Wcześniej czy później nadejdzie Sąd
…w płaszczyźnie doktrynalnej liberalizm uderza w same fundamenty wiary; jest on herezją radykalną i uniwersalną, ponieważ są w nim zawarte wszelkie herezje. W płaszczyźnie praktycznej jest radykalnym i uniwersalnym pogwałceniem prawa boskiego, ponieważ sankcjonuje i dopuszcza wszelkie pogwałcenie tego prawa (Ks. Félix Sardá y Salvany, Liberalizm jest grzechem).
Wystąpienie pani, która poczuła się obrażona słowami arcybiskupa Józefa Michalika wypowiedzianymi podczas kazania, i domaga się, by sąd go ukarał, wywołało wśród katolików w Polsce dwa rodzaje reakcji. Część uznała, że biskup ma to na co zasłużył, bo podlizywał się Cerkwi moskiewskiej i nigdy nie zabrał głosu – wraz z całym Episkopatem – w sprawie nieporządków w polskim państwie. Druga część wezwała do solidarności z prześladowanym biskupem, który wszak bronił dobrej sprawy – dzieci przed deprawacją ze strony dorosłych, zwłaszcza tych, którzy postępują okrutnie i nieodpowiedzialnie decydując się na rozwód.
Ale czy do tego tylko sprawę można sprowadzić? Że ksiądz biskup ma rację, a feministka jątrzy ?
Słowa biskupa były niczym innym, jak łagodnym i zawoalowanym przypomnieniem, że mimo wszystko – mimo, iż mamy zapowiadaną od dawna „wiosnę Kościoła”, „nową Piećdziesiątnicę”, powszechność ekumenizmu, otwartość Kościoła na wszystkie możliwe opcje kulturowe i religijne oraz nadchodzącą wielkimi krokami „cywilizację miłości” – grzech jednak istnieje. Istnieje i przynosi konkretne skutki. Także dla dzieci. Doprowadza do prawdziwych tragedii. Dzieci stają się ofiarą pornografii; dzieci rozwodników są ofiarami – czasami na całe życie – grzechu niewierności małżeńskiej.
Biskup mówiąc o tym wszystkim nie wprost – posługiwał się bowiem nowym językiem, który przyjęło wielu ludzi Kościoła (słowo „grzech” w ogóle nie padło!; padła nazwa “ideologia gender”…) – nie powiedział niczego nowego. Niczego, co nie byłoby dla wszystkich oczywiste, widoczne gołym okiem. Niczego, co nie należałoby też do sfery odwiecznych przestróg moralnych Kościoła, co nie byłoby obowiązkiem ludzi Kościoła. Biskup po prostu ujął się za krzywdzonymi, za ofiarami grzechu. Tyle, że dawniej, tj. przed Soborem – a w Polsce długo jeszcze po Soborze – ludzie Kościoła mówili dużo częściej o Bogu niż o człowieku. Także w kościele. I nie owijali w bawełnę. Nie zastrzegali się na każdym kroku. Ostrzegali, że praw Bożych nie można bezkarnie lekceważyć. Cytowali Dekalog. Głosili dogmaty. Nauczali katechizmu. Przypominali o bojaźni Bożej. Nawoływali do pokuty. Przestrzegali przed karą. Wyjaśniali, że największym złem, największym nieszczęściem i niebezpieczeństwem, na jakie naraża się człowiek jest grzech. I wciąż, niezmordowanie powracali do tego, że życie ludzkie jest krótkie – i ma cel, konkretny cel. Cel ostateczny. Mówili, że nie wolno o tym zapominać, wcześniej czy później nadejdzie bowiem Sąd. Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym. Sprawiedliwość zaś jest przed Miłosierdziem.
Ta oczywista dla wierzących wszystkich minionych pokoleń prawda o grzechu i jego zawsze fatalnych skutkach – które mogą sięgać wieczności – jest jednak od dłuższego czasu jakby nie zauważana. Jest relatywizowana i bagatelizowana. Także przez tych, którzy mają być z nakazu Bożego strażnikami wiary i moralności publicznej – jak to można było zauważyć podczas ostatniego rzymskiego Synodu o rodzinie – mają napominać „w porę i nie w porę”. Nie zważając na żadne względy świeckie: polityczne, kulturowe, ideologiczne, mentalnościowe. Są bowiem namaszczeni jako kapłani, konsekrowani jako biskupi. Przed Bogiem odpowiedzą przede wszystkim z tego jak strzegli wiary swoich owiec.
Taką rolę wyznaczył ludziom Kościoła, a zwłaszcza biskupom Chrystus.
I oto cały problem z tą, nie specjalnie przecież oryginalną, ani szczególnie odważną wypowiedzią arcybiskupa Michalika, problem dla jej nieżyczliwych recenzentów, problem dla wszystkich liberałów, leży w tym, że jej autor zabrał głos nie jako osoba prywatna, a jako biskup właśnie. W kościele, podczas kazania. Dlatego napiętnowano ten fakt tak srodze w mediach, uznano, że to skandal – co oznacza, że liberalizm wszedł w nową fazę. I z tego powodu będzie się autora tych słów ciągać po sądach. Nie jest to także rozgrywka między biskupem Kościoła katolickiego, a prywatną osobą, panią o feministycznej mentalności. Tak chcieliby to przedstawiać felietonowi recenzenci. Ale tak naprawdę nie jest to starcie dwóch osób. To liberalne państwo tupnęło nogą na Kościół, a nie jakaś kobieta na biskupa. Sąd, organ władzy państwa, nie oddalił bowiem powództwa. Stojący za feministką doradca z tytułem profesorskim uznał, że niezależnie od tego, jak sprawa się potoczy, sukcesem jest samo postawienie biskupa przed sądem. Niestety, miał rację.
Jest to rozgrywka między państwem, które reprezentuje sąd, a Kościołem.
Sprawa jest o wiele głębsza i starsza niż nieuprzejme słowa jednej pani wobec hierarchy Kościoła katolickiego, który nie wypowiada swojej prywatnej opinii, ale głosi – bardzo nieśmiało, powtórzmy – to, co Kościół głosił zawsze. Grzech jest grzechem (nawet, gdy przyczyniła się do niego jakaś ideologia) i ma konkretne skutki społeczne.
Czy jako odpowiedź na fakt oddania biskupa do sądu wystarczy prośba innych biskupów o modlitwę za pozwanego współbrata?
Czy nie należałoby powiedzieć, skąd się to wszystko wzięło i jak w obliczu takich sytuacji trzeba się zachować, gdy jest się człowiekiem wierzącym? Co mówią tego rodzaju precedensowe zdarzenia? I czy źródłem agresji wobec Kościoła i jego nauki jest na pewno tylko nowa ideologia zwana gender?
Nie można udawać, że krokiem milowym w genezie – niewątpliwie bardzo złożonej – tej sprawy, jest także uznanie po ostatnim Soborze przez sam Kościół , że państwo nie musi respektować zasad katolickich. Że państwo i Kościół to dwie oddzielne planety krążące po dwóch niezależnych orbitach, które nigdy się nie przetną. Wizja ta jest sztuczna i nieprawdziwa. Rozdział Kościoła i państwa, do którego zmierzały z wielką szybkością, bardzo konsekwentnie wszystkie porewolucyjne (chodzi o rewolucję francuską) republiki, jasno określony został w Konstytucji i zarazem uznany w konkordacie zawartym między rządem Rzeczypospolitej (i innych krajów o katolickiej tożsamości) a Stolicą Apostolską. Prezydent, premier, parlament, sądy – wszyscy są zatem zwolnieni. Nikt nie musi słuchać Kościoła pod groźbą sankcji. Jeśli będzie słuchał, to jego sprawa. Nie będzie – również. Sprawa czysto prywatna, rób co chcesz.
Kościół od czasu Soboru uznał, że lepiej będzie, gdy nie będzie potępiał nikogo, kto reprezentuje władzę świecką. Ale skoro nie będzie potępiał, jaką wagę mają wszystkie jego napominania, na przykład w związku z uchwalaniem bezbożnego prawa? Prawa, które godzi w Boga, które prowadzi ludzi do grzechu. (Dziś zresztą nawet napominań nie słychać zbyt często lub są ono sformułowane w sposób dwuznaczny; chwalebnie na tym tle odznaczają się zdecydowane słowa polskich biskupów w sprawie ustawy przemocowej czy procedury in vitro). Zaniechanie używania narzędzia ekskomuniki, czy innych środków (np. nie przyjmowania na audiencji w Watykanie rozwodników, gdy stanowią oficjalną delegację państwa, co jako ostatni papież praktykował Pius XII i czego skutków zaznał na własnej skórze minister Beck…) wobec osób na wysokich państwowych stanowiskach, które będą jawnie sprzeciwiały się nauczaniu Kościoła – nauczniu, którego pochodzenie jest nadprzyrodzone – to w dalszym planie otwarcie drzwi do aktów agresji wobec wierzących. Tylko dlatego, że “…nowoczesne państwo nie uznaje Boga ani Kościoła”. (Jest to teza przyjęta bez sprzeciwu przez samych katolików – katolików liberalnych, jak ich określa ks. F. Sardá y Salvany).
“W konflikcie różnych wyznań religijnych – dowodzą liberalni katolicy – rozum publiczny musi zajmować postawę neutralną i bezstronną. Stąd konieczna jest niezależność rozumu publicznego. Państwo jako państwo nie może mieć religii. Niech prosty obywatel, jeśli chce poddaje się objawieniu Jezusa Chrystusa, lecz mąż stanu i człowiek w życiu publicznym muszą się zachowywać tak jak gdyby Objawienie nie istniało”. Wszystko to jednak oznacza obywatelski i społeczny ateizm. Oznacza to bowiem, że społeczeństwo jest niezależne od Boga, swojego Stwórcy; że podczas gdy jednostki mogą uznawać swoją zależność od prawa boskiego, społeczeństwo obywatelskie nie powinno tego czynić – rozróżnienie o sofistycznym charakterze, opartym na sprzeczności nie do zniesienia (ks. F. Sardá y Salvany, Liberalizm jest grzechem).
Skoro nie ma fundamentu – bo dla nowoczesnego państwa nie ma prawa Bożego, nie ma Prawdy, której ono strzeże – to znajdujemy się nie w królestwie dogmatów, które wierzących obowiązują bezwzględnie, a w królestwie wolnych opinii. Jeśli panuje tu całkowita wolność (także tzw. wolność religijna i wolność wypowiedzi) to nie może być niczym dziwnym, ani zaskakującym, że gdy oto jakaś opinia – uzasadniona wiarą – znajdzie się w sprzeczności z inną, której autor czuje się zagrożony (znieważony etc.) tą poprzednią, to państwo spokojnie wkracza, sądzi i daje po głowie temu, kto to palnął. Droga wolna.
Kościół w ten sposób – w oczach wszystkich, którzy przyjęli tę zasadę za słuszną – przestał być w istocie nosicielem i wyrazicielem uniwersalnego prawa moralnego i uniwersalnej prawdy. Stał się jedną z wielu instytucji społecznych o humanitarnych celach, głoszącą jedną z wielu równoprawnych opinii. (Taki Kościół z definicji nie może nauczać, może tylko dywagować). Skoro tak, państwo nie musi w żaden specjalny sposób Kościoła chronić. I ono też przejmuje stopniowo rolę “nauczyciela” szerokich mas. Jego racja jest ostateczna. To, co jeszcze przez krótki czas, tuż po PRL-u, było praktykowane siłą rozpędu w naszym kraju (i w wielu innych krajach z przewagą katolików), a mianowicie respektowanie dobrego obyczaju nakazującego pewną uprzejmość, kurtuazję wobec ludzi Kościoła ze strony organów władzy państwa (często tylko na pokaz) – ulatuje jak bańka mydlana. (Potwierdza to praktyczna bezkarność w obrażaniu ludzi Kościoła oraz wyśmiewanie się z jego nauczania, praktykowane przez wszystkie największe media. Państwo przygląda się tym nadużyciom obojętnie). Obalają tę kulturową zasadę feministki i pokrewne im orientacje, świadome wyjątkowości przysługujących im praw i z wielką wprawą się nimi posługujące.
Nie musiał paść nawet jeden wystrzał. Ta wojna kulturowa dawno jest przez stronę świecką wygrana.
Nie wszyscy ludzie Kościoła są jednak tego świadomi.
Dlaczego? Bo także i w Kościele, bywa dziś, że „Ewangelia, która obwieszcza prymat Boga” przedstawiana jest tak, „jakby była >dobrą nowiną< o prymacie człowieka”.*) Proces ten zaczął się już w XV-wiecznych Niemczech i w XVI – wiecznej Anglii. Jednym z jego skutków jest dzisiejsze przeświadczenie wielu ludzi, że wiara sprowadza się tak naprawdę do odczuć (nazywa się to „doświadczeniem obecności Boga”). „Misja Kościoła jako pośrednika między Niebem a ziemią jest zastępowana osobistymi natchnieniami, które były sednem innowacji luterańskiej i stały się zasadą całej współczesnej filozofii”. Ludzie więc – nawet niekiedy ludzie Kościoła, nie wszyscy na szczęście! – po prostu nie rozumieją, jak w kontekście religijnym można w ogóle mówić o prawdzie i o prawie.
Cóż, już w mowie inauguracyjnej Soboru watykańskiego II zasada odrzucenia i potępienia błędów została zastąpiona zasadą dialogu nacechowanego zaufaniem. Ludzie są dobrzy i mądrzy, chcą dobrze! Trzeba im tylko towarzyszyć. Trzeba pochylać się nad człowiekiem. I uderzyć się we własne piersi.
Prawda wspiera prawdę
Nie są to żadne odkrycia dzisiejszego dnia. Już w przeprowadzonym w latach 80. wywiadzie Vittorio Messoriego z kard. Josefem Ratzingerem, prefektem Kongregacji Doktryny Wiary, przyszły papież mówił o autodestrukcji Kościoła, w jaki przerodziła się jego postawa gwałtownej posoborowej samokrytyki, oraz o postępach wewnętrznego „procesu dekadencji”. Wskazując na przyczyny tego stanu rzeczy rozmówca V. Messoriego wymienił: zagubienie wiary w Boga, wiary w Kościół, wiary w dogmat i wiary w Pismo Święte odczytywane przez Kościół.
Rozmycie doktryny Kościoła musiało siłą rzeczy wpłynąć także na stosunki państwo – Kościół. Zmieniło je. Skoro doktryna staje się coraz bardziej niejasna, zasada wolności religijnej oraz subiektywne “odczucia” wypierają dogmaty wiary i niezmienne zasady moralne, państwo może być zwolnione od chronienia praw Kościoła i ludzi wierzących, praw mających swe źródło w Objawieniu. Państwo może zgadzać się na rozwody, może tę zgodę zapisać w Konstytucji. „Nie istnieje dziś na świecie żaden kraj, którego Konstytucja bazowałaby na religii chrześcijańskiej”, dodaje R. Amerio (pisząc te słowa w latach 80. ub. wieku). Każde państwo z naszego obszaru cywilizacyjnego jest więc dziś “neutralne światopoglądowo”. Dlatego arcybiskup Michalik musi ze swoich słów tłumaczyć się przed sądem.
Gdy Kościół przestaje mówić o Bogu i odważnie żądać od państwa, by prawo Boże było respektowane jako źródło prawa – w imię miłości i wierności Bogu – coraz więcej ludzi domaga się, by Kościół w ogóle przestał się odzywać. Nawet głosząc tzw. moralność humanistyczną. Nawet unikając jak ognia słowa “grzech” i “prawo moralne”. Przecież abp. Michalik nie wspomniał w swej wypowiedzi (w zacytowanym fragmencie) o prawach Boga, o godzeniu w Boga – godzeniu, gdy zezwala się publicznie na grzech. Mówił tylko o krzywdzonych dzieciach. (Znamienne, że jego obrońcy po stronie katolickiej nie podkreślają faktu, że biskup wypowiedział rzecz obiektywnie prawdziwą, ale że słowa te skierowane były “tylko do wiernych” i biskup “nie miał zamiaru nikomu nic narzucać”. Czy prawdy potrzebują tylko katolicy?… Po Soborze zniknęło w tajemniczy sposób określenie “Kościół wojujący”, pojawił się “Kościół pielgrzymujący”. Jest różnica…).
Liberalizm w płaszczyźnie intelektualnej to rozwiązłość w płaszczyźnie moralnej. Z nieporządku w umyśle rodzi się nieporządek w sercu i odwrotnie. Tak to liberalizm krzewi niemoralność, a niemoralność – liberalizm (ks. Félix Sardá y Salvany).
Pani feministka odezwała się tak groźnie, bowiem przyjęła założenie – tak jak wielu ludzi w Polsce, przyzwyczajonych już do tego, że Kościół upomina się tylko o prawa człowieka, nie o prawa Boga – że „ludzkich działań nie należy mierzyć miarą prawa naturalnego i boskiego, lecz ich przydatnością dla ziemskiego życia; ostatecznym kryterium jest tu de facto zasada przyjemności”. Jako samotnej matce było jej nieprzyjemnie słyszeć, że dzieci bez obojga rodziców są nieszczęśliwe. Na gruncie praw człowieka – jak to uznała – jej „prawa” są ważniejsze niż „prawa” dzieci rozwodzących się rodziców. I ważniejsze od “praw” biskupa wykonującego zadania, które nie są zlecone przez ludzi, a przez Boga – pouczającego wiernych.
To założenie musi zostać odrzucone jako fałszywe. Jeśli chcemy żyć prawdą i pragniemy, by nas wyzwoliła. Bowiem to co Kościół głosi definitywnie w jakiejkolwiek sprawie, nie jest prawdą subiektywną lecz obiektywną. Nie jest przedstawieniem czegoś co jest w umyśle, lecz tego, co nadal będzie istniało, choćby nawet wszystkie ludzkie umysły zostały zniszczone. Prawda wspiera prawdę, tak jak nieprawda nieprawdę – katolicka prawda jest częścią uniwersalnej prawdy (Hilaire Belloc).
Przyczyna całego tego zamętu, jaki wyraża w sposób bardzo jaskrawy sprawa oddania polskiego biskupa do sądu, jest natury metafizycznej. „Z chwilą bowiem, gdy ulega przyćmieniu pojęcie Boga, bądź zostaje ono odrzucone, załamuje się cały system wartości”.
_________________
Biskupi przemyscy zachęcają „do modlitewnej solidarności z Pasterzem przemyskiego Kościoła w związku z mającą się odbyć w czwartek 12 marca br. rozprawą sądową przed przemyskim sądem.
„Przypomnijmy, że w dniu świętowania we Wrocławiu rocznicy 90 urodzin księdza
kardynała Henryka Gulbinowicza, nasz Pasterz wygłosił okolicznościową homilię,
w której zwrócił m.in. uwagę na zagrożenia jakie niosą częste rozwody
pozostawiając dzieci bez pełnej rodziny. Mówił m.in.: >Wiele dziś się mówi i
słusznie o karygodnych nadużyciach dorosłych wobec dzieci. Tego rodzaju zła nie
wolno tolerować, ale nikt nie odważy się pytać o przyczyny, żadna stacja
telewizyjna nie walczy z pornografią, z promocją fałszywej, egoistycznej miłości
między ludźmi. Nikt nie upomina się za dziećmi cierpiącymi przez brak miłości
rozwodzących się rodziców, a to są rany bolesne i długotrwałe. Na naszych oczach
następuje promocja nowej ideologii gender. Już kilkanaście najważniejszych
uniwersytetów w Polsce wprowadziło wykłady z tej nowej i niezbyt jasnej
ideologii, której programową radę stanowią najbardziej agresywne polskie
feministki, które od lat szydzą z Kościoła i etyki tradycyjnej, promują aborcję
i walczą z tradycyjnym modelem rodziny i wierności małżeńskiej<.
Konstatacja ta spowodowała pozwanie Księdza Metropolity do sądu we Wrocławiu, a
po uchyleniu oskarżenia, osoba czująca się poszkodowaną słowami Metropolity
odwołała się od tamtego orzeczenia sądu, a obecnie ponownie wniosła oskarżenie.
Prosimy o solidarność z Księdzem Arcybiskupem wyrażoną przez pamięć w modlitwie w najbliższą niedzielę, a także w czwartek, 12 marca.
W sytuacji przegłosowanej przez Sejm Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu
przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, będącą ukrytym sposobem promowania ideologii gender, tamte słowa naszego Pasterza okazały się prorocze. Jak się dowiadujemy z czwartkowego wydarzenia chce się uczynić medialny zamęt, co tym bardziej potęguje dotkliwe ataki na osobę naszego Pasterza.
Wyrażamy słowa naszej solidarności i z serca zachęcamy do duchowej łączności z
Pasterzem przez modlitwę”.
__________
*) Romano Amerio, Iota unum, Komorów 2009. Wszystkie cytaty – z wyjątkiem opisanych w tekście – za tą pracą.