“Wędrownia” czyli Wstępując do prawdziwego świata
Na różne sposoby odwracamy do tego, czego nie uznajemy w głębi duszy i nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Co nas złości, krępuje, i uwiera. Zamykamy się w czterech ścianach. Unikamy zgiełku, tłumu i reklam. Wyłączamy telewizor i Internet. Omijamy kiosk z gazetami, zaszywamy się w ciszę bibliotek. Chwytamy za młotek, piłę, dłuto, pędzel…. Bierzemy plecak i ruszamy w góry.
Janusz Andrzejczak, polski poeta – poeta nie z wyboru a z musu – wybiera jeszcze inną drogę: unosi codziennie kotarę lasu. Tak, brzmi to nieco patetycznie. Ale cóż, nie wchodzi on do lasu jak do własnego mieszkania. Nie jest tu jak niedzielny spacerowicz czy przygodny turysta. Nie jest natrętem i wścibskim podglądaczem leśnego życia. Nie jest zdyszanym przyrodnikiem amatorem z lornetką i siatką na motyle.
Daje się wchłonąć ciszy lasu. Odczytuje tajemne znaki, które las wysyła. Odwzajemnia miłością za miłość.
Janusz Andrzejczak nie jest miłośnikiem przyrody. Jest miłośnikiem prawdy. Jest jej wyznawcą. Wyznawca prawdy źle się czuje w środowisku, które robi tak wiele, by codziennie urągać prawdzie. Gdy szyderstwo z prawdy jest powszechne, wywołuje w duszy wrażliwej – w duszy normalnego człowieka – niepokój i odruch protestu. A gdy schronienie przed nim jest na wyciągnięcie ręki, trudno nie skorzystać. Janusz Andrzejczak jest najbardziej praktycznym z poetów. Jak drwal przywozi z lasu mokre od żywicy pnie, on przywozi wiersze. Wyrwane prosto z poszycia, odkryte pod paprociami, świeże od rosy.
To nie oczarowanie przyrodą, nie romantyczne poszukiwanie ukojenia w naturze. Nie dendrologiczna szajba, botaniczna żyłka ani ornitologiczny bzik. I nie panteistyczne urojenia. Nie tchórzliwa ucieczka od rzeczywistości w tajemniczo szeleszczącą bajkę.
Janusz Andrzejczak w swoich wierszach pisze tak naprawdę o nas. O ludziach żyjących w świecie, który zdradził prawdę. Wyrzucił ją z domu, wykopał z życia publicznego, zaryglował przed nią drzwi, wysłał za nią listy gończe. Szczerzy kły na jej wspomnienie. I biedny człowiek został królem na tym śmietniku, uszczęśliwiony i dumny ze swojej „wolności”. Królem z przekrzywioną czapką błazna na głowie. Przerażenie pokrywa fastrygą uśmiechu, a raczej żałosnego uśmieszku. Bo z czego tu się śmiać, chyba tylko z samego siebie.
Janusz Andrzejczak pisze – pozornie – tylko o przygodach artysty w lesie, a tak naprawdę o tym, co utraciliśmy, dając przystęp kłamstwu. I klęka bez bez patetycznej pozy na ziemi przed dziełem Stworzenia, Tajemnicą Boga. Istnieniem, które z Boga jest. Bo wie, że jego powinnością, misją i największym zaszczytem jest klękać przed Stwórcą. Czego ten świat najbardziej na świecie boi się i czego nienawidzi.
Dotrę tam, ucałuję i obejmę brzozę,
jej cieniem się przykryję i pod się położę.
Pod głową mieć będę poduszkę z kamienia,
głaz da mi oparcie, a brzoza da cienia.
Powietrza trochę zmącę, no i trochę ciszę,
Gdy pode mną wysypią się nasiona z szyszek.
Umoszczę się w podszycie i wtopię się w leże,
Pośród mrówek i żuków jeszcze jedno zwierzę.
Będę patrzeć do góry, gdzie słońce, obłoki.
Słuch wyślę na czaty, niech bystrzy na boki.
Albowiem nikt, kto ze mnie, a więc żaden z ludzi,
Nie ma prawa mnie z jawy zielonej wybudzić.
Gdy minie czasu troszkę, gdy się w nic napatrzę,
Może to, co przenigdy, będzie teraz zawsze.
Cudna jedność gdziekolwiek i za każdym razem,
Z ziemią, niebem i drzewem, ze sobą i głazem.
(„Jedność”)
“On się słowami skrada”
O wierszach „leśnego” poety nie za bardzo można się rozpisywać, żeby nie spłoszyć ich melodii, nie zmącić delikatnego oddechu, nie rozedrzeć niewidzialnej przędzy. Są jak babie lato i jak krzyk żurawi. Tajemnicze, pierwotne, przesłonięte zasłoną ze zmierzchu nad leśnym jeziorem.
A jednak, gdy po kolejnych tomach poety (“Taki jeden“, “Łagodnia”, “Ulotnia”, “Przedziwnia”, “Powłóczystość”, “Tajemnia“) pojawił się wybór jego wierszy zawartych w tomie „Wędrownia”, zaczęły się ukazywać jedne po drugich – nie recenzje nawet, ale zwierzenia na ich temat. Recenzenci zmienili formę z “obiektywnej”, krytycznoliterackiej na osobiste wyznania. Lektura wierszy Janusza Andrzejczaka nie może nie być dla człowieka dobroczynnym wstrząsem.
Pisze prof. Aleksander Nalaskowski: „(…) Nagle ten cały świat, któremu godłem jest błyskawica i osiem gwiazdek, zostaje zaatakowany przez poetę, zaatakowany nie za pomocą broszurki zwanej eufemistycznie tomikiem poezji, ale opasłym, liczącym z hakiem 300 stron tomiskiem, pięknie opracowanym edytorsko przez wydawnictwo Test z Lublina… Jego wiersze to zaskakujący, ale i zachwycający namysł nad światem natury, światem bez wątpienia będącym dziełem bożym, w którym Bóg objawia swoje łagodne oblicze, dalekie od tego, które ukazał mieszkańcom Sodomy i Gomory. Andrzejczak nie atakuje słowami, nie szuka ścieżek ku rewolucji, nikogo nie agituje ani nie poucza. On się słowami skrada. Zupełnie jakby nie chciał spłoszyć napotkanej sarny, wiewiórki czy łosia. A gdy zabraknie mu słów, to wymyśla własne…” .
Nalaskowski chwali odwagę wydawcy, który na przekór literackim modom postanowił dochować wierności owej „Idei poezji wiecznej, ponadczasowej, poezji niewdającej się w doraźne spory. Poezji osobnej tak samo jak osobny jest jej autor. W swojej narracji jest nieuchwytny. Nie jest ani podmiotem, ani przedmiotem swoich wierszy, bo raz jest mchem, raz brzozą, innym razem rzeką”.
Wyszedł z domu, z ogrodu, a ogród czereśni
W prostą drogę wśród lasu, jakby w wąwóz leśny
Las, wszystkiego co tylko: ptaków, rosy, szczodrze
Wchłonął go, jak tę sójkę, sosnowy starodrzew
Nie mógł wiedzieć, że w ptaku, że w gąszczu paproci
Anioł Stróż z nim podąża razem z genius loci
Las przy drodze się nad nim wraz z niebem zacieśniał
Nie zzieleni się bór, jak ogród – zczereśniał
Tak pomyślał i dalej szedł z taką nadzieją
Że las lasem pozostał, borem, puszczą, knieją
Póki brzoza, dąb, sosna, świerk i jarzębina
Znajdzie się i dech lasu, i jego dal sina
Więc póki istnieje, oddycha tym dechem
On jego i las jego, jest dwóch istnień echem
(„Takijeden”)
Waldemar Żyszkiewicz wspomina o dystansie poety do “miejskiego bytowania”. Ale nie ma tu miejsca na jakieś buntownicze manifesty. Jest raczej skarga. Jest surowa diagnoza. “«Żyć w mieście nie umiem/ do życia las mi potrzebny/ a w nim strumień» (“Zielnik i mgła”). Pojawia się nawet mocniejsza deklaracja: «Umieram w tłumie»” – podkreśla Żyszkiewicz – “po której pojawia sympatyczny inwentarz czynności, jakim autor potrafi sprostać, takich jak ważne dla wędrowca ręczne cerowanie skarpet, zaspokojenie pragnienia rosą, ugotowanie kompotu z dzikich jabłek, zbudowanie szałasu…
«Na rzeczywistość
mam zawsze z sobą
scyzoryk sznurek zapałki
na wszystko co nią nie jest
marzenia mam zawsze z sobą
i bajki»
(«Umiem»)
«Marzenia i bajki» to oczywiści metonimia bagażu kulturowego, z jakim Janusz Andrzejczak, przecież absolwent UMK i długoletni pedagog, zabiera się do pisania wierszy opiewających przyrodę, świadom jednak swej ludzkiej kondycji, co chroni go przed pułapkami tak modnej dziś Zielonej Gnozy. Mylne wzruszenia, które nietrudno połączyć z naiwnym panteizmem, owe ciągoty do utożsamienia się z Matką Ziemią czy lasem deszczowym, do niego się nie odnoszą. (…) …emocje każące nieraz zideologizowanym młodym ludziom fotografować się z drzewami w objęciach, to swoista próba uwiedzenia wykorzenionych z tradycji pokoleń. Andrzejczak dobrze wie i nawet nadaje temu poetycki wyraz, że jeżeli nawet kiedyś zdrewnieje mu ręka, to dlatego, że zamieni się w pielgrzymi kostur…” (W. Żyszkiewicz, “Ballady leśnego perypatetyka”).
Leszek Długosz, autor wstępu do tomu „Wędrownia”, jednego z ostatnich swych esejów, odkrywa w poezji Andrzejczaka wieczną fascynację człowieka i wszechświata, przyciąganie i odpychanie, na wzór przypływów i odpływów morza zależnych od faz księżyca – bo przecież i dusza ludzka i materia mają wspólną przyczynę; istnieją ze względu na Boży plan: „Podglądacz, wędrowiec, zakochany w tym żywiole gość, a nawet intruz, ale widzący i czujący nie tylko sentymentalnie. W tym gąszczu-zbiorowisku dostrzega groźbę i siłę, potęgę i niedostępność kosmosu w ludzkim, uniwersalnym odbiorze. Nieogarniony, nieprzystępny, choć ogarniający go… (….). W ostatecznym jednak „egzystencjalnym rozrachunku” ten świat pozostaje nieprzenikniony, niedosiężny. Obcy? To spostrzeżenie dopiero ustanawia jakość metafizycznej gry, odsłania właściwy powód posługiwania się tą leśną symboliką”.
Tak jak chce się czasem odetchnąć zdrowym chłodnym powietrzem, poczuć ostry zapach sosen i leżących na ziemi butwiejących liści dębów i buków, dotknąć dłonią mchów i wrzosów, tak trzeba – warto – odetchnąć tą poezją. Jest tak odmienna, świeża i orzeźwiająca. Może zranić na chwilę, jak kolec tarniny, głogu, czy dzikiej róży, gdy ktoś jest nieprzygotowany do spotkania z nią, a może być – i jest bez wątpienia – balsamem i opatrunkiem na rany. Te niewidoczno, sączące się podskórnie, bolące, wciąż niezabliźnione, gdy z naszych okien spoglądamy na nasze ulice… Spotkanie z nią sprawia, że człowiek od razu budzi się i otwiera szeroko oczy. Co jest? Żyję! I las żyje…
________________________________________________________________________________
Zamieszczone tu wiersze Janusza Andrzejczaka, poety, grafika i rysownika z Torunia, pochodzą z tomu Wędrownia. Książka z rysunkami autora ukazała się w lubelskim wydawnictwie Test, dzięki inicjatywie i nakładem przyjaciół poety. Wiersze i poematy w wyborze autora.
_______________________________________________________________________________
Cytaty za: Aleksander Nalaskowski, Logos, „Sieci”, nr 52 2022-1 2023 (27. XII 2022-8 I 2023)
Waldemar Żyszkiewicz, Ballady leśnego perypatetyka [w:] Wreszcie! Szkice o pierwszej kolekcji literackiej, wyd. Oddział SPP Warszawa, maj 2022
Leszek Długosz, Leśne, wędrowne, czujne i czułe albo Wędrowiec uporczywy… Słów kilka o pisaniu Janusza Andrzejczaka. “Wędrownia”. Wydawnictwo Test, Lublin 2022