“Więc Ty jesteś Królem?”
Dlaczego dzisiejsze nawoływania do pokoju, wszystkie kongresy, sympozja i inne inicjatywy światowe w sprawie pokoju brzmią tak mało poważnie? Drętwo, infantylnie. Hasło „pokój”, dla którego gwarancją miałyby być tylko arsenały z bronią – czymkolwiek dziś ta broń jest – a tym bardziej globalne nuklearne rozbrojenie, nie jest specjalnie przekonywujące. Kto dziś mógłby się na nie tak naprawdę nabrać?
Oczywiście, zasada, jeśli chcesz pokoju szykuj się do wojny, pozostaje w mocy i jest nader realistycznym przejawem oceny kondycji moralnej człowieka (społeczeństw, państw) zdanego na wichry własnych namiętności. Normalni ludzie nie wierzą jednak w taki „pokój”, tak jak nie wierzą w bajki.
Od jakiegoś czasu – odkąd religia katolicka, w nowoczesnym wydaniu, staje się coraz bardziej religią humanistyczną – w inicjatywy „na rzecz światowego pokoju” angażują się najbardziej wcale nie świeccy, a ludzie Kościoła – jeśli za kryterium zaangażowania przyjąć częstotliwość wypowiadania słowa „pokój” i organizowanie dyskusji, debat, sesji i kongresów. Im bardziej nauczanie dzisiejszych hierarchów oddala się od prawdy o jedynym Dawcy pokoju, Jezusie Chrystusie Królu, tym przybywa energii i pomysłów, by „sprawę pokoju” wpisać w nieprzeliczone społeczne akcje, od „modlitwy dzieci”, po różne symboliczne gesty, sadzenia drzewek, nadawanie imion etc.. A ostatnio także międzynarodowe narady na temat nieodzowności “rozbrojenia nuklearnego” – jeszcze niedawno słyszeliśmy takie hasła w zupełnie innych rejonach. Słowo „pokój” odmieniane na tysiące sposobów jednak nie staje się ciałem. Wojna w wielu częściach świata – zwłaszcza w rejonie dawnego “miłującego pokój” imperium sowieckiego i jego satelitów, wisi na włosku, albo już trwa.
W nauczaniu Kościoła po ostatnim soborze (mówiąc ogólnie, a nawet umownie), wraz z przesunięciem daty Święta Chrystusa Króla z ostatniej niedzieli października, bezpośrednio przed uroczystością Wszystkich Świętych, na koniec Roku Liturgicznego, nie ma już prawie mowy o tym, że to bynajmniej nie człowiek – nie jego szczere intencje, prawe sumienie, dobre serce, nie najlepsze, idealne wręcz społeczeństwo, nie wspaniałe, dopięte w każdym szczególe umowy i klauzule międzynarodowe, nie wspólna troska narodów o każdego człowieka (gdyby nawet udało się coś takiego osiągnąć, co jest bardzo mało prawdopodobne) – ale tylko Bóg, Pan i Władca Nieba i Ziemi, Odkupiciel człowieka, jest Gwarantem pokoju na ziemi.
Święto Chrystusa Króla ustanowił w 1925 roku Pius XI widząc, że nie tylko państwa niegdyś chrześcijańskie stają się laickie, ale niektóre – jak Rosja – mają wpisane w swoje fundamenty, w swoje konstytucje walkę z Bogiem. Z samą ideą Boga. Nie trzeba dodawać, że te właśnie państwa – a zwłaszcza jedno państwo: Rosja – stały się winne największych zbrodni w dziejach ludzkości.
(…) Rzekł Mu tedy Piłat: “Więc Ty jesteś Król?”. Odpowiedział Jezus: “Sam mówisz, że ja jestem królem” (…). (J 18, 33-37)
To nie jest tak, by ktokolwiek z ludzi wierzących mógł – „sam z siebie”, po przeprowadzeniu procesu myślowego – powątpiewać w królewskość Jezusa Chrystusa, w Jego społeczne panowanie. Jeśli nasze myślenie ma być spójne, logiczne, konsekwentne – nie ma ż a d n y ch powodów, by w Jezusie Chrystusie, naszym Panu widzieć Kogoś, Kto po przelaniu za nas własnej krwi na krzyżu, nie interesuje się naszymi ziemskimi losami. Nie interesuje się zupełnie, jakimi mianowicie prawami rządzą się wszelkie ludzkie społeczności – od rodziny po państwo. Kto uważa, że te prawa mogą być dowolnie zmieniane i przycinane według arbitralnych pomysłów i wciąż nowych zachcianek i nie muszą wcale odnosić się do tego, co wniosła w historię ludzkości Jego Osoba, Osoba Boga Wcielonego w Człowieka. I sądzi, że wystarczy zupełnie, iż owe ludzkie społeczności wezmą za podstawę swojego bytowania coś tak niejasnego i ogólnego jak „wartości chrześcijańskie”. (Dziś obserwujemy zresztą ich gwałtowną wyprzedaż – przez tych, którzy mieli je chronić i zabiegać, by żaden rząd, żaden parlament nie ważył się uchwalać praw, które by je w życiu społecznym i politycznym kwestionowały).
Skoro nie interesuje nas (tj. hierarchii Kościoła – od czasu soboru i następujących po nim serii encyklik papieskich, które stawiają akcent na człowieka, nie na Boga) jednak Osoba Chrystusa Króla i Jej prawa do nas, ludzi, dlaczego respektem miałyby się cieszyć w świecie „wartości chrześcijańskie”? Wolne żarty! Kto będzie się nimi przejmował? Kto zresztą mógłby je dziś precyzyjnie zdefiniować i wyliczyć, bez tysięcy zastrzeżeń, bez żadnego kręcenia, bez aneksów i dowolnej interpretacji? Pozostają one retoryczną figurą, czymś umownym, niezobowiązującym zaklęciem.
Myślenie tradycyjnymi kategoriami teologicznymi, że mianowicie władza Chrystusa jest władzą duchową, moralną, jak i doczesną nad każdą istotą ludzką, a w konsekwencji – nad każdym społeczeństwem i państwem – jest dziś czymś nie do wyobrażenia. Przeniesienie Święta Chrystusa Króla na koniec Roku Liturgicznego oznacza, że obecny Kościół pojmuje Jego królowanie jako rzecz, która aktualna będzie dopiero na końcu czasów. Dzień dzisiejszy, życie obecnych pokoleń należą tylko i wyłącznie do człowieka – i zależą od jego możliwości, które wydają się nieskończone, oraz od zachcianek, które zawsze są beztroskie i nigdy nie wystarczą.
O tym, że Jezus Chrystus ma formalne prawo do swojego stworzenia – nie tylko do duszy człowieka, ale do doczesnego bytowania – bo jesteśmy odkupieni przez Niego na krzyżu, raczej rzadko się dziś wspomina. Prawo, sprawowanie władzy, królowanie Boga – wieczne i doczesne – czyli Jego społeczne panowanie, to są pojęcia kompletnie obce współczesnej mentalności, nawet ludzi szczerze i głęboko wierzących. W Prefacji o Chrystusie Królu w Mszale Rzymskim z 1962 roku czytamy: „Tyś namaścił olejem wesela Jednorodzonego Syna Twego, Pana naszego Jezusa Chrystusa, wiekuistego Kapłana i Króla wszechświata, aby dopełnił tajemnicy Odkupienia rodzaju ludzkiego ofiarując siebie samego na ołtarzu krzyża jako niepokalaną ofiarę pojednania i aby poddawszy swej władzy wszystkie stworzenia przekazał nieskończonemu Majestatowi Twojemu wieczne i powszechne królestwo: królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”.
Co się musiało stać, że ta fundamentalna prawda naszej wiary – obecna tak mocno w nauczaniu papieży, by wspomnieć tylko Leona XIII i Piusa XI – przestała być praktycznie nauczana, została zapomniana i przemilczana?
„Wartości współczesnego świata”
Jeszcze w niezwykle ważnej, a rzadko dziś przytaczanej encyklice Quas primas (1925 r.) Pius XI, ustanawiając Święto Chrystusa Króla, świadomy, że państwa laickie wprowadzają powszechny światopogląd laicki, że społeczeństwa chrześcijańskie nie obronią się przed nim, gdy zabraknie publicznego wyrazu wierności i czci dla Chrystusa, Pana Wszechrzeczy, ze strony władz politycznych, pisał: „Doroczny obchód tej uroczystości napomni także i państwa, że nie tylko osoby prywatne, ale i władcy i rządy mają obowiązek publicznie czcić Chrystusa i Jego słuchać”.
Lekceważenie tamtego napominania Kościoła zaowocowało dziś tak skandalicznymi – ale przecież nieuniknionymi aktami bezbożności, jak usuwanie pomników, nad którymi góruje krzyż – jak dzieje się np. we Francji. Znamienne, że czynne i jednoznaczne stanowisko wobec tego rodzaju faktów potrafią zająć tylko polskie władze państwowe.
Czterdzieści lat po wydaniu encykliki Quas primas, podczas Vaticanum II promulgowano deklarację Dignitatis Humanie(Godność osoby ludzkiej), pierwszy w dziejach Kościoła dokument o wyraźnie antropocentrycznym charakterze. W rezultacie hierarchowie Kościoła – przy sprzeciwie pewnej liczby biskupów – przyjęli, że odtąd już nie prawa Chrystusa Króla mają stanowić główną zasadę życia społecznego, ale coś co określa się mianem praw człowieka, które on przypisuje sobie uświadamiając sobie swoją wyjątkową godność. Natura ludzka została wywindowana na niebotyczny poziom, jej skłonność do upadku, słabość, zmienność zignorowane. Otworzono w ten sposób – zapewne u wielu hierarchów nastąpiło to w najlepszej wierze, w dodatku w atmosferze powszechnego entuzjazmu – drzwi do społecznej anarchii i bezprawia. W dniu ogłoszenia Dignitatis Humanae (był to ostatni dzień soboru), Paweł VI powiedział:
Należy sobie uświadomić, że sobór ten, nieskryty przed ludzkimi ocenami, o wiele bardziej aniżeli negatywną, uwypuklał pozytywną stronę człowieka. Postawa soboru było bardzo – i to w sposób przemyślany – optymistyczna. Na współczesny ludzki świat rozlała się fala miłości i szacunku. Błędy – to prawda – zostały potępione, gdyż wymaga tego nie tylko prawda, ale i miłość; jednakże dla samych ludzi były jedynie słowa przestrogi, szacunek i miłość. Zamiast przygnębiających diagnoz – uzdrawiające lekarstwa, zamiast okropnych prognoz – skierowane przez sobór do współczesnego świata orędzie zaufania. Wartości współczesnego świata zostały nie tylko uwzględnione, ale i uszanowane, jego wysiłki – pochwalone, jego aspiracje – oczyszczone i pobłogosławione.
Ten hymn na cześć szlachetnej natury ludzkiej, dobroczynnej roli cywilizacji oraz idealnych systemów społecznych i triumfującego postępu, tak bardzo odbiegający od realizmu, jaki w stosunku do człowieka zawsze wykazywał Kościół, został nagrodzony powszechnym aplauzem w mediach oraz aprobatą także ze strony Związku Sowieckiego, który soborowemu optymizmowi przypatrywał się z wyraźną sympatią. Zwłaszcza, że mimo zapewnienia Pawła VI o „potępieniu błędów” i mimo oczekiwań ze strony katolików z Europy Wschodniej oraz znaczącej części hierarchów, sobór ani słowem nie potępił najbardziej zbrodniczego w dziejach ludzkich systemu, komunizmu.
„Wartości współczesnego świata – przypomina Michael Davies w obszernej analizie (Vaticanum II a społeczne panowanie Chrystusa Króla) – ujawniają się dziś wyraźnie nawet w krajach nominalnie katolickich w postaci legalizacji rozwodów, antykoncepcji, pornografii, sodomii i aborcji. Sam Paweł VI wyzbył się ostatecznie swej iluzji, że sobór oczyści aspiracje współczesnego świata, kiedy przed swoją śmiercią w 1978 roku opłakiwał założenie kliniki aborcyjnej w samym Rzymie”.
Rewolucja seksualna, krwawy terroryzm Czerwonych Brygad, „prawo do aborcji” wypisywane na sztandarach feministek jako główne „prawo człowieka”, stały się – zaledwie trzy lata po zakończeniu soboru – najbardziej znaczącymi faktami społecznymi na kontynencie europejskim i w Ameryce Północnej. Dziś rzeczywistość jest stokroć bardziej urągająca optymistycznym prognozom Pawła VI.
Polska – chwalebny wyjątek
Rzecz znamienna, o wymowie trudnej do przecenienia: w Liturgii Wielkiego Piątku tylko w diecezjach polskich pozostawiona została – chwała za to Prymasowi Wyszyńskiemu i polskim biskupom – pierwsza z uroczystych kolekt, „Za Kościół” w tradycyjnej formie: Módlmy się, najmilsi, za Kościół święty, aby Bóg i Pan nasz obdarzyć go raczył pokojem i jednością i strzegł go na całym okręgu ziemi, poddając pod jego zwierzchnictwo władze i moce, nam zaś niech użyczy dni cichych i spokojnych, abyśmy chwalić mogli Boga, Ojca Wszechmogącego. To “zwierzchnictwo” oznacza właśnie poddanie prawom Chrystusa Króla każdej społeczności, poczynając od rodziny, i jest po prostu wyrazem katolickiej wiary.
Prawdziwym, niesłychanie dramatycznym problemem świata katolickiego jest dziś utrata nawet nie samej wiary – co zatracenia wszelkiego zmysłu jej dogmatycznego charakteru. Jak podkreślał jeden z duchownych, wierny tradycyjnej doktrynie Kościoła, ludzie mogą nadal wierzyć w każdy pojedyńczy artykuł wiary, oczywiście, “ale nie wierzą już, że te artykuły i ta wiara potępiają wszystko, co jest im przeciwne, innymi słowy wszystkie błędy fałszywych religii”. Powoduje to zagubienie się w błędnym kole niejasnych wyobrażeń i pośród tysięcy sprzeczności oraz podstawowych wątpliwości, które muszą się wdzierać do umysłu człowieka wierzącego, gdy widzi, że hierarchia Kościoła akceptuje zarówno prawdę i fałsz. A tym jest przecież rezygnacja z uroczystych, zdecydowanych potępień fałszu w dziedzinie religijnej i moralnej. Katolickość przekonań staje się czymś problematycznym, gdy – w ślad za rozwodnieniami dokryny dokananymi przez Vaticanum II, a następnie przez serię encyklik – uwierzyło się, że “każdy człowiek ma prawo do swoich własnych wierzeń”. W ten sposób w umyśle człowieka zakwestionowany zostaje każdy z dogmatów Kościoła – choć on sam jest święcie przeświadczony, że nadal je wyznaje. “Niezależnie od tego, czy zdaje on sobie sprawę z tego, czy nie, zastępuje on religię Bożej prawdy religią człowieczej wolności, ponieważ to wolność religijna jest fundamentem jego wierzeń”. W istocie, w miejsce Boga postawiony zostaje człowiek. Błąd wolności religijnej podkopuje “całą obiektywna prawdę w celu zaprowadzenia religii człowieka”.
Słynne Consillium abp Buniniego, jak podkreśla M. Davies, usuwało podczas soboru z całą skrupulatnością najmniejszą nawet wzmiankę o społecznym panowaniu Zbawiciela w tekstach liturgicznych. Hierarcha ten tłumaczył, że ingerencja w starożytne teksty liturgiczne była koniecznością po prostu dlatego, „aby nikt nie odczuwał duchowego dyskomfortu”, w dodatku niezbędne zmiany „zostały przygotowane przez grupę ekspertów”, a wszystko to musiało się zdarzyć „w ekumenicznym klimacie II Soboru Watykańskiego”, w którym „pewne sformułowania brzmiały źle”.
Trzeba podziękować polskim hierarchom, że dla nich brzmiały one tak samo dobrze jak przed wiekami.
Na pewno dzięki ich wytrwałości i odporności na przeciąg wielkich zmian i falę postępu mogło mieć miejsce w Polsce, rok temu, tak wielkie i wyjątkowe wydarzenie: długo oczekiwany akt poświęcenia Polski Chrystusowi Królowi, dokonany przez polskich biskupów wraz z Panem prezydentem i przedstawicielami najwyższych polskich władz.
Tego poświęcenia zażądał sam Chrystus Pan – w uznanych przez Kościół objawieniach krakowskiej pielęgniarki Rozalii Celakówny. Tak jak zażądał go w XVII wieku od króla francuskiego, politycznego władcy Najstarszej Córy Kościoła, Ludwika XIV – “Króla Słońce”. Lecz wtedy Bóg nie został wysłuchany. Dokładnie sto lat poźniej rozpoczęła się Rewolucja francuska, zwana wielką, której podstawowym dokumentem jest Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela. Wkrótce cały kraj ogarnął krwawy terror, z szubienicy spadały niezliczone głowy, począwszy od głowy wnuka Ludwika XIV i jego rodziny. A wszystko w imię miłości do człowieka i jego praw oraz “pokoju”.
Dziś francuskim władzom przeszkadza nawet niewielki krzyż na kamiennym sklepieniu ponad figurą polskiego Papieża. Przeszkadza tak bardzo, że trzeba go usunąć.
Ciąg dalszy wkrótce