Jest Bóg i czegóż ci więcej… (śp. Maria Okońska 1920 – 2013)
Pruszków, koniec października 1944 roku. „Powietrze przejrzyste – tylko od strony Warszawy unosił się tuman dymu. Słychać detonacje. To Niemcy wysadzali ostatnie domy. Tłum gęsty, stłoczony, nie pozwalał przejść. Pośrodku stał wózek, na nim wielka beczka. Jakiś człowiek z opaską RGO rozlewał garnuszkiem zupę. Ludzie się cisnęli z menażkami, rondlami, puszkami…To byli głodni ludzie, którzy przez dwa miesiące nie widzieli jarzyn, mięsa, owoców, którzy żyli wygrzebanymi z działek kartoflami, kaszą zdobytą w składni i resztkami zapasów z przetrzebionych piwnic. Ktoś idący wzdłuż drutów krzyczał w naszą stronę: Ej, ludzie szukający – nowy transport z miasta! (…) Czekaliśmy wszyscy niecierpliwie, wpatrzeni w otwór bramy… Wreszcie są. Przodem szedł starszy pan, wsparty na ramieniu młodej dziewczyny z jasnym warkoczem. Twarz miał poważną, jakby uroczystą. Ręka na temblaku, na bandażu rażąco czerwona plama krwi. Szedł wolno, patrząc smutno po twarzach mijanych. Przystanął na chwilę, powiedział przerywanym głosem: Ludzie! Już nie ma Warszawy! Zginęła ze swoimi bohaterami. My ostatni opuściliśmy ją dzisiaj….
Szły kobiety uginające się pod ciężarem olbrzymich tobołów, szły dzieci dźwigające z wysiłkiem tłumoki, szli starcy, dziewczęta i nieliczni chłopcy. Jedni drugich podtrzymywali, prowadzili…Jakaś młoda panna trzymała się kurczowo ręki wysokiego mężczyzny. Powtarzała raz za razem: Jerzy, niech nas tylko nie rozdzielą! Jerzy! Jerzy!… Starszy pan prowadzil brązowego wyżła. Pies chudy jak szkielet, ledwo szedł. Wielu ludzi pomimo upału włożyło futra. Długie, ciężki dachy ciągnęły się po ziemi. Pochód sunął wolno”. (Anna z Branickich Wolska, „Listy niewysłane”)
Maria Okońska, ta promienna pani – na zdjęciach widać ją z roziskrzonymi oczami, zawsze w sukni, ze starannie upiętymi włosami – to jedna z tych dziewcząt i młodych kobiet, które do końca Powstania nie opuściły Warszawy. Była tam od 1 sierpnia, jako uczestniczka Powstania (ps. Emmanuela), by pomagać żołnierzom i modlić się o zwycięstwo Polski. O zwycięstwo ducha. Gdy Warszawa płonęła, brakowało wody, ludność cywilna próbowała przetrwać w głębi piwnic, wśród huku detonacji i w nieustającej groźbie, że za chwilę wywleką wszystkich – wraz z niemowlętami i starcami – na podwórze i rozstrzelają jako tych, którzy ukrywają Banditen, ona adorowała w ruinach miasta Najświętszy Sakrament. Razem z kilkoma koleżankami, równie młodymi. Wszędzie czuć było zapach krwi, gdy ta dwudziestoczteroletnia kobieta, niedawna studentka polonistyki na tajnych kompletach UW, przepisywała i roznosiła ulotki z wizerunkiem Pani Jasnogórskiej, tzw. Nową mobilizację walczącej Warszawy. Przypominała na tych kartkach Cud nad Wisłą, wojnę bolszewicką zakończoną zwycięstwem Maryi. W tamtej wojnie walczył Ludwik Okoński, jej ojciec. Maria była wówczas pod sercem matki. Gdy ojciec zapytał żonę, czy może iść walczyć, usłyszał: Nigdy nie stanę, żeby być jakąś przeszkodą w miłości twojej do Ojczyzny. Poszedł, zabierając ze sobą szesnastu swoich kolegów z banku, ochotników jak on. Wrócili wszyscy, on jeden poległ.
Jego córka wierzyła, że zwycięstwo przyjdzie, nawet wtedy, gdy gąsiennice niemieckich czołgów, sunących ze straszliwym chrzęstem przez ruiny barykad, miażdżyły na ulicach Śródmieścia i Mokotowa bezbronnych cywilów. Wierzyła, gdy całe niebo spowijały kłęby dymu ze spalonych mieszkań. Gdy płonęły biblioteki, pamiętniki, zbiory wierszy i modlitewniki, a ogień strzelał wysoko w górę. Gdy runęła na bruk figura Chrystusa dźwigającego krzyż sprzed kościoła na Nowym Świecie, a z większości warszawskich świątyń zostały tylko zgliszcza.
Proszę pani! Panienko… Warszawy już nie ma! Nie wracajcie, tam wszystko spalone…. Wierzyła, gdy rozbrojonych bohaterów Powstania Warszawskiego zabierano do obozów, i potem, gdy ledwo żywi stamtąd wracali, trafiając od razu do katowni ubeckich, pod sąd. Tych, którzy nie wypuszczali z ręki broni i szli do lasu, gdzie zaszywali się w niedostępnych kryjówkach, ścigano latami, jak zwierzynę.
A ona wierzyła. Szalona, zupełnie szalona dziewczyna…
Pierwszą jej myślą po Powstaniu była pielgrzymka do Częstochowy. Pożar Warszawy już dogasał, po zakończeniu niszczycielskiego dzieła Niemców wkroczyła do miasta zwycięska Armia Czerwona, a wkrótce po niej zainstalowały się komunistyczne władze i pastwiono się, z mozołem, nad martwymi budynkami, tymi nie dobitymi, świadczącymi wciąż zbyt mocno, czym była kiedyś stolica Polski. Właśnie wtedy rozpoczęły się na Jasnej Górze rekolekcje – wraz z nią była grupka jej dziewcząt, zalążek późniejszego Instytutu Prymasowskiego.
Ona nigdy nie zwątpiła, że polskość to znaczy wspólnota wierzących.
Wszystkie rachuby naszych wrogów zbudowane są na przyjętym założeniu, że to, co pozostało z naszego kraju po roku 1945, nie ma prawa przypominać Polski sprzed roku 1939. Że cała nasza przeszłość musi zostać wymazana. PRL miała uczynić z ludzi potrafiących oddać życie jeden za drugiego całkiem inne społeczeństwo. Katyńskie ludobójstwo miało ostatecznie przesądzić, że to co zostało z Polski niepodległej całkowicie wchłonie i przetrawi PRL. Żeby nikt się nie domyślił, że coś jednak istniało wcześniej. Ale popełniono błąd: to co istniało nie dało się wymazać. Pozostała w ludzkich głowach i na papierze historia, której śladów nie da się zatrzeć. Obecna także w nadkruszonych murach ze śladami kul, w kościołach, które udało się wznieść z ruin, w wąskich grobach, ciasno jeden obok drugiego, ciągnących się jak łany, długimi wstęgami, aż po horyzont. Historii nie da się pogrzebać. Prawda o niej niepostrzeżenie się wyłoni, jak trawa na wiosnę. Strzeżmy się, by nie zamieniono jej dziś w narrację.
Przyszedł kardynał Wyszyński, Prymas Polski, który był dzieckiem tamtej, wolnej jeszcze Polski, wiernym synem Kościoła i prawdziwym interrexem.
Dziwna jest historia Wandy Boniszewskiej, siostry ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów, założonego przez bł. Honorata Koźmińskiego, stygmatyczki, która w latach 50., męczona w sowieckich więzieniach – za to, że pomagała księdzu (agentowi Watykanu, rzecz jasna) – nawracała swoich prześladowców, przesłuchujących ją naczelników więziennych. Przyjeżdżali do niej potem potajemnie, by mówić o wierze, pytać, czy Bóg przebaczy (jeden z nich przywiózł kilogram cukru “na wzmocnienie”). Przedziwne są losy wojenne i powojenne Marii Okońskiej, od której osobistego zawierzenia Matce Bożej na Jasnej Górze rozpoczęła się droga ku zawierzeniu Polski Pani Jasnogórskiej przez Prymasa Wyszyńskiego.
Gdy w ruinach Warszawy Maria adorowała wraz z przyjaciółkami Najświętszy Sakrament i gdy wciąż wierzyły, że Powstanie zakończy się zwycięstwem, w pewnej chwili zrozumiały, że nie będzie to zwycięstwo militarne. Ofiara krwi polskich Powstańców dobrowolnie przelana, za braci, uratuje Polskę przed zagładą w czasach, które nadchodzą. Płacząc Maria powtarzała, że Warszawa umiera w stanie łaski. Warszawa bowiem walczyła o wolność, w Polsce nieodłączną od wiary, i modliła się. Kapelani wojskowi odprawiali wśród ruin miasta Msze św.
Późniejsze uwięzienie Marii Okońskiej na Rakowieckiej w roku 1948 – spędziła tam cztery i pół miesiąca w zatłoczonej celi, aresztowana za apostolską działalność wśród studentów KUL – miało pewien epizod: przesłuchanie, prowadzone przez jedną z najbardziej złowrogich postaci stalinizmu, Lunę Brystygierową. Przybyła na przesłuchanie w eleganckim stroju, pachnąca perfumami. Straszyła i groziła w typowy dla siebie perwersyjny sposób. Ale oto nagle coś się wydarzyło. Ni stąd ni z owąd zaczęła słuchać z uwagą słów wynędzniałej dziewczyny i zwracać się do niej per: Moje dziecko. Policyjna gra psychologiczna, niewyszukany podstęp? Brystygierowa usłyszała od więźniarki o tym, że tak jak każdy człowiek, również i ona jest kochana przez Boga. I że Maria Okońska nie czuje do niej nienawiści. Nędzarka, której życie zależało od wysztafirowanej sadystki śmiała jej to wyjawić! Tak, potępia jej wysługiwanie się Sowietom, odrzuca tępe marksistowskie kłamstwa, a zarazem współczuje swojej prześladowczyni. Ubolewa nad jej upadkiem. Chce ją przestrzec przed ostateczną klęską. (Por. M.Okońska „Przez Maryję wszystko dla Boga. Wspomnienia 1920 – 1948”, Solideo).
Spotykała później kilkakrotnie Lunę Brystygierową. Pytała, czy się nawróci. Usłyszała: „Chyba, że w chorobie…”. Brystygierowa nawiązała jednak w końcu dyskretny kontakt z Laskami. Katechizowała ją siostra Katarzyna, również z pochodzenia Żydówka. Nawrócenie nastąpiło podczas choroby. Przed śmiercią Luna Brystygierowa przyjęła chrzest – podobnie jak, po latach, Jacek Kaczmarski – i umarła w wierze katolickiej. Maria Okońska, z którą na ten temat rozmawiałam, była przekonana, że był to cud.
Miała od Boga dar
Nigdy się nie załamała.
Gdy w 1953 roku aresztowany został Prymas Wyszyński, i wydawało się, że Kościół zostanie w Polsce zniszczony, przekazała mu do więzienia prośbę, by tu, w zamknięciu, gdzie, wydawać
by się mogło, nic już dla Kościoła i Polski uczynić nie może, idąc za wzorem św. Pawła, który z więzienia pisał listy do braci, napisał program odnowy moralnej narodu. Miałby on mieć postać odnowionych ślubów Jana Kazimierza składanych Królowej Polski. Prymas – którego Maria poznała podczas wojny, w podwarszawskich Laskach, jako kapelana AK – podchwycił myśl.
Maria odwiedziła więźnia i stała się jego łącznikiem z Jasną Górą.
Prymas napisał Jasnogórskie Śluby Narodu, które konspiracyjnie dostarczono do częstochowskiego klasztoru. Maria Okońska była jedynym świadkiem składania ich przez Prymasa jeszcze przed uwolnieniem go, w Komańczy – dokładnie w tej samej godzinie, w której Polacy składali je uroczyście na Jasnej Górze. Był 26 sierpnia 1956 roku
Tych dwojga ludzi łączy coś niezwykłego: Absolutne zaufanie Królowej Polski. Obrona Jej czci. Obrona Prawdy – tak sponiewieranej przez komunizm. Prawdy przede wszystkim o tym, Kim jest Syn Maryi, Jezus Chrystus.
Prymas Wyszyński stał się księciem Kościoła. Niezłomnym w głoszeniu prawdy w czasach oficjalnej pogardy zadeklarowanej przez agenturalne państwo. W czasach, gdy nie tylko Wschód, ale i flirtujący z nim coraz bardziej jawnie Zachód, zaczynał zrywać z chrześcijaństwem. Od tych wpływów nie był wolny Kościół.
Paweł VI przestrzegał przed swądem szatana w Kościele.
Prymas Polski czynił wszystko, by opóźnić, jak tylko się da modernistyczne przemiany, by reformy Soboru dotarły do Polski jak najpóźniej. Posuwał się do tego, że zakazał wypuszczania polskich księży do seminariów na Zachodzie. Żadnych zagranicznych doktoratów! Jak najdalej od nowinkarskiego Rzymu. Tego nie mogli mu wybaczyć odnowiciele, ogarnięci manią zmieniania wszystkiego w Kościele. Prymasa oskarżono o zaściankowość, wstecznictwo, o intelektualną ciasnotę – podczas, gdy cały Zachód, poza grupką tradycjonalistów, napiętnowanych jako schizma – świętował wielkie otwarcie Kościoła. Najcięższym oskarżeniem Kardynała Wyszyńskiego było trwanie przy tradycyjnym kulcie Maryjnym, co nazywano pogardliwie pobożnością ludową. To miało go najbardziej kompromitować. Prymas płacił za Wielką Nowennę, za perygrynację Obrazu Jasnogórskiego po kraju, za obchody Millenium Chrztu Polski, za pielgrzymki na Jasną Górę. Za sprzeciw wobec polityki komunistów propagującej rozwody, aborcję, życie bez sakramentów. Podczas Soboru donosiciele prześcigali się w raportach.
Przełamywanie – w imię wiary w Boga – nienawiści pomiędzy ludźmi rozsiewanej pracowicie przez marksistów od 1945 roku, to jedyna skuteczna broń, wobec której bezsilne okazuje się duchowe zło. Maria Okońska o tym wiedziała. Jej wieloletnia współpraca z Prymasem, tworzenie wraz z “Ósemkami” – paniami, które jeszcze przed wojną, za jej namową, postanowiły przygotowywać inne młode kobiety do apostolstwa we własnym środowisku – Instytutu Prymasowskiego, były skierowane właśnie w te stronę. Nieustanna modlitwa za Prymasa, dokumentowanie jego apostolskiej pracy, spisywanie wszystkich przemówień i konferencji, połączona była ze studiami i analizami nad środkami, które powstrzymają moralne choroby szerzone przez system. Maria była do tego przygotowana nie tylko duchowo. Po wyjściu z więzienia ukończyła drugi fakulet, psychologię. Język oskarżeń, wrogości, zawiść, budzenie strachu, podrywanie zaufania do duchowieństwa, wymuszanie podporządkowania się silniejszemu, szantaż przy pomocy reglamentowanych dóbr materialnych, to były sztuczki obliczone na zatomizowanie społeczeństwa. Także zapędzanie ludzi, jak stada niewolników do miejsc pracy, gdzie królowało polityczne donosicielstwo, gospodarcze absurdy i teatr pozorów. A po pracy do ciasnych klatek z kuchniami bez okien i szczekaczką, później – z królujących w nich, niczym domowy ołtarz telewizorem.
Nawet na tronie niezupełnie ubrane
Maria Okońska wiedziała, że kobiety, istoty noszące w sobie tajemnicę macierzyństwa – duchowego lub fizycznego – trudniej podlegają ideologii. Potrafią przypominać Matkę Boża, gdy są prawdziwymi matkami, prawdziwymi kobietami. Obraz kobiety, która duchowo związana jest z Maryją może być tym, co od środka rozsadzi system. Dlatego komuniści robili wszystko – podobnie jak socjaliści na Zachodzie – by kobietę przechwycić, moralnie obezwładnić i uczynić swoim narzędziem. Jedną z metod była pigułka antykoncepcyjna i aborcja propagowana natarczywie przez prasę kobiecą i służbę zdrowia. Także propaganda na rzecz rozwodów. Innym sposobem na kobiecość była moda. Pracownica w roboczym waciaku i w walonkach, aktywistka partyjna w czerwonym krawacie nie przypomina kobiety. Podobnie jak nie przypomina jej osoba paradująca po ulicy z odkrytym brzuchem, czy w spodniach oblepiających ciało niczym elastyczny bandaż.
O tym, że w tej dziedzinie kompromisów być nie może, bo one kobietę duchowo rujnują, wiedział również dobrze Stefan Kardynał Wyszyński. Można być pewnym, że nie jeden raz analizował strategię komunistów wobec kobiet z Marią Okońską i innymi “Ósemkami”.
„Rozpanoszyła się histeria mody, nie licząca się z nakazami skromności, z poczuciem estetyki ani też z wymaganiami higieny i zdrowia. (…)… zaczyna panować ordynarna moda, która z naszych dziewcząt robi prawdziwe monstra, zacierając w nich właściwyPolkom wdzięk i smak”, mówił na Jasnej Górze, 17 sierpnia 1969r.
Zaś w przemówieniu do dziewcząt precyzował to jeszcze dobitniej:
„Nie wszystko jedno, przeciwnie, to bardzo ważne, jak się ubierasz. Królowa Polski z Jasnej Góry ma suknię ozdobioną liliami. Czy do każdej twojej sukienki mogłabyś przypiąć lilijkę z szaty Matki Boskiej jako wyraz maryjnego stylu i mody? Współczesne niewiasty, nawet te na tronie, często pokazują się niezupełnie ubrane. A przecież suknia jest po to, aby zasłonić ciało. (…) Nie dopuść, aby moda ograniczała twą skromność i godność. Nie dopuść, aby moda ciebie kształtowała. To ty twórz modę. Nie jesteś lalką ani manekinem, by można było tobą dowolnie obracać. Jesteś żywym człowiekiem, kobietą, Polką, dzieckiem Bożym. Skończcie z tą straszną opinią, że Polki chodzą półnago, że są >najłatwiejsze<, >najtańsze<. Wy jesteście trudne, a nie łatwe do zdobycia. Ceńcie się”.
To było ponad pięćdziesiąt lat temu. A cóż powiedzieć dziś? Jak bardzo brakuje zdecydowanych słów ze strony pasterzy. Jak fatalne skutki ma fałszywy wstyd, jak zgubne jest milczenie proboszczów. Czy polskie kobiety, a nawet dziewczynki, muszą być ofiarami mody, która chce z każdej zrobić rzecz? Czy nie ma wyjścia z pułapki, z narzuconego przez szamanów odzieżowego biznesu przeświadczenia, że głównym zadaniem kobiety jest „być atrakcyjną w oczach mężczyzn” – co najczęściej przeradza się w chorobliwą obsesję i każe kobietom, młodym i starszym, paradować po ulicach już niemal nago. Tym, które powołane są, by stanowić obraz piękna nieprzemijającego.
„Jestem zbyt słaba, pomyślisz…Co robić? Jest jeden sposób niezawodny: złożyć całą siebie, swoje oczy, serce. I dłonie w ręce Niepokalanej. Wtedy nie działasz już ty, ale działa Ona w tobie. Niech strzeże i prowadzi ciebie zawsze zwycięska” (Stefan Kardynał Wyszyński).
Kobieta w welonie
Maria Okońska zawsze wyglądała kobieco.Przybywało jej lat i przybywało wdzięku.
Pamiętam pewien przystanek autobusowy w Warszawie, w środku nocy. Samotna kobieta i kilku podpitych żołnierzy. Są wulgarni, robią się coraz bardziej agresywni. Kobieta stacza krótką walkę wewnętrzną, i nagle odzywa się mocnym głosem: „Panowie oficerowie! Wyobraźcie sobie, że jesteście w przedwojennym kasynie oficerskim i przy stoliku obok siedzi kobieta…” Wręcz niewiarygodne, ale żołnierze natychmiast, jak rażeni gromem, przepraszając bełkotliwie i niezdarnie salutując wynieśli się na inny przystanek. To tylko ilustracja, symboliczny obraz, który uzmysławia, że istnieje w Polsce – i zawsze istniał, także w komunizmie – jakiś inny świat, poza tym nachalnie lansowanym. Świat niedostępny pragmatycznym przywódcom, którzy są przekonani, że wszyscy, których opłacało się mieć na swój własny użytek, wszyscy naprawdę ważni, zostali już kupieni. Świat, którego mieszkańcy nie wpadli na pomysł, że ich życie jest na tyle nieważne, że może je w szczegółach zaprogramować jakiś specjalista od marketingu politycznego, czy handlarz, płacący gotówką za pozbycie się własnych poglądów i wrażliwości. Świat, w którym kobiety rozumieją, jakim skarbem jest ich kobieca godność.
Tak, trzeba zachowywać się godnie.
Tak musimy się dziś zachowywać jako naród. Jeżeli jednak wyeliminuje się Prawdę czyli Boga – dawcę praw, lub zepchnie się Boga na margines, do kruchty, do zakrystii, jeśli będzie się fałszować prawdę o Bogu, będzie tu tylko pogorzelisko, jak to w lesie pod Smoleńskiem.
Między tym, jak wyglądają i jak zachowują się kobiety, a tym, jak traktujemy Prawdę, zachodzi ścisły związek. Świat, w którym kobiety wyrzekają się kobiecości i przypominają, dzięki modzie – nie wiedząc same o tym – mieszkanki domów pod czerwoną latarnią, jest ulubionym miejscem ojca kłamstwa. Już w 1932 roku Aldous Huxley przestrzegał, że w świecie, „gdzie prawda jest zagrożeniem uniwersalnego pokoju, pornografia staje się religią”.
Jasna Góra dziś znów oblegana jest przez tysiące pielgrzymów, jak w czasach Potopu przez Szwedów. To dzięki temu Wizerunkowi Prawdy i Piękna, ku któremu zwracają się nieprzerwanie oczy Polaków, załamują się tu, wcześniej czy później,wszystkie kłamstwa: katyńskie, smoleńskie…Właśnie w Polsce – bo zostają zdemaskowane przez ludzi myślących, trzeźwych, precyzyjnych i logicznych, odrzucających ideologiczne brednie. Kłamstwa klimatyczne, filozoficzne, bankowe, finansowe, w których państwa i narody są jedynie zabawką w czyichś rękach. Także kłamstwo o kobiecie. Bo Polacy wciąż mają oczy. Oczy duszy – pokorę. Widzą to, co jest zakryte przed najbardziej przebiegłymi i pewnymi siebie..
Zwycięstwo prawdziwej Polski przyjdzie tylko pod Jej sztandarem. Wielu Polaków doświadczyło tego ostatnio wręcz fizycznie – doświadczyło obrony i opieki– gdy nie wypuszczali z rąk różańców. To znak. „Miłość zwycięży tylko tam, gdzie zostanie przyjęta. Tam, gdzie miłość zostanie odrzucona, nie zwycięży, choć miłość Boga jest nieskończona” (o. Joachim Badeni).
„Ale wierzysz, że Maryja na pewno uratuje Polskę?” – te słowa słyszała często od Marii Okońskiej Krystyna Czuba
Maryja uratuje Polskę, ale nie uczyni niczego za nas. Nasza wiara domaga się czynu. Modlitwa nie może zastąpić czynu – tak jak i czyn modlitwy. Jeszcze w przedzień swojej śmierci, 5 maja, 93 letnia Maria Okońska, przypominała swojej duchowej córce, Krystynie Czubie: „Pamiętaj, nie byłoby Polski bez Piłsudskiego – on uratował Polskę”.
Poderwać świat ku Bogu
Tak brzmi tytuł Przesłania śp. Marii Okońskiej. Oto jego treść:
„ W miarę jak mijają lata, zmieniają się czasy i poglądy, coraz mocniej narasta we mnie przekonanie, że Posłannictwem Polski jest zachowanie w świecie wiary w istnienie Boga i potrzeby życia w zjednoczeniu z Nim. Posłannictwo Polski nie jest polityczne, ekonomiczne czy jakiekolwiek inne.
Ono jest religijne, nadprzyrodzone.
Ludzkość coraz bardziej się laicyzuje, ogranicza się do celów ziemskich, doczesnych, zapominając, że człowiek jest stworzony przez Boga i dla Boga, że naszym celem jest Bóg i życie wieczne, a nie doczesne.
Idziemy przez ziemię, ale nie pozostaniemy na niej. Jesteśmy stworzeni przez Boga dla Jego chwały. Naszym zadaniem jest dawać świadectwo tej prawdzie, że jest Bóg i że On jest celem naszego istnienia.
Ta mała licha drzewina, nie trzeba dębów tysięcy, szeptem się ku mnie przegina – Jest Bóg i czegóż ci więcej – pisał Jan Kasprowicz w „Księdze ubogich”.
Jest Bóg i czegóż ci więcej – ta prawda dzisiaj staje się ludziom daleka, nieznana, obojętna i jakby zapomniana, a często wyśmiewana i prześladowana. Tym bardziej głoszenie tej prawdy, że jest Bóg i żyjemy dla Niego, staje się naszą powinnością, naszym powołaniem. Wszystko inne: cele ekonomiczne, polityczne, społeczne, ziemskie – to sprawa drugorzędna. Żywa wiara w Boga – to jest główny cel naszego osobistego życia, a także naszej Ojczyzny, Polski!
Polska – jak wierzę – po to istnieje, aby wypełnić to olbrzymie posłannictwo święte, religijne, nadprzyrodzone. Polska ma dać świadectwo Bogu. W sytuacji, gdy ludzkość coraz bardziej patrzy w ziemię, a nie w niebo, Polska ma poderwać świat ku Bogu, w ramiona odwiecznej Miłości.
Polsko, to jest twój cel. Nie strać go z oczu. Żyj i działaj dla tego odwiecznego celu, a nie zginiesz…”
_______
Anna Branicka-Wolska, “Listy niewysłane”, LTW