Zostawmy to parweniuszom
(c.d. Zerwania z apostatą)
Od czasu rozbiorów Polski Europa jest w stanie grzechu śmiertelnego (o. Gratry), zapisał w swoim Dzienniku Paul Claudel pod datą 15 listopada 1908 roku.
Ten Francuz ze starej katolickiej rodziny lepiej rozumiał duchowy wymiar losów naszego kontynentu niż niejeden Polak.
Nie tylko zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego mają dziś mały problem z ludźmi, którzy wciąż wywijają im przed nosem zarzutami pod adresem nieżyjącego prezydenta Polski, Lecha Kaczyńskiego. (Niektórzy z nich pragną, by uważano ich za “narodowców”; rzecz nie dotyczy jednak wszystkich ludzi tej orientacji). Na przykład, że podpisał sześć lat temu traktat lizboński (czy każdy z krytyków mógłby z ręką na sercu powiedzieć, o co w nim chodziło? A nade wszystko, jakie są faktyczne, nie propagandowo wyolbrzymione, polityczne skutki tego dokumentu ?)
Gromią też Jarosława Kaczyńskiego, że stanął na Majdanie kijowskim nie przy tych osobach, przy których należało, w ten sposób uwiarygodniając je, jak twierdzą. A przecież to faszyści i antypolacy.
Paul Claudel, dyplomata i pisarz katolicki także przez ponad trzydzieści lat zmagał się z podobnym żywiołem, o nazwie Action Française (Akcja Francuska), na której czele stał Charles Maurras.
„W historii nic nie zaczyna się na nowo i wszystko ma ciągłość”, powtarzał często Paul Claudel.
Ahistorycyzm był dla niego rodzajem herezji. Ten pisarz i dramaturg o absolutnym wręcz słuchu, jeśli idzie o rozumienie duchowej treści wydarzeń historii, pojmował inaczej niż wielu współczesnych Europejczyków, zwłaszcza artystów i myślicieli, istotę dziejów Polski, państwa walczącego z wrogami w imię chrześcijańskich zasad i nie ulegającego pokusie porzucenia ich dla politycznych tylko czy ekonomicznych korzyści.
Claudel rozumiał dogłębnie losy Polski także przez świadomość pewnego, aż nazbyt dotkliwego, kontrastu między jej bohaterską postawą, a tym, co przeżywała jego ojczyzna podczas ostatniej wojny: hańbę zdrady francuskich władz politycznych i wojskowych (również niemałej część hierarchii Kościoła). Wśród kolaborantów z hitlerowskimi Niemcami świecił przykładem Charles Maurras, ideolog nacjonalizmu integralnego.
Action Française broniła – jak twierdziła – Francji (i Kościoła), czyniła to wszakże pod hasłami antysemickimi i nacjonalistycznymi. Claudel udowadniał w swoich licznych publikacjach i wystąpieniach, że tego typu „obrona” jest jednym wielkim teatrem i humbugiem. Nacjonalizm integralny, który propagował twórca Action Française głosił suwerenność nie narodu lecz władzy politycznej, która reprezentuje naród. Naród zostaje zepchnięty do roli niewolników, niezależnie od tego, ile się wygłasza na jego temat wzniosłych poematów prozą.Władza świecka – dla Maurrasa i jego zwolenników: władza królewska – staje się rodzajem świętości. Ucieleśnia się w niej pokusa bałwochwalstwa. Odrzucone zostają – z definicji – wszelkie instytucje obywatelskie, wszelkie naturalne struktury samorządowe, które miałyby prawo taką „świętą” władzę faktycznie kontrolować. Choćby zadawać pytania i żądać odpowiedzi, dyskutować, podpowiadać lepsze rozwiązania, usprawniać i udoskonalać styl rządzenia, pośredniczyć między obywatelami a rządzacymi, czyli wprowadzać w życie zasadę pomocniczości. Słowem, trzymać na wodzy zapędy władzy świeckiej do panowania na modłę totalną, przez pilnowanie zasad chrześcijańskich. Władza w tej wizji znajduje się ponad wszystkim. Z samą swojej istoty władza taka jest rodzajem absolutu.
A wtedy nie istnieje żadna wspólnota. Wbrew napuszonym deklaracjom, nie istnieje naród, który mógłby powiedzieć o sobie, że jest narodem chrześcijańskim. Istnieje godny pogardy tłum.
Francja za czasów Króla Arcychrześcijańskiego, „Króla Słońce”, zbliżała się nieco do tego ideału, choć go jeszcze nie osiągała; próbę wzniesienia się na podobne wyżyny, a nawet przekroczenia ich, podjęła rewolucja francuska, a po rewolucji Napoleon, który osobiście – śladem wszystkich ludzi z nikąd – włożył sobie na głowę cesarską koronę, mając u stóp upokorzonego papieża, swojego więźnia; farsę tę nazwano “koronacją”. J. – L. David wiernie odtworzył na swym płótnie ów moment, gdy Napoleon po “ukoronowaniu” siebie samego wkłada koronę na głowę Józefinie, swej małżonce. David, malarz może nie nadzwyczajny, ale gorliwy propagandysta Pierwszego Cesarstwa – niewiele wcześniej piewca rewolucji francuskiej, członek Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego i przyjaciel Robespierre`a – był sumiennym kronikarzem tamtych wydarzeń.*)
Zaraz po zakończeniu wojny, w październiku 1944 roku Claudel wysłał sędziemu śledczemu oświadczenie, w sprawie Action Française:
“Jako poseł w Brazylii, podczas wojny 1914-1918, stwierdziłem rzecz uderzającą, że wrogowie Francji aprowizują sie na szpaltach >Action Française<. Wszystkich przedstawicieli kraju obrzucano tam błotem, a wroga propaganda korzystała szeroko z owej krytyki. (…)”. Cladel zauważa następnie, że w toku swojej działalności literackiej C.M. prowadząc systematyczną kampanię ideologiczną zdołał sfanatyzować znaczącą część klas wykształconych we Francji. “Maurras nie taił nigdy, że jego nadzieje na sukces opierają się nie na aprobacie woli narodowej, lecz bądź na przewrocie wewnętrznym, bądź na klęsce, która przyszłaby z zewnątrz… Nadzieje te o mało nie urzeczywistniły się w roku 1940 i straszna to rzecz stwierdzić, że sukces teorii Maurrasa o mało nie zbiegł się z upadkiem naszej ojczyzny…”.
W 1926 roku Maurras, prekursor i piewca faszyzmu, człowiek niewierzący, w młodości autor bluźnierczych książek, potem prezentujący klerykalizm i deklarujący poparcie dla Kościoła, został obłożony ekskomuniką przez Piusa XI. (Przypomnijmy, papieża, który tak dobrze znał i tak bardzo cenił Polskę – był tu w 1920 roku jako nuncjusz). Pisma Maurrasa i gazeta Action Française znalazły się na indeksie. Ojciec Święty, autor niedawno (w 1925 r.) ogłoszonej encykliki o Chrystusie Królu, Quas primas, wyraził się następująco: „Postąpiliśmy tak wobec Action Française, ut revelentur corda multorum” (aby obnażyć serca wielu). (por.Dziennik P. Claudela).
Paul Claudel komentując to wydarzenie, stwierdza: „Nie powiem oczywiście, że jestem rad z tego, co spotkało Action Française, uważałem jednak zawsze, że tego ruchu nie ożywia duch chrześcijański. Reakcja papieża była zbawienna i konieczna. Jako dyplomata, który spędził większość swego życia za granicą, konstatowałem zawsze, że żadna gazeta nie wyrządziła francuskiej sprawie tylu szkód, co organ panów Maurrasa i Daudeta swoimi gwałtownymi atakami na wszystko, co reprezentuje nasz kraj…” (wywiad w „Le Nouvelle Littéraires”).
W latach 30. rząd francuski zdelegalizował Action Française.
W czasie wojny Maurras współpracował aktywnie z niemieckimi władzami okupacyjnymi. Jak wielokrotnie wspomina w Dzienniku Claudel, poinformowany o tym przez prefekta policji Yves Fargesa, lider Action Française donosił na niego do gestapo (jeszcze w 1944 roku Niemcy próbowali wywieźć z jego paryskiego mieszkania cenne meble). Po wojnie Charles Maurras został aresztowany i skazany na dożywocie. Usunięto go z Akademii Francuskiej.
Stanął nie tam, gdzie trzeba
Jarosława Kaczyńskiego potępia się dziś w różnych górnolotnych manifestach za to, że pokazał się na Majdanie w Kijowie obok ludzi, których identyfikacja polityczna sytuuje na pozycjach antypolskich. Ale właściwie na czym polegać ma wina przywódcy Prawa i Sprawiedliwości? Czy nie jest to raczej akt polityczny wysokiej próby, od jakich już odwykliśmy w epoce szukania w każdej sytuacji okazji do odwetu, często prymitywnego? Czy interesy polityczne Polski i Ukrainy nie są dziś zbieżne? Czy polityk opozycji nie ma popierać aspiracji sąsiada, gdy chce się on wyzbyć zależności od Rosji? Czy właśnie przy tej okazji powinien obnosić się z pretensjami i żalem z powodu tragicznych wydarzeń? Choć są one całkowicie uzasadnione i dotyczą rzeczy dla nas niezmiernie bolesnych, bo chodzi o potworne zbrodnie popełnione na Polakach. Ale nie każda okazja jest dobra, by przypominać o złu, jakiego się doświadczyło. Ludzie o nastawieniu nacjonalistycznym zawsze żerują na braku kultury (w tym wypadku głównie kultury politycznej). Ukraińcy nie mieli nigdy politycznej suwerenności, uniezależnienie ich kraju od Rosji daje im taką szansę. Wypominanie właśnie w tym momencie jednej z partii ukraińskich jej antypolonizmu, to nic innego jak podlizywanie się Rosji. Suponowanie, że politycy polscy lądują w ten sposób na pozycjach nam wrogich i grożenie, że wyborcy ich z tego rozliczą, jest zabiegiem pod publiczkę. Obrona interesów Polski nie może zależeć od tego, czy wszyscy, z którymi możemy ich bronić podobają się nam, czy nie. A Ukraińcy to nie tylko nacjonaliści, ruch nacjonalistyczny to w tym wielkim kraju margines. (Rozsądne pytanie z polskiej prasy niepodległościowej do rzeczników godnego uczczenia przez Ukrainę ofiar banderowców – uczczenia niezbędnego, oby jak najszybciej – „Czy kiedykolwiek zbliżyli się do godnego upamiętnienia ofiar, gdy Ukrainą sterował w taki czy inny sposób Kreml? (…) tragiczne karty relacji polsko-ukraińskich mają dla Moskwy tylko jeden wymiar – dają szansę szczuć nas na siebie (…)”. I sensowna uwaga z tego samego źródła: „Kaczyński na Majdanie jest równie niewygodny dla lidera Swobody jak on dla niego.”)
Te wszystkie zarzuty, rzekomo z głębi wrażliwego polskiego serca, podnoszone właśnie teraz, gdy ważą się losy niepodległej Ukrainy, ukazują pewną metodę. Metodę, którą zwykle posługują się ludzie, dla których racją istnienia jest ustanawianie i pogłębianie linii podziału. Napuszczanie na siebie tych, którzy powinni się wspierać. Tworzenie sztucznego konfliktu tam, gdzie istnieją wszelkie warunki, by królował pokój. Pokój oparty na poszanowaniu historycznej prawdy, ale i na wzajemnej pomocy, na życzliwości, na wybaczeniu krzywd, na miłości bliźniego. Te sprzyjające warunki to bliskie sąsiedztwo (a sąsiadów wybiera Bóg), wspólna wiara (chrześcijaństwo), analogiczne cele cywilizacyjne i polityczne (odbudowa państwowości niezależnej od Rosji).
Pokój nie może być nigdy celem samym w sobie, jest on efektem pewnej moralnej postawy i umiejętności wykorzystania nadarzającej się sposobności historycznej. Jest dobrem duchowym. Błogosławieństwem Boga.
Nazywało się tę działalność wzajemnego zniesławiania obu narodów – prowadzoną najczęściej piórem i przez propagandę szeptaną, zakulisową obmowę, straszenie i dezawułowanie poszczególnych ludzi – stawaniem w prawdzie. Istotne cele, dla których czyniono ten zamęt, i w efekcie głęboki podział pomiędzy Polakami i Ukraińcami – dogodny grunt do rozplenienia się ślepej nienawiści, która wkrótce wybuchła u Ukraińców – zawsze były starannie ukrywane.
Paul Claudel ukazywał ideologię Charlesa Maurrasa jako wykwit myśli antykatolickiej i antyfrancuskiej. Ostrzegał przed konsekwencjami, jak mówił, rzekomej rewolucji narodowej, zainaugurowanej przez Vichy, której Maurras dostarczał podstaw ideologicznych i tego,co można by nazwać jej mistyką. Po II wojnie nie chciał objąć fotela w Akademii Francuskiej, o co go proszono, dokąd jej członkiem pozostawał Maurras. Za to wszystko szarpany był przez swego ideowego przeciwnika jeszcze kilka lat po wojnie. Maurras przed swoim uwięzieniem zdążył wytoczyć mu sprawę sądową. Po śmierci Maurrasa w 1952 roku kontynuował ją jego bratanek. Jednym z zarzutów tej rojalistycznej rodziny brzmiał następująco: Claudel miał się kiedyś źle wyrazić o Ludwiku XIV. **)
Wielka góra urodziła mysz.
Ojciec Gereon Goldman OFM, niemiecki franciszkanin, misjonarz w Japonii, który w czasie wojny jako seminarzysta został zmobilizowany do wojska i trafił do SS, w swoich wspomnieniach opisuje francuski obóz dla jeńców niemieckich w Afryce Północnej. Przebywali tam m.in. Francuz Yves Brandily i Belg de Cooman, którzy zgłosili się do wojska niemieckiego, które deklarowało, że będzie walczyć z bezbożnym komunizmem. „Zawiedli się tak samo jak żołnierze Błękitnych Legionów hiszpańskich”, pisze o. Goldman, który był duszpasterzem w tym obozie, a później wieloletnim przyjacielem tych dwojga szlachetnych lecz naiwnych ludzi.***)
Wraz z Reformacją odchodzi wszelkie piękno
Podróżującego po Szwajcarii Vittorio Messoriego wciąż uderzała, jak pisał, fanatyczna furia, “z jaką zostały ogołocone, odrapane, pozbawione wszelkich obrazów – a były to często arcydzieła”, średniowieczne kościoły. Protestantów drażniły one niewymownie, przypominając im zabobony papisów.
“… usuwano każdy nagrobek, który przypominał kult zmarłych, niszczono nawet krzyże. (…) W Zurychu rządził [w latach 20. i 30. XVI wieku – EPP] najbardziej radykalny z reformatorów, Ulrych Zwingli [jego uczniem był Jan Kalwin – EPP], który nie poprzestał na usuwaniu wszelkich znaków wiary, z krzyżem włącznie…”****)
Tego szwajcarskiego eks-ksiądza – który idąc śladami Lutra najpierw postanowił się ożenić – wstrętem napawał także głos chóru w kościele i dźwięk organów.
Co się stało?
„Wraz z Reformacją odchodzi wszelkie piękno”, przypomina Messori, „z jedynych miejsc publicznych, jakimi w tych czasach były kościoły. Pozostały tylko nagie, surowe mury budowli, otwieranych raz w tygodniu (a dla wyznawców Zwinglego – tylko cztery razy w roku)”.
Dzieła sztuki z wnętrz byłych świątyń katolickich trafiały, w najlepszym razie, po wielu latach, do muzeów. Bowiem musiały w końcu pojawić się muzea, te prawdziwe cmentarze sztuki. „Biurokratyczny i trochę nekrofilski zbiór martwych przedmiotów, który byłby czymś niepojętym w katolickim Średniowieczu, kiedy to celem sztuki nie była na pewno przyjemność jednostki, lecz służba ludowi uczestniczącemu w liturgii Boga Żywego” (V. Messori). A przede wszystkim – wychwalanie Boga.
“Nieprzypadkowo – kontynuuje włoski pisarz – w odchyleniach, a nawet wypaczeniach, jakie wystąpiły po Soborze Watykańskim II, księża, którzy odkrywali z opóźnieniem ducha protestanckiego, zawzięli się szczególnie na budowle kościelne, ogołacając je ze wszystkiego”.
Duch podziału, duch sekty
„Według św. Pawła cechą charakterystyczną herezji jest to, że niszczy sama siebie”, przypomina Claudel. Podziały wśród narodowców w Polsce – tak samo jak w środowiskach nacjonalistyczno-rojalistycznych we Francji – są niemal czymś przysłowiowym. Partie i stowarzyszenia wciąż pączkują w kolejne obozy, zgrupowania, formacje i kluby. Dlaczego jedność staje się nieosiągalna? Fałszywa nuta zawsze staje się źródłem podziałów. Tak w religii jak w kulturze i w sztuce (a polityka także jest także rodzajem sztuki). Jedynie Prawda jednoczy dzięki swojej nieodpartej sile przyciągania. Prawda łączy, prawdzie chce się ze wszystkich sił służyć. Prawda ma niewysłowiony urok. Do prawdy chce się przylgnąć – natychmiast, gdy się ją rozpozna – umysłem i sercem.
Kłamstwo zniewala.
Vittorio Messori ukazuje trafnie mechanizm nieustannych podziałów wśród protestantów. Kolejne wyznania były coraz bardziej ortodoksyjne i zarazem okazywały się całkowicie nietolerancyjne od poprzednich. Każda próba powstrzymania procesu dalszego rozpadu ugrupowania odszczepieńców owocowała zacieśnianiem reguł i bezwzględnym zwalczaniem grupy, która postrzegana była jako zbyt liberalna. „Tak oto Ulrych Zwingli [uczeń Lutra, który od niego odszedł – EPP] rozpętał krucjatę przeciwko anabaptystom*****) i wymordował ich tylu, ilu zdołał. I daremnie ofiary krzyczały do niego, w spazmach agonii, że nie zrobiły nic poza wyciągnięciem logicznych konsekwencji z zasad, które on sam zatwierdził przeciwko katolicyzmowi”.
Wojny religijne w Europie epoki tzw. odrodzenia były w dużej mierze krwawymi rozprawami protestantów różnych odcieni między sobą, o czym milczy dziś poprawnopolityczna historia wykładana w szkołach i na uniwersytetach.
Taki jest owoc owego nerwowego napięcia, które rodzi się, gdy pojawia się sprzeczność. Rzekomej wolności od kanonów Kościoła, zupełnej swobodzie badania Pisma towarzyszy brak dyscypliny, brak spójnych zasad, nieobecność hierarchii. Anarchia staje się czymś nieuchronnym. Próbą opanowania tego chaosu jest zawsze tworzenie „nowej dogmatyki”, nowego “Kościoła”. Jeśli ktoś zrozumiał wszystko – czego inni przed nim, w żaden sposób pojąć nie mogli – i upiera się przy swoim według mnie, to musi tępić, aż do ostatniego oddechu, wszystkie inne uparte według mnie, wyjaśnia Messori (por. tekst W Lozannie).
Co charakterystyczne, nowy “Kościół” musi być także „surowo zorganizowany i wspierany przez władzę świecką, która pełni wobec niego funkcję ramienia świeckiego, a zatem – to ona więzi, masakruje, pali na stosach. Najpierw bunt przeciw jarzmu rzymskiemu, a następnie ucisk wymierzony przeciwko każdemu innemu sposobowi pojmowania władzy”. Zjawisko to będzie się w historii wiele razy powtarzać.
Sam zaś Luter – jak podaje V. Messori, za historykiem Kościoła, Henri Daniel – Ropsem, „nieustannie drżał o czystość swojej doktryny, a o swoich byłych uczniach z prawdziwą rozpaczą powtarzał, że lepiej głosić potępienie niż zbawienie według Zwingliego i Oekolampada. Inni reformatorzy wydawali mu się szaleńcami, wściekłymi niewolnikami Szatana… (…) A Kalwin, bardziej subtelny polityk, napisał potem:
To bardzo ważne, aby nie przeniknęło do przyszłych pokoleń żadne podejrzenie o istniejących między nami podziałach. Jest w sumie śmieszne, że po zerwaniu ze wszystkimi jest między nami tak mało zgody od samego początku naszej reformy”.
Tak, jest w tym być może coś śmiesznego, choć zarazem głęboko tragicznego. Wystarczy jednak mieć oczy, by ujrzeć w tym wypisaną ręką Boga przestrogę. Protestanci, ze swoją zawrotną liczną denominacji, dźwigają na swoich ramionach brzemię znaku odrzucenia Prawdy, podobnie jak Żydzi. Są znakiem. Są żywymi świadkami tego, co uczynili.
Składając (niechciane) świadectwo
„Ludzkość znajduje jedność tylko w Bogu. Wszystko, cokolwiek w nią [jedność] uderzy, składa świadectwo dzieląc się”, pisał Claudel.
Mało kto być może pamięta słowa Jarosława Kaczyńskiego na temat możliwych skutków narzucenia polskiemu społeczeństwu ideologii narodowej. W jednym z wywiadów stwierdził, że gdyby Polacy zaakceptowali program wyznaczony przez ZCHN (która to partia, jak wiadomo, czerpała z tej ideologii formułując swój program polityczny), oznaczałoby to najkrótszą drogę do dechrystianizacji naszego kraju.
Słowa te mogą wydawać się zagadkowe. A jednak Jarosław Kaczyński rozumiał dobrze, że rewolucja to rodzaj kleszczy, które posiadają swoje dwa ramiona. Jedno, dłuższe, jest ramieniem lewicowo – liberalnym, w efekcie marksistowskim i neomarksistowskim, drugie ma odcień “prawicowy” i posługuje się m.in. ideologią nacjonalistyczną, zakorzenioną w protestantyzmie i Heglu.
Claudel nigdy nie miał cienia wątpliwości co do destruktywnej roli myśli, jaką prezentuje Action Française w jego kraju i głośno o tym mówił. Narażał się wszystkim: ustosunkowanym kolegom po piórze, członkom Akademii Francuskiej, politykom, nawet wielu biskupom i kardynałom. Stronnicy A. F. byli zgorszeni, że wielki pisarz ośmiela się atakować coś, co w nazwie ma słowo „francuska” (tak jak u nas dziś podlewa się różne obrzydliwości sosem o nazwie „polski”, „narodowy” ), i co deklaruje tak gromko poparcie Kościoła.
Ideolodzy podobnej orientacji wiedzą o czymś, co być może uchodzi uwadze większości ludzi dobrej woli, przyłączających się – z najlepszymi intencjami – do tego rodzaju formacji: że zabić katolicki naród można tylko w jeden sposób – rozbudzając w nim nienawiść. Jakikolwiek rodzaj nienawiści.
Zarażając go nienawiścią. Np. do przeciwników politycznych, do innowierców, do innych narodów. Do cudzoziemców. Do mniejszości. Do opozycji. Claudel widział tę, skrywaną głęboko gotowość do nienawiści – czasem wybuchającą niepowstrzymanym strumieniem najcięższych oskarżeń wobec osób sfery publicznej – u ludzi z grupy Ch. Maurrasa. Nienawiść w masce uciśnionej niewinności. Nienawiść, pod pozorem szukania jakiegoś nieistniejącego ideału, „czystości”, w imię wyspekulowanego, odwiecznego (rzekomo) „porządku”. To złudne dążenie musi rodzić nieufność i podejrzliwość wobec każdego. Depcze chrześcijańską miłość i miłosierdzie. Nie pozwala wybaczyć krzywd, prawdziwych czy domniemanych, każdego podejrzanego piętnuje jako „obcego”.
“Boże, obroń nas od nienawiści, niechaj się odwet nasz nie ziści”, pisał podczas niemieckiej okupacji dwudziestoletni chłopak, poeta walczący z Niemcami w AK z bronią w ręku. Polacy wiedzieli, czym jest to podstępne duchowe zło, stokroć gorsze od zewnętrznej przemocy, od wszelkiej narzuconej niesprawiedliwości. Wiedzieli, bo nie dali się sprotestantyzować.
„Czysto francuski”, „czysto polski”, te określenia ujawniają niebezpieczną chorobę duszy. Jest nią idealistyczne (graniczące nieraz z histerią) poszukiwanie nieskazitelności w życiu ziemskim. Doskonałości, jaka na ziemi jest nieosiagalna. Łatwo wtedy o zatrucie jadem sekciarstwa. I o obudzenie wiecznej frustracji, dręczącego niepokoju, jak u perfekcjonistów i skrupulantów, których każdy pyłek w ich otoczeniu głęboko dotyka, którzy będą w nieskończoność układać książki wokół siebie, prostować fałdki na ubraniu, bo za każdym razem jest coś nie tak. Wszyscy obcy, wszyscy podejrzani – nie całkiem „polscy”, nie do końca „francuscy”, “niemieccy” itd. – ludzie z jakąś skazą, choćby prawdziwą, bo wszyscy mamy wady, a często wymyśloną lub przerysowaną na użytek propagandy, są źli, niebezpieczni. Łatwo wytworzyć psychozę strachu przed nimi. Obudzić niemal fizyczny wstręt do nich. Trzeba ich izolować, trzeba się od nich odciąć – właśnie tak jak faryzeusze nakazywali izolować i odcinać się od “nieczystych” – trzeba się ich wreszcie pozbyć. Śpieszmy się, bo tu czyha wielki potwór! Oto charakterystyczne rodzaje reakcji różnych sekciarskich środowisk – zupełnie obce katolicyzmowi – na obecność „obcych”.
W taki sposób „pozbyto” się w Polsce prezydenta Gabriela Narutowicza.
W podobny sposób chce się dziś narzucić nam nienawiść do Ukraińców, do Żydów i do innych narodów. Nieustannie przypominając ich winy. Tak, o krzywdzie, zwłaszcza tak straszliwej jak rzezie wołyńskie, trzeba pamiętać. Starać się jednak, by pamięć ta doprowadziła nade wszystko do uzdrowienia relacji między naszymi narodami, do uzdrowienia sumień, do czyjegoś opamiętania i nawrócenia. Ale ona nie może stać się treścią życia. Treścią życia katolika jest Bóg. Czy należy obciążać swoje umysły i pamięć, które mają być wolne – dla Boga, podsycając w sobie nieustanną wrogość do sprawców zła? Zatruwać wyobraźnię podsuwając pod oczy, sobie i bliźnim, obraz brzydoty, zepsucia, błędu, szkaradzieństwa. (To właśnie robią autorzy i wydawcy antysemickich czy nacjonalistycznych druków). To tak jakby nieustannie myśleć o diable. Dokąd prowadzi ta droga?
To jest droga donikąd
Brak gotowości do przebaczenia, podejrzliwość wobec każdego „nie do końca…” staje się źródłem głębokiej psychicznej patologii. Jest ciężką chorobą moralną.
Być w oczach porządnego człowieka nie do końca „czystym” (Polakiem, Francuzem, Niemcem, Rosjaninem, katolikiem…), to być kimś tak przerażająco innym, że aż niebezpiecznym. Stanowić czające się w utajeniu, w półmroku – i przez to jeszcze straszniejsze – zagrożenie. Takiego trzeba koniecznie wygnać z serca, trzeba go usunąć z ojczyzny. Zamknąć, otoczyć drutem kolczastym, bo będzie kalał swą obecnością, brudził, zarażał, zatruwał swoim zaduchem czyste powietrze…
To zjawisko jest szczególnie groźne, gdy ma się na uwadze ludzi innej wiary, innego wyznania. Ta postawa dosłownie zabija duszę, niszczy więź z Bogiem. Dlaczego? Wiarę innych – nawet fałszywą, nawet niepełną – trzeba umieć uszanować, zwłaszcza, gdy jest się katolikiem. Ona zawsze jest zjawiskiem subtelnym, tyczy spraw głębokich, wewnętrznych, niezwykle delikatnej natury, najmniej dostępnych osądowi drugiego człowieka. Może być błędna, ale jest częścią istoty człowieka.I może stać się wiarą doskonałą, gdy spotkany człowiek, zwłaszcza kapłan, będzie obrazem Boga.
Tacy byli Polacy wobec innowierców przed zaborami. Jako katolicy nie byli w stanie wygnać ich ze swojej ojczyzny. Nie byli w stanie otoczyć ich kordonem sanitarnym ograniczonych praw, a w ten sposób napiętnować jako obcych. Zatruć im życie nieustannym wypominaniem, że są kimś z poza i nie zasługują na zaufanie.
Henryk Sienkiewicz, którego różni naciągacze notorycznie oszukiwali, wyłudzając pożyczki, prosząc o protekcję w redakcjach, wydawnictwach, u hojnych mecenasów, zawsze powtarzał, że sto razy bardziej woli być oszukany niż odmówić jednemu uczciwemu człowiekowi w potrzebie, pod pretekstem, że może to być oszust. Ta głupia naiwność, jakby powiedzieli ludzie zapobiegliwi na sposób protestancki, tak typowo polska, była jednym ze świadectw klasy tego człowieka.
Nacjonaliści spod znaku Action Française – zupełnie tak samo jak nasi towarzysze z PAX-u – opowiadali się za ścisłym społecznym porządkiem. Porządkiem wymyślonym, wyspekulowanym, nienaturalnym, a zarazem w sposób sprytny zarekomendowanym. Celem tego specyficznego uporządkowania nie była pomoc komukolwiek w doskonaleniu wewnętrznym, w dojściu do Boga. Celem była potęga świecka, silne państwo prężące swe muskuły. Silne, nowoczesne – ale martwe. (Dziś analogiczne dążenie, do wywołania jak najmocniejszego wrażenia na zewnątrz, określa się w nowomodzie jako “pijar”). Wyznawcy tej ideologii opowiadali się zatem za “niepodważalnym autorytetem władzy na drodze postępu” – niezależnie od tego, czy władza ta jest suwerenna, czy narzucona siłą przez obce bezbożne państwo (tak jak we Francji podczas okupacji, czy w Polsce podczas zaborów i za komunizmu), za ładem, dyscypliną i hierarchią. Bronić Kościoła, katolickości państwa – cokolwiek zwolennicy A.F. pod tym pojęciem rozumieli (co do PAX-owców, to proponowali oni w tej dziedzinie czystą schizofrenię) – także zamierzali „siłą” i bezwzględnością wobec każdego, kto by stanowił przeszkodę, choćby urojoną. Kto zostałby oskarżony przez anonimowy trybunał, przez katów zabijających słowem … I propagowali to słowem i czynem. (Stąd np. obłędny antysemityzm – czy też antyniemieckość – jako propozycja ideowa, z cicha sączone przez PRL i akceptowane przez PAX (co nie przeszkadzało bynajmniej ludziom żydowskiego pochodzenia stanowić filary systemu komunistycznej, czy faszystowskiej władzy) ). Jakby nie pojmowali – zwłaszcza ci znajdujący się niżej w hierarchii tego ruchu, którzy byli szczerzy w swym zaangażowaniu – że wszelka nienawiść wobec człowieka, wszelki brak miłości, kierowanie się lękiem i uprzedzeniami, wymierzone są przede wszystkim w Boga.
(Dlatego misjonarze, którzy nie są podobni do Chrystusa i nie starają się o to, mimo, że wykształcenie ich jest bez zarzutu i nauczają o Bogu z zachowaniem wszelkich reguł, nigdy nie wyjaśnią niewierzącym, kim Bóg jest. Próżne starania. Będą się tylko łudzić, będą sami siebie gorzko oszukiwać…)
Istnieje bowiem w naturze ludzkiej pewna tajemnicza zdolność pojmowania Boga i kochania Go, nawet, gdy człowiek jest ignorantem w dziedzinie religijnej, nawet gdy jest poganinem.
Istnieje coś w ludzkim rozumie, co pozwala mu wznieść się ponad wszelkie istoty stworzone i skończone. Wznieść się do Istoty niestworzonej, nieskończonej, która jest źródłem wszelkiego dobra i doskonałości, jak to ujmuje o. Nicolas Grou TJ. O Niej, o Bogu Stwórcy rozum ludzki ma pojęcie – “jasne, głębokie, niezatarte”. Taki jest człowiek. Nikt tego nie zmieni. Żadna ideologia go nie zdeformuje. W człowieku istnieje celowość. Celem ku któremu kieruje się człowiek jest Bóg.
Wola człowieka jest stworzona “po to, aby kochała dobro, które jej rozum przedstawia. Jej pragnienia, których żadna rzecz stworzona zaspokoić nie może, sięgają poza granice życia ziemskiego…”
Te rzeczy istnieją obiektywnie. Natury ludzkiej wyrwać z człowieka nic nie jest w stanie. Ideologie, przesądy, namiętności okazują się wcześniej czy później bezsilne. “Wszystko, co nie jest Bogiem, co się do Boga nie odnosi, nie jest godne tego, by zajmować umysł i serce człowieka, nie odpowiada bowiem nieskończoności jego pragnień, nigdy nie zadowoli go w pełni. Filozofowie pogańscy do pewnego stopnia rozumieli tę prawdę; dlatego człowiek był w ich oczach tak wielki…” (o. N. Grou)
Dlatego “nienawidzić kogoś istniejącego, to chcieć, żeby nie istniał, jeśli to możliwe”, mówił Claudel. A to znieważanie Boga. Plucie Bogu w twarz.
“Sartre powiada: Piekło – to inni. A ja powiadam: Nasz Raj to nasi bliźni, oni bowiem trzymają dla nas klucze do Raju”.
Paul Claudel dostrzegał istotne powinowactwo ideowe między filozofami (jak ich nazywano) typu Jean – Paul Sartre i Charles Maurras. Podstawą tego powinowactwa jest ich pogarda dla dzieła Boga, dla stworzenia.
Wiara czy ideologia?
Paul Claudel miał umysł zbyt subtelny, by mógł przełknąć podobne niedorzeczności. Wiedział, że jedyna uprawniona „obrona wiary”, to prawdziwa, nie sentymentalna miłość okazywana Bogu. A jeśli Bogu, to człowiekowi. Miłość, czyli miłosierdzie. Bóg nie potrzebuje wymyślnych hołdów, sztucznych póz, maszerujących równym krokiem pancernych dywizji i ogłuszających okrzyków tłumu, żadnego koszarowego „porządku”. Bóg chce, żeby mu ufać, tak jak dziecko ufa ojcu, jak ufa matce.
„Boga nic bardziej nie brzydzi niż ohydny >szacunek<, taki mniej więcej, jaki okazywali Mu żołnierze, którzy ukoronowali Go cierniem, a ugiąwszy przed Nim kolano, bili Go i opluwali. Pod pozorem >szacunku< Boga nie należy oddzielać kompletnie od człowieka, jak czynią to muzułmanie, którzy wykopawszy między Nim a nami nieprzebytą przepaść, musieli powierzyć >hurysom< zapewnienie wybranym najwyższej szczęśliwości. Podobnie Żydzi upatrujący we Wcieleniu degradacji i bluźnierstwa. Sam Bóg tak bardzo się brzydził owym >szacunkiem<, że chciał być deptany, miażdżony, traktowany jak najgorsze ze stworzeń, jak najhaniebniejszy spośród przestępców. To właśnie wybrał sobie za swój udział, a nie >szacunek< oficjalny, jak gdyby powiedział: >No cóż, skoroście mnie teraz tak potraktowali, zmasakrowali, podeptali, czy boicie się mnie nadal? Czy myślicie, że nie możecie mnie traktować jak jednego spośród was i nawiązać ze mną owych stosunków jak najzwyklejszych, poufałych, substancjalnych, o które proszę?< – Jeśli spojrzeć na Boga zimnego, dalekiego i konwencjonalnego religii oficjalnej i na bożka prostaczka, którego interwencję dzikus wciąga we wszystkie uczynki swojego życia, ów prostaczek bardziej chyba zalicza się do porządku religijnego”. (P. Claudel)
Wiara przekształca się natychmiast w ideologię, gdy doczepi się do niej element „poprawiania świata”, reformowania go, „oczyszczania”. (Np. „likwidowania” elementów niepotrzebnych, zbędnych w tym królestwie ludzkiej pychy, przybytku silnej władzy i doskonale zorganizowanego społeczeństwa – jak chciał Hitler i Mussolini – chorych, słabych, rasowo nieczystych, biologicznie nieudanych, bo by zakłócali, brudzili etc. Czyli: Żydów, Cyganów, Słowian itd.).
Gdy chce się „tymi rękami”, bez łaski Boga wybudować królestwo niebieskie, czyli raj na ziemi popełnia się grzech przeciwko Pierwszemu Przykazaniu, popada się w bałwochwalstwo. O takiej próbie na serio mówi np. „Burza” Szekspira, zapowiedź utworzenia społeczeństwa bez Boga i ostatecznie, przeciw Bogu; dramat – nazywany też nie wiadomo dlaczego komedią – wystawiany ostatnio nader chętnie na deskach rozlicznych teatrów europejskich (szczyt liczbowy osiągnęły jej inscenizację przy okazji europejskich mistrzostw piłkarskich).
Na tym polega obłęd ideologii, jakiej hołdował Ch. Maurras (u nas jego odbiciem byli w swoim czasie zwolennicy tradycjonalizmu narodowego, m.in. Jędrzej Giertych, choć w wersji nieco złagodzonej polską kulturą). Taką ideologię próbuje się zaaplikować Polakom jeszcze i dziś, poprawioną kosmetycznie i uperfumowaną.
Gdy ktoś wyśmiewa się ze zmarłego prezydenta RP, gdy szydzi ze wzrostu lidera PiS, gdy doszukuje się skaz w kilku pokoleniach wstecz, jest przez nią zatruty.
„U każdej poszczególnej jednostki niedoskonałość jest doskonałością. Poszukiwanie doskonałości samej w sobie ma coś szatańskiego. Bądźcie doskonali, mówi Ewangelia, ale jak? >Jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski<” (wpis w Dzienniku Claudela z czasów wojny).
Szlak protestancki
„Historia religii protestanckiej wykazuje, jak długo rzecz martwa może gnić”, mówił Claudel.
Ta mentalność specyficznie prostestancka – choć niejednokrotnie występująca u nominalnych katolików, gdy wpadają w pułapkę mylenia grzechu z grzesznikiem – to ciężkie duchowe schorzenie ujawnia się szczególnie drastycznie przy tzw. nawracaniu siłą. Nawet gdy nawracanie to – lub jego próba – ma postać przymusu administracyjnego, czy oferowania profitów w zamian za przystąpienie do Kościoła. Zawsze jest to zdrada Boga, a efekty są przeciwne do zamierzonych.
Pisał o tym sporo prof. Feliks Koneczny ukazując, że ile razy u polskich królów pojawiała się pokusa, by kwestie wyznaniowe rozwiązywać odgórnie, przez dekrety i prawa, tylekroć katolicyzm ponosił klęskę. Ile razy zaś władcy pozostawiali wolność w sprawach religii, natychmiast znajdowały się setki i tysiące pragnących z własnej woli przyjąć wiarę katolicką i przyłączyć się do Kościoła, na czele z przedstawicielami starych rodów. Przekonywał zawsze przykład własny, pociągała tak subtelna kultura katolicka, kultura bycia, obcowania z drugim człowiekiem. Tak katolicyzowały się z wolna najdalsze Kresy Rzeczypospolitej w czasach jej potęgi. Wiary nie da się narzucić siłą, wymusić przekupstwem, nagabywaniem, czy perswazją. Ten kruchy skarb tyczy sfery zbyt intymnej. Miłość do Boga i do człowieka łączy się tu z wymogiem delikatności, szacunku, rewerencji, nie wkraczania podkutymi buciorami w czyjeś wnętrze. Wiara bez własnego przykładu jest ponurą karykaturą.
Nie bez przyczyny najsilniej kuszeni jesteśmy zawsze przeciw przykazaniu miłości bliźniego. I najczęściej w tej właśnie dziedzinie wpadamy w pułapki szatańskiej pychy.
Przypadek Krzyżaków, krwawych morderców i rabusiów, rzekomo ogarniętych zapałem misyjnym, których nawet dziś próbuje się na wszelkie możliwe sposoby wybielać i usprawiedliwiać, jest wymowny. Niektórzy wciąż uważają ich za wybitnych misjonarzy. A należałoby raczej zapytać: Gdzież są Prusowie? Ci, do których zostali posłani… Gdzie jest choć jeden przedstawiciel ludu, którego Zakon Krzyżacki nie mógł fizycznie znieść, bo byli poganami? Nawracając Prusów rycerze Zakonu Najświętszej Marii Panny wycięli ich w pień. Tacy brudni dzicy nie zasługiwali na istnienie… Oto przykład nienawiści odzianej obłudnie w szaty klerykalizmu.To zupełnie logiczne, że w końcu najbardziej prominentni przedstawiciele Zakonu przyjęli protestantyzm i stali się podporą państwa pruskiego. Polski misjonarz, św. Wojciech poszedł do Prusów z gołymi rękami, zabronił swoim pomocnikom chwytać za broń. Dlatego Polska obrała go za pierwszego patrona, orędownika przed Bogiem.
W Meksyku interweniowała osobiście Matka Boża z Guadelupe, bowiem dwanaście lat pracy misjonarzy, którzy wkroczyli tam razem z Cortézem, przyniosło efekty mizerne. Krzyżacy, czy pewni siebie Hiszpanie, odnoszący się z ledwie skrywaną pogardą do „dzikich”, mieli problem – we własnej duszy. Przyplątał się ten sam rodzaj duchowej choroby – poczucie wyższości, zachwycanie się sobą, uwielbienie swoich cywilizacyjnych dzieł – co w przypadku krzewicieli „czystości”: narodowej, etnicznej, rasowej.
Tak łatwo się zapomina, nawet niekiedy w Kościele, że „Bóg umarł dla wszystkich ludzi, nie wyłączając pogan” (P. Claudel).
Konsekwencją przyjęcia takiej postawy zawsze, wcześniej czy później, będzie sedewankantyzm.
Bo i dlaczego papież (niezależnie od tego, czy będzie on ulegał modernizmowi, czy będzie przed nim Kościoła bronił, jak wszyscy papieże przedsoborowi) miałby być wystarczająco dobry dla tych czyścioszków moralnych, chodzących doskonałości? Przebiegłych mędrców, których niedościgłym wzorem byli faryzeusze.
Właśnie, skoro Pius XI potępił uroczyście Action Française, to w rzeczy samej nie mógł mieć racji. Rację mieli mądrzejsi od niego.
“Szukasz Boga? Czy spodziewasz się go znaleźć gdzie indziej niż w ramionach Jego Matki, którą jest Kościół””, pytał Claudel.
„Czy nie wiesz, że ta kobieta jest grzesznicą?…”
“Zarzuty kierowane często pod adresem Kościoła Katolickiego przez faryzeuszów czyniących go odpowiedzialnym za winy i zmazy jego wyznawców, którzy stanowią jego ciało i dają mu sakramentalny pocałunek częściej niestety na sposób Judasza niż Magdaleny…”,
pisząc te słowa Claudel zwracał uwagę na trudny do wychwycenia rodzaj fałszu rodzącego odstępstwo, ideologię. Dlatego ludzie małej wiary w Kościele nieraz niestety ulegali pokusie przyjęcia oferty protekcji ze strony świeckiej władzy, która robiła co mogła, by się władzy duchownej przypodobać. Prężąc muskuły pokazywała żelazną wolę i niezłomną siłę. Deklarowała wierność. Większość biskupów niemieckich w czasach hitlerowskich, również podczas wojny, gdy zbrodni Hitlera nie dało się w żaden sposób ukryć, uległa tej pokusie. Także i niektórzy biskupi francuscy – na czele z kard. Baudrillart – nie byli od niej wolni, nie mówiąc o wybitnych postaciach polityki i bohaterach poprzedniej wojny, jak marszałek Philippe Pétain, szef rządu Vichy.
“Nasz wódz czcigodny wygłosił na 1 maja piękną mowę – pisał z goryczą Claudel w Dzienniku w 1944 roku – w której zachwalał Niemcy jako bastion Europy i cywilizacji chrześcijańskiej broniący nas przed bolszewizmem. Nienawidzi kłamstwa”.
Tę postawę, ten obłędny pogląd o możliwości osiągnięcia – choćby wypalając ogniem, przeciągając sznurem czołgów z czarnym krzyżem, smagając biczem nienawiści do obcych wyznań i ras, do niższych narodów – ideału, czyli społeczeństwa kastowego, gdzie jedna kasta jest całkowicie odizolowana od drugiej, doskonale zorganizowanego, na modłę idealnej maszyny do produkcji nowych obywateli (i radzenia sobie ze starcami przy pomocy technologii najwyższej naukowej próby), który ma w sobie tak wiele z protestantyzmu, z ducha pruskiego i ducha rosyjskiego – a przebija z niego posiew Islamu i Daleki Wschód – Claudel przeciwstawia ewangelicznej przypowieści o kąkolu.
„Zło, dobro, wszystko musi osiągnąć dojrzałość. Czy jest zuchwalstwem odnosić się do przywar, namiętności tak samo jak do społeczeństw ludzkich? Czy nie istnieją ziarna, nawet złe, które wyrwać przedwcześnie byłoby niebezpiecznie? W każdym razie Kościół nie występował nigdy jako reformator społeczny. Nie atakował nigdy wprost kondycji społecznych, nawet niewolnictwa, nawet wojny domowej. Ograniczał się do tego, że osiedlając się wśród nich w milczeniu, głosił bezkompromisowość” .
Śmieszność pozowania
Natomiast naród rzeczywiście można osłabić narzucając mu obcą kulturę. Osłabić tak jak czynią to autorzy współczesnej kultury masowej. Wzbudzając w nim niezdrową ciekawość wobec życia innych – ukazywanego jako pasmo podniecających ciekawostek – rozbudzając w sposób chory wyobraźnię, narzucając sugestywne naturalistyczne obrazy. Może to spowodować, że odbiorcy takiej kultury będą chcieli żyć życiem innych, nie swoim. I tak im to zawróci w głowie, że zapomną o wszystkim, co jest ważne, co dotyczy ich, przede wszystkim o obowiązkach stanu. Utracą łaski związane z ich pełnieniem.
Kultura masowa, zastępująca niegdysiejszą kulturę ludową, ma dziś tylko jedną ofertę: oglądanie innych przez dziurkę od klucza.
O literaturze natomiast pełnej wzniosłych haseł – właściwie: hasełek – i grzmiących pohukiwań wobec „obcych”, niczym odgłosów walenia w bębny, Claudel mówi:
’’Są rzeczy, które zachowują swoje najistotniejsze zalety, pokorną świętość tylko wtedy, jeśli się tego nie dostrzega, jeśli traktuje się jako dane. Na przykład ojczyzna i rodzina. Dlatego to powieściopisarze nacjonalistyczni i tradycjonalistyczni, są tak obrzydliwi. To ten brak smaku, jest w tym coś głęboko rażącego. Jeśli istnieje dziedzina, gdzie rzeczą zasadniczą jest nie pozować, wstrzymywać się od wszelkiego jazgotu, to tam właśnie. Zostawmy to parweniuszom, narodom nieokrzesanym”.
Nie słuchajcie nigdy o ułomnościach bliźniego. A jeśli ktoś przyjdzie do was użalać się na czyjąś ułomność, proście go pokornie, żeby wam nic nie mówił. Nie żalcie się na nikogo. Nie żądajcie niczego. Nie sprzeciwiajcie się niczemu. (Św. Jan od Krzyża).
„…Nienawidzić kogoś istniejącego, to chcieć, żeby nie istniał, jeśli to możliwe…”
Do tej myśli francuski pisarz dodaje inną: jeśli Bóg czegoś chce, to się staje.
A zatem „nie można nawet powiedzieć, że Bóg nienawidzi Szatana jako istniejącego. Zachowuje dlań swoją miłość, skoro zachowuje jego istnienie, byłoby bowiem równie fałszywe powiedzieć, że Bóg może być wobec swego tworu w stanie obojętności. Nienawidzi tylko tego, co nie jest odeń, ale od Szatana, to znaczy – zła, grzechu i tego, czego nie pojmuje wcale”.
A jednak są ludzie, którzy uważają się za obrońców Kościoła i twierdzą, że można i trzeba nienawidzić. Można tu wymienić całą listę narodów i religii, ale i tak wiadomo, że chodzi głównie o jeden naród i jedną religię. W tym miejscu warto dodać tylko, że Claudel prowadził z ich przedstawicielami twardą walkę; był nieprześcigniony, jeśli idzie o sprawność liczenie pieniędzy – nie dał się nigdy oszukać na honorariach – i zupełnie obojętny wobec pochlebstw, którymi starano się go kupić. Z wieloma z tych ludzi się przyjaźnił, publicznie piętnował czyny wielu z nich – zwłaszcza artystów – gdy na to zasługowali i nigdy nie zapominał, że odwrotnością antysemityzmu jest filosemityzm, zjawisko równie chore.
Przynajmniej kilku nawróciło się za jego życia, także z powodu obcowania z jego dziełami, o czym świadczą ich listy. (Między innymi prof. Henri Bergson, z pochodzenia polski Żyd).
Pozostaje tylko serce
„Chrystus związany, ręce i nogi mocno przybite do krzyża. Wszechmocny, sprowadzony do niemocy. Kiedy wzywacie mnie na ratunek, kiedy otacza mnie tyle boleści i grzechów, co mam według was począć? To wasze grzechy mnie wiążą i paraliżują, moje ręce i nogi są unieruchomione. Nie mogę was ani opuścić, ani już wam pomagać. Tylko moje serce pozostaje otwarte”. (Paul Claudel)
Czy to nie zdumiewające, że pierwsze objawienie Serca Jezusowego miało miejsce we Francji, sto lat przed rewolucją, w Paray – le – Monial, a wraz z nim, żądanie, by Francja oddała się Najświętszemu Sercu – drugie zaś, w Polsce, tuż przed ostatnią wojną, gdy Europa, a wraz z nią cały świat, chorowała już ciężko, i gdy straszliwa śmiertelna gorączka ogarnęła Rosję i całe Niemcy – z powodu owego grzechu śmiertelnego, o którym pisał Claudel?
Niepozorną zakonnicę z klasztoru na północy Francji, dziewczynę ze wsi Chrystus prosił, by dotarła do Króla Słońce, by Francję obronić mógł przed wrogami duszy symbol Jego Najświętszego Serca. Pielęgniarkę z Krakowa – którą pomiatano, upokarzano na wszelkie sposoby w jej miejscu pracy, robiono z niej sprzątaczkę, przypisywano chorobę psychiczną- Bóg osobiście poprosił, by Polska przeprowadziła Intronizację Jego Serca. By nasz kraj przyjął Go jako Króla, który tu będzie niepodzielnie panował.
Jest w tym tajemnica. Kto ją zrozumie…
Wreszcie Chrystus Pan jest Królem serc z powodu swojej, przewyższającej naukę miłości, z powodu łagodności i słodyczy, którą dusze przyciąga do siebie; nie było bowiem i nie będzie nikogo, kto przez wszystkich byłby tak umiłowany, jak Chrystus Jezus. Lecz, jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz samą, przekonamy się, że imię i władza króla we właściwym tego słowa znaczeniu należy się Chrystusowi – Człowiekowi; albowiem tylko o Chrystusie – Człowieku można powiedzieć, że otrzymał od Ojca władzę i cześć i królestwo, gdyż jako Słowo jedną i tę samą z Ojcem posiadający istotę, musi mieć wszystko z tymże Ojcem wspólne, a więc także najwyższe i nieograniczone panowanie nad całym stworzeniem.
(fragment encykliki Piusa XI Quas primas).
Dokończenie wkrótce
*) Panu Profesorowi Stanisławowi dziękuję za cenną konsultację.
**) Wpis Claudela z Dziennika (z roku 1922. Paul Claudel był wówczas ambasadorem w Japonii):
Głównym sprawcą Rewolucji Francuskiej był Philippe-Egalitė, potomek przeklętego rodu Orleanów skojarzonego z wyuzdanymi bękartami Ludwika XIV, owoc jego licznych wiarołomstw małżeńskich.
W innym miejscu, á propos Wersalu, Claudel pisze:
Monarchia, która stała się nabożeństwem z ceremoniami celebransów. Niewiarygodna potęga próżności..
***) Por. O. Gereon Goldman OFM ,Takimi drogami prowadził mnie Chrystus, wyd. Jasna Góra, 2002
****) Vittorio Messori – Przemyśleć historię. Katolicka interpretacja ludzkiego losu. Z przedmową kard. Giacomo Biffi, wyd. m, Kraków 1996
*****) Anabaptyści – odłam Reformacji podlegający prześladowaniom ze strony zwolenników U. Zwinglego na terenie Szwajcarii (głównie w latach 1526-1529).
Wszystkie cytaty Paula Claudela: Dziennik 1904-1955, tłum. Julian Rogoziński, Warszawa 1977