Idealna służąca?
Blask Maryi cię otoczył, cień osłonił Biedaczyny…
Pokoik (3 na 4 metry) mieścił się w suterenie, od strony podwórza, przy ulicy Radziwiłłowskiej w Krakowie.
Dawno nie bielone ściany zabiegały wilgocią, zarastały grzybem. Gdy na parterze nad pokoikiem szorowano podłogę, woda przeciekała przez sufit, pozostawiając na nim czarne plamy. Pomieszczenie zestrajało styl wiejskiej izby i miejskiego pokoju – kuchni. Wiejską izbę przypominały święte obrazy na ścianach, przed obrazem Matki Bożej paliła się lampka”*). W pokoiku panowała idealna czystość, choć nie było tu podłogi tylko twardo ubita ziemia.
Na etażerce – starannie ustawione ksiązki, przy kuchence naczynia, „statki”, jak wtedy mówiono. Było trochę naczyń luksusowych: sosjerka, dwie szklanki do kawy i aż dwadzieścia różnej wielkości kieliszków…
Panie, u których pracowała mieszkanka pokoiku, obdarowywały ją resztkami wytłuczonych kompletów.
W oknach sutereny – białe firaneczki, na polepie świeże chodniczki. Na łóżku, nieposzlakowanej bieli bielizna pościelowa, a przy nim starannie nakryty i ozdobiony kwiatami i świecami woskowymi stolik, na którym przybywający kapłan składał Najświętszy Sakrament.
W pomieszczeniu tym umierała przez kilkanaście długich miesięcy czterdziestoletnia służąca, Aniela Salawa.
Jej pogrzeb w 1922 roku – ze względu na ilość uczestników – przywodził na myśl pogrzeby wybitnych osobistości. Nie sposób prześledzić dróg, jakimi rozchodziły się po Krakowie wieści, że odszedł ktoś niezwykły, skoro krąg jej znajomych ograniczał się zaledwie do kilku zakonników, elitarnego kółka służących z Towarzystwa św. Zyty**), rodziny z podkrakowskiej wioski i nielicznych inteligentów, w których domach pracowała.
Ale już wtedy modlono się bardziej do niej niż za nią.
Beatyfikowano ją sześćdziesiąt dziewięć lat później w Krakowie – tego samego dnia, gdy Kościół ogłosił świętą królową Jadwigę.
Służąca i królowa jednego dnia dostąpiły chwały ołtarzy.
Mdlała, gdy ją szturchnięto
Podkrakowska wieś, Siepraw. Pod koniec XIX wieku przyszła tu na świat dziewczynka, najmłodsza z dwunaściorga rodzeństwa.
Niedożywiona w niemowlęctwie i w dzieciństwie, Aniela Salawa była wątła, nerwowa. Od najwcześniejszych lat źle sypiała i często budziła się nocą. Wyczerpanie systemu
nerwowego objawiało się czasem rozdrażnieniem, przewrażliwieniem (…). Skarżyła się niekiedy na przeciążenie pracą – męczyło ją nawet uganianie się za bydłem – na szorstkie obejście, odniesione upokorzenia. Jednak nawet płacząc nikogo nie oskarżała. Łatwo mdlała przy doznanej przykrości: gdy ją uderzano, szturchnięto.
Dom rodzinny był ubogi. Rodzice wymagali od dzieci przede wszystkim całkowitej karności i poświęcania każdej chwili pracy i pożytecznym zajęciom – jak bardzo brakuje dziś takich rodziców! Dom, choć biedny, nie był zwykłym chłopskim domem. Szacunkiem obdarzano tu książki; były to dzieła religijne. Matka, Ewa z Bochenków, miała wysokie aspiracje w dziedzinie wiedzy religijnej, odznaczała się także kulturą wyższą niż przeciętna chłopska, i oczytaniem..
Swoim córkom dała imiona zupełnie nie wiejskie: Eleonora, Marianna, Julia, Teresa, Anna, Karolina, Aniela…Dom był miejscem rodzinnej modlitwy, wspólnych głośnych lektur religijnych i rozmów na tematy duchowe. To właśnie te tematy najbardziej pasjonowały małą Anielę, w czasie, gdy jej codzienne zajęcia polegały na pasieniu gęsi i krów oraz wykonywaniu robótek ręcznych, które potem sprzedawała na targu. Właśnie ona, taka cicha, nawet zahukana, stawiała najbardziej dociekliwe pytania, znajdowała najtrafniejsze odpowiedzi. Pisma, które kupowała za swoje zarobione grosiki – „Intencje Serca Jezusowego”, „Posłaniec Serca Jezusowego” – rozdawała po przeczytaniu wiejskim dzieciom.
Jej życie wewnętrzne ukształtował franciszkański modlitewnik o zaskakującym dla dzisiejszego czytelnika, barokowym tytule: „Głos synogarlicy na pustyni tego świata jęczącej, to jest duszy chrześcijańskiej rozmyślania, do Pana Boga wiecznego Oblubieńca wzdychania, w chrześcijańskiej doskonałości ćwiczenia”, napisany w 1752 roku. Akcentował ulotność życia i nieodzowny rys cierpienia. Życie jest próbą, przygotowaniem do wieczności, pełnym trudów, które przyjęte stają się zasługami, to główna jego myśl. Cierpienia nie powinny nigdy prowadzić do rozpaczy. Rozważania Męki Pańskiej zajmowały zasadniczą część tego podręcznika życia duchowego, uczącego trzeźwej oceny rzeczywistości i nakłaniającego, w soczystej dawnej polszczyźnie („tylko gębą samą pacierz klepiesz”), do kontemplacji.
„Głos synogarlicy” był największym skarbem Anieli. Nie rozstawała się z nim do końca życia. Nauk i porad duchowych zawartych w nim nie zdezaktualizował czas, potwierdzały niezmienność katolickiej prawdy. Także dzięki niemu krakowska służąca stała się osobą dogłębnie, precyzyjnie i logicznie myślącą, posługującą się trzeźwą analizą. Wiara jej była w dużym stopniu wyrozumowana, jawiła się jako owoc namysłu nad rzeczywistością, przyjęciem reguł rządzących nią. Zdrowy rozsądek Aniela łączyła z potrzebą kontemplacji. Pasterka z Sieprawia dzięki swojemu pierwszemu podręcznikowi medytacji stała się – jeśli można użyć tu pewnego skrótu – uczennicą św. Tomasza, na którego realistycznej filozofii, przez siedem stuleci, aż do ostatniego Soboru, w tak wielkiej mierze opierała się nauka Kościoła. Św. Tomasz ustanowił reguły myślenia o prawdach wiary i świecie nadprzyrodzonym.
Mimo, że jej wykształcenie skończyło się na dwóch klasach szkoły podstawowej, jej wrodzona rzutka inteligencja stale się rozwijała.
Od najwcześniejszych lat szukała dobrych spowiedników i kierowników duchowych. Przebiegając ulicami Krakowa z koszykiem w ręku – była niezwykle obowiązkowa i nieustannie się spieszyła – zawsze odmawiała Różaniec.
Kraina pełna skarbów
Rozczytywała się w pismach św. Jana od Krzyża, św. Teresy od Jezusa, św. Katarzyny Genueńskiej; fascynowały ją postaci świętych: Gemmy Galgani, Brygidy Szwedzkiej, Alfonsa de Liguori, Gerarda Majelli. Od redemptorystów w Krakowie pożyczała często wydaną w 1628 roku „Akademię pobożności” Mikołaja z Mościsk. Nigdy nie było jej dosyć wiedzy na temat cnót wymaganych dla łask mistycznych oraz na temat cierpienia. Poprzez modlitwę zmieniała się, co podkreślano w rodzinie. Także poprzez hart ducha, wytrwałość w ćwiczeniu woli i niezłomny charakter zyskała pewne zewnętrzne atrybuty, które zdawały się przeczyć jej wiejskiemu pochodzeniu: wysoko uniesioną głowę, kulturę osobistą, piękny sposób wysławiania się. A nawet elegancję. Aniela, ta wielka realistka, zapatrzona w Maryję, rozumiała czym jest jej kobiecość. Ubierała się z wyczuciem piękna. Można powiedzieć, że wylansowała oryginalny styl ubioru panny służącej, bezpretensjonalny, ale nie wiejski. Obszerny szal, długa spódnica, stonowane kolory: biały, kremowy, granatowy, czarny. Do tego staranna fryzura i bluzka, wykończona własnoręcznie wykonanymi jasnymi wypustkami.
Poświęcenie się Bogu było wielkim pragnieniem jej młodości. Gdy jednak pukała do furt klasztornych odprawiano ją, bo wyglądała jak hrabianka, choć nie dysponowała żadnym – tak cenionym w klasztorach – posagiem, by móc przynależeć do tzw. pierwszego chóru. Do drugiego nikt nie chciał ją zaliczyć.
Cieszyła się autorytetem u koleżanek służących i u chlebodawców. Osoby z wyższych sfer, w których domach służyła, nie traktowały jej jak zwykłej służącej, pomimo jej pokory i oddania. Zasięgały u niej rady, liczyły się z jej zdaniem w kwestiach religijnych i moralnych. Podejmując pracę w domu krakowskiego adwokata dr Edmunda Fischera i jego żony Marii z Bossowskich, rozpoczęła jednocześnie kurs pisania i śpiewu w domu Stowarzyszenia św. Zyty. To właśnie w relacjach z Marią Fischer pojawiła się nie często spotykana prawdziwa przyjaźń między panią i służącą. Maria, wykształcona ziemianka, najpierw musiała przyznać, że Aniela góruje nad nią duchowo, z czasem uznała także jej przewagę w sprawach prowadzenia domu. Bardziej niż jej panią stała się jej przyjaciółką i opiekunką.
Gdy omawiano sprawy móżdżku w kokilkach (muszelkach), pieczeni ze skrzydła wołowego (najlepszej części wołowiny) i marengów z kremem , odwiedziny w kuchni niepostrzeżenie schodziły na sprawy duszy. Pani Maria chłonęła tę zdrową, natchniona religijność, jaką już wtedy roztaczała Aniela. Zapragnęła, aby przynajmniej musnął ją jej światłocień. Zapewne pod jej wpływem pani Fischerowa zaczęła codziennie przyjmować Komunię św., przypuszczalnie pod jej wpływem znalazła stałego spowiednika. (…)Ponieważ znała swoją służącą, wiedziała jak bardzo pragnie ona modlitwy, nieraz dopytywała się, czy nie chce pójść na jakieś nabożeństwo. Wykańczała wtedy jej pracę. Aniela nigdy tej dobroci nie wykorzystywała. Powtarzała często „Najpierw posłuszeństwo, potem nabożeństwo”. Nigdy z własnej woli nie przekraczała dystansu i szacunku wobec chlebodawców.
Maria Fischer niespodziewanie ciężko zachorowała w wieku 28 lat. Nieustannie domagała się przy sobie obecności Anielci. Zmarła na jej rękach przekazując jej wcześniej całą garderobę i część biżuterii. Aniela nigdy jej nie nosiła, Nigdy nie naruszyła tego kapitału; zapisem testamentowym przeznaczyła go na Msze święte za własną duszę..
Pod wpływem Anieli nawrócił się inżynier Bronisław Kisielewski i adwokat Tadeusz Stuhr. Wanda Kisielewska, studentka malarstwa w Monachium, zawdzięcza jej powołanie zakonne.
Ze strony niektórych z swych chlebodawców Aniela Salawa zaznała ogromnych cierpień. Była piękną dziewczyną o kruczoczarnych włosach i drobnych rysach. Nagabywania ze strony mężczyzn, wyuzdane propozycje, a nawet przemoc wobec służących w Krakowie okresu belle epoque nie były czymś wyjątkowym. Zawsze zdecydowanie wyrażała dezaprobatę dla niemoralnych zachowań w domach swoich chlebodawców; w rezultacie stała się ofiarą perfidnych intryg i zemsty – oskarżeń o kradzież, upokorzeń, wyzysku, awantur. Zawiść ludzka nie ma granic. Zepsute kobiety nie miały żadnych zahamowań. Posunięto się do zniesławienia jej u spowiednika. Sztuka manipulacji polegająca na terrorze tzw. opinii, czyli dowolnej grupy nacisku (“zbiorowości”, “większości”, “zaufanych”, “autorytetów”….), dziś rozwinięta do dziedziny paranaukowej, już sto lat temu praktykowana była z wielkim powodzeniem.
Długoletni spowiednik Anieli Salawy, o. Stanisław Chochleński, redemptorysta, do którego dotarły dobrze poinformowane paniusie z oszczerczymi wiadomościami na temat jego penitentki i jej rzekomym podwójnym życiu, w 1911 roku odpędził ją – w sposób bardzo przykry, przy wypełnionym po niedzielnych nieszporach kościele – od swego konfesjonału. Aniela, już wówczas doświadczała stanów mistycznych, miała wiele pytań i wątpliwości, jej spowiedzi trwały długo, co wielu ludzi, w tym współbraci o. Chochleńskiego, irytowało. Owego popołudnia zdruzgotaną, słaniającą się na nogach, zalaną łzami Anielę wyprowadziła na ulicę koleżanka. Nikt nie usłyszał od niej nigdy krytycznego słowa o o. Chochleńskim, drugiej ofierze tej intrygi. W oficjalnej biografii Anieli autorstwa o. Franciszka Świątka CSsR napisano, że„spowiednik uległ fatalnej omyłce”. (W kolejnym wydaniu jednak – by złagodzić obraz drastycznej sytuacji – uczyniono korektę i zamiast tego zdania wspomniano tylko, że spowiednik odprawił ją “dla dobra jej duszy”). (“Aniela Salawa.Ofiara miłości za odrodzoną Polskę”, Miejsce Piastowe, 1932, “W blaskach Anioła. Aniela Salawa (1881-1922)”, 1935).
Znalazła – w sposób opatrznościowy- innego spowiednika, o. Waroux, człowieka wykształconego i uduchowionego. W zeznaniach po jej śmierci wspominał jej cichość, pokorę i wielką cierpliwość oraz wyrzucał sobie niedołęstwo w prowadzeniu jej. Prześladowania Anieli jednak nie ustały. Któregoś dnia w kościele redemptorystów spoliczkowano ją publicznie. W rezultacie intryg płynących z zawiści Aniela zaznała także bezdomności. Została wyrzucona na bruk z domu chlebodawców. Dr Fischer, po śmierci żony uwikłany w niemoralny związek, stał się jednym z jej prześladowców. Z osoby zaufanej, zarządzającej dużym majątkiem – i dzięki swemu oddaniu, pomnażającej go – mieszkającej w swych państwa w ich apartamencie przy ulicy Senackiej, z dnia na dzień Aniela stała się posługaczką dorywczo sprzątającą biura, tułającą się po nędznych pokoikach koleżanek. Nie miała żadnych oszczędności, głodowała. Wszystko wytrzymywała z niezmąconym spokojem i uśmiechem. Nie skarżyła się nigdy. Nikogo nie obwiniała. Nigdy nie utraciła trzeźwego osądu sytuacji i zarazem wielkiego serca. Nikt jej nie nakłonił do grzechu.
Gdy stała się niedołężna i poruszała się z trudem, ktoś zlitował się i podarował jej parasol, jako laskę. Skradziono go jej, gdy modliła się w kościele. I do tej, przecież dokuczliwej straty, podeszła z humorem. Orzekła, że Pan Jezus zabrał jej ten parasol, bo go polubiła, bo się do niego zbyt przywiązała.
Aniela nigdy nikomu nie nadskakiwała. Jej wielka godność była dostrzegana także przez księży. Nigdy nikogo nie obmawiała i nie pozwalała, by w jej obecności mówiono źle o kimkolwiek. Do swojej przyjaciółki Anny Pachaczówny mówiła: „Pamiętaj, Hanusiu, żebyś od nikogo nic nie żądała i nikomu nie odmawiała”.
Posłuszeństwo, nawet przykre, przy świadomości, że “państwo” się mylą, stawało się środkiem zjednoczenia z Bogiem.
We wczesnej młodości ślubowała Bogu dziewictwo. To ono było najpiękniejsza ozdobą jej kobiecości, bo ono jest piękną krainą pełną nienaruszonych skarbów, żyzną ziemią, twierdzą
ufności i urzekającej prostoty, jak napisał o dziewictwie jeden ze współczesnych kapłanów, dodając, że dziś, w czasach, w których człowiek potrafi myśleć jedynie pragmatycznie, ofiarę związaną z zachowaniem niewinności uważa się za bezsensowną i nazywa wręcz pogwałceniem praw natury. Tymczasem bezżenny może pozostać “człowiekiem jednej sprawy”, bowiem jego duszy nie wypełniają tysiące trosk życia doczesnego. Dlatego jego życie może zyskać cechę całości, szlachetności, totalnego oddania.
Taka była Aniela – hojna, bezinteresowna, wielkoduszna. Czy chodziło o sprowadzenie ze złej drogi kogoś z chlebodawców, czy koleżanki służącej, czy też o bezcenną duchową radę, o ofiarowanie pomocy ofiarom I wojny światowej, rannym w szpitalu, o wsparcie tworzących się legionów polskich, czy o codzienną opiekę nad chorymi…Czy wreszcie, o poświęcenie swego życia za kogoś. Była wszędzie tam, gdzie wzywało ją wrażliwe serce. Zawsze z uśmiechem, dobrym słowem. Skupiona, uważna, małomówna.
Ognisko pod blachą – krzak gorejący
Aniela jeszcze we wczesnej młodości, w swojej rodzinnej wsi, nie przyjęła oferty korzystnego małżeństwa.
Ona, tak posłuszna rodzicom, przeciwstawiła się wtedy woli ojca. Całkowite oddanie się Bogu stało się źródłem jej siły. Jej posłuszeństwo trudnym, niezrozumiałym często przez człowieka wymaganiom Boga, przyniosło dany przez Niego dar kontemplacji i stanów mistycznych. Na żądanie spowiedników spisywała swe przeżycia w Dzienniku. Pisanie nie przychodziło jej łatwo, czuła się do tego przymuszona. Rozumiała jednak, że „Bóg ma prawo do tego, aby utrwalić w pamięci te łaski, jakich jej udzielił, doświadczenia, przez które ją przeprowadził. Nie powinny zaginąć, bo inaczej >byłby Pan Bóg w dobroci swojej pokrzywdzony<” (wrzesień 1921 roku).
“Bóg objawił się Anieli w smugach kurzu i w kłębach kuchennej pary”, pisała Zofia Starowieyska – Morstinowa, „wśród garnków, szczotek i froterek. Smuga światła, w której tańczy kurz, podobnie jak kredens i kuchnia, ognisko pod blachą i rozgrzany piec – wszystko to było jej krzakiem gorejącym, miejscem, z którego przemawiał Bóg do jej duszy”.
Jeden z krakowskich franciszkanów odwiedził w latach 70. XX wieku swego współbrata w Czechosłowacji, ojca Laurentego Hlawaty. Jego leciwy ojciec wspominał swój pobyt w Krakowie, gdzie trafił jako żołnierz austriacki ranny podczas I wojny. Leżał w szpitalu na oddziale zakaźnym. „Chorzy nie otrzymywali odpowiednich lekarstw ani wystarczających posiłków. Cierpieli głód, większość z nich pomarłaby z wycieńczenia, gdyby nie pomoc miejscowej ludności, zwłaszcza pewnej młodej i przystojnej kobiety, o niezwykłym uśmiechu. Nazywano ją panią Anielą albo świętą panienką…Gdy tylko chorzy ją dostrzegali, otwierali okna i spuszczali na sznurku kosz. Aniela wkładała do niego chleb, bułki, mleko, czasem słodycze, prawie zawsze papierosy”…Wielu żołnierzy, w tym sam ojciec Laurentego Hlawaty, zawdzięczało przetrwanie choroby i powrót do zdrowia „świętej panience Anieli”. Piętnastoletnia, w tamtym czasie, pielęgniarka, Elżbieta Papierniak „ pracowała wśród rannych żołnierzy na oddziale chirurgicznym w szpitalu św. Łazarza. Rannych odwiedzały tu krakowskie panie i członkinie Stowarzyszenia św. Zyty, wśród których zauważano Anielę”. Swoim bystrym spojrzeniem zawsze dostrzegała tego, kto jest w największej potrzebie. Któregoś wieczora Aniela wręcz rzuciła się na spotkaną na ulicy Elżbietę – z wymówkami, że jeden z pacjentów umiera nie pojednany z Bogiem, a pielęgniarka spokojnie idzie spać. Wykręty Elżbiety, że jest za młoda, nie czuje się na siłach, by kogokolwiek przekonywać, że przecież są siostry szarytki, nie zdały się na nic, Aniela nacierała coraz ostrzej. Elżbieta wróciła i po mozolnych namowach zdołała przekonać rannego, że ksiądz jest mu nieodzowny (użyła fortelu, że po wizycie kapłana chory często lepiej się czuje). Wkrótce po odejściu księdza żołnierz zmarł.
Gdy Aniela wchodziła na salę rannych, wyciągały się do niej ręce, jak do matki. Z czyjąś pomocą, najczęściej siostrzenicy Stasi, przynosiła sagany zupy, kompotów, kosze owoców, łakoci, papierosów…
Jakim cudem skromna służaca mogła finansować dokarmianie żołnierzy?Jako zaradna gospodyni zaopatrywała po brzegi nie tylko spiżarnię Fischerów, ale za własne pieniądze kupowała żywność dla aktualnych i przewidywanych podopiecznych. Wydawała na to wszystkie zarobki. Ale to nie wystarczało. Wtedy najzwyczajniej prosiła o jałmużnę znajomych, udawała się “do stołu Pana”, jak pięknie nazywa jałmużnę tradycja franciszkańska…Na pewno żebrała w sposób wielkopański, chociaż nieuchronnie musiała zakosztować upokorzeń…
Pomagała z własnej kieszeni legionistom, z których znaczna część po bitwie z Rosjanami pod Mołotkowem, trafiła do krakowskich szpitali, wspierała jeńców wojennych zatrudnionych przy robotach nad Wisłą.
Głód dokuczał nie tylko jeńcom, również żołnierzom austriackim. Kiedyś Aniela spotkała żołnierza Węgra. Tym razem nie mogła dojść z nim do porozumienia, chociaż chodziło o rzecz najprostszą, o datek. Poprosiła wtedy przechodzącego oficera, aby jej służył za tłumacza. Oficer zwymyślał żołnierza, żebranina wydała mu się czymś ubliżającym dla c.k. armii (…) Aniela ujęła się za nim – nie wolno nikomu zabraniać prosić o jałmużnę, gdy nęka go głód. Jej postawa, kultura, uroda – mimo przekroczonej trzydziestki wyglądała wciąż świeżo i dziewczęco – tak bardzo spodobały się oficerowi, że postanowił ożenić się z Anielą niezwłocznie, niezależnie, kim by była! Trafił do Fischerów i przedstawił panu domu swą prośbę: jest jedynym synem fabrykanta obuwia w Czechach i Aniela >miałaby u niego dobrze<. Lecz Aniela nie zajrzała nawet do salonu, gdzie na nią niecierpliwie oczekiwał .
U Edmunda Fischera praktykował student prawa, Ludwik Młynarski. Był jedną z tych osób, która lubiła rozmowy z Anielą na tematy duchowe, choć sam był agnostykiem. Otwierał się przed nią, ufał jej. Nie ukrył przed nią swej rozpaczy, gdy dostał lekkiego paraliżu prawej strony ciała. Nie ukrył też samobójczych zamiarów; chciał dojść do nirwany, a jednocześnie bluźnił Bogu. Gdy Aniela przekonała się o bezskuteczności słów, postanowiła wziąć na siebie jego chorobę. Młynarski wyzdrowiał, został oficerem legionów, a następnie wojska polskiego. Natomiast Aniela dostała niedowładu i bólu prawych kończyn. Tak rozpoczęło się stwardnienie rozsiane, które przedłuża się, gdy nie zaatakuje od razu organów wewnętrznych (…) Aniela wprost nie dowierzała, że Pan Bóg tak prędko jej wysłuchał. Lecz jej choroba była czymś realnym.
Stwardnienie rozsiane nie było jedyną jej chorobą. Chorowała także na raka żołądka i najprawdopodobniej na gruźlicę kości. Jej ciało po prostu rozpadało się.
Aniela oddawała samą siebie Bogu.
Dolegliwości żołądkowe, które męczyły ją od dawna, przeszły w raka, „skira”, jak wtedy mówiono, skutek jej dobrowolnej ofiary. Wydarzenie to znamy z opisu naocznych świadków. Według Marii Cygan, siostrzenicy Anieli, ciotka jej, już wtedy chora, wlokła się raz do kościoła św. Mikołaja. Maria pośpieszyła jej z pomocą. Obie kobiety spotkały na ulicy zrozpaczonego, podeszłego w latach mężczyznę, który wracał ze szpitala. Lekarze oznajmili mu, że przy beznadziejnym stanie jego schorzenia, dalej nie mogą się nim zajmować, a jego pobyt w szpitalu był i tak przeterminowany. Aniela pocieszyła starca i powróciła do kościoła św. Mikołaja, aby w jego intencji pomodlić się przed Panem Jezusem Ukrzyżowanym. Potem powiedziała siostrzenicy, że człowiek ten wyzdrowiał. Relacja innej osoby, Marii Łątki, która właśnie wtedy przebiegała ulicą Kopernika i zatrzymała się przy rozmawiających, zawiera słowa Anieli, którymi pocieszała chorego:
„Staruszku! Pan Jezus jest taki dobry, że wam ulży!”
Aniela zwierzyła się potem innym osobom, że za tym starcem, który budził obrzydzenie cuchnącymi ranami, ujrzała Jezusa z krzyżem na ramionach. Człowiek ten nie potrafił znosić swojej choroby jako krzyża. Ofiarowała się za niego zastępczo. Została wysłuchana.
„…nic uwagi godnego”
Gdy do stwardnienia, które Aniela nazywała „wysychaniem szpiku w kościach”, dołączył się nowotwór i wiele innych chorób, nie była już zdolna do żadnej pracy. Nie skorzystała z propozycji rodziny – w Krakowie pracowały jako służące jej dwie siostry – by zamieszkać w lepszych warunkach. Tak czy inaczej byłaby przecież na łasce u innych. Suterena przy Radziwiłłowskiej, dokąd zagnała ją krytyczna sytuacja, gdy wypędzono ją z domu Fischera i rzucano w nią oskarżeniami, że jest dewotką, złodziejką, osobą złego prowadzenia się, histeryczką – to tylko niektóre, jak podaje Jadwiga Stabińska, przykłady prześladowania niewinnej i bezbronnej istoty – w pełni odpowiadała jej wymaganiom, nawet w chorobie, która z dnia na dzień pozbawiała ją sił. Ta zimna, wilgotna i ciasna piwniczka, miała dobre strony. Była zaciszna, odludna, a bliska kościołów i klasztorów. Jej ubóstwo, niewygody, odpowiadały przeżywanym przez nią cierpieniom, zewnętrznemu i wewnętrznemu ogołoceniu…
Od pokoiku na Radziwiłłowskiej do najbliższego kościoła św. Mikołaja jest dwieście metrów. Tę odległość pokonywała Aniela w ostatnich latach swego życia w ciągu godziny, czasem dwóch. Szła pochylona do ziemi, wsparta na dwóch laskach, zatrzymując się w bramach dla zaczerpnięcia tchu. Straszliwie powykręcana drobna sylwetka w niczym nie przypominała tej eleganckiej smukłej panny z wysoko uniesioną głową, stukającej w pośpiechu obcasami sznurowanych bucików po brukach Starego Miasta, jaką była jeszcze kilka lat temu.
Gdy już nie mogła chodzić, a nawet krzątać się po swojej wilgotnej norce, odwiedzały ją przyjaciółki ze Stowarzyszenia św. Zyty. Trwało to cztery lata.
“W chwili wielkiej miłości byłam zapewniona – zapisała w swoim Dzienniku – że tu, na ziemi mam wytrzymać czyściec, ażeby co pilno z NIm (Bogiem) się połączyć, kiedy rozkaże mi umrzeć” (1918 rok).
Opieka nad Anielą dla nikogo nie była ciężarem, tu przybiegało się jak na skrzydłach. Koleżanki opuszczały mieszkanko Anieli jak po odprawionych rekolekcjach.
Wiktorię Jarosz Aniela wprost zahipnotyzowała duchowo, cierpiała z dostojeństwem królowej, czarowała czymś nieziemskim, Bożym.
W pokoiku Anieli bywali z posługą sakramentalną duchowni, zafascynowani jej duchowym światem. Zwłaszcza redemptoryści z Podgórza. A przecież była tylko biedną służącą, nad którą litowano się widząc ją w tym stanie na ulicy – kiedy jeszcze starała się o własnych siłach dotrzeć do pobliskiego koscioła – ubogą chorą… Była nikim. – W hierachii przyjętej przez świat. Brat Władysław Rygus CSsR, dziwił się nawet, że na rekreacjach ojcowie rozmawiali tak często “o Anielci”, zwyczajnej służącej.
Ojciec Stanisław Maciątek, młody jezuita, który był wówczas jej spowiednikiem i przynosił jej codziennie – rzecz w owych czasach rzadka – Komunię św., napisał o Anieli: Zewnętrzne życie jej nie przedstawiało nic uwagi godnego. Dzień do dnia podobny tylko tem się różnił, że ona co dzień bardziej kochała Boga. Napisał dla niej zbiór wskazówek duchowych, którymi miała się kierować w chwilach wątpliwości, gdy była sama – a zwątpienie, poczucie odrzucenia przez Boga, pokusa rozpaczy oraz wiele innych duchowych udręk nawiedzały ją często i stale narastały – “Zasady życia dla Boga”. Bardziej niż jej kierownikiem duchowym czuł się kimś kierowanym przez nią. Zrazu, długo szukając swojej przyszłej penitentki, osoby, której nie znał dotąd, krążył w labiryncie dusznych suteryn i ciemnych krętych korytarzy; postarał się później o przewodnika, pieska z zawieszoną na szyi latarenką.Czasami, podczas ataków bólów Anieli, czuwał przy niej jak najlepsza pielęgniarka; uratował ją też od spłonięcia żywcem, gdy zapaliła się jej odzież od maszynki spirytusowej. Atmosfera pokoiku Anieli, “atmosfera nieba”, tak go urzekała, że często zachodził do niej także podczas popołudniowej przechadzki, powrotu z miasta. Po latach wyznał, że te spowiedzi i Komunie św. głęboko zapadły mu w duszę.
„W cichej zadumie wracałem do domu”, wspominał pierwsze spotkanie z Anielą, „jakbym wracał gdzieś z Ostrianum, z dalekiego Rzymu i widział przystępujące do Stołu Pańskiego dziewce pierwszych wieków Kościoła, rozgrzeszone ręką św. Piotra. Na długo w tym dniu owiała mi duszę atmosfera z katakumb”. Serdeczny, bezpośredni czuły stosunek Anieli do Boga zadziwiał. Jej koleżanki mawiały, że Aniela odnosi się do Boga jak dziecko do matki.
…I tak bardzo Pan Jezus najwięcej ceni takie opuszczenie, jakby odrzucenie pozorne – pisała w 1919 roku w swym Dzienniku – I właśnie ten akt Pana Jezusa dopełnił Boskiej sprawiedliwości. Tak ma też być z duszą. W takim opuszczeniu dopełnia się największa ofiara, której Pan Bóg żąda od duszy, tylko potrzeba odwagi, męstwa, hartu i siły, a najważniejsze: wiary i wielkiej pokory.
O tym, że w 1922 roku Kraków żegnał jedną z największych polskich mistyczek nie wiedział prawie nikt. Pozostawiony przez nią Dziennik i świadectwa znających ją osób pozwoliły odtworzyć potem zdumiewające bogactwo i intensywność życia duchowego tej sługi, jak mawiano wówczas w Krakowie. Jej autorstwa jest akt wiary:
Żyję, bo chcesz, umrę, kiedy każesz, zbaw, bo możesz.
Oddała swoje życie za Polskę Bogu jako całopalna ofiara. W akcie ofiarowania się Chrystusowi, który uczyniła będąc już przykuta do łóżka, napisała:
Ofiaruję Ci resztę życia, i śmierć w sprawie tak wielkiej, jaka ma się z Twojej woli dokonać ku czci i chwale Twej w Polsce najpierw, a przez Polskę wśród wielkiego świata…
W przeddzień śmierci, 11 marca 1922 roku, wieczorem, po odmówieniu przez Marynię Surmińską, gospodynię domu Stowarzyszenia św. Zyty modlitw za konających, Aniela miała widzenie Matki Bożej.
Kazała obecnym uklęknąć. Z wyciągniętymi rękami, z radością na twarzy, przywitała Bramę Niebios:
“Przyszłaś Matuchno Niepokalana, przyszłaś odwiedzić swe dzieci …”
Pozdrowiła także św. Teresę od Dzieciątka Jezus.
Następnego dnia, około godziny 15 Aniela coś powiedziała o zbliżających się chórach anielskich oraz ich Królowej. Zaczęło się konanie (…). O godzinie 16 jej czarne oczy zalśniły szafirem, dziwnym blaskiem, jakby na widok Kogoś. Spod jej spuszczonych powiek zbiegły łzy…
To nie chrześcijanie czynią Kościół świętym, przypomniał w jednym ze swych esejów Vittorio Messori, ale właśnie Kościół – jego nieskażona modernizmem nauka – czyni chrześcijan świętymi.
Warto o tym pamiętać wsłuchując się w historię dziewczyny z Sieprawia, która uczyniła tak wielki użytek ze swojego rozumu.
———————————-
(fragment książki „Patrząc na kobiety”, uzupełniony przez autorkę w lipcu 2013)
*)Wszystkie cytaty dotyczące Anieli Salawy za: s. Jadwiga Stabińska OSB ap: Charyzmat służby. Życie Anieli Salawy (1881 – 1922), Warszawa, Akademia Teologii Katolickiej 1988.
Pozostałe cytaty: ks. Karol Stehlin FSSPX : Istota, godność i misja kobiety, Te Deum.
**) Stowarzyszenie św. Zyty (Stowarzyszenie Sług Katolickich imienia św. Zyty) założył w 1899 roku o. Włodzimierz Ledóchowski, przyszły generał jezuitów.
_________________