“Co zrobiłby John Wayne na moim miejscu ?”

Sprawiał wrażenie zupełnie zwykłego faceta”, mówi o bohaterze swojej książki, u którego przez kilka lat pracował jako doradca do spraw polityki wewnętrznej, Dinesh D`Souza, prawicowy polityk, pisarz i publicysta pochodzenia hinduskiego. *) Faktycznie. Czym mógł się poszczycić zanim został prezydentem USA? Miał słabe oceny w Eureka College. Kariera zawodowa to grywanie w filmach. Z pewnością nie był intelektualistą. Prenumerował „Reader`s Digest” i magazyn motoryzacyjny i nie zaczytywał się w dziełach teoretyków kapitalizmu. Został prezydentem Stanów Zjednoczonych bez żadnego doświadczenia w polityce zagranicznej. 

Nie miał podstawowych referencji, które według naszych podręczników politologicznych musi posiadać prezydent”, stwierdza Dinesh D`Souza, przypominając także rzecz dość powszechnie znaną, że prezydent Reagan nie należał do tytanów pracowitości, zawsze lubił w ciągu dnia ucinać sobie małą drzemkę. Słowem nie było przesady w opinii, że niejednemu mógł wydawać się „obibokiem i niepoprawnym żartownisiem, który spędzał sporo czasu na opowiadaniu kawałów”. Z tym niefrasobliwym usposobieniem – zdaniem wielu swoich rodaków, liberałów, ale i części konserwatystów – nie mógł niczego zdziałać jako przywódca Ameryki.

Ronald Reagan – dowcip historii

A jednak to podczas jego rządów Związek Sowiecki, określany przez niego mianem „imperium zła”, stracił rangę światowej potęgi, a socjalizm jako system został skompromitowany.  Gospodarka amerykańska, po kryzysie lat siedemdziesiątych otrzymała dzięki odważnym decyzjom Reagana zastrzyk niespotykanej energii, rozpoczęła się era rewolucji technologicznej.

Rewolucja Reaganowska, której towarzyszył upadek muru berlińskiego, obudziła uśpioną od kilku dekad wewnętrzną siłę Stanów. Liberałowie przeżyli prawdziwy szok. Nie mieściło się im w głowie, by „taki prosty, tępy, wiecznie zaspany człowiek mógł uruchomić epokowe przemiany z lat osiemdziesiątych”, przypomina D`Souza.

Autor tych wspomnień był 26-letnim absolwentem Dartmouth University i redaktorem tamtejszej konserwatywnej studenckiej gazety, gdy przyjechał do Waszyngtonu na spotkanie z Reaganem. Ich znajomość zaowocowała sześcioletnim kontraktem D`Souzy jako ważnej figury przy prezydencie, analityka do spraw polityki wewnętrznej w Białym Domu. Świeżo upieczony absolwent uniwersytetu zainteresował się polityką właśnie dzięki przemianom, jakich w bardzo krótkim czasie doświadczyły Stany Zjednoczone za sprawą byłego gubernatora Kalifornii.

 

 

Prezydent pociągał od początku swoim optymizmem i autoironicznym poczuciem humoru, ale bystremu spojrzeniu nie mogło umknąć, że jest to człowiek wyjątkowo odważny i zdecydowany, który bez większych oporów i hamletyzowania bierze się za wielkie rzeczy.  Gdy ekonomista Arthur Laffer zapytał go podczas jakiejś konferencji, krótko po inwazji USA na Grenadę w 1983 roku, co go skłoniło do podjęcia ostatecznej decyzji o inwazji – a wiadomo było, że administracja amerykańska przeżywała długi okres rozterek i wahań w tej kwestii – usłyszał ku swemu zdumieniu: „Już panu mówię, Art. Zadałem sobie pytanie, co w takiej sytuacji zrobiłby John Wayne”.

Grenada stała się pierwszym w dziejach krajem wyrwanym ze szponów sowieckiego komunizmu, przypomina D`Souza, a pociski pershing i criuse zainstalowane w Europie spełniły idealnie rolę odstraszacza – wraz z ogłoszeniem przez prezydenta programu obrony rakietowej USA. Dzięki temu prezydent zasłużył sobie na najkrótszą recenzję i zarazem największą chyba pochwałę, jaką o jego rządach sformułowała Margaret Thatcher: „Reagan wygrał zimną wojnę, nie oddawszy ani jednego strzału”.

Rosja mogła na to wszystko zareagować tylko w jeden sposób: przedstawiając przywódcę nowego typu, gołąbka pokoju i architekta pieriestrojki. Haczyk został połknięty.

Impregnowany na terror opinii

D`Souza twierdzi, że tajemnica jego sukcesu tkwiła w tym, że był całkowicie impregnowany na tzw. opinię elit. Nie wzruszały go potoki zjadliwej krytyki najpopularniejszych komentatorów i gwałtowne fale oburzenia ani też ugrzecznione pochwały. Gdy w końcówce lat sześćdziesiątych był jako gubernator Kalifornii regularnie atakowany przez „San Francisco Chronicle” i jego doradca, lekko załamany, zapytał go kiedyś, czy widział te ostatnie „wściekłe ataki Herba Caena?”, odparł: „No. Co gryzie tego gościa?”. Był pewny, że Caen po prostu nie radzi sobie ze sobą.

Dzięki wyzwoleniu się spod tyranii opinii Reagan nie musiał zawężać się do tego, co jest normalnie dopuszczalne”. Był w swych decyzjach wolny. Widział z góry, co chce zrobić, nie analizował bez końca nowych danych. Dzięki temu nie wpadł w pułapkę ubezwłasnowolnienia przez cudze, multiplikujące się opinie, nawet, gdy firmowały je największe autorytety, i nadmiar informacji. Nie należał do ludzi, których łatwo zbić z tropu, gdy przyjeżdżają do Waszyngtonu, by objąć fotel prezydenta i słyszą z miejsca, że „przykro nam, panie prezydencie”, ale tego i tamtego „po prostu nie da się zrobić”. „Kongres nigdy na to nie pójdzie”, „oponenci są nawet w pana partii”, „Sąd Najwyższy na pewno to odrzuci”, a „Izba Rachunkowa ma poważne zastrzeżenia”. No i co powiemy Amerykańskiemu Stowarzyszeniu Emerytów?

Reagan postawił sobie za cel „zerwanie z naczelną ideą dwudziestego wieku, czyli z kolektywizmem” , a zarazem chciał „powstrzymać rozrost państwa opiekuńczego i rozmontować imperium sowieckie za granicą”. Ograniczył się w zasadzie do trzech rzeczy: zduszenia inflacji, ożywienia gospodarki i zatrzymania marszu imperium sowieckiego.

 

John Wayne

Gdy podejmował decyzję o obcięciu podatków i zwiększeniu budżetu wojskowego „mimo pęczniejącego jak balon deficytu federalnego”, wzbudziło to nie tylko olbrzymi protest demokratów ale poważne obawy w jego stronnictwie. Gdy jego doradcy, lekko przerażeni, wezwali go do redukcji cięć podatków i ograniczenia dofinansowania obronności, Reagan odpowiedział z pokerową twarzą: „Panowie, moim zdaniem deficyt jest dostatecznie duży, aby sobie sam poradził”.

Media ogólnokrajowe dostały apopleksji, ale posunięcie Reagana, choć bardzo ryzykowne, było przemyślane”. W istocie obniżka podatków tak dalece zdynamizowała gospodarkę, że o wpływy pieniędzy z podatków do budżetu nikt nie musiał się martwić.

Reagan patrzył daleko w przyszłość.  Odepchnięcie zagrożenia ze strony Sowietów było korzystne zarówno dla budżetu wojskowego jak dla bezpieczeństwa obywateli.  Na początku lat dziewięćdziesiątych deficyt był już tylko wspomnieniem.  Pojawiła się nawet nadwyżka.  Lawinowy wzrost gospodarczy trwał od 1983 roku aż po następną dekadę.

Pierwszy plan… – i wszystkie dalsze plany

Inne sprawy były tak dalece na innym planie, że prezydentowi zdarzyło się nawet w towarzystwie nie poznać własnego ministra budownictwa i urbanistyki i wziąć go za burmistrza jednego z wielkich miast – uprzejmie się do niego zwrócił per „panie burmistrzu” – sprawy resortu budownictwa oddalał od siebie; uważał je za pole minowe.

Jego ambicja mogła zdumiewać, zwłaszcza, że wielu Amerykanów, w tym konserwatystów nie wyobrażało sobie już świata bez komunizmu sowieckiego.  Ostatni dobrze wspominani prezydenci – Eisenhower, Nixon i Ford –  nie potrafili zerwać z postępami państwa opiekuńczego. Reagan konsekwentnie z tym zrywał.

Dziś wspomina się go z uznaniem i sympatią, ale gdy sprawował władzę nie miał łatwego życia z opozycją liberałów z partii demokratycznej. Był nieustannym celem ataków i szyderstw. Jego antagoniści nie przebierali w słowach. Eric Alterman określał Reagana na łamach „Nation” mianem „patologicznego kłamcy” i „nieprawdopodobnego jełopa” z „mrocznym sercem”, z którego przeziera „zamiłowanie do ludobójstwa”, przypomina D`Souza. Prezydent nie wydawał się zbytnio przejęty podobnymi nerwowymi wyrazami uznania. Gdy ktoś zapytał go publicznie o jego ciągoty do wypoczynku w ciągu dnia roboczego odparł z niezmąconym spokojem: „Mówią mi, że ciężka praca jeszcze nikogo nie zabiła, ale po co ryzykować?”. Gdy wytknięto mu kiedyś, że jest absolwentem trzeciorzędnej uczelni, którą ledwo skończył, nie mając żadnych sukcesów naukowych, powiedział: „Ciekaw jestem, ile bym osiągnął, gdybym pilniej się uczył!”.

Tylko człowiek mocno dzierżący ster, tylko człowiek, który już zdecydował się dokąd płynie, nie zboczy z kursu, kiedy polityczne wody się wzburzą”, pointuje jego były współpracownik. Ale Ronald Reagan wiedział też dobrze, że nie zmieni całego świata, ani swojego kraju, mimo najlepszych intencji i zamiarów. Wszystko pozostanie po staremu. Wszystko z wyjątkiem dwóch-trzech rzeczy, którymi postanowił zająć się na serio i które mu się udało brawurowo przeprowadzić.

6 lutego minęła rocznica urodzin Ronalda Reagana (1911-2004).

________________

*) Dinesh D`Souza, „Listy do młodego konserwatysty”, przełożył Tomasz Bieroń, Poznań 2006

Możliwość komentowania jest wyłączona.