Wybór “Inki”

Posted on 17 czerwca 2017 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

Danuta Siedzikówna, „Inka”, której pomnik uroczyście odsłonięto w ubiegłą niedzielę (11 czerwca) przed budynkiem Nadleśnictwa Browsk nieopodal Narewki, w Puszczy Białowieskiej, jest wzorem nie tylko bohaterstwa, męstwa, patriotyzmu, niezłomności. Jest nade wszystko niedościgłym wzorem kobiecości.

 

Danuta Siedzikówna, "Inka", 1945 r.

Danuta Siedzikówna, “Inka”, 1945 r.

 

Jej wybór, by powrócić do kolegów żołnierzy – choć już zaczęła pracę, myślała zapewne o jakiejś formie stabilizacji życiowej w powojennej rzeczywistości – był wyborem prawdziwej, czyli nie negującej swej natury, wrażliwej i mądrej kobiety. Mądrej, choć tak młodej. Kobiety, która wie, że mężczyźni potrzebują kobiecej obecności. Zwłaszcza wtedy, gdy zagrożone jest ich życie. Gdy przez dłuższy czas żyją w ogromnym napięciu, wśród skrajnego zmęczenia i tysięcy typowo męskich, bardzo trudnych zadań. Więc nawet gdyby nie trzeba akurat opatrywać rannych, pielęgnować i pocieszać chorych, czuwać bez snu, mając zawsze pod ręką zestaw rzeczy, które mogą uratować czyjeś życie, potrzebna jest męskim oczom sama kobieca postać. To, że ona tu jest. Taka zwyczajna, z jej łagodnością, cierpliwością wobec słabości i gotowością, by w chwili strachu, zwątpienia, kryzysu, wysłuchać, szepnąć dobre słowo, dodać otuchy. Choćby rękę uścisnąć, zrobić krzyżyk na czole przed akcją, obiecać modlitwę. Niby niewiele, a przecież oddziały bez kobiet, bez dziewcząt – zwłaszcza o tak inteligentnych twarzach, tak uważnych i łagodnych zarazem spojrzeniach, tak delikatnych uśmiechach jak uśmiech “Inki” – nie byłyby tym, czym były.

"Inka" wśród swoich kolegów z oddziału

“Inka” wśród swoich kolegów z oddziału

Nie zabłysnęłyby takim bohaterstwem,  refleksem, determinacją, takim poświęceniem. Historia kolejnych oddziałów Danuty Siedzikówny – tak jak i wielu oddziałów AK i WiN, w których trwały na posterunku przy młodych bohaterach kobiety – to także historia dopełniania się natur kobiecej i męskiej, które bez siebie nie potrafią w pełni się rozwinąć, ukazać całego swojego geniuszu, piękna, siły. Bez siebie pozostają do pewnego stopnia martwe, niezdolne do twórczego życia, do rozwoju i wzlotu w godzinie próby.

Może dlatego “Inka” tuż przed śmiercią – gdy pierwsza salwa plutonu egzekucyjnego nie okazała się mordercza i gdy z obrzydliwym przekleństwem zamierzał się, by strzelić jej w głowę z pistoletu ubecki kat – krzyknęła: Niech żyje “Łupaszka”! (Wcześniej okrzyk: Niech żyje Polska! wzniosła wspólnie z Feliksem Selmanowiczem “Zagończykiem”, zanim żołnierze, którzy nie chcieli – nie potrafili jej zabić, strzelili w powietrze).

A jeszcze wcześniej ucałowala krzyż podany jej przez ks. Mariana Prusaka.

Jak fałszują tę subtelną tajemnicę kobiecości i męskości niektóre dzisiejsze filmy, które próbują opowiadać tamte wydarzenia akcentując w relacjach kobiet i mężczyzn dziką namiętności, sprowadzają je do „seksu”. (Jeden z dość głośnych reżyserów tego rodzaju filmu, z którym na ten temat rozmawiałam, a który wplótł w swoje dzieło brutalne sceny erotyczne – jego zdaniem zawierają one „prawdę” o kobietach i mężczyznach z podziemia, bez jakiej nie może obyć się dzisiejszy zwłaszcza młody widz – nie był nawet skłonny, by wysłuchać argumentów, z miejsca zaczął protestować i krzyczeć. Miał w głowie ideę fix, wyspekulowaną wizję człowieka, czysto naturalistyczną. Musiał chyba szczerze wierzyć, że człowiek to zwierze, tylko inteligentne).

Pomnik „Inki” w Narewce, przed drewnianym budynkiem, w którym przed wojną pracował nadleśniczy Wacław Siedzik, jej ojciec, projektu prof. Andrzeja Strumiłły, jest pomnikiem pięknej młodej kobiety. Jej sylwetka jest tak kobieca, pomimo partyzanckiego stroju i dynamizmu, jaki jej ruch wyraża, w którym czai się już przyszły dramat jej i jej przyjaciół. Jest kobieca przez gest ręki wyciągniętej ku rannemu, przez skupioną twarz o delikatnych i świeżych rysach. To pomnik kogoś, kto wykonuje swoją misję z największą prostotą i godnością zarazem, z przeświadczeniem, że wypełnia ważne powołanie. Tak jak to tylko kobiety świadome duchowego skarbu, jakim dysponują z woli Boga, potrafią.

 

0 A a In

Jakby spełniając intencje autora projektu i intencje organizatorów tego święta – i chyba wszystkich, którzy przyjechali tu z potrzeby serca – pojawiła się tego dnia na uroczystościach w Nadleśnictwie Browsk pod Narewką liczna reprezentacja szlachetnej i godnej Polski. Setki mężczyzn w szarozielonych barwach: wojsko i leśnicy, kombatanci AK, a także ich dzieci i wnuki, rodziny z pobliskich miejscowości, młodzież. Uderzające i rzadkie dziś zjawisko: kobiety w sukniach (część w kapeluszach), mężczyźni w mundurach, wielu z bronią przy nodze. Nie potrzeba dodawać, że zachowanie mężczyzn było pełne rewerencji wobec kobiet. Nawet jeśli to tylko ustępowanie miejsca, przepuszczanie przodem, uchylanie nakrycia głowy, ukłon wobec nieznajomych, zabawianie rozmową w chwilach przerw w programie, był w tym wdzięk typowo polskiego obyczaju. Elegancja bycia idzie zawsze w parze z elegancją stroju, nawet najskromniejszego. To był także specjalny hołd złożony tego dnia Danusi Siedzikównie. Tak zachowują się Polacy świadomi swej misji kulturowej. Nie jesteśmy przypadkową społecznością, by bezrefleksyjnie, niewolniczo hołdować modzie, która karze nam robić z siebie karykatury kobiet i mężczyzn. Ten dominujący styl zachowania był równie ujmujący jak krótkie przemówienia przy pomniku. Zwłaszcza te wygłaszane przez towarzyszy broni „Inki”, ludzi reprezentujących władze państwowe, wojsko i  leśników, oraz to, które zechciała zaprezentować wnuczka siostry matki Bohaterki z Narewki. Mówiła o dostojeństwie, cieple, uroku leśnego świata, w którym wychowywała się i dorastała „Inka”, kochanym przez nią i jej najbliższych, trzypokoleniową rodzinę leśniczo-nauczycielską, poznawanym co roku głębiej, lepiej rozumianym.

Gdy rozmawiałam z jednym z nadleśniczych z Puszczy Białowieskiej, powiedział mi, że dziś widać najlepiej, że tutaj, w lesie o tak bogatej historii, nie ma przypadkowości, jest żelazna logika, logika nadprzyrodzona, według której rozgrywa się każde wydarzenie historyczne, także i to, święto leśników z całej Polski i święto Polskiego Wojska zarazem. „Bo musi Pani wiedzieć, że Puszcza Białowieska to królestwo Boga”, dodał. Las, który dawał schronienie chłopcom i dziewczętom walczącym o wolną Polskę, który był domem, kryjówką, posłaniem, dziś jak echo powtarza tamtą przysięgę, tamte modlitwy, tamte rozkazy, tamte pieśni.  Jest “ziemią świętą” polskości.

“Musimy powrócić do ziemi, ponieważ ziemia nie kłamie i przywraca nam sens rzeczywistości oraz prawdy”,  jak ujął to niedawno jeden z duchownych odprawiających Mszę św. trydencką. Niesposób zaprzeczyć: tak wielu Polaków, o których nasza historia nigdy nie zapomni, to ludzie kształtujący swój charakter właśnie w otoczeniu nieprzebranego bogactwa przyrody, ochranianej mocną ręką człowieka – gospodarza, wśród piękna, które zostało nam hojnie na ziemiach polskich podarowane. Ludzie może dzięki temu bardziej od innych wrażliwi.

 

000 AA aa og.

Przykrym dysonansem był tego dnia poprzedzający uroczystość koncert zespołu, który nazwą nawiązuje wprawdzie do historii tamtego czasu (przemilczmy ją), ale swoją muzyką odbiera poczucie, że jej autorzy cokolwiek z tej historii rozumieją. Nieprawdopodobne porykiwania przyodzianych w stroje jakiejś wspólnoty plemiennej artystów (głównie artystek), absolutny brak harmonii, hałas niemożliwy do wytrzymania przez normalnego czlowieka, przedziwne podrygiwania i przeciągłe wycia.  (Z jednym wyjątkiem, Haliny Młynkowej). Trudno dociec skąd się bierze tolerancja dla tego rodzaju zjawisk, a nawet ich znaczna popularność i zaliczanie do przejawów “twórczości artystycznej”, oraz estradowy animusz ludzi nie potrafiącycych przeciwstawić się dominującej w popkulturze tandecie, jakby naprawdę byli niewolnikami. Jakby głównym dogmatem współczesnej sztuki było połączenie brzydoty, wulgarności i bezczelności. Pan siedzący obok mnie na widowni, emerytowany naczelnik jednego z wydziałów Lasów Państwowych, w pewnym momencie głęboko westchnął i powiedział z kamienną twarzą: “Nie mogę nie zauważyć, że po prostu uwiebiam taki łomot”. Przez resztę koncertu żartowaliśmy z tupetu artystów, którym ktoś w swej naiwności zechciał za te produkcje zapłacić, a którzy najwyraźniej mają nas wszystkich za ciężkich durniów.

Prawdziwym ukojeniem po tym hałasie przypominającym odgłosy burzenia wielkiego miasta, albo nalot bombowców, była  uroczystość literacka, wręczenie nagród imienia “Inki” laureatom konkursu poetcyckiego. Głos Przemysława Dakowicza, który ogłaszał nazwiska zwycięzców, czytanie wierszy przez autorów z całej Polski, ludzi w różnym wieku, dla których Danuta Siedzikówna była inspiracją, to powrót czegoś prawdziwego, powrót życia – a twórczość jest zawsze jego najszlachetniejszym wyrazem – po tym sztucznym i burzącym harmonię uroczystości zdarzeniu. Cudowny jest ludzki głos, który używany jest do wypowiadania tego, co dzieje się w duszy człowieka pod wpływem zaznanego dobra, odkrycia prawdy o czyjmś duchowym pięknie. Trzeba być wdzięcznym ludziom, którzy mają odwagę, by się tym dzielić z innymi.

 

Danusia Siedzikówna (w białej sukience) z rodzicami, babcią i rodzeństwem, tuż przed wojną.

Danusia Siedzikówna (w białej sukience) z rodzicami, babcią i rodzeństwem, tuż przed wojną.

 

“Inka” inspiracją dla poetów – dobrze jest mieszkać w kraju, gdzie takie rzeczy się zdarzają.

Przypominają one także, że tuż przed aresztowaniem 20 lipca 1946 roku, Danusia Siedzikówna spędziła ostatni swój wieczór na wolności w Gdańsku Wrzeszczu, z koleżankami z podziemia, na śpiewaniu piosenek i pieśni. Powstańczych, partyzanckich, religijnych. Ktoś zanotował co śpiewały. Każda zwrotka to poemat o pięknie duszy ludzkiej stworzonej przez Boga. O tym jak żyją w niej dary Ducha św.: mądrość, rozum, rada, męstwo, dar umiejętności, pobożności i bojaźni Bożej. Nie wzięliśmy ich sobie sami, są nieprawdopodobnym podarunkiem Łaski. Życie i śmierć sanitariuszki Danusi Siedzikówny je głoszą.

Pieśni te powstawały w czasach, gdy artyści, także ci najskromniejsi, nie znani z nazwiska, gardzili naturalizmem. Gardzili brzydotą i wulgarnością. Najwyższy czas, by powstał Śpiewnik “Inki”. Warto, by ludzie sztuki opracowali je i by mogły być wykonywane na uroczystościach podobnych jak ta, których z pewnością będzie więcej, w Polsce i poza jej granicami, wśród emigracji. By przy okazji patriotycznych świąt, które tak wiele znaczą dla odbudowy wspólnoty Polaków, nie oddawać pola fałszerzom, szydercom i błaznom.

 

0 A a pod

Wracałam z Narewki, z serca Puszczy Białowieskiej, w towarzystwie Akowca, starszego pana pochodzącego z Tykocina, dwóch leśników z Białegostoku i programisty, którego pasją jest myślistwo. Rozmawialiśmy o walce z kornikiem, która jest także ciężką walką o przywracanie zdrowego rozsądku i szacunku dla rzeczywistości niemałej części społeczeństwa, której myślenie – dzięki wytrawnej działalności propagandzistów z ulicy Czerskiej – dryfuje w rejony czystej fantazji. Myśliwy czytał nam na głos swój satyryczny poemat o przygodzie podczas polowania, pisany na wzór “Pana Tadeusza”. Zaśmiewaliśmy się do łez.

Słońce zachodziło za las. Podlasie było spowite w złotobłękitny pył, jakby okryte szatą królewską.

Możliwość komentowania jest wyłączona.