Albertus de Polonia. Zapomniany polski męczennik Dalekiego Wschodu

Jednym z najdziwniejszych dzisiejszych przesądów jest przekonanie, że w ciągu wieków człowiek zmienił swoją naturę w sposób nieodwracalny. Dlatego sceptyczni racjonaliści, którzy dziś wśród nas dominują, nie są w stanie zaakceptować postawy ludzi, którzy mocno czuli swoją zależność od Boga i to dostarczało im głównych życiowych motywacji. Nie dziwi, gdy podobne poglądy głoszą ateiści czy agnostycy, dla których są one rodzajem zaklęcia, gorzej gdy skłaniają się ku temu katolicy. Fałszywa antropologia, oparta o naturalizm zakłada, że żarliwość wiary, jaka cechowała naszych przodków nie jest już dziś rzekomo możliwa.  Szokujące było dla mnie wyznanie pewnego starszego pana, który poskarżył mi się, że nie może doprosić się u księży jezuitów, by zechcieli przypomnieć współczesnym ich współbrata, Wojciecha Męcińskiego SJ, polskiego męczennika z XVII wieku, a jego kuzyna; pisał też w tej sprawie do Watykanu. Mój rozmówca usłyszał, że męczennicy za wiarę nikogo dziś nie interesują; nie są „nośni”.

Jeszcze do I wojny światowej jezuici czynili starania o jego beatyfikację, dziś jest w Polsce niemal całkowicie nieznany.

„Jestem tak wesół i zadowolony…”

Przypomnieć o. Wojciecha Męcińskiego, to przypomnieć wiek XVII, heroiczną epokę ostatnich lat świetności Rzeczypospolitej. To wtedy staliśmy się obrońcami Europy chrześcijańskiej, składając publiczne wyznanie wiary razem z naszymi królami, rycerstwem, z zakonami, które przeżywały największy swój rozkwit. Gdy Wojciech Męciński, zamożny szlachcic herbu Poraj, urodzony w 1598 roku w Osmolicach pod Lublinem, poznał  życie św. Franciszka Ksawerego, pierwszego misjonarza Japonii – dzięki jego pracy było w tym kraju w początkach XVII w. pół miliona katolików i wydawało się, że cały kraj wkrótce się nawróci – postanowił zostać misjonarzem na tej azjatyckiej wyspie i ofiarować życie za Chrystusa. Jednak droga do tego celu okazała się więcej niż wyboista.

Ojciec Wojciecha był kalwinem (Lubelszczyzna była centrum kalwinizmu), ale przy chrzcie syna przeszedł na katolicyzm. Wojciech uczył się w kolegium jezuickim w Lublinie, w Akademii Krakowskiej studiował medycynę i retorykę. Podróżował po Europie, by poznać dzieła sztuki i dorobek cywilizacyjny Christianitas. Pobożna matka przekazała synowi wielką miłość do Matki Bożej, sprzeciwiała się jednak jego wstąpieniu do zakonu. Dopiero po śmierci rodziców Wojciech wstąpił w Rzymie do jezuitów i cały swój majątek, siedemnaście wiosek i miasteczko Nowodwór zapisał kolegium jezuickiemu w Krakowie.

 

S.B. Wojciech Męciński SJ (1598-1643)

 

W Padwie uzupełnił studia fakultetem prawa. Jednak stale towarzyszyła mu myśl o misjach, zaczytywał się w listach misjonarzy. Siedem lat spędził w Portugalii, gdzie przygotowywał się do wyjazdu na Daleki Wschód i studiował teologię w Évora. Po święceniach kapłańskich, zimą 1628 roku pisał do generała zakonu: „Za łaską Bożą i pomocą Matki Bożej jestem tak wesoły i zadowolony z mojego powołania do Japonii, że nie zmieniłbym go za żadne szczęście świata”.

W tym czasie wyprawa do Japonii była wyjazdem na pewną śmierć. Wyspa była sterroryzowana przez wojskową dyktaturę, szintoistyczny nacjonalizm stał się tu obowiązkowym wyznaniem. Szogun Yeasu (Daifusama) w 1614 roku zakazał praktykowania wiary katolickiej. Palono kościoły, katolickich misjonarzy torturowano w najbardziej wymyślny sposób, by wyrzekli się wiary. W okolicach Nagasaki okrutnie ich okaleczano i wrzucano do gorących źródeł. Maleńkiej ich grupie udawało się przez jakiś czas w ukryciu prowadzić duszpasterstwo. Zabijani byli także japońscy chrześcijanie. Wojciech musiał długo zabiegać o zgodę władz zakonnych na japońską misję.

Pasmo przeciwności

Gdy wreszcie miał rozpocząć upragniony rejs, dotarła do niego – już na statku – depesza od generała jezuitów; ma natychmiast wracać do Polski, bowiem krewni kwestionują zapis przekazania jego majątku jezuitom. W Piotrkowie Trybunalskim obronił ten zapis, ku goryczy krewnych, przekonanych, że ta „fanaberia” młodego człowieka była bezprawna.

Anomalie klimatyczne były specjalnością tej epoki. Wojciech Męciński jeszcze dwukrotnie wypływał do Azji. W 1631 r. jego okręt, gnany sztormami i nawałnicami, powrócił do Portugalii okrężną drogą, przez wybrzeża Brazylii, a on sam do cna wyczerpany i chory musiał przez dłuższy czas zbierać siły na kolejny wyjazd. Sytuacja powtórzyła się w 1633 roku – podróż okazała się pasmem kataklizmów i epidemii, na pokładzie szalał szkorbut i febra; Wojciech ratował ciężko chorych.  Jako lekarz działał jeszcze przez kolejnych dziesięć lat na terenie Indii i dzisiejszych Indochin, bo tyle trwał przymusowy przystanek w drodze do Japonii.

W Goa, portugalskiej kolonii, pod przybranym imieniem Albertus de Polonia zakładał szpitale, katechizował i chrzcił setki miejscowych nadając im imiona polskich świętych. Tutaj też, u grobu św. Franciszka Ksawerego zawiesił srebrną lampę i vota sprawione z części ojcowizny. Gdy wreszcie udało mu się wypłynąć stamtąd w kierunku Chin, do Makao, jego okręt został porwany przez Holendrów i skierowany na Formozę, dzisiejszy Tajwan. Wojciecha i jego trzech współbraci umieszczono w stajni i karmiono stęchłym ryżem i zepsutym mięsem. Dzięki talentom medycznym zyskał jednak przyjaźń i szacunek tutejszej ludności (leczył ziołami, których był znawcą) oraz zaufanie holenderskiego gubernatora – jego syna uratował z ciężkiej choroby.

 

„Skazany na śmierć dla Chrystusa”

Po siedmiu miesiącach udało mu się zbiec z niewoli, jednak Japonia znów okazała się nieosiągalna. Tym razem na przeszkodzie stanęła decyzja władz zakonu, które nie chciały wysyłać go na pewną śmierć. O. Męciński zostaje przełożonym rezydencji misyjnej w Kambodży, cieszy się osobistą przyjaźnią króla i niecierpliwi się, że przymusowy przystanek na drodze do celu znów się przedłuża. Dopiero gdy jeden z jezuitów, Portugalczyk załamał się w Japonii podczas tortur i przyrzekł współpracę z reżimem, droga była wolna. W lipcu 1642 roku, w przebraniu Chińczyka, wraz z wizytatorem Antonio Rubino i trzema towarzyszami postawił stopy na japońskiej ziemi. Było to w pobliżu twierdzy Kagoshima na półwyspie Satsuma. Jednak działać mogli zaledwie przez miesiąc. Holendrzy byli w dobrych stosunkach z władzami Japonii, trwał w najlepsze wzajemny handel. To protestanccy Holendrzy powiadomili ludzi shoguna Tokugawy o pojawieniu się misjonarzy.

Zostali schwytani, przewiezieni do Nagasaki i przez osiem miesięcy poddawani torturom. Wojciecha męczono 105 razy tzw. torturą wody. Wystarczyło jedno słowo, żeby zaparł się Chrystusa, ale oprawcy nie doczekali się go. Kres jego życia nastąpił, gdy oblanego czerwoną farbą, skrępowanego sznurami, wiszącego głową w dół, spuszczono do dołu wypełnionego nieczystościami. Na tabliczce umieszczonej nad wiszącym widniał wyrok: „Cesarz japoński skazuje tych na śmierć, ponieważ głoszą wiarę rzymską zakazaną już przed kilkoma laty w jego państwie”. Naprzemienne podtapianie i wyciąganie trwało przez tydzień. Był 23 marca 1643 roku, gdy Wojciech skonał (dwa dni przed nim zmarł o. Rubino). Jego współbracia także zostali zamęczeni. Ich ciała poćwiartowano, spalono a popioły wrzucono do morza. Przed śmiercią Wojciech zdołał wysłać list do Rzymu, który podpisał: „Skazany na śmierć dla Chrystusa”. Współbraciom zalecał nabożeństwo do Maryi.

 

Męczeństwo jezuickich misjonarzy w Japonii. Obraz namalowany przez jezuitę Japończyka, któremu udało się wydostać z niewoli w I poł. XVII w.

 

Dopiero po pięciu latach jezuici dowiedzieli się o jego śmierci. Dotarł też list do siostry Zofii pisany na krótko przed śmiercią, w którym oznajmiał, że całkowicie zaufał Bogu i Bogarodzicy.

Minęło trzysta osiemdziesiąt lat od tej śmierci, a Polska nie zna jednego ze swoich największych bohaterów, męczenników za wiarę, rówieśnika św. Andrzeja Boboli. Czy jego świadectwo można uznać na „nieaktualne”? Dlatego, że nigdy nie ugiął się wobec przeciwności? Nie uznawał tchórzliwej i małodusznej tezy, że może istnieć ofiara zbyt duża dla miłości, którą się przyjęło jako osobę Chrystusa?  I że nie rozumiemy już dziś rzekomo tego rodzaju postawy, nie mają nam nic do powiedzenia misjonarze z czasów żarliwej wiary, zachwytu dla prawdy i świętości, gorących serc.

Miłość chrześcijańska nie jest jednak jakimś ogólnym hasłem, jest konkretem. A zatem miłość za miłość, życie za życie, śmierć za śmierć jest odpowiedzią godną chrześcijanina. Dziś zwłaszcza, gdy grozi nam zalew neopogaństwa, krystaliczne postacie męczenników umacniają nas.

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.