Wielki Zielony Strach
Strach ma wielkie oczy. Porzekadło sugeruje, że nie warto „za dużo widzieć”, bo człowiek obciążony nadmiarem wrażeń, nadmiarem informacji, których nie potrafi ocenić, zweryfikować, traci zdrowy rozsądek. Wszędzie widzi zagrożenie.
Dziś o zdrowy rozsądek nie jest tak łatwo, nie jest więc żadnym problemem podrzucić „strachorodne” obrazy, wiadomości, czy apele i żądania sformułowane „w imię nauki”. Straszenie się opłaca! Człowiek przestraszony jest potulny. Łatwo się go wodzi za nos. Woli siedzieć cicho i bać się w swoim kącie niż zadawać niewygodne pytania, głośno dociekać prawdy, bronić swego. Na straszeniu można zrobić naprawdę dobry interes. Wiedzą o tym organizacje „ekologiczne”, które straszenie przekuwają na okazałe profity. Dobrze straszysz, dobrze zarabiasz.
Nie ma dziś bardziej opłacalnego straszenia niż to w kolorze zielonym. Skandynawskie dziewczę o wodnistozielonych oczach i cienkich jak mysie ogonki warkoczykach oraz głębokim smutku wypisanym na dziecięcej twarzy okazało się o wiele skuteczniejsze w straszeniu niż dawniejsze odmiany złych proroków, jak choćby kościści profesorowie ze złowrogimi wykresami w dłoni.
Najbardziej rzucającym się w oczy skutkiem rzucenia na ziemię owych zielonych zarodników strachu jest dziś przyrastająca z miesiąca na miesiąc grupa ludzi, którzy mają pretensje do bliźnich. W zasadzie o wszystko. Że źle jedzą – nie to co potrzeba, kiełbasę i sznycle; źle się myją – za często i w piance; źle się poruszają – zachciewa im się latać samolotami zamiast pedałować rowerem czy używać hulajnogi. W dodatku notorycznie prześladują zwierzęta, hodując je na mięso, jaja, mleko. Torturują psy każąc im pilnować domów. I koty – pozwalając, by polowały na myszy. Są pozbawieni serca. Są okrutni. Chcą niszczyć biedne małe owady trując je wściekłą chemią, nawet ich larwy, te, które zjadają drzewa chrupiąc ich korę.
Z tego powodu trwa stan zagrożenia naszej planety. Nasza planeta umiera. Ludzie bez serca nie potrafią uszanować niczego. Depczą i koszą trawę, zwalczają chwasty, ścinają drzewa, wygrzebują węgiel z ziemi, wydobywają bezczelnie surowce z jej zakamarków. Wszystko to czynią rozcinając głęboko ciało ziemi, raniąc ją jakby to nie był żywy… No właśnie: kto?, co?
Wielki zielony strach sieje takie spustoszenie w umysłach, bo potrafi personifikować sferę nieożywioną: ziemię, wodę, powietrze. To wszystko żyje, jest więc, zdaniem ofiar tego strachu, istotą. Żyje, a więc czuje. I człowiek powinien mieć resztki przyzwoitości i nie stawiać swoich domów na ziemi, czerpać wiadrami wodę ze studni, zamiast ją tam wlewać, wydychać dwutlenek węgla tam, gdzie jest go i tak o wiele za dużo.
Niedawno zetknęłam się bliżej z ludźmi dotkniętymi syndromem wielkiego zielonego strachu (w.z.s.) podczas pogawędki o rolnikach w pewnej wiosce. Miałam nieszczęście napomknąć coś przychylnego o jednym z nich, który, jak się okazało, trzyma psa na łańcuchu. No nie, taki typ nie może być przykładem pozytywnym. Poczciwy? A skąd! To wróg psów, prześladowca zwierząt. Jak komuś takiemu rękę podać, ukłonić się, zagadać? To jakieś monstrum, przekonywano mnie. W dodatku jest sołtysem i przykład, jaki daje innym jest fatalny.
I tak od słowa do słowa wytłumaczono mi, że świat tylko z pozoru jest taki miły. Nie, to nie jest bynajmniej dobry świat. Świat (czytaj: ludzie) jest po prostu okropny. Na każdym kroku czyhają źli, podli, zepsuci osobnicy. Ludzie, dla których zwierzęta nie są istotami godnymi współczucia i pomocy. Niezależnie od tego jak długi jest łańcuch psa sołtysa i co pies dostaje do miski; nie bacząc na to, że w nocy hasa sobie swobodnie po całym obejściu, a przez dziurę w płocie zagląda na pole, do lasu i na łąkę, to zwierzę jest nieludzko prześladowane i właściciel powinien za to odpowiedzieć.
Zdaniem ofiar w.z.s. nic dobrego nie zdarzy się w naszym kraju i na świecie póki istnieć będą budy i kojce dla psów, klatki dla ptaków, ogrody zoologiczne, wędki do łowienia ryb i łapki na muchy. Już nie wspominając o kołach łowieckich i o oborach. Nasi bracia mniejsi nie zaznają spokoju, jaki im się należy, dokąd człowiek będzie gotował rosół i smarował chleb masłem a nie olejem kokosowym.
Jesteśmy wszyscy winowajcami i powinniśmy posypywać sobie głowę popiołem.
Taka wizja odpowiada mentalności coraz większej liczby ludzi, którym towarzyszy nieokreślone poczucie winy, także z powodu swoich “grzechów ekologicznych”. Jest coś zaraźliwego w apoteozowaniu świata zwierząt, roślin i minerałów oraz przekonaniu, że „król stworzenia” nie tylko nie jest żadnym królem, ale jest nędzną, małą bestią żadną krwi swoich, nie tak bardzo dalekich (w łańcuchu ewolucyjnym) krewnych.
Lęk, że nasza planeta może nam odwdzięczyć się pięknym za nadobne i przestać być bezpiecznym miejscem dla człowieka, rodzi coraz większą agresję. Pojętni uczniowie Grety T., nastolatki, która jako pierwsza zrozumiała, że kroczymy po równi pochyłej ku przepaści, gotowi są pakować swoich ludzkich braci do kolonii karnych, by tylko mrówki nie były deptane, szczury łapane i trute, komary nie ginęły na szybach pędzących samochodów i w oparach aerozoli. Greta T. potrafi jak nikt wykorzystywać strach i siać panikę. Jej rówieśniczki nastolatki, ale i coraz więcej osób w słusznym wieku, łapie się na lep jej manifestów.
Człowiek, który utracił wiarę w Boga skłonny jest wierzyć w cokolwiek. Także w apokalipsę, która jest dziełem jego własnych rąk, byle by zostało mu to w sposób sugestywny przedstawione. Nie ma natomiast prawa wierzyć w Boga jako Stwórcę i Króla świata, który oddał człowiekowi panowanie nad ziemią i całą przyrodą. Bogiem dla wyznawców religii w.z.s. jest nasza planeta, którą ubóstwiają.
W żaden sposób nie są w stanie zrozumieć, co oznaczają biblijne wezwania Stwórcy do panowania człowieka nad ziemią. Twórcy w.z.s. wmówili im, że cokolwiek człowiek by nie czynił, czym by się nie zajmował, wszystko jest z uszczerbkiem dla jej „integralności”, zdrowia, pełni. Nawet oddychanie. Zamiast „czynienia sobie ziemi poddaną” chcą wcielać w życie postulat eliminowania z niej człowieka jako pasożyta, czy małpy najgorszego, nie podlegającego żadnej ochronie gatunku. Dlatego aborcja i eutanazja staje się dziś nie tylko słusznym „prawem człowieka”, ale także palącym obowiązkiem wobec matki-ziemi.
W ich wizji ziemia jest bytem absolutnym, wiecznym, ponadczasowym. Wyznawcy w.z.s. za nic nie przyjmą do wiadomości biblijnego ostrzeżenia, że byt ziemi jest ograniczony w czasie; tak jak wszystkie inne byty materialne ma ona, zgodnie z zamysłem Boga, „przeminąć”. Nieśmiertelność Pan Bóg gwarantuje jedynie ludzkiej duszy. Zapowiadając unicestwienie ziemi, jaką znamy, Bóg obiecuje „ziemię nową” i „niebo nowe”.
Traktowanie ziemi jako bóstwa jest echem kultów pierwotnych, świadectwem zdumiewającej kariery pogaństwa w naszych oświeconych czasach. Pogaństwo jest wylęgarnią irracjonalnego lęku, fobii, natręctw, idiosynkrazji. Tę zależność potrafili wykorzystać kapłani pogańskich kultów. Pogański lęk prowadzi zawsze do podziałów i waśni, sekciarstwa i agresji. Przykładem najbardziej krwawym jest państwo Azteków.
W.z.s. jest zarazem karykaturalnym odbiciem XVIII – wiecznego racjonalizmu, który rozum ludzki wynosił ponad Boga i Jego prawa. Te prawa stopniowo przez kolejne wieki zostawały przez liberalizujące się społeczeństwa odrzucane i zapominane. W rezultacie liberalne społeczeństwo wierzące w postęp odrzuca jako „dawne wierzenia” pewnik wiary chrześcijańskiej, że ludzkość jest całkowicie zdana na Boga, że wszystko co istnieje jest dziełem Boga, a podtrzymuje je w istnieniu jedynie działanie Jego łaski.
W.z.s., który nie tylko wprowadza pseudoracjonalne uprzedzenia wobec cywilizacji technicznej, ale rujnuje ludzkie relacje, bo każdy człowiek okazuje się faktycznym lub potencjalnym śmiertelnym zagrożeniem dla matki-ziemi, jest więc traktowany jak najgorszy wróg. Wspólnota pierwotna żywiąca się korzonkami i gnieżdżąca się w jaskiniach staje się jedyną akceptowalną formą społeczeństwa.
Trudno nie zauważyć związków w.z.s. z New Age, który postrzega ziemię jako żywą istotę (idea ta wywodzi się bezpośrednio z panteizmu). W naszych dziwacznych czasach mnogość informacji sprawia, iż wydaje nam się, że rozumiemy dużo więcej niż nasi przodkowie, że nie ma przed nami tajemnic, wszystko stoi otworem, wszystko na wyciągnięcie ręki. Jest jednak zarazem regułą, że coraz częściej umyka nam sens rzeczy. Rozumiemy jeszcze poszczególne słowa, ale trudno nam złapać frazę, a jeszcze trudniej uchwycić myśl, sedno rzeczy; wręcz niemożliwe staje się, byśmy mogli dotrzeć do tajemnicy.
Pana Boga nie da się opisać tylko za pomocą intelektualnych formuł. Ale wszystko, w co mamy wierzyć jest zapisane w Biblii i prawdach katechizmowych, w dogmatach wiary i Tradycji Kościoła. Tutaj jest to, co Pan Bóg objawił człowiekowi i co jest dla niego niezbędne, by rozumiał swoją sytuację i cel, do którego zmierza.
Jeśli coraz więcej ludzi choruje na schorzenie, które określiliśmy mianem w.z.s., a które jest groźniejsze niż niejedna pandemia, to dlatego, że wyobraźnia ludzka jest niezwykle czułym instrumentem i gdy nie jest poskromiona przez rozum oświecony wiarą, łatwo ją rozhuśtać przy pomocy starannie opracowanych obrazów grozy: katastrof klimatycznych, ginącej natury, cierpiących zwierząt, kurczących się zasobów. Tylko wiara chrześcijańska daje szansę powrotu do rzeczywistości, do świata realnego, odrzucenia wirtualnego mirażu, składającego się z marzeń, mitów, złudzeń i fobii.
Zdanie się na Boga, służeniu Mu, ufność w Nim pokładana to także gwarancja rozwiązania wszystkich problemów, jakie niesie cywilizacja techniczna i konieczność racjonalnej ochrony bogactw naturalnych złożonych przez Stwórcę tak wspaniałomyślnie i z takim zaufaniem w ręce człowieka.