Wodzirej w sutannie?
Nowoczesny świat, który patrzy na kapłanów katolickich z nieukrywaną niechęcią, a wręcz z pogardą, upodobał sobie pewną ich kategorię, do której odnosi się z szacunkiem. Są to “księża z pasją”, odkrywani w mediach, celebrowani podczas wielkich gal.
Ukazuje się ich jako rodzaj atrakcji, przeciwstawiając siłą rzeczy zwykłym, szarym kapłanom. Kapłaństwo tych ostatnich nuży, jeśli nie denerwuje. Jest takie nieefektowne. Natomiast ksiądz ćwiczący skoki spadochronowe, pielgrzymujący do Rzymu na rolkach, ksiądz namiętny fotografik, modelarz, hodowca egzotycznych zwierząt, tancerz i showman, przyprawia o dreszczyk emocji. To naprawdę dobry ksiądz! We Włoszech wydawane są kalendarze z księżmi, którzy prezentują najmodniejsze fryzury, okulary w eleganckich oprawkach lub owo nieuchwytne, a elektryzujące “coś” – w minie, geście – co ma inspirować nabywców. Inspirować, tylko do czego? Pomysł, by twarz księdza stanowiła wizualną atrakcję, by osoby duchowne troszczyły się o swój “wizerunek” niczym gwiazdy popkultury, by zastanawiały się, czy są, czy nie są “medialne”, jest czystym szataństwem. Nawet czasopisma uchodzące za katolickie wpadają niekiedy w tę prymitywną pułapkę i zamiast ukazywać wielkość, unikalność samego kapłaństwa, zaczynają lansować
“księży z pasją”. Być może także jako rzekome remedium na obniżenie prestiżu społecznego kapłanów i brak powołań.
Pytanie: co ma uczynić zwykły gorliwy kapłan, którego jedyną pasją jest Pan Bóg i tak nieefektowne zajęcie jak składanie Najświętszej Ofiary i prowadzenie do Boga biednych grzeszników? Spalić się ze wstydu, że jest niewydarzony, niedzisiejszy? Wywieranie na kapłanów presji, by wreszcie czymś się zajęli, by nie byli tacy nudni i jednostronni, mówiąc ciągle tylko o Panu Bogu, nawracając, udzielając sakramentów, to nie jest, nawiasem mówiąc, wynalazek najnowszych czasów. Księża, którzy aktywnością społeczną (intelektualną, artystyczną, sportową, zawodową) próbowali leczyć chorobę duszy, wpadając w ten sposób w coraz większy duchowy kryzys, byli znakiem rozpoznawczym czasu tuż po ostatnim Soborze. Tabuny psychologów (oczywiście tych “humanistycznych”, dla których wiara jest czymś w rodzaju dziecięcej wysypki, która kiedyś musi minąć), wpuszczanych do domów zakonnych, seminariów, wmawiały ich mieszkańcom, że ich powołanie jest wynikiem zaburzeń emocjonalnych, że niechybnie umrą, o ile nie znajdą sobie czegoś świeckiego – rodziny lub przynajmniej hobby, “pasji”, fascynacji, co im pozwoli zachować równowagę psychiczną… W rezultacie dziesiątki tysięcy “ozdrowiałych” opuściło stan duchowny, inni zajęli się skutecznie działalnością świecką, do której posługa kapłańska była – i jest – tylko dodatkiem (przypadek wielu jezuitów na Zachodzie).
Szatan zawsze podpowiada, że Bóg nie wystarczy. Że muszą mieć w życiu “pełnię”, “satysfakcję”, powinni “realizować się”. Poza Bogiem i służeniem Mu aż do ostatniego oddechu. Że drogą do drugiego człowieka nie jest Zbawiciel, lecz polityka, kultura, turystyka, sport, śpiew, ekologia, dobroczynność, opera, zabawa.
Dziś obserwujemy powtórkę z tamtych czasów. Zwłaszcza polskich księży kusi się – po latach, gdy przymusowo co drugi z nich był budowniczym, architektem etc. – aktywizmem, rzekomo po to, by mieli poczucie, że “są kimś”, że mogą się podobać. Że są tacy sami jak inni ludzie.
“Gwiżdżący ksiądz! Niemożliwe? Możliwe. Niezbity fakt. Teraz uprzytomniłem sobie, że o nim słyszałem. Młody ksiądz występował co niedziela wieczorem w popularnym programie telewizyjnym, nadawanym pod egidą pewnej firmy produkującej maty do łazienek. Jego rola polegała na gwizdaniu piosenek. Repertuar dobierał bardzo urozmaicony, na wszystkie gusta, dla każdego coś miłego (…). – Najpierw
gwiżdże jakąś starą, ogólnie lubianą pieśń, jak na przykład Długa, długa ściele się droga. Potem jakiś aktualny przebój, powiedzmy Ile kosztuje ten piesek z wystawy? I na zakończenie wykonuje Ave Maria lub coś w tym rodzaju. – Rozumiem. Kończy się zawsze nutą religijną. – Właśnie, na tym cała rzecz
polega… Gwiżdżąc, dociera do ludzi, do których innym sposobem nigdy by nie trafił. Jeszcze jeden most na drugi brzeg, na brzeg nienawróconych. Tym razem zbudowany z wygwizdanych melodii… Wielbiciele talentu po prostu zasypują go listami.” (Edwin O´Connor, Oścień smutku, Warszawa 1964).
Czy trzeba w tym miejscy dodawać, że drugą kategorią księży, która cieszy się pełnym uznaniem w oczach świata, są ci, którzy porzucili kapłaństwo? To prawdziwe skarby dla łowców sensacji, ulubieńcy mediów. Ich opinii – na każdy temat, ale zwłaszcza na temat Kościoła – słucha się z nabożną uwagą. Prawdziwi mentorzy, szczególnie dla “Tygodnika Powszechnego”.
Jeszcze jedna postać kuszenia: zaspokoić pychę, uwieść popularnością w mediach. Kto wie, czy niejeden słaby człowiek nie zastanawia się, czy dla tej ceny nie porzucić kapłaństwa. Bo chce być “kimś”. A może ich samych przyciągnęło do Kościoła fałszywe wyobrażenie o nim zbudowane na “akcjach”, “promocjach”, katolickich “wesołych miasteczkach” i parkietach tanecznych? Na wszystkim – tylko nie na odkryciu prawdy o tym, że człowiek jest zdolny do “połączenia absolutnego aktu woli z czymś, co jest samo w sobie absolutne” (Romano Amerio, Iota unum). Ten sam autor dodaje: “Podstawowy błąd, jaki popełniają krytycy sakramentalnego kapłaństwa w Kościele, które jest prawdziwą formą kapłaństwa jako takiego, polega na nierozpoznaniu istoty, czy, innymi słowy, stałej natury rzeczy i redukowaniu jej do poziomu ludzkiego i funkcjonalnego (…). Innowatorzy skupili uwagę na identyczności natury ludzkiej i odrzucają specjalny, ponadnaturalny charakter, jaki kapłaństwo nadaje człowiekowi, dzięki któremu kapłan jest kimś wyjątkowym: Segregate mihi Saulum et Barnabum“.
Edwin O´Connor: “Nie lubię karnawałowych metod wabienia do Kościoła błyskotkami i nie ufam tym metodom… sądzę, że są wielkim błędem. Przede wszystkim dlatego, że brak im godności (…), żaden z tych sposobów nie może – a przynajmniej nie powinien być – pod żadnym pozorem efekciarski, fałszywy lub wulgarny, w przeciwnym razie narażamy się na niebezpieczeństwo, że cień efekciarstwa, fałszu
i wulgarności padnie na wyobrażenie Boga, religii, Kościoła i duszy ludzkiej. (…) Kto wie, ile osób, które z życzliwością, nawet z najlepszą wolą zbliżyły się do Kościoła, wycofało się potem prędko, ponieważ zraziły je operetkowe efekty, spotkane od razu na wstępie”.
Święta Teresa z Lisieux zostawiła nam modlitwę za kapłanów. O co prosi w niej Pana Jezusa, Najwyższego Kapłana? By zachował “w czystości i wolności od spraw ziemskich ich serca, naznaczone wzniosłym piętnem Twojego pełnego chwały kapłaństwa… Strzeż ich przed zakażeniem świata…”. Ta prośba może bardziej niż kiedykolwiek staje się pilna i nagląca dziś, gdy świat już nie potrafi ukryć, jakie sobie stawia cele. I Kto jest mu najbardziej obcy.
Jan Maria Vianney, święty Proboszcz z Ars mawiał, że wielkość kapłaństwa będziemy mogli zrozumieć dopiero w niebie. “Gdybyśmy je pojęli na ziemi, tobyśmby umarli, nie ze strachu, lecz z miłości… Po Bogu kapłan jest wszystkim. Pozostawcie jakąś parafię przez dwadzieścia lat bez księdza, a zaczną tam oddawać cześć bestiom!”. I dodawał: “Być księdzem, jakie to przerażające! Jakże żałosny jest ksiądz, który odprawia Mszę jak coś normalnego! Jakże nieszczęśliwy jest ksiądz, który nie ma życia wewnętrznego!”
Upominajmy się u Pana Boga o kapłanów, którzy są największym skarbem, jaki mamy na ziemi. Nie oddawajmy ich pochlebcom, zawodowym oszustom, farbowanym lisom udającym przyjaciół.