Zwyczajne cuda Świętych Pańskich
Siedemnasty wiek był podobny do naszego wieku. Przy potędze terytorialnej i politycznej Rzeczypospolitej, przy gospodarczej prosperity potęguje się zagrożenie. Przez prawie całe stulecie toczą się krwawe wojny, trwają wyniszczające kampanie, nieubłagana staje się konieczność powstrzymania agresji z wielu stron. Narasta groza.
Świadomi są tego królowie, Jan Kazimierz, Jan III Sobieski, część biskupów, niektórzy hetmani. Ale to także wiek wolnej elekcji przebiegającej wśród dzikich nieraz harców roznamiętnionej szlachty, wiek gorszącej anarchii, samowoli i warcholstwa wśród części przywódców wielkich rodów, bratania się niektórych z nich z jawnymi wrogami Rzeczpospolitej dla zaskarbienia potęgi i wpływów. Kusi splendor wielkopańskości i chęć zdominowania innych pretendentów do bycia królewiętami naznaczonymi wszechpotęgą majątkową i polityczną. Wiek złotej wolności i zaciętych politycznych sporów na tym tle. Szlachta droczy się z magnatami i królem. Kozacy domagają się przywilejów szlachty i za tę tylko cenę gotowi są dochować wierności polskiemu królowi, być częścią jego zbrojnego ramienia. Nie zostają wysłuchani.
A zarazem XVII wiek to wiek zadziwiających, srogo okupionych zwycięstw – jak to pod Wiedniem, czy pod Chocimiem – wspaniałych czynów zbrojnych rycerzy Rzeczypospolitej; wiek sławnych hetmanów i pobożnych królów, wiek wielkiego bohaterstwa i ofiary dla Ojczyzny.
Wiek trwogi, co będzie dalej z krajem, którego granice stają się coraz bardziej chwiejne.
Zapomina się jednak często, że był to także czas drugiego etapu ekspansji protestantyzmu na ziemiach polskich. Szwedzi wdarli się do nas w postaci dobrze uzbrojonej masy zdemoralizowanego protestanckiego żołdactwa żądnego łupów. Trafnie nazywa się potopem tę inwazję, której celem było brutalne ograbienie słynącej w Europie z bogactwa katolickiej Polski i osadzenie tu protestanckich władców.
Nie pamiętamy już także, że był to wiek wciąż silnych, a gdzie nie gdzie wzmagających się jeszcze wpływów reformacji. Zwłaszcza na terenach Lubelszczyzny, gdzie kalwinizm, arianizm okazywały się wciąż popularne wśród warstw wyższych, atrakcyjne dla niemałej części mieszczan; ich wyznawcy przejmowali dobra kościelne, w ich zasięgu znajdowały się kolejne miasta i miasteczka. Wznoszono zbory i protestanckie szkoły. Organizowano synody. (Były to zjazdy szlachty i duchownych, podczas których wspólnie “reformowano” wiarę. Negowano ważność modlitw (np. do Ducha Świętego, Matki Bożej), “obalano” dogmaty, określając je jako papieskie wymysły; pomstowano na Rzym i biskupów, podejmowano decyzję o nowych, pełnych nieuprawnionych “poprawek” i rażących błędów tłumaczeniach Biblii).
Popularność innowierców nie wynikała jednak z atrakcyjności ich nauk; ich reprezentanci obiecywali szlachcie łatwe wzbogacenie się kosztem zagrabionych majątków kościelnych. Pazerność i chciwość stały za szerzeniem orędzia „wolności religijnej”.
Wątpi? – znaczy inteligentny…
Ale kto słyszał, że był to także wiek nadzwyczajnych wydarzeń, które ludzie wierzący nazywają cudami, a w których realność nigdy wówczas nie wątpiono? Gdy zaś ktoś w istocie w nie zwątpił, a jeszcze do tego sobie z nich zakpił, nie cieszył się zbyt długo dobrym humorem; kroniki odnotowały kilka takich wypadków. Te nadprzyrodzone interwencje pozostawiły ślady w postaci monumentalnych sanktuariów wzniesionych w latach tysiąc sześćsetnych, do dziś istniejących. Poświęcono je postaciom, które przybywały z Nieba. Ukazywały się niespodziewanie oczom ludzkim głosząc orędzie skierowane do katolików. Pozostały też do dziś cudowne źródła w ich pobliżu. Są na ten temat obszerne zapisy w kronikach klasztorów, parafii, miasteczek. Dziś odbywają się konferencje i sesje naukowe im poświęcone, z udziałem teologów, historyków sztuki, badaczy starodruków, archiwistów. Pomimo kolejnych wojen, grabieży, pożarów, nieustannych napaści, a wreszcie wyśmiewania interwencji z Nieba w czasach komunistycznych, świadectwa i materialne ślady wielkich siedemnastowiecznych cudów na naszej ziemi przetrwały.
Jak mamy się dziś odnosić do cudów? Wielu ludzi wierzących uważa, że cuda są domeną przeszłości. Mogły się zdarzać tylko w Średniowieczu. Dziś nie ma dla nich miejsca i uzasadnienia. Powszechna jest atmosfera puszczania oka, gdy się o nich mówi. Jakbyśmy wszyscy byli wystarczająco wyposażeni intelektualnie, by wątpić we wszystko, co nie mieści się w sztywnych ramach pragmatycznej życiowej doktryny. Wiara może sobie być, ale to przecież kwestia intymna. Nie mówmy głośno o wierze. A cuda? To dobre dla wieśniaków. Trzeba być naiwnym, by w nie uwierzyć. Trzeba mało wiedzieć i niewiele rozumieć. A święci… Cóż, bladzi, papierowi i zupełnie “niedopasowani do rzeczywistości”.
Pierwsza odsłona
Mamy więc wiek siedemnasty i jesteśmy na terenie dzisiejszej Zamojszczyzny. W obrębie prostokąta, którego narożnikami są cztery niewielkie miejscowość (w tym jedna wioska): Krasnobród, Biłgoraj, Górecko i Radecznica. Cóż tam się dzieje?
Krasnobród, dziś znany ośrodek kultu Maryjnego i słynne roztoczańskie uzdrowisko jest własnością rodziny Lipskich. Lipscy, podobnie jak Firleje, poprzedni właściciele miasteczka, są kalwinami. Kościół jeszcze w 1595 roku zamienili na zbór. Wybudowali szkołę kalwińską. Dobrze im się wiedzie. Są nieprzejednanymi wrogami Kościoła. Po zniszczeniu Kocka w 1648 roku, silnego ośrodka kalwińskiego, szkoła w Krasnobrodzie jest szkołą całego dystryktu lubelskiego. Do 1647 roku odbyły się tu cztery synody kalwińskie; niewielki, położony wśród nieprzebytych lasów Krasnobród staje się stolicą kalwinizmu w Małopolsce. Tutejsi chłopi, drwale, drobni rzemieślnicy nie mają swojego kościoła. Dla nich protestantyzm to coś obcego, ale nie potrafią czynnie ustosunkować się do religii „panów”.
Jeden z mieszkańców podkrasnobrodzkiej osady Szarowola, młody rolnik, Jakub Ruszczyk, w 1640 roku doznał na własnym ciele straszliwej choroby. Cała wieś uważała, że ich dwudziestoczteroletni sąsiad jest opętany. Nie wiemy dziś, na czym ta jego niemoc polegała. Musiało być to coś spektakularnego. Jakub Ruszczyk czuje się nie tylko napiętnowany swoim, oczywistym dla wszystkich stanem, ale jest bardzo nieszczęśliwy, cierpi. Będąc w lesie, nieopodal Krasnobrodu pada na kolana i prosi Matkę Bożą o ratunek. Jest 5 sierpnia 1640 r., święto Matki Bożej Śnieżnej
Ratunek przychodzi natychmiast. Jakub widzi przed sobą Maryję, która zwraca się do niego słowami pełnymi łagodności. Mówi, że jego prośba została wysłuchana. Będzie to początek kultu Jej Syna w tym miejscu. Jego uzdrowienie – natychmiastowe i trwałe – ma być znakiem, że miejsce zostało wybrane przez Boga, tutaj ma powstać kaplica, gdzie „chwała mojego Syna będzie się odprawiała, a na znak tego wiedz, że jesteś od czarta uwolniony”. Wydarzenia zaczynają toczyć się jak w sensacyjnym filmie. Jakub wraca uszczęśliwiony do wsi. Ludzie widzą, że został wyzwolony z opętania. Mówi i wygląda normalnie. Jakub opowiada, że miał widzenie Maryi. Jego sąsiedzi, rodzina, znajomi są pełni podziwu, ufności, padają na kolana, modlą się dziękując Matce Bożej.
Wiadomość dociera do dworu Lipskich. Jest dla tej heretyckiej rodziny gromem z jasnego nieba. Lipscy boją się, że rozbudzona pobożność Maryjna miejscowych chłopów pokrzyżuje ich plany dokonania kolejnych aktów zaboru kościelnych dóbr. Adam Lipski nie patyczkuje się, wsadza Jakuba Ruszczyka do więzienia. Nie ma prawa pokazywać się ludziom zdrowy, radosny i opowiadający z uniesieniem o wielkim cudzie, którego doznał. Wieść jednak rozchodzi się szerokim echem. Jest reakcja katolickiej szlachty. Znana z religijnej gorliwości Katarzyna z Ostrogskich Zamoyska, dobrze znając pazerność sąsiadów decyduje się potrząsnąć im przed nosem trzosem. Jest zamożniejsza. Działa spokojnie i rozważnie, analizuje na zimno sytuację. Wie, że nie da się jej protestanckich sąsiadów żadną miarą pozyskać, nawet w obliczu tak ewidentnego znaku. Nie da się ich przekonać. Trzeba ich przekupić. Lipscy sprzedają jej krasnobrodzkie dobra. Katarzyna Zamoyska natychmiast wznosi tu drewniany kościół.
Wcześniej wyciąga z więzienia Jakuba. W Krasnobrodzie rozwija się kult Maryjny. Protestanci zostali zepchnięci do defensywy. Mogą tylko cieszyć się swoim materialnym łupem. Znika z Krasnobrodu szkoła kalwińska, przestaje działać zbór. Rozpraszają się nieliczni pozostali kalwini. W miejscu objawień Jakuba Ruszczyka staje figura Matki Bożej upamiętniająca Jej zjawienie. U jej stóp wytryska z wapiennej skały źródło. Woda niesie zdrowie dusz i ciał dla całej okolicy. Ludzie pielgrzymują tu i modlą się coraz tłumniej. Na kapliczce wieszają wota. Różańce, medaliki, święte obrazki. Krasnobród staje się centrum rozbudzonej pobożności Maryjnej i szczerej, gorliwej wiary.
Jest listopad 1648 roku, nadciągają Kozacy Bohdana Chmielnickiego. Dziką furię wzbudza w nich modlący się na polanie tłum. Kapliczka zostaje zniszczona, wota rozkradzione, ludzie sterroryzowani; chowają się po lasach. Dopiero na wiosnę, gdy nie słychać już tętentu kopyt kozackich koni i ryku półdzikich wojowników ludzie wracają na miejsce objawień. Ktoś znajduje leżący w błocie i śniegu obrazek Matki Bożej, jedno z wotów, które stały się łupem kozackiej sotni. Obrazek jest papierowy, to metaloryt, odbitka wykonana w południowych Niemczech, sporządzona na podstawie obrazu włoskiego malarza Francesco Raiboliniego z Bolonii (jak okazało się w czasie późniejszych badań historyków sztuki). Przedstawia Matkę Bożą adorującą Dzieciątko leżące u Jej stóp na spłachetku białego płótna, wprost na ziemi. W tle ogród kwitnących róż, sylwetka kościoła, fragment lasu.… Rzecz zadziwiająca, pomimo, że obrazek leżał w rozmokniętej ziemi przez kilka miesięcy nie nosi żadnych śladów zniszczenia. Jest cały, świeży, błyszczący nowością. Jakby był ze stali a nie z papieru. Miejscowy biskup kieruje badaniami komisji Akademii Zamoyskiej, które potwierdzają oryginalność obrazka. Nikt już nie wątpi, że to cud. Kolejny znak opieki Matki Bożej nad tym miejscem.
Obrazek ocalał także z napadu i podpalenia drewnianego kościoła, którego sześć lat później dokonują Tatarzy. W czasie najazdu szwedzkiego, podczas oblężenia Zamościa obrazek jest obnoszony w uroczystej procesji po murach twierdzy Zamość, tak jak Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej na murach Jasnej Góry. Atak zostaje odparty. Do Krasnobrodu sprowadzeni zostają dominikanie, znani z męstwa obrońcy wiary, pogromcy herezji. Są lubiani i cenieni przez szlachtę i magnaterię, mają odwagę, polot, są wykształceni, reprezentują wyższą kulturę religijną. Potrafią umiejętnie dla celów obrony wiary podbechtywać światowe ambicje arystokracji. Ściąga ich tu z pobliskiego Janowa Ordynackiego Jan „Sobiepan” Zamoyski. Rozpoczyna się wznoszenie okazałej murowanej świątyni. Ordynat Zamoyski deleguje i opłaca swojego architekta, majora Jana Michała Linka, autora fortyfikacji Zamościa, do sporządzenia projektu i nadzorowania budowy.
Fundatorką nowej świątyni jest Maria Kazimiera de domo d`Arquien, żona Jana III Sobieskiego. Przywieziono ją do Krasnobrodu w 1680 roku, gdy lekarze próbujący wyciągnąć ją z zagrażającej życiu choroby – była to jedna z najcięższych, nieuleczalnych wówczas chorób zakaźnych – rozkładali ręce. Niespełna czterdziestoletnia królowa Marysieńka umierała. W Krasnobrodzie, leżąca na noszach, prawie już bez tchu, dotknęła brzegiem warg słynącego cudami obrazka. Choroba cofnęła się natychmiast.
Wcześniej jeszcze, w 1671 roku nowi właściciele Krasnobrodu, Tarnowscy położyli definitywny kres działalności kalwinów. Jan Stanisław Amor Tarnowski przekazał zbór Kościołowi katolickiemu, który przeszedł na własność dominikanów.
Inne odkrywanie Ameryki
„Stwierdzenie, że cuda rzeczywiście się zdarzają, jest kwestia zdrowego rozsądku i zwykłej wyobraźni historycznej, a nie jakiegokolwiek eksperymentu historycznego”, oświadczył Chesterton w czasach, gdy w Europie racjonalizm i sceptycyzm wymiatały z umysłów elit wszystkie pojęcia odnoszące się do nadprzyrodzoności. „(…) moja wiara w to, że cuda naprawdę się zdarzały w historii ludzkości, nie jest mistycyzmem. Wierzę w nie na podstawie ludzkich dowodów, tak samo jak wierzę w odkrycie Ameryki. (…) Wierzący w cuda uznają ich istnienie (słusznie lub nie), ponieważ mają na to dowody. Natomiast niewierzący w cuda przeczą ich istnieniu (słusznie lub nie) ponieważ wyznają doktrynę, która je wyklucza”.
W odległości trzydziestu kilometrów od Krasnobrodu leży wieś Radecznica. W połowie XVII wieku jest własnością rodziny Godlewskich. Wydarzenia tam następujące także wymykają się płytkiemu tłumaczeniu rozumu. W nocy 8 maja 1664 mieszkaniec wioski, wyrobnik, Szymon Tkacz słyszy, że ktoś woła go po imieniu. Boi się, zakrywa głowę derką, udaje, że nie słyszy. Wołanie się powtarza. Szymon Tkacz otwiera okno, nasłuchuje. I znów przestraszony kładzie się do łóżka. Za trzecim razem ubiera się i wychodzi z domu. Słyszy nakaz, że ma wspiąć się na wzgórze, które znajduje się naprzeciw jego chałupy. Widzi, że owe strome wzgórze – zwane Łysą Górą, z powodu powtarzających się tu, nękających miejscową ludność zjawisk, które mają charakter demoniczny – stoi całe w ogniu. Drżący z przerażenia, wiedziony jednak nieodgadnionym przynagleniem wspina się po zboczu. W pobliżu szczytu widzi zakonnika w habicie franciszkańskim, stojącego w blasku światła. Zbliża się i słyszy słowa wypowiedziane podniośle, w najczystszej staropolszczyźnie: „Jam jest św. Antoni, mam to z woli Najwyższego Pana, abym tobie opowiedział, iż na tym miejscu chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie. Przeze mnie chorzy, ślepi, chromi i różnemi dolegliwościami utrapieni znajdować i otrzymywać będą pociechy swoje. Chorzy zdrowie, ślepi wzrok, chromi chód, zgoła wszyscy uciekający się na to miejsce bez pociechy nie odejdą”.
W łacińskim responsorium ku czci św. Antoniego jest także zapowiedź, że dzięki jego interwencji pokonane zostaną śmierć, błąd i diabeł. (Si quaeris miracula,/ Mors, error calamitas,/ Demon, lepra fugiunt,/ Aegri surgunt sani…)
Czym mógł być w tamtych odległych czasach “błąd”? Kroniki historyczne odnotowują, że arianie (czyli bracia polscy, zwani też socynianami) panoszyli się już w pobliskim Turobinie. W Szczebrzeszynie oddalanym o kilkanaście kilometrów Andrzej Górka przejął od katolików kościół św. Mikołaja i przekształcił na zbór kalwiński. Szlachtę miejscową kuszono przejmowaniem dóbr kościelnych i zakonnych.
„Nagłe pojawienie się misjonarza pokuty wsławionego w walce z herezjami i niewiarą na zboczu Łysej Góry musiało oznaczać jej oczyszczenie oraz dogłębną transformację”, podsumowuje znawca objawień, o. Cyprian Janusz Moryc OFM, podkreślając, że miejsce objawień św. Antoniego, pierwotnie naznaczone „jakąś formą obecności i wpływu zła”, zostało z największą starannością wybrane.
Jeszcze tej samej nocy św. Antoni zszedł z góry razem z Szymonem do jej podnóża. Tu w towarzystwie „dwóch pięknych młodzieńców”, aniołów ze świecami w ręku, pobłogosławił wodę, bijącą ze źródła, które aż do dziś cieszy się sławą cudownego. Woda ma właściwości uzdrawiające. Codziennie korzystają z niej miejscowi i licznie napływający pielgrzymi.
Czy wszystko następnie szło jak z płatka? Nie do końca. Historia kolejnych wydarzeń tego pamiętnego maja 1664 roku jest pełna dramatycznych, a nawet przerażających chwil. Jest opisem zmagania się ludzkiej wiary i zaufania Bogu z niedowiarstwem i lekceważeniem Boga. Szymon Tkacz dostaje od św. Antoniego polecenie, by udał się do przeora franciszkanów w Zamościu i przekazał mu wszystko, czego doświadczył i co usłyszał. Gdy zatrwożony przekraczającą jego siły misją, wątpiący w jej powodzenie poprosił o znak uwiarygodniający jego słowa, św. Antoni wręczył mu małą karteczkę o przejmującym zapachu lilii, która miała być dostarczona biskupowi. Przeor nie wziął na serio słów wieśniaka; otrzymawszy od Szymona karteczkę schował ją zamiast doręczyć biskupowi. Tej samej nocy zmarł na cholerę.
Drugim poleceniem świętego było postawienie na miejscu objawień „Figury Męki Pańskiej”, krucyfiksu Chrystusa. W tym celu Szymon miał udać się do miejscowego wójta (w sąsiednim Mokrymlipiu), poprosić go o materiał na tę figurę. Szymon się ociąga, boi się wyśmiania, pobicia lub uwięzienia. Wójt musiał mieć opinię niedowiarka, odszczepieńca albo nawet jawnego szydercy. Św. Antoni upewnia jednak Szymona, że może czuć się bezpieczny. Po wielu naleganiach wójt, Walenty Psorski, daje drzewo na kapliczkę, jednak nie chce przydzielić Szymonowi ludzi do wniesienia go na górę, a są to ciężkie, mokre dębowe bale. Szymon ma tylko jego pomocnika. Wójt woła butnie: „Jeśli św. Antoni tego chce i tobie to rozkazał, niech wam dopomoże!”. Siedząc rozparty na koniu przygląda się ze śmiechem, jak dwaj skromnej postury chłopi próbują zataszczyć po stromym zboczu potężne kloce. Św. Antoni istotnie im dopomaga, nie czują żadnego oporu, nie zlewają się potem, nie są zmęczeni; drzewo zostaje złożone na szczycie w zadziwiającym tempie. Dębowy krzyż z figurą umierającego Chrystusa do dziś znajduje się w sanktuarium św. Antoniego Padewskiego w Radecznicy. Według kronik klasztornych, wkrótce umiera ukochany syn Walentego Psorskiego. Szymon Tkacz otrzymuje zapowiedź tej śmierci. Kronikarz kościelny zapisuje jego przestrogę: „Postawił urzędnik figurę, tylko też ma tyle zasługi i przed Majestatem Boskim; ale iż śmiech sobie uczynił z woli Boskiej, niechże wie, iż syn, w którym się kocha, umrze mu”.
Nie jest łatwo ludziom, których Przybysze z Nieba czynią swoimi posłańcami. Jakub Ruszczyk, trafia do więzienia, Szymon Tkacz zmaga się z własną słabością, poczuciem osamotnienia i niezrozumieniem. Są jednak ci, którzy w mig spostrzegają, że tu dzieją się wielkie rzeczy. Że trzeba odpowiedzieć na Boży głos.
Sto pięćdziesiąt kamiennych schodów
W 1666 roku niewielką wieś Radecznicę wraz z folwarkiem zakupił od rodzeństwa Godlewskich, Jana, Pawła i Janiny, biskup sufragan chełmski, Mikołaj Świrski, który był wówczas administratorem diecezji. Miejsce tak święte, wsławione od początku licznymi cudami uzdrowienia, powinno być w opiece któregoś z zakonów. Franciszkanie odmówili, twierdząc, że mają w okolicy dość swoich świątyń i klasztorów i nie chcą ich marginalizacji; przybywają więc bernardyni prowincji ruskiej. W ciągu kolejnych lat wzniesiona zostaje wspaniała murowana świątynia i klasztor – ordynat Marcin Zamoyski znów deleguje architekta Linka, który zaczyna dzieło budowy od wzmocnienia stromej skarpy ogromną ilością ziemi – księżna Gryzelda Wiśniowiecka i jej syn Michał, późniejszy król, podkomorzy chełmski Romanowski, Elżbieta z Drohojowskich Kopczyńska, król Jan Sobieski hojnie wspierają kresowy kościół i klasztor w czasie jego budowy, powstaje on na trudnym terenie z ofiar wielu osób. Wyzwaniem jest stromizna wzgórza. „Do kościoła prowadzą przeto trzy kondygnacje schodów i 150 stopniach i wspaniała szeroka arkadowa loggia rozciągająca się wzdłuż całej fasady, wspartej na wysokiej i mocnej podbudowie” (ks. Andrzej Brudziński).
Obraz św. Antoniego w ołtarzu głównym wkrótce zaczyna słynąć jako cudowny. Bernardyni dwoją się troją, są przykładem gorliwości i sarmackiego rozmachu. Szlachta chełmska z wdzięcznością przyjmuje świętego z Padwy za swojego patrona. Lud nie ustaje w pielgrzymkach do miejsca, jeszcze tak niedawno budzącego prawdziwą grozę. W kolejnych wiekach sanktuarium i klasztor przeżywa tragiczne wydarzenia. Płoną budynki klasztorne. Po powstaniu styczniowym bernardynów wyrzucają Moskale, zamieniają kościół na cerkiew, w klasztorze osadzają mniszki prawosławne. Po drugiej wojnie komuniści dokonują brutalnej napaści na klasztor i szkołę średnią działająca przy nim, likwidują szkołę, zabierają bernardynom większość ich budynków i na „Jasnej Górze Lubelszczyzny” instalują szpital psychiatryczny.
W 2015 roku kościół stojący na wyniosłym wzniesieniu, pośród szerokiej panoramy dolin i wzgórz, w otoczeniu wiekowych lip, na skraju lasu, przez który św. Antoni wędrował z Szymonem Tkaczem, zostaje ustanowiony papieskim dekretem Bazyliką Mniejszą.
Gdy nagle milkną dzikie pszczoły
W 1615 roku bartnik spod Biłgoraja, mieszkaniec wsi Sól, wybierający miód dzikich pszczół z leśnej dziupli w pobliżu miasteczka, na uroczysku zwanym Czostkową Górą, usłyszał najbardziej nieoczekiwane w świecie słowa: „Idź człowiecze, opowiedz o tym świętym miejscu, aby miano je we czci i by oddawano tu chwałę św. Marii Magdalenie”.
Biłgoraj od początków istnienia, u schyłku XVI wieku, był miastem kalwińskim, miejscem obrad licznych synodów. Adam Gorayski, jego założyciel należał do czołówki polskich kalwinów. Zbór kalwiński założony przez Firlejów, pod patronatem Gorayskich, dotrwał aż do 1680 r. Św. Maria Magdalena objawiła się tu dwukrotnie (podobnie jak w przypadku św. Antoniego w Radecznicy jest to jedyne w świecie miejsce objawień tej świętej uznane przez Kościół). Świątynia wybudowana na miejscu objawień (zwana „Kościołem na Puszczy”) wraz z klasztorem franciszkanów, opiekunami tego miejsca, sprowadzonymi przez Zamoyskich, i liczne cuda tej świętej zahamowały ekspansję kalwinów. Powstawał mocny ośrodek katolicyzmu i ostoja patriotyzmu.
„Nadzwyczajne zjawiska jakie działy się w początku XVII wieku na podgrodziu protestanckiego Biłgoraja, za przyczyną św. Marii Magdaleny do dziś budzą zainteresowanie”, pisze Piotr Kupczak. „Wypada zatem zagłębić się w treść tego objawienia, aby spróbować odkryć duchowe znaczenie skierowanego do ówczesnych i obecnych pokoleń orędzia. Znamienne, że wszystko zaczyna się od nasłuchiwania głosu dzwonów, dobiegającego z głębi puszczy. Słyszą go prości pasterze, jednak różni od tych z kart Ewangelii, którzy śpieszyli do Betlejem. Wieśniakom z Soli dane było jedynie usłyszeć dźwięk dzwonów, zawieszonych jakby na sośnie. Puszcza będąca środowiskiem ich życia, którą dobrze znali, zaprowadziła ich w głąb i okryła tajemnicą.
Dzwony zawsze obwieszczały okolicznej ludności ważne sprawy i zwoływały wspólnotę. W życiu Kościoła najważniejszym z wydarzeń jest Zmartwychwstanie Chrystusa. Bicie dzwonów z wież świątyń chrześcijańskich, przez stulecia poprzedzało celebrację Mszy Świętej. Nie może nas zatem dziwić, że pierwszym znakiem objawienia było bicie dzwonów. Właśnie wraz z ich brzmieniem począwszy od chrztu Mieszkowego wiara w Jezusa Chrystusa rozchodziła się w głąb Polskich kniei.
Dopiero dwanaście lat później bogobojny mieszkaniec Soli usłyszał […] Orędzie, które wyraźnie wskazuje na miejsce, które naznaczyła swoją obecnością Święta Maria z Magdalii. Jej postać się nie ukazuje i niczego nie mówi do Piotra z Soli. Boży głos w jego sercu wzywa, aby na podbiłgorajskim uroczysku w puszczy wielbiono św. Marię Magdalenę, za jej świadectwo wiary w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Jest ona bowiem znana z Ewangelii jako ta, która jako pierwsza zaniosła wieść o pustym grobie najpierw Apostołom a potem całej Jerozolimie. „Kiedy zmartwychwstał, rankiem w pierwszy dzień po szabacie, ukazał się najpierw Marii Magdalenie, z której wyrzucił siedem czartów. A ona przyszła oznajmić to Jego uczniom” (Mk 16, 9-10). Ona pierwsza dała świadectwo o Jezusie Chrystusie, który umarł na krzyżu za nasze grzechy, został pogrzebany i zmartwychwstał jak zapowiedział. Święta Magdalena, jak czytamy w Ewangelii, była obecna przy Jezusie podczas męki i śmierci a przede wszystkim spotkała go w poranek zmartwychwstania. Najwidoczniej pojawienie się Świętej Marii Magdaleny i wstawiennictwo tak mocnej w wierze patronki, było i nadal jest potrzebne mieszkańcom Ziemi Biłgorajskiej”.
Objawienia św. Stanisława Biskupa – także jedyne w świecie – w niedalekim Górecku, położonym jeszcze głębiej w Puszczy Solskiej, miały miejsce w 1648 r. Ich świadkiem był młody rolnik Jan Socha. W kronikach zapisano, że św. Stanisław wskazał miejsce, gdzie mają być wzniesione kapliczki i kościół oraz pobłogosławił wodę z miejscowego potoku i powiedział: “W tej wodzie kto się obmyje z dobrą wiarą, od wszelkiej choroby będzie wolny”. Górecko szybko zaczęło zyskiwać sławę miejsca cudownych uzdrowień. Nie dowierzano początkowo tej sławie wśród prałatów zamojskich. Wysłano do Górecka jednego z kanoników, który zaprzeczał prawdziwości cudu. W czasie powrotu z Górecka padł pod nim koń. Gdy zaś gościł tu ordynat Marcin Zamoyski, na jego oczach w miejscu objawień uklękło sześć koni. Zamoyscy oddali Górecko pod opiekę franciszkanom. Dziś jest tu słynne sanktuarium z relikwiami św. Stanisława, które ofiarował polski Papież, i ośrodek pielgrzymkowy.
Chrześcijaństwo jest nadludzkim paradoksem
Protestantyzm neguje świętość. W protestantyzmie zbędni są święci. Nikomu tu nie potrzebna jest świętość. Człowiek ma „tylko wierzyć”, a żyć może jak chce. Żadne „dobre uczynki” według protestantów Pana Boga nie interesują. Mają oni swoją ponurą „koncepcję usprawiedliwienia”, która nie dotyczy w istocie ludzkiej duszy tylko ciała, bo grzesznikiem człowiek pozostanie już do końca świata. Nie jest bowiem zdolny do czynienia dobra. A już tym bardziej życie i śmierć męczeńska dla Pana Boga jest dla nich czystym absurdem. Dlatego protestanci negują spowiedź, nie potrzebują rozgrzeszenia ani rachunku sumienia i wyrzucają figury i obrazy świętych z kościołów. Zdejmują dzwony z dzwonnic. Zabiegają, by swoje świątynie stawiać w miejscach pozbawionych uroku, w pustym, monotonnym krajobrazie. Wznoszą smutne, zimne budowle, w których próżno szukać ciepła i wdzięku ludzkich postaci świętych, budowle ogołocone z relikwii. Nie ma bowiem mowy o ich pośrednictwie. Odrzucone zostaje pośrednictwo kapłanów. Jesteśmy sami naprzeciw milczącego i w gruncie rzeczy obcego, dalekiego, obojętnego Boga. Nasza wolność jest także pod znakiem zapytania. Jesteśmy wszak nieuleczalnie zepsuci.
Ten rzekomo otwierający przed człowiekiem niesłychane możliwości intelektualne protestantyzm, uwalniający jego umysł spod presji ciasnego rygoryzmu katolickich dogmatów, zasad i tradycji, w istocie pozbawił Boga dostępu do ludzkiej doczesności. To, co dotykalne zmysłami przestało wskazywać na to co ponadludzkie i niematerialne, nadprzyrodzone. Przestały być potrzebne nie tylko relikwie i wizerunki świętych, ale nade wszystko sakramenty.
Ciekawe, ilu katolików zdaje sobie dziś sprawę, jakim nieszczęściem był protestantyzm na ziemiach polskich w XVI i XVII wieku. Czego uczono w kalwińskich szkołach i co naprawdę działo się podczas tzw. synodów, gdy świeccy i “duchowni” wymyślali sobie nowe wierzenia i modlitwy (a przede wszystkim kasowali “stare”). Chyba do dziś pokutuje obraz “różnorodności religijnej” jako czegoś kolorowego, przełamującego monotonię jednej wiary i jednego Kościoła.
Przeciw takiemu to „rajowi na ziemi”, który realnie groził chrześcijanom w Rzeczypospolitej wystąpiły w XVII wieku osobiście, na jednym tylko, niewielkim obszarze geograficznym, aż cztery postacie świętych, z Matką Boską na czele. Po dziś dzień w miejscach ich objawień doznać można wielkich łask. Przybyli z odsieczą, by Polska zmagająca się z licznymi wrogami politycznymi nie stała się ziemią jałową, duchową pustynią. Bóg nie szczędził wspaniałych cudów dokonujących się za ich pośrednictwem, by potwierdzić ich obecność tutaj.
„To my, chrześcijanie, przyjmujemy wszystkie prawdziwe dowody – to wy, racjonaliści, odrzucacie dowody z powodu ograniczeń narzuconych wam przez wasz system”, podsumowuje Chesterton dyskusję z niewierzącymi sceptykami negującymi istnienie cudów. A one zdarzają się stale. Tak, bowiem „chrześcijaństwo jest nadludzkim paradoksem, dzięki któremu dwie przeciwstawne namiętności mogą płonąć obok siebie”.
Święci mogą być pomysłowi, dowcipni, poetyccy i pełni fantazji, ale w niczym nie przeszkadza im to, by zupełnie nieoględnie przestrzegali i gromili, gdy zajdzie potrzeba. Bywają surowi, groźni i nieprzejednani wobec niedowiarków i szyderców, jak w tej prawdziwej opowieści o XVII – wiecznych interwencjach z Nieba. Mogą całkiem na serio karać, z Boskich wyroków. Bo znają ludzkie serca i nigdy nie pozwalają żartować z Pana Boga, którego są wysłannikami.
Trzeba żarliwie wzywać ich interwencji w Rzeczypospolitej, w której szerzy się dziś zło i jego kult, który chce zniszczyć wiarę i świętość oraz miejsca przez Boga wybrane. Zniszczyć wszelką naszą nadzieję. I całą naszą wolność.
Wolna i silna Rzeczypospolita przeszkadza bowiem coraz bardziej wrogom wiary.
Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw,
mieszkańcy chwały, wszyscy święci Boży;
Z obłoków jasnych zejdźcie aniołowie,
Z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkanie…
A nasi święci Patronowie widzą przecież z Nieba lepiej to, co nas zatrważa.
_____
Źródła:
Na tym miejscu chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie… W setną rocznicę rewindykacji klasztoru oo. Bernardynów z Radecznicy (1919 – 2019). Materiały z sesji naukowej, Calvarianum, Kalwaria Zebrzydowska 2019
Ks. Roman Marszalec, Główne Sanktuarium Maryjne Diecezji Zamojsko-Lubaczowskiej w Krasnobrodzie, Krasnobród 2015
Materiały z sesji naukowej z okazji Jubileuszu 50-lecia Koronacji Obrazu Matki Bożej Krasnobrodzkiej zawarte w miesięczniku Samorządu Gminnego w Krasnobrodzie, lipiec 2015
Piotr Kupczak, Objawienia św. Marii Magdaleny pod Biłgorajem, Regionalny serwis internetowy. Biłgoraj.com.pl, 25 czerwca 2016
G.K. Chesterton, Ortodoksja, Fronda, 1996
________
Komentarz Czytelnika
Apel do Czytelników
Pomóżmy naszym Rodakom na Ukrainie wspierając Fundację im. ks. Mosinga
http://fundacjamosinga.zgora.eu/
.
135