Warto było dożyć chwili, gdy czerń ustępuje
„…rozmawiali tylko ze sobą, co znaczy powstać z martwych”, napisał św. Marek w Ewangelii, która odczytana została podczas Mszy św. w katedrze warszawskiej, inaugurującej prezydenturę Andrzeja Dudy.
Nikt tego wówczas nie potrafił zrozumieć. Znali swojego Mistrza, a nie wiedzieli o czym mówi.
Przemienienie. Wszystko jest inne. Trudne do ogarnięcia, niemożliwe do przewidzenia. olśniewające. Chrystus ukazuje swoje Bóstwo. Towarzyszą mu dwaj prorocy. Oniemieli w zachwycie Apostołowie, zaczynają wypowiadać jakieś słowa bez sensu, o rozbijaniu namiotów. Pojęli prawdę, że Chrystus jest Bogiem i Człowiekiem w jednej Osobie dopiero po Zmartwychwstaniu.
Dziś, po zaprzysiężeniu nowego prezydenta Polski jesteśmy jeszcze oszołomieni bogactwem znaczeń, wymową symboli. Tyle, że entuzjazm Warszawiaków i wszystkich, którzy uczestniczyli w uroczystościach był prawdziwą afirmacją osoby nowego prezydenta, a nie tylko wybuchem emocji i manifestacją zbiorowego uniesienia.
Nie bez przyczyny uroczystości miały tak bogatą oprawę. Wydobyte i ukazane zostały w pełnym blasku wszystkie symbole, jakie władzy republikańskiej Rzeczypospolitej przynależą; podkreślają jej wyjątkową historię i charakter. (Chociażby fakt, że Polska jest najstarszą republiką w Europie, tu nawet królów wybierano).
To bogactwo, splendor, harmonia, wysoki ton, zachowanie proporcji, jakie towarzyszyły objęciu urzędu prezydenta przez Andrzeja Dudę pozwala wielu ludziom odkryć i przyjąć na powrót tę prawdę, że państwa nie istnieją bez woli Boga.
Majestat władzy suwerennej Rzeczypospolitej, który dziś objawia się oczom rodaków – po wielu latach sprawowania jej w taki sposób, by ją zszargać, sponiewierać i na koniec ośmieszyć – zachwycił, a nie przytłoczył Polaków. Towarzyszy on tylko tym, którzy rozumieją, że władza to misja, zobowiązanie, a nie synekura. Majestat władzy to nie teatr, nie przebieranka, nie ów słynny pijar… I nie jest on związany tylko ze świeckim charakterem państwa.
Przysięga, to nie show. Honor to nie literatura. “W języku dawnego rycerstwa wyrażenie: ślubować wierność było synonimem bohaterskich czynów” (Chateaubriand). Ta świadomość w Polsce powraca – świadomość, jaki ma być ten mąż składający przysięgę wierności i hołd swojemu Bogu. Pan Andrzej Duda nie zapomniał o tym podczas uroczystości zaprzysiężenia.
Jeżeli w Polsce ktoś rzeczywiście pragnie być na służbie narodu, to wie dobrze, że musi być przede wszystkim na służbie Boga. „Bo u Chrystusa my na ordynansach, słudzy Maryi…” – Juliusz Słowacki w Pieśni Konfederatów podkreślił tę duchową zależność, którą Polacy umieli dostrzegać – a służbą jest i obrona granic, wolności, obrona sprawiedliwości, i sprawowanie władzy ze świadomością zobowiązań zaciągniętych wobec społeczeństwa i całej historii państwa.
Ustąpię, jeśli nie dotrzymam obietnic, zapowiedział nowy prezydent. To najkrótszy program, najistotniejszy komunikat: Jestem tu nie dla siebie i nie z powodu mojego zamiłowania do najwyższego fotela; jestem waszym reprezentantem, przed wami będę się rozliczał.
Ostatnia moralna próba, jakiej poddana została Polska przed rozpoczęciem prezydentury Andrzeja Dudy, miała podwójne oblicze. Po pierwsze, mieliśmy stać się ludźmi biernymi i złamanymi. Przykurczonymi, zainteresowanymi tylko swoim małym biznesikiem i małym bezpieczeństwem – „jakoś trzeba przeżyć” – pozbawionymi ambicji, odartymi z nadziei. Po drugie, mieliśmy odrzucić miłość bliźniego, stać się egoistami, uganiającymi się za ochłapem. I znienawidzić tę grupę Polaków, która cynicznie wykorzystała wszystkie możliwości polityczne, by okradać państwo i obywateli. Nie wahała się w obronie własnych interesów, tych lukratywnych posad, które nazywa się „stołkami”, wykorzystać nowoczesne technologie propagandy, naukowo opracowaną strategię kłamstwa, wzbudzać pogardę, ośmieszać i poniżać ludzi uczciwych, swoich konkurentów. Tak, by w oczach prostodusznych i naiwnych obywateli, nie poświęcających czasu na myślową analizę rzeczywistości, a karmiących się cudzymi opiniami, uchodzić za kogoś innego niż się jest.
Paradoksalnie, cały ten przemysł preparowanych laboratoryjnie fałszerstw okazał się bezużyteczny. Złorzeczenia, przekleństwa i podłość przestały przynosić profity. Oskarżenia o najwymyślniejsze przestępstwa trafiły w próżnię. Sztucznie podniecane emocje, które miały rozpalać inne emocje wygasły jak smrodliwe ognisko na wysypisku śmieci, zostawiając tylko ciągnącą się nisko smugę cuchnącego dymu.
Pan prezydent Andrzej Duda udowodnił dziś, 6 sierpnia, w Święto Przemienienia Pańskiego w Warszawie, że uczciwego Polaka nie może dosięgnąć ta nowoczesna broń. Nie pomstował, nie odgrażał się, nie łajał, nie zapowiadał zemsty. Wyciągnął w sejmie rękę do ludzi, którzy należą do obozu władzy. Jeśli chcecie, możemy działać razem dla dobra Polski.
Próba rozbudzenia w Polsce, u ludzi zmęczonych i rozgoryczonych, nienawiści do innych Polaków, do tych, którzy dali się wprzęgnąć w przemysł pogardy, nie powiodła się. Ten ponury okres został dziś zamknięty klamrą eleganckiego i pełnego godności wystąpienia w sejmie prezydenta Andrzeja Dudy. Jego wyważonych, budzących szacunek słów i wielkodusznych gestów.
Tak jak wszystkie poprzednie próby uszkodzenia naszej mentalności: próba rozbudzenia zwierzęcej nienawiści do okupantów, gloryfikowanie i lansowanie zemsty – w miejsce prawowitych wyroków sądu wojskowego – wymuszanie działania na podstawie odruchów, a nie praworządności, czy wreszcie współpraca z Niemcami w wyniszczaniu Żydów podczas okupacji, wymuszana groźbą śmierci…
Nie, nic z tego w Polsce nie udało się wprowadzić. Polacy pozostali na te pokusy odporni. Chrześcijaństwo traktowali poważnie.
Trzeba to w tym uroczystym dniu z dumą podkreślić.
I nie bez wielkiej radości zauważyć, że tam, gdzie wkracza Andrzej Duda, człowiek, który potrafi być pokorny przed Bogiem, usuwa się w dziwnym popłochu czerń. Barbarzyństwo i prostactwo wycofuje się skulone, pod ścianami. To, które wdarło się na salę polskiego sejmu i tam rozpierało się w ławach, staje oto bełkocące, pomieszane, jakby samo siebie się wstydziło.
Zostało zdemaskowane przez porównanie. Nie może już udawać, że jest czymś innym.
Ludzie, którzy nie potrafią zachować się podczas przemówienia nowego prezydenta Polski, których nikt nie nauczył, że trzeba przyzwoicie siedzieć w takiej chwili i milczeć, nie dawać upustu prostackim odruchom, nie wydawać ordynarnych dźwięków, sami się degradują, ośmieszają i eliminują z życia publicznego. Przestają być dla kogokolwiek punktem odniesienia, zaczynają być powszechnie ignorowani. Bycie błaznem w takiej chwili to świadectwo ostatecznej degrengolady polskiego parlamentarzysty.
Robią to na własne życzenie. Przez kontrast z nimi ludzie Prawa i Sprawiedliwości tylko zyskują. Zestawienia prominentów PO z ludźmi pokroju Andrzeja Dudy, Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza są dla nich bezlitosne. Więcej takich zachowań, a zwycięstwo w wyborach parlamentarnych będzie pełniejsze.
Ten dzień, dodajmy, został przez Polaków wymodlony.
Jednym z tych, którzy go wymodlili, był 19-letni powstaniec warszawski, jeden z najbardziej bohaterskich żołnierzy AK, harcerz, podporucznik Jan Romocki (h. Prawdzic), ps. Bonawentura.
Ten młody poeta, który zginął 18 sierpnia 1944 roku zostawił nam swój wiersz napisany na dwa lata przed śmiercią, zatytułowany Modlitwa Bonawentury
Od wojny, nędzy i od głodu
Sponiewieranej krwi narodu
Od łez wylanych obłąkanie
Uchroń nas Panie!
Od nieprawości każdej nocy
Od rozpaczliwej rąk niemocy
Od lęku przed tym, co nastanie
Uchroń nas Panie!
Od bomb, granatów i pożogi
I gorszej jeszcze w sercu trwogi
Od trwogi strasznej jak konanie
Uchroń nas Panie!
Od rezygnacji w dobie klęski
Lecz i od pychy w dzień zwycięski
Od krzywd, lecz i od zemsty za nie
Uchroń nas Panie!
Uchroń od zła i nienawiści
Niechaj się odwet nasz nie ziści
Na przebaczenie im przeczyste
Wlej w nas moc, Chryste!
6 sierpnia 2015 możemy powiedzieć, że modlitwa ta została wysłuchana. W Polsce nie zatriumfowała obca cywilizacja, choć czyniono wielorakie starania. W Polsce nie ma nastrojów odwetowych za niezliczone krzywdy, niesprawiedliwości i morze łez. W Polsce jest szansa na odbudowanie praworządności i rycerskiego etosu służby społecznej, cywilnej i wojskowej. Szansa na obywatelskość. A zatem – realny staje się powrót tej Polski, której tak nienawidził Stalin. Polski szlacheckiej. Bo “szlachecki” znaczy także: szlachetny.
Stało się coś niebywałego. Obudziły się pokłady szlachetności w wielu sercach ludzkich, gdzie tkwiły jakby uśpione. Znak widzialny: Mszę inaugurującą prezydenturę Andrzeja Dudy porównuje się w powszechnym odczuciu do wielkich Mszy koronacyjnych.
Wypowiedziane przez biskupów spokojnie odmierzane słowa, pełne powagi, bez nowomowy wprowadzonej przez posoborowy obyczaj, odbudowują nadzieję, że Kościół polski będzie wspierał ludzi na służbie państwowej, nie będzie przez nikogo wykorzystywany. Nie będzie szczędził mądrych rad. Będzie pouczał mocą swojego autorytetu. Będzie czerpał ze skarbca Tradycji. Będzie karcił, gdy trzeba, nazywał zło. Nie pozwoli, by się w Polsce bezkarnie panoszyło. Da przykład świętości.
Doprowadzi ludzi dobrej woli do wspólnoty, której zadaniem będzie tworzenie w Polsce cywilizacyjnego ładu. Ta budowla skierowana będzie ku Bogu, nie ma bowiem innego celu godnego człowieka. Po to właśnie istnieją państwa.
“Chrześcijaństwo rozstrzygnęło”, mówi Chateaubriand, “w sposób bezsporny, iż cnoty są cnotami o tyle, o ile powracają ku swojemu źródłu, to znaczy ku Bogu”.
Źródło i cel, czyli Bóg.
“Z wiary narodzą się cnoty społeczne, gdyż prawdą jest, za jednomyślną zgodą mędrców, że dogmat, który nakazuje wierzyć w Boga wynagradzającego i karzącego, jest najbardziej niezawodną podporą moralności i polityki”, pisał w 1801 roku francuski myśliciel, wyciągając wnioski z największego barbarzyństwa, jakie przetoczyło się przez jego kraj, “oświeconej” rewolucji francuskiej.
Pan Prezydent Andrzej Duda i wszyscy, którzy go wspierają, kierując się wiarą w Boga, nadzieją chrześcijańską i miłością do Polski, przywracają wiarę w wielkie dni naszego państwa.
F. R. de Chateaubriand, “Geniusz chrześcijaństwa”, Poznań 2003