Warszawa jak dzieło sztuki
Są książki cegły i książki szkatułki. Pierwsze, potrzebne, ale ciężkie. Drugie lekkie; książki – niespodzianki. Otwierasz taką książkę i wyciągasz z niej najpierw jakiś niepozorny drobiazg, skromny bibelot, potem sznur pereł, wreszcie na dnie spotykasz utkane jeden obok drugiego prawdziwe klejnoty.
Do takich należy wydana niedawno książka Małgorzaty Trzcińskiej-Dąbrowskiej „Zosia Koszelanka rysuje dla Braci Jabłkowskich”, opatrzona podtytułem: ”albo rodzinny miszmasz z Warszawą w tle”. Ale wbrew podtytułowi to właśnie przedwojenna Warszawa jest główną bohaterką tej opowieści, rodzinna saga stanowi tło, czy raczej pretekst do zapisywania wartkim tokiem historii ludzi i miejsc „tamtej” stolicy. To historia opowiedziana przez przedmioty. Zachowane jakimś cudem lub niespodziewanie odnalezione: listy, legitymacje szkolne, zeszyty zapisane dziecięcym pismem, pamiętniki nastoletnich Warszawianek, metalowa secesyjna bombonierka z napisem: B. Semadeni, Varsovie, jakieś resztki porcelany, fragmenty koronek, ulotki reklamowe, kalendarze. Wszystko zabezpieczone z pieczołowitością i oglądane przez autorkę przez lupę ze wszystkich stron. Każda rzecz jest jak drzwi, które prowadzą do kolejnego odkrycia. Autorka ma żyłkę archiwisty i archeologa, choć to „arche” to zaledwie sto czy kilkadziesiąt lat wstecz; zagłada, która za sprawą Niemców ogarnęła ludzi i materię w czasie ostatniej wojny była równie apokaliptyczna jak prehistoryczne kataklizmy.
Zbiór służbowych powiadomień wysyłanych do matki autorki, Zofii Koszelanki, która była projektantką zatrudnioną przez Dom Handlowy Braci Jabłkowskich przy Brackiej, przetrwał tylko dlatego, że w końcu 1944 roku „Mama, przed opuszczeniem mieszkania na Paryskiej, wepchnęła je wraz ze swymi rysunkami i osobistymi papierami do małej walizki, którą ukryła w piwnicy, zarzucając ją stertą węgla”. Szczególnego rodzaju korespondencja, bowiem jej „firma” doskonale zdawała sobie sprawę, że ma do czynienia z utalentowaną artystką, choć osobą bardzo jeszcze młodą. Zofia Koszelanka była ceniona i honorowana jak autorka grafiki użytkowej i reklam w stylu art déco. „Jej prace dorównują najlepszym grafikom z owego czasu, a są tyleż europejskie, co i bardzo polskie – pisze malarz Jan Polewka – przywołując wspomnienia dzieł Zofii Stryjeńskiej, Mariana Walentynowicza i twórców «Ładu»”.
Z tych fragmentów, skorupek, okruchów wyłania się międzywojenna historia trzypokoleniowej rodziny i warszawskich instytucji, z którymi była związana. Są to, kolejno, Dom Mody Bogusława Herse przy Marszałkowskiej, gdzie dyplomowaną krojczynią (jedną z trzystu zatrudnionych w tym zakładzie krawcowych) była babka autorki; Szkoła Handlowa Żeńska Marii Danielskiej, gdzie uczyła się jej mama wraz z siostrą; Gimnazjum Filologiczne Żeńskie Jadwigi Taczanowskiej przy Chmielnej, gdzie nauki pobierała ciocia. Także wyższa uczelnia ukryta pod szyldem Miejskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Malarstwa przy Wierzbowej, gdzie zdobywała szlify artystki – graficzki i malarki mama. Wreszcie Szkoła Nauk Politycznych (trzyletnia prywatna szkoła wyższa, gdzie wykładały gwiazdy nauki polskiej – m.in. prof. Oskar Halecki prowadził wykład „Europa współczesna”), gdzie studiowała siostra mamy. A także restauracje: „Wir” przy Placu Napoleona, własność dziadka autorki Wincentego Koszeli, i „Gastronomia”, gdzie szefem kuchni był wuj, Kazimierz Maciejewski, bohater bitwy pod Ozierną w roku 1920, odznaczony Orderem Virtuti Militari – dziadek autorki podczas obrony stolicy przed bolszewikami był członkiem Straży Obywatelskiej. Oraz niezliczona ilość pomniejszych firm, biur, towarzystw, placówek naukowych, pracowni, warsztatów rzemieślniczych, parków, ogrodów; także malownicze podwarszawskie letnisko Mienia.
Pamiętnik staje się siłą rzeczy kroniką politycznych i artystycznych wydarzeń z życia Warszawy, od początku XX w. aż do wybuchu ostatniej wojny, opisanych wnikliwie i z polotem. Ale także katalogiem praktycznych zajęć i umiejętności, jakimi szczycili się przedwojenni Polacy i Polki. Wiedza o rodzajach mydeł, o sztuce prania ręcznego, którego niezbędnymi akcesoriami była balia, tara i kocioł do gotowania bielizny, czy wykład autorki o dawnej sztuce krawieckiej może zaimponować. Ileż ona wie o tajemnicach takiej na przykład „nicei” (zapomnianym dziś, a wtedy bardzo popularnym zabiegu krawieckim polegającym na przewróceniu na drugą stronę materiału, z którego zrobione jest ubranie, który się już zużył), o mereżce, o hafcie, o rodzajach maszyn do szycia.
Warszawa była w tamtych latach prawdziwym królestwem rękodzieła. „Prawie każda kobieta, i to z musu, szyła, przerabiała, dziergała czy haftowała. Mieszkanie ozdabiały rozmaite patarafki, czyli ozdobne serwetki robione szydełkiem. Do letnich sukien nosiło się niciane rękawiczki własnej produkcji. Na drutach wyrabiano swetry, kamizelki i modne dżumpery. Nie wspomnę już o tak przyziemnym zajęciu jak cerowanie pończoch czy skarpet, do czego służył specjalny drewniany grzybek”. Powszechny był zwyczaj produkowania we własnym zakresie gałgankowych dywaników. „Trochę to przypominało zwyczaje kobiet z Dzikiego Zachodu, amerykańskich quilters, kołdrzarek, twórczyni pierwszych patchworków, których wystawę oglądałam kiedyś w Nowym Jorku. (…) Dzisiaj taki wytwór nazywa się gobelinem i ma rangę sztuki tkackiej. Ale kiedyś każde rękodzieło było swoistym dziełem sztuki….”), zaznacza autorka.
Wizerunki szkół i uczelni oraz wrośniętych mocno w tkankę stołeczną przedsiębiorstw takich jak słynny „Herse” i Bracia Jabłkowscy, czy też Skład Win i Towarów Kolonialnych Bracia Pakulscy, których historię od zarania autorka mogła prześledzić dzięki rodzinnym relacjom oraz setkom dokumentów, w tym druków reklamowych, których jest koneserką, pozwalają wyrobić sobie zdanie o wielu instytucjach przedwojennej Warszawy jako dziełu ludzi rzutkich, pomysłowych, twórczych, a przy tym niezwykle pracowitych, ambitnych, potrafiących szybko skorzystać z nowoczesnych środków techniki, chwytających w lot nowe trendy, jak idea wizualnej reklamy. Nie było w niej nic nachalnego, agresywnego, prostackiego, wyuzdanego. Nie miała za zadanie kokietować, rozbudzać namiętności, szokować. Bywała dowcipna, zabawna, z odcieniem satyry. Podstawą reklamy był rysunek. Czasem stawał się on rodzajem felietonu. Matka autorki – autorka logo firmy Braci Jabłkowskich, szaty graficznej firmowych kalendarzyków, katalogu, plakatów oraz ulotek reklamowych – była w tej dziedzinie wirtuozem.
Dziś mało kto wie, że Dom Handlowy Braci Jabłkowskich – ze swoimi czterdziestu czterema sklepami na sześciu piętrach gmachu, nowoczesną architekturą i wysmakowanym artystycznie wystrojem – śmiało konkurować mógł z najbardziej znanymi w Europie wielkimi magazynami, jak paryskie Au Bon Marché, Au Printemps, Galeries Lafayette, czy Nordiska Kompaniet w Sztokholmie. Jego renomę zapewniały nie tylko zaopatrzenie i pełen kurtuazji sposób traktowania klienta, ale cała infrastruktura obiektu. W podziemiach znajdowała się sala wystaw artystycznych, na dachu sala przedstawień kukiełkowych dla dzieci, a obok, wśród kwiatów i pnączy, ekologiczny bar „Pod słońcem”, gdzie nie było alkoholu, ”tłustych ani ostrych przekąsek” (królowały warzywa i owoce, nabiał, paszteciki i barszcz w filiżankach), a w środkowych piętrach – sala rewii mody i tuż obok elegancka kawiarnia.
„A wszystko zaczęło się w roku 1884 od starej komody z pasmanterią, a więc nićmi, guzikami, wstążkami i z sutaszem, czyli ozdobnym sznurkiem używanym do obszywania kołnierzy marynarskich w chłopięcych ubrankach. Jedynego mebla, który stanowił całe wyposażenie sklepiku Anieli Jabłkowskiej urządzonego w kamienicy pod numerem sześć przy ulicy Widok…”, przypomina Małgorzata Trzcińska-Dąbrowska.
Sztuka dekoracyjna i użytkowa była mocną stroną przedwojennego warszawskiego środowiska artystycznego. Dowodem wielki sukces Polski podczas wystawy sztuki stosowanej w Paryżu w 1925 roku, gdzie zdobyliśmy drugie miejsce (wśród dwudziestu dwóch państw), oryginalny polski pawilon wzbudzał prawdziwy entuzjazm i był najchętniej odwiedzanym obiektem wystawy.
Cała historia artystycznej – z domieszką handlową – Warszawy opowiedziana ze swadą, wdziękiem i humorem jest także historią awansu do sfer inteligenckich i artystycznych stolicy rodziny dwojga przybyszy ze wsi; znamienne są postaci dziadka i babci autorki, dzielnych, skromnych, pracowitych Polaków. Ludzi, którzy potrafili skorzystać z szansy, jaką dawało niepodległe państwo i z wysokiej kultury, jaką emanowała ówczesna Warszawa. Nie brakowało im wiary i miłości do Polski, by wychować dla niej kolejne szlachetne pokolenie.
______________
Małgorzata Trzcińska-Dąbrowska, „Zosia Koszelanka rysuje dla Braci Jabłkowskich, albo rodzinny miszmasz z Warszawą w tle”, Warszawa 2022