokoleniach nieprzerwanie wyznających prawdziwą wiarę jest Polska.

W jednym ze wspomnień sprzed osiemdziesięciu blisko lat, z polskiego jeszcze Wilna, pojawił się taki oto obrazek. Młody duchowny, pracownik uniwersytetu, widzi rozpychającą się na jego rozpiętym

Elwiro Michał Andriolli - Polonez (ilustracja do "Pana Tadeusza")

Elwiro Michał Andriolli – Polonez (ilustracja do “Pana Tadeusza”)

w letnim ogrodzie hamaku trzyletnią dziewczynkę, córkę stróża. Dziecko wgramoliło się tam, korzystając z jego chwilowej nieobecności. Rozbawiony, pyta ze sztuczną powagą, dlaczego zajęła jego ulubiony hamak, i słyszy wyraźną odpowiedź: „Bo tu jest Polska, tu każdy robi co chce!”. Trudno zrozumieć sens tej odpowiedzi, jeśli nie zna się kontekstu historycznego, wymowy realiów tuż za miedzą. Bo w istocie, Polska była czymś tak całkowicie różnym, tak odrębnym od najbliższych sąsiadów, że nawet dzieci umiały wyczuć, iż nasz kraj to fenomen. Z jednej strony — nieprawdopodobne cierpienia narodu rosyjskiego na skutek terroru bolszewickiego, z drugiej, zachodniej — początek śliskich czasów donosicielstwa, nocnych wizyt i strachu na widok flagi z czarną swastyką. W obu krajach brutalne prześladowania Kościoła. Obraz tamtej Polski  to obraz małego raju, ojczyzny wolności na tle gromadzącego się i wzbierającego za obydwoma granicami koszmaru. Ale wolny polski duch, który zawsze tak niebywale się rozwijał, gdy mogliśmy rządzić się sami u siebie, miał też swoją wysoką cenę. Kłuł w oczy, niepokoił, drażnił zawistników.

A jednak i tutaj jeden z zaborców, cofając się, porozstawiał gęsto pułapki na umysły oddające się marzeniom, by Polska przestała przypominać siebie samą sprzed epoki rozbiorów. By upodobniła się do nowoczesnych, dobrze zorganizowanych krajów Zachodu, w których panuje duch protestancki. Praca, bogacenie się, wzorowy porządek – zapewniony przez wszelkiego rodzaju policję – poczucie siły politycznej państwa jako nowego bóstwa. Państwa, które służy samo sobie, samo siebie wielbi, bo jest  narodowościowo jednolite i stale pomnaża swoją siłę dzięki coraz doskonalszej technoligii, którą dysponuje. Idea „czystego” etnicznie, zwartego narodu była wygodna dla realizacji także takiej wizji.

Właśnie, jak zrozumieć tak popularne dziś zachwyty dla programu polityczno­‑ideowego Narodowej Demokracji, mimo że tak wielu znawców tematu niezmiennie uderza płycizna i trywialność koncepcji narodu, którą ten program lansował?

Stefan Kisielewski podkreślał, że koncepcja ta była typowo kolektywistyczna i wsparta nie na szerszej wizji historiozoficznej, a na socjologii1.

Nasze ziemie historyczne są już tylko historią i niewiele nas winny obchodzić. Wolę jedną parafię w Poznańskiem, niż cały powiat Nowogródzki2.

Tak skomentował poseł Władysław Grabski, związany wówczas politycznie z Romanem Dmowskim, rezultat „pokoju ryskiego”. Przypomnijmy, główną rolę w ustaleniu stanowiska delegacji polskiej, negocjującej w Rydze w 1921 roku warunki zakończenia wojny z Rosją sowiecką, odgrywał przedstawiciel Związku Ludowo­‑Narodowego. Oddaliśmy wtedy Rosji Kresy Wschodnie, ziemie I i II zaboru rosyjskiego.

Postawa, jaką zajmował Roman Dmowski w sprawie politycznej wizji Polski odrodzonej, najdobitniej świadczy o tym, że „idee mają swoje konsekwencje”. „Nowoczesne państwo”, o jakim marzył dla Polaków ów polityk – człowiek, który będąc synem brukarza, dzięki sile woli i inteligencji zdobył wyższe wykształcenie i znajomość języków – jest bliskie ideom i wizjom, jakie przyświecają dziś niektórym z naszych polityków z PO (przypomnijmy Myśli nowoczesnego Polaka jego autorstwa).

Czym jest bowiem „nowoczesne państwo”, jakie znamy aż nazbyt dobrze z własnego doświadczenia? Czy nie przypomina w jakimś paradoksalnym sensie tego, o którym marzył Dmowski?

Widział on Polaków jako naród czysty etnicznie. To była główna myśl jego programu i trzon jego wizji Polski, prawdziwa idée fixe. W idei silnego, zwartego narodu, pod zdecydowanym przywództwem, kierującym się „swoimi interesami”, krył się swoisty darwinizm polityczny, idea zupełnie obca utrwalonej od pokoleń mentalności Polaków. Idea zakorzeniona w kolektywnej wizji narodu. a nawet wzięta z faszyzmu w wersji soft, którego podejrzanemu czarowi ulegało w owych czasach wielu ideologów i polityków w Europie. Dmowski nie był wyjątkiem.

Takich ludzi, w ocenie Władysława Studnickiego, najlepiej charakteryzuje określenie „człowiek znikąd”.

Człowiek bez przeszłości. Czyli ktoś, kto zerwał z jedyną tradycją, która pozwala utożsamić się z całym kulturowym dziedzictwem. swojego kraju.  W naszym przypadku, z tradycją katolickiego rycerstwa, z tradycją Rzeczypospolitej szlacheckiej. Roman Dmowski nie chciał mieć nic wspólnego z tradycją historyczną, wynikającą z misji cywilizacyjnej i kulturowej naszego narodu, misji skierowanej na wschód, która przez wieki tak skutecznie ożywiała Polaków. Stąd m.in. utożsamienie się twórcy Narodowej Demokracji z prezentowaną przez socjalizującego Stefana Żeromskiego, m.in. w Przedwiośniu, oceną ziemiaństwa II połowy XIX wieku jako warstwy moralnie zdegenerowanej i schyłkowej.

Józef Brandt - Od dworu do dworu

Józef Brandt – Od dworu do dworu

Brak osadzenia w przeszłości — to zanik poczucia rzeczywistości. Dlatego Dmowskiego tak bardzo pociągały idee — mimo deklaracji, bynajmniej nie zakorzenione w polskości czy katolicyzmie. Idee te wykiełkowały w umysłach, które czuły się całkowicie „wyzwolone”, usposobione do snucia abstrakcyjnych wizji. Pociągał go darwinizm w naukach przyrodniczych i społecznych, jakim nasiąknął w okresie studiów na rosyjskim uniwersytecie. Inspirowała go myśl, że etyka i moralność to sprawy stojące poniżej nadrzędnej zasady „interesu narodowego”.

Dmowski uznał, że solenne podporządkowanie dowolnej idei — a zatem podeptanie historycznych i kulturowych realiów oraz chrześcijańskich dóbr duchowych — jest cnotą.

Warto byłoby jego koncepty polityczne ocenić w świetle panslawistycznej wizji pacyfikacji narodów Europy Środkowej pod moralnym przywództwem Rosji, w której dominował typ inteligenta­‑nihilisty, wychowanego w przenikniętej ideami Hegla i Kanta atmosferze intelektualnej rodzimych uniwersytetów i nasączanego mesjanizmem usprawiedliwiającym rosyjski ekspansjonizm.

Wszystko to szło na przekór naszej tradycji i doświadczeniom historycznym.

Przypomnijmy, Dmowski skończył studia przyrodnicze na silnie zrusyfikowanym uniwersytecie w Warszawie, spędził kilka lat w mocno zlaicyzowanym Paryżu. 

Do czego doprowadziła go koncepcja darwinizmu politycznego? Oto był w stanie na przykład publicznie kwestionować przyszłość Anglii (kraju, którego system społeczny, wykwit protestanckiej myśli, uważał skądinąd za wzorcowy), przekonując, że kraj ten wkrótce zniknie z powierzchni globu, bowiem, jak twierdził, ma zbyt słabe fizycznie i zdegenerowane społeczeństwo.

Ksiądz Walerian Meysztowicz, wilnianin i polski dyplomata przy Stolicy Apostolskiej przez trzydzieści lat, począwszy od lat 30. XX wieku, podsumowuje działalność stronnictwa „zwanego «narodowym»” w okresie międzywojennym:

Szła ona w trzech kierunkach: antysemickim, wyrażającym się w próbie usunięcia Żydów z uniwersytetu; w kierunku polszczenia mniejszości litewskiej i białoruskiej; wreszcie w kierunku przeciwnym marszałkowi Piłsudskiemu, co w praktyce równało się dążeniu do krótkotrwałych i słabych rządów kolejno doskakujących do władzy partii politycznych3.

Władysław Studnicki, przez pewien czas współpracownik Dmowskiego, był zdania, że postawa Romana Dmowskiego, pełna wewnętrznego przyzwolenia na to, by Polska podporządkowała się silniejszemu, Rosji, brała się z jego ambicji. Chciał za wszelką cenę istnieć politycznie. Nie wdając się w spór, do jakiego stopnia kierowały Dmowskim ambicje, a w jakim stopniu specyficznie pojmowany, ale jednak z pewnością szczery patriotyzm oraz skłonności do gry politycznej, w której zmienia się taktykę w zależności od koniunktury ideologicznej, warto się zastanowić, czy w istocie nie traktował on społeczeństwa polskiego nie jako naród, lecz właśnie jako grupę etniczną. I czy nie dlatego tak łatwo przyszło endecji oddać Kresy Rosji sowieckiej? (Dmowski tłumaczył potem, że byliśmy tam „słabszą grupą etniczną” — słabszą w stosunku do „silniejszej grupy etnicznej”). O tym, jak fatalne w skutkach jest lekceważenie realiów historycznych i zasad moralnych oraz kierowanie się w działalności politycznej idée fixe, świadczy fakt, że po oddaniu Rosji sowieckiej w wyniku pokoju ryskiego ziem I i II zaboru Sowieci przystąpili do prześladowania, do mordowania, zsyłek – w latach 1937–1939 -pozostałych tam Polaków. Negocjując warunki pokoju, po prostu „zapomniano” o półtoramilionowej (według szacunków polskich władz) rzeszy rodaków, pozostawionych na łasce bolszewików.

Żeby jednak oddać sprawiedliwość założycielowi Narodowej Demokracji, trzeba spojrzeć na sprawę szerzej i zastanowić się nad genezą rodzących się w całej Europie w XIX wieku nacjonalizmów.

W Polsce ruch narodowo­‑demokratyczny pojawił się w tym samym czasie, gdy zaczął działać PPS.

Była to nieunikniona replika Polaków na nacjonalizmy Aleksandra III i Bismarcka — zauważa ks. W. Meysztowicz. — Ruch narodowo­‑demokratyczny wyraźnie zrodzony był z protestu przeciw rusyfikacji. Objął szersze sfery, mniej świadome tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Sprawa narodowa — przede wszystkim sprawa języka polskiego — wysunięta została przed sprawę państwową — to jest przed sprawę niepodległości [to jest właśnie istota różnicy między endecją a piłsudczykami — EPP]. Narodowa demokracja była tolerowana przez okupantów — gubernator kowieński Wierowkin prędko zorientował się, że można ją wykorzystać, by stworzyć nacjonalizm litewski, a ten skierować przeciw Polakom — jak to zrobili Austriacy na Rusi.

Ludomir Benedyktowicz - Nad mogiłą powstańca

Ludomir Benedyktowicz – Nad mogiłą powstańca

Paul Claudel, uznawany przez Piusa XII za największego pisarza Francji chrześcijańskiej, człowiek, który we wszystkich swych dziełach rozwijał artystycznie i filozoficznie naukę św. Tomasza z Akwinu, prezentując zamierzenia i sposób działania francuskiego alter ego Dmowskiego, Charles’a Maurrasa, twórcy obozu narodowego w swojej ojczyźnie, ukazuje analogiczne metody i strategie:

Od początku swej działalności literackiej C. M. [Charles Maurras] prowadzi przeciw legalnemu rządowi Francji kampanię upartą i systematyczną nie tylko w dziedzinie ideologii, lecz i w dziedzinie faktów. Chociaż kampania ta odniosła skutek niewielki, co się tyczy mas wyborczych, wywarła wpływ bardzo znaczny na lwią część klas wykształconych, która zdołała sfanatyzować. Maurras nie taił nigdy, że jego nadzieje na sukces opierają się nie na aprobacie woli narodowej, lecz bądź na przewrocie wewnętrznym, bądź na klęsce, która przyszłaby z zewnątrz (…) miał on [Maurras] nie mniejszy udział w rzekomej «rewolucji narodowej» zainaugurowanej przez Vichy, a której dostarczył podstaw ideologicznych i tego, co można by nazwać jej mistyką4.

Dlaczego należy dzisiaj o tym przypomnieć? Warto zwrócić uwagę, że w wyborach do I sejmu odrodzonej Rzeczypospolitej 90 proc. Polaków na Zachód od Wisły postawiło na Narodową Demokrację, a w Królestwie Polskim głosował na ich listę zaledwie co drugi wyborca. A jak to wygląda dziś? W 2011 roku głosowało ok. 15 milionów Polaków. W tym samym czasie jako katolicy deklarowało się 95 proc. Polaków. Czyli wśród tych, którzy poszli do wyborów było ok. 14 milionów katolików. Na partię, która niosła w swym programie słowa niepodległośćpatriotyzm, głosowało 4,5 miliona. Co uczyniło pozostałe 10 milionów? Zagłosowało na wszelkich odcieni lewicę lub zostało w domu.

Czyż nie jest to właśnie oddalony w czasie skutek mentalności, jaką udało się Romanowi Dmowskiemu zaszczepić wśród Polaków na przełomie XIX i XX wieku?

Podsumujmy, co się składa na tę mentalność:

  • Uznanie, że motywacja misyjna polskiej polityki wschodniej — zwłaszcza w czasach Jagiellonów — to kwestia wtórna wobec pragmatyzmu.
  • Darwinizm społeczny oparty na pewnej formie intelektualnego szalbierstwa. Dziś także będący w modzie — wyraża go pseudopragmatyzm polityczny, który symbolizuje postawa, która zaciążyła na pokoju ryskim: nieważne, czy tam są nasi obywatele, ważne, czy nam się to opłaci trzymać! Podobny pseudopragmatyzm zawsze prowadzi do oportunizmu.
  • Mentalność społeczeństwa zniewolonego duchowo i intelektualnie. Przywoływanie tzw. „politycznego rozsądku”. Wynikiem tej mentalności jest niewiara w to, że możemy się sami rządzić i trwać jako suwerenne państwo pomiędzy Niemcami a Rosją (tak zwany „zdrowy polityczny rozsądek”, czyli w każdej sytuacji uznanie racji silniejszego).
  • Twierdzenie, że przeszłość historyczna jest nieważna, gdyż osłabia „ducha narodu”. Nie potrzebujemy związku z nią. Od przeszłości można się odciąć, w konkretnych politycznych posunięciach należy czuć się całkowicie zwolnionym od jej uwzględniania. W rezultacie — upadek patriotyzmu, który nie ma się na czym oprzeć, „wspólnota narodowa” staje się pojęciem bliższym naukom przyrodniczym, atawizmom i zawsze kojarzy się z szerzeniem postulatu tężyzny fizycznej. To powoduje duchową i moralną anarchię, mimo pozorów ładu (kult „wodza”). Łatwo jest zdobyć poklask dla postulatów, że ludzie, którzy powołują się na patriotyzm przejawiający się w naszej historii i wyrażają go w politycznym czynie, to dziwolągi, wykopaliska z wystaw archeologicznych, de facto niezdolni do rządzenia. (Przypomnijmy słowa znanej pieśni: „Mówili, żeśmy stumanieni…”).

 

Czytaj część II. Ludzie znikąd —>

Źródła:
Władysław Studnicki, Ludzie, idee i czyny, Komorów, 2009.
Władysław Studnicki, Z lat przeżyć i walk, Komorów 2009.
Mieczysław Jałowiecki, Wolne miasto, Warszawa 2002.
Ks. Walerian Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, Łomianki 2008.

  1. Stefan Kisielewski, Dziennik, Warszawa 1996; „Na przykład antysemityzm wynikał z przekonania Romana Dmowskiego, że z powodu opanowania miast przed Żydów nie może rozwijać się polskie mieszczaństwo, a więc naród jest niepełny, spaczony [… ] kolektywna koncepcja narodu wsparta była na konstrukcji historyczno­‑geograficznej i antyniemieckiej — kierowała się ku Śląskowi i Pomorzu, rezygnując z nazbyt etnicznie mieszanego Wschodu”, pisał Stefan Kisielewski w 1970 r. []
  2. W. Studnicki, Czyny i ludzie. []
  3. Ks. W. Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach. []
  4. P. Claudel, Dziennik 1904–1955. []

Możliwość komentowania jest wyłączona.