Zagadka uśmiechu Prymasa

Posted on 13 września 2021 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Ona zmiażdży głowę węża

Czy człowiek, który przeżył tyle zawodów, cierpień osobistych, tyle zdrad najbliższych współpracowników, klęsk własnej Ojczyzny, może się tak promiennie uśmiechać? A jednak uśmiech nie schodził z twarzy Prymasa. To nie był uśmiech gorzki, ironiczny, czy z gatunku tych towarzyskich, oficjalnych, poprawiających jakość wizerunku. Prymas, o ile nie był zamyślony, miał uśmiechniętą twarz. Jak dziecko – albo jak człowiek prawdziwie wolny. Troski, zmartwienia, rozczarowania, wyobrażenia, co będzie dalej, nie przygniatały go do ziemi. Nie bał się, zatem mógł się uśmiechać. Szczerze. Dlatego, że się nie bał tak chętnie go słuchano.

Nie pomstował na innych, nie wygłaszał litanii skarg, nie recytował po kolei wszystkich zaznanych krzywd i upokorzeń. Nie skarżył się. Z godnością Pasterza i męża stanu upominał się o prawdę i wolność dla Kościoła. Ale przede wszystkim przemawiał do serc i sumień braci w wierze. To ich chciał uczynić mężnymi, odważnymi, odpornymi na pokusy ułatwionego życia, niegodnych katolika kompromisów – i na pokusę rzucania kamieniem w krzywdziciela. W obliczu naprawdę wielkich zagrożeń Kościoła i Ojczyzny oddawał swoich rodaków Królowej Polski. Mówił, że to “macierzyńska niewola”. Jak wszyscy najwięksi Polacy, których umysły oświecone były wiarą, wiedział, że ratunek zawsze przychodzi od Niej. I że nie ma na świecie potęgi tak wielkiej, żeby mogła się ostać wobec Jej oręża.

Matka Boża nie chce, byśmy mówili i myśleli o tym, jak okropny bywa drugi człowiek. Chce byśmy mówili i myśleli o Bogu. O Bogu, który jest wszechmocny i wysłuchuje modlitw. “Spójrz w Niebo!”, prosi Maryja. Bo wszystko w naszym życiu i w życiu świata zależy od Boga. Prymas nasłuchiwał uważnie tego głosu.

To zapewne nie przypadek, że beatyfikacja Kardynała Stefana Wyszyńskiego odbyła się w rocznicę Wiktorii Wiedeńskiej. Najświętsza Maryja Panna w dyskretny kobiecy sposób dała znać, że wszystkie nasze zwycięstwa są Jej zwycięstwami.

Prymas nie zachęcał nigdy do odwetu za doznane krzywdy. Wolał milczeć o swoich wrogach niż wytykać ich palcami, choć prosto w oczy mówił im całą prawdę. Mówił zresztą zawsze, że nie ma wrogów, bo nikogo nie traktował jak wroga. Komuniści musieli wreszcie przyznać – po latach  prześladowania, więzienia, szykan, kłamstw, wściekłych ataków propagandy, torturowania w więzieniach jego najwierniejszych biskupów, nasyłania na niego kapusiów i tabunów fałszywych przyjaciół, farbowanych lisów udających katolików –  że przegrali.  Nie udało im się złamać Prymasa ani uczynić z niego swojego narzędzia, na czym najbardziej im zależało. Non possumus!, brzmiało w ich uszach jak: „To już koniec”; „Jesteśmy bezsilni”, „Wyszliśmy na durniów”. (Pewnie dlatego wszyscy politycy tej orientacji, także ci, którzy chcą być dziś uważani za liberałów, bo to takie twarzowe, jak choćby prezydent Warszawy, nie pojawili się na uroczystościach beatyfikacyjnych; ta ostentacja to dowód, że ten człowiek nadal im przeszkadza, wciąż ich niepokoi. I że wciąż czują smak swojej klęski).

Dlatego dziś, gdy największym chyba zagrożeniem dla Polski jest choroba niosąca duchową śmierć – nienawiść, jaką starają się obudzić w polskich sercach wszelkimi sposobami nasi wrogowie, Prymas Wyszyński, Nasz Człowiek w Niebie, będzie nam pomagał patrzeć na nich jak na ludzi. Jak na bliźnich. To trudne, ale gdy ulegamy nienawiści siłą rzeczy upodobniamy się do nich. A oni o niczym więcej nie marzą, jak o tym, byśmy byli do nich podobni. Chcą, byśmy byli ich odbiciem zwierciadlanym. Nieustająca konfrontacja, agresja, negacja, przekleństwa, oskarżenia, złośliwości, drwina, inwektywy na naszych ustach, odwet  – to ich marzenie. Gdy wybieramy odwet, gdy dajemy się sprowokować porzucamy wiarę w Chrystusa. A Pan Bóg prosi, czy raczej żąda, by to Jemu zostawić pomstę. On jest sędzią. Dla nas ma inne zadanie: „Będziesz miłował…”

Wybaczyć Niemcom? Niewyobrażalne… Komuniści szaleli z przerażenia, że to mogłoby się kiedykolwiek wydarzyć w Polsce. Niezłomny książę Kościoła, dzisiejszy Błogosławiony, o to zabiegał. Nie bał się upokorzenia. Nie bał się niezrozumienia przez swoich. Wiedział, ile ryzykuje.  “Przebaczamy – i prosimy o przebaczenie”, oświadczył.

Wybaczyć komunistom?, ale nigdy nie iść ich drogą… Wybaczyć zdrajcom?, ale czynić wszystko, by zdrada nie mogła nas dosięgnąć… To zadania ponad ludzkie siły. Człowiek woli rozwiązania prostsze. Wet za wet… Ale wtedy nie może być już mowy o łacińskiej cywilizacji, nie istnieje chrześcijańskie społeczeństwo, polskość jest tylko sentymentem. Obyczajem. Jest sztuczna, papierowa.

O tym wiedział wielki Prymas, który po Bogu najbardziej kochał Polskę.

Wiedział, że diabeł jest smutny. Nie potrafi żartować. Gdy nosi się w sobie kamień nienawiści, dławi on wszelką pogodę ducha, przygniata serce, które nie jest w stanie zdobyć się ani na przebaczenie, ani na jakąkolwiek bezinteresowność, najmniejszy gest przyjaźni, miłości. Także na prawdziwą twórczość. Tylko rutyna, sztywność, schemat… Jeśli nie potrafisz wybaczyć, już przegrałeś, mówił Kardynał  Wyszyński.

Błogosławiony…

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.