Książka „Powrót pańskiej Polski”

Drodzy Państwo,

miło mi zawiadomić, że moja książka „Powrót pańskiej Polski” jest już w księgarniach oraz można ją zamówić w wydawnictwie LTW.

Proszę przyjąć serdeczne zaproszenie do jej lektury

Ewa Polak-Pałkiewicz

Kwiecień, 2016 r.

 

 

Wstęp do książki „Powrót pańskiej Polski”

Historia jest pamięcią państwa i jednocześnie lekcją poglądową polityki. Musi osądzać, zmierzać ku pochwale lub winie. Nie istnieje coś takiego jak zewnętrzna historia, ponieważ cała historia jest historią ludzkiego umysłu.

Hilaire Belloc

 

Historia jest pamięcią państwa

(Od autorki)

Wystawa malarstwa „Polaków portret własny” z 1979 roku była uznana za niebezpieczną; przemknęła jak meteor przez gierkowską Polskę. Była niebezpieczna, tak jak skrajnie niebezpieczny dla władz rosyjskich był Straszny dwór na scenie Opery Narodowej w 1865 roku, który już po dwóch przedstawieniach został przez Moskali zdjęty z afisza. Nie mogła się podobać komunistycznym władzom.

Wielu marzy o tym, by prezydent Andrzej Duda oraz rząd Prawa i Sprawiedliwości stali się takim meteorem. Moim pragnieniem jest, by czytelnicy tej książki, mając tego pełną świadomość, zyskiwali dodatkowe motywacje, by do tego nie dopuścić.

Wielu Polaków odczuwa dziś potrzebę powrotu tej Polski, której tak bardzo nienawidził Stalin. Polski niszczonej przez niego z iście naukową precyzją, z żelazną konsekwencją i szaleńczą determinacją. Polski opartej na naszej rycerskiej, szlacheckiej i obywatelskiej zarazem tradycji. Polski dumnej, bo świadomej swoich korzeni duchowych, czyli Polski prawdziwie pańskiej. Państwa, w którym nikt nie czuł się człowiekiem znikąd, nikt nie był „obcy”. Tylko w takiej Polsce odnajdziemy wspólnotę, do której tęsknimy. Dla wszystkich, którym takie pragnienie towarzyszy, losy bohaterów tej książki mogą się stać dziś, po objęciu steru rządu przez Prawo i Sprawiedliwość, inspiracją, natchnieniem i umocnieniem.

W historii każdej chyba polskiej rodziny istnieje wątek, który wiąże się z pojęciem polskiego dworu. Czy jest to biografia bezpośrednich przodków, czy jakaś przedwojenna książka, plik fotografii, czy ufundowany przez szlachecką rodzinę kościół, gdzie zostaliśmy ochrzczeni, czy tylko wiejska droga, zwana gościńcem, tuż przy polu dziadka, którą – jak to słyszeliśmy nieraz – „przed wojną dziedzic z miasta powracał”. Albo dawny znajomy rodziców, który na tle szarzyzny PRL wyróżniał się innym sposobem bycia, mówił pięknym językiem, choć jego wytarte ubranie nie mogło budzić żadnych skojarzeń z „tamtą Polską”.

 

Portret konny – mal. Józef Brandt

 

Jest jakiś obraz, bardzo odległy, o konturach zatartych i barwach spłowiałych, głęboko utkwiony w pamięci, nie całkiem jasny. Obraz dziwnie pociągający, który przemawia do nas z wielką siłą z odległej przeszłości. O czym on mówi? O czymś, co było, a przestało istnieć. I nie sposób o tym zapomnieć. Nie sposób wyprzeć z pamięci nasuwających się wizji i skojarzeń, prowadzących ku ciągowi barwnych postaci, przewijających się w długim korowodzie. Na czele kroczy król, rycerstwo, potem panowie. Połyskują wyłogi kontuszów, kołyszą się pióra, dźwięczą szable i ostrogi. Kim są ci ludzie? Dlaczego wracają?

Na kartach tej książki Czytelnicy znajdą portrety kilkunastu z nich. Między innymi Pawła Włodkowica, Jadwigi Andegaweńskiej, Romualda Traugutta, Józefa Piłsudskiego, Witolda Pileckiego. Ród królewski, ród szlachecki to nie tylko dawna, pełna blasku historia. To nade wszystko moralne zobowiązania wobec wszystkich, którzy są w zasięgu władzy króla czy szlachcica. Takie są zasady chrześcijańskiej cywilizacji, u nas zapoczątkowanej przez Mieszka I. O tym wiele piszę w książce, którą oddaję do rąk Czytelników.

Pomimo faktu, że szlachta i ziemiaństwo jako klasa społeczna przestała istnieć siedemdziesiąt lat temu – jej przedstawicieli wymordowano, zmuszono do emigracji lub skazano na nędzę, odbierając im podstawy egzystencji, rodowe siedziby zrównano z ziemią lub zamieniono na szkoły, szpitale i magazyny – odradza się dziś w Polsce zamiłowanie do typu architektury, który jest właśnie utrwalonym w naszej zbiorowej świadomości symbolem polskości. Powraca dworek polski w nieskończonej ilości mniej i bardziej udanych kopii, mutacji i odmian. W tych stylistycznie nienagannych, gdzie klasyczna linia dachu i białe kolumienki dźwigające tympanon są ścisłym, pełnym pietyzmu odwzorowaniem dawnego kunsztu i wyczucia proporcji, i w tych uwspółcześnionych, które będąc swobodnymi fantazjami na temat dworu, także niosą czytelną treść: Polacy chcą powrotu tamtych historycznych postaci, postaci odległych, niczym ze snu. Dlatego pragną mieszkać w czymś, co przypomina dworek.

Nie należy lekceważyć tych tęsknot. Pragnienie piękna pod własnym dachem jest znakiem tęsknoty za ładem w życiu państwa, którego konieczność i sens wpisane są w strukturę świata stworzonego przez Boga. Rewolucyjne konwulsje, które próbowały wywracać tę strukturę, a które w historii wydarzają się z zastanawiającą regularnością, na nic się nie przydadzą. Wołanie o ład odezwie się w każdym sercu ludzkim nigdy nieprzebrzmiałym echem.

Społeczeństwo chrześcijańskie kształtowało się powoli dzięki inteligencji i energii świętych z odległych wieków, pisze dom Gérard Calvet, francuski benedyktyn z tradycyjnego opactwa Le Barroux. „Największym ich pragnieniem było, aby w wycinku czasu i przestrzeni, przypadającym im w udziale, zapisać nieco piękna i miłości, których ziarno Bóg zasiał w ich sercu”.

Państwo dla wielu dziś to jedynie administracyjno–polityczno–ekonomiczna struktura, której głównym zadaniem powinno być nieutrudnianie nam życia. To, jaki jest jego sens nadprzyrodzony, nie zaprząta z reguły niczyjej uwagi. A to pytanie stawiać należy, bo nie jesteśmy plemieniem. Nasz pierwszy polityczny władca przyjął chrzest. Naszymi patronami są wielcy święci Kościoła, biskupi męczennicy, Wojciech i Stanisław, oraz męczennik Andrzej Bobola, wychowanek szlacheckiego dworu, i osiemnastoletni kleryk Stanisław Kostka, również syn szlachecki.

 

św. Andrzej Bobola – mal. Kamila Chojnacka

 

Zadaniem książki jest przypomnieć ciąg postaci i zdarzeń z przeszłości, wpisujących się mocnym, głębokim ściegiem w dzisiejsze wydarzenia polityczne w Polsce, które oznaczają dramatyczne nieraz etapy odzyskiwania państwa. Nie zawsze jednak udaje się dostrzec ten niebiańsko–ziemski szlak, nawet gdy oko jest mocno uzbrojone.

Historii państwa nie można zobaczyć tylko poprzez szczegół, ulubioną epokę czy wybraną dziedzinę, na przykład jedynie w perspektywie dziejów dynastii, gospodarki czy wojen. Nadmiar informacji, brak hierarchii w układzie faktów decyduje o tym, że mamy zwyczaj patrzeć na wszystko oddzielnie. Wtedy gaśnie iskra sensu. Zapominamy o racjach nadrzędnych, przede wszystkim o istnieniu racji stanu państwa polskiego. I wówczas może całkiem zaniknąć świadomość, czym jest natura owego spoiwa, które zapewnia przemarsz przez nasze dzieje korowodu wielkich osobowości – bohaterów historycznych i współczesnych, zagadkowe przeplatanie się ich wielkich zwycięstw i klęsk.

Skoro powiedzieliśmy, że założycielami cywilizacji w naszej części świata byli wielcy święci Kościoła, to nie powinno wydawać się dziwne, że to oni właśnie, „ci uczniowie o ponadczasowej mądrości, najlepiej pojęli sprawy czasu: to oni, ludzie tacy jak Augustyn, Dionizy, Hugo z Cluny, Bernard z Clairvaux, Bonawentura czy Tomasz z Akwinu szkicowali kontury wizji, która pozwala nam zrozumieć powagę ładu doczesnego i zasady mądrego rządzenia narodami: patrząc w niebo wytyczali ogrody ziemi” (dom Gérard Calvet).

Skoro jednak o nich i o ich dziele zapominamy, w naszym umyśle, który próbuje ogarnąć przeszłe zdarzenia, powstaje chaotyczny krajobraz. Nawet wyższe uczelnie mają dziś trudności z uszeregowaniem i wyjaśnieniem faktów historii, tak by ich nagromadzenie nie przypominało śmietnika ciekawostek lub infantylnego komiksu.

Przyczyną tego stanu rzeczy jest brak myślenia o historii w perspektywie katolickiej.

Historia jest pamięcią państwa i jednocześnie lekcją poglądową polityki. Musi osądzać, zmierzać ku pochwale lub winie. Nie istnieje coś takiego jak zewnętrzna historia, ponieważ cała historia jest historią ludzkiego umysłu. Dlatego też w antykatolickim społeczeństwie będziemy mieli do czynienia z antykatolicką historią, antykatolickimi podręcznikami, antykatolickimi egzaminami, które będzie musiała zdawać młodzież katolicka [Hilaire Belloc].

 

Orlęta lwowskie – mal. Wojciech Kossak

 

Historia jest najważniejszym spośród ziemskich tematów ludzkości, bo najbardziej dotyka duszy człowieka. Jeśli będzie wykładana i przedstawiana w sposób antykatolicki, stanie się maszynerią przeznaczoną do wywoływania antykatolickich skutków. I nie są temu winne poszczególne stwierdzenia pojawiające się w podręcznikach, książkach naukowych, artykułach publicystów i popularnych filmach, lecz pewna metoda, co odkrył Hilaire Belloc.

Selekcja, ton i proporcja

Na czym polega ta metoda? To po pierwsze antykatolicka selekcja materiału.

Przedstawienie jakieś opowieści jest sprawą selekcji. Jeśli wybiera się materiał w taki sposób, że poszukiwana prawda nie jest ukazana, wtedy opowieść, ogólnie rzecz biorąc, jest nieprawdą, chociaż każdy przedstawiony fakt jest prawdziwy. Fakty, które wybieramy i porządek w jakim są przedstawione, determinują obraz, który przedstawiamy.

Po drugie ton lub atmosfera wywodu historycznego. Ton w historii nie jest czymś niejasnym, nieuchwytnym. Poddaje się analizie. Można zbadać jakiś fragment opisu czy analizy historycznej – odnotowując dokładnie użyte przysłówki i przymiotniki, również rodzaj czasowników, nawet czasami rzeczowniki – i wyłapać to, co nadaje szczególny ton i stwierdzić: „W ten właśnie sposób zostało wypowiedziane kłamstwo” [Hilaire Belloc].

Po trzecie, stwierdza pisarz, proporcja. Ilość miejsca i znaczenie, jakie przywiązuje się do różnych części opowieści, jest ostatnim elementem, jaki determinuje całość. To nie jest to samo co selekcja. „Dwóch ludzi może dokonać selekcji tych samych faktów, jednakże zaaranżować je w proporcjach bardzo różniących się pod względem długości, znaczenia i wagi”.

Jak bronić się przed metodą czyniącą dziś z historii niejednokrotnie dziwaczną i niezrozumiałą opowieść – chwilami mroczną, chwilami zabawną, snującą się bez ładu – metodą bardzo dziś rozpowszechnioną, owym rodzajem zatrutego powietrza, którym oddychamy wszyscy? Na to pytanie próbuję w Powrocie pańskiej Polski odpowiedzieć.

Warto wrócić w tym miejscu raz jeszcze do historii wystawy „Polaków portret własny” w Muzeum Narodowym w Krakowie, autorstwa prof. Marka Rostworowskiego, która w październiku 1979 roku wywołała taki wstrząs w społeczeństwie. Obejrzało ją prawie sto tysięcy ludzi. Polacy, przypominając sobie, kim byliśmy, zanim wszystko co w Polsce piękne, wzniosłe, szlachetne zostało przykryte brudną szmatą, rośli, odzyskiwali nadzieję. Obrazy wielkiej przeszłości państwa, którą w Polsce Ludowej usiłowano „pisać na nowo”, twarze przykuwających uwagę osobowości, ich spojrzenia, emanujący z nich majestat, duma, urok przemówiły. Zmusiły do postawienia pytań i wyciągnięcia wniosków, wtedy, gdy wydawało się, że wszystko już po tamtej Polsce „posprzątane”.

„Polacy nie będą już tacy sami. Ta wystawa zmienia ich wyobrażenie o sobie. Odwołując się do historii, patrząc na dumnych przodków, będą mogli wyzbyć się wstydu uległości. Zresztą to nie jest uległość, lecz uśpienie. Z letargu Polaków budzi portret postawiony im przed oczami. Przemawia do nich, ponieważ to ich własny portret” – pisała na temat wystawy autorka poświęconej jej pracy magisterskiej.

„Jeśli Bóg zechce pewnego dnia przerwać ten upadek, gdy trzeba będzie zreorganizować nasze społeczeństwo, być może zajdzie konieczność odbudowania szlachty z tego, co pozostało po arystokracji, to znaczy z rodzin, którym udało się uniknąć zarażenia pochłaniającym nas złem” – pisał ks. Henri Delassus, zwracając czytelników ku prawdziwej hierarchii, jako źródłu społecznego ładu.

 

Król Stefan Batory – mal.Jan Matejko

 

Komuniści bardzo pragnęli pozbawić Polskę obecności wszystkich, którzy tworzyli tę prawdziwą hierarchię, na szczycie której znajduje się Bóg, a która nie istnieje bez prawdy, dobra i piękna. Jeżeli zachowywali bez zniszczeń i grabieży parę siedzib ziemiańskich czy arystokratycznych, to jako muzea, które stanowić miały nagrobek nieistniejącego świata. Świat ten jednak – poza wysoką kulturą materialną – był światem ludzi, jak powiadał Melchior Wańkowicz, którzy byli „niezdolni do ułatwiania sobie życia, gdzie się nie godzi” i przez całe życie „nieśli w swojej psychice przyciężki złom zasad”. I to może bardziej z tego powodu, a nie tylko dzięki urokowi zewnętrznych form życia, dzięki widzialnemu pięknu, które przetrwało na starych obrazach, sztychach i spłowiałych fotografiach, potrafi on pociągać dziś tyle tysięcy polskich rodzin, pragnących jakby od nowa zakorzenić się w polskości. Rodzin, które szukając swego miejsca na ziemi, kojarzą bezbłędnie polski dom z dworem. Polaków w kraju i na świecie, pragnących wskrzeszenia takiego państwa, jakiego nie chciał tutaj i które postanowił zniszczyć Stalin.

Wielu mieszkańców tego dawnego, a przecież nieodległego historycznie świata znajdą Czytelnicy na kartach tej książki. W imię prawdy historycznej i obrony dobrego imienia Polaków, walczących jak rycerze podczas ostatniej wojny, autorka podejmuję także niezwykle aktualny temat, mianowicie: próbę odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się w umysłach naszych zachodnich sąsiadów zupełnie szalona i niedorzeczna myśl o „polskich obozach koncentracyjnych” i dlaczego właśnie dziś, gdy nasz kraj uniezależnia się politycznie – po epoce komunizmu sowieckiego i postkomunizmu – jesteśmy świadkami nowego etapu kampanii zniesławiającej Polskę na arenie międzynarodowej.

(Luty 2016)

Książka stanowi dalszy ciąg wydanego w 2015 roku przez LTW tomu Rycerze Wielkiej Sprawy. Szkice ziemiańskie.

Źródła cytatów we wstępie:

Hilaire Belloc, Catholic and Anti-Catholic History, New York 1920 [tłum. Stanisław Kacsprzyk].

Dom Gérard Calvet, Jutro Chrześcijaństwa, [tłum. Ewa Waliszewska], przedm. Gustave Thibon, posł.

Paweł Milcarek, Poznań 2001.

 

Poniżej relacja z debaty połączonej z promocją książki, którą prowadził prof. Andrzej Zybertowicz – z udziałem poety i publicysty Waldemara Żyszkiewicza i Tomasza Sawczuka z tygodnika “Kultura Liberalna” – 16 czerwca 2016 w siedzibie SDP w Warszawie

https://www.youtube.com/watch?v=Q-USFJnjx8Q