W niebie, czyli herbata francuska

Posted on 25 lutego 2017 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

Są takie miejsca, w których przebywania sprawia człowiekowi przyjemność. Miejsca pełne estetycznego ładu,  za jakim tęsknimy. A gdy jeszcze ład ten posiada pewien staroświecki urok i można tam coś naprawdę smacznego zjeść…  Wtedy człowiek przez kilka kwadransów czuje się, jak to się mówiło niegdyś “jak w niebie”.

Jest taka kawiarenka, czy cukierenka. Zupełnie nieduża, z wielkimi oknami na starą, przedwojenną Warszawę. Nie sili się na miejsce przestylizowane, ale kawa jest dobra, a ciastka oryginalne, w ciekawy sposób nawiązujące do kuchni francuskiej. Szemrze delikatnie klasyczna muzyka. Fotele są wygodne. Nie ma pretensjonalnych ani frywolnych grafik na ścianach. Ale nie dlatego o niej piszę. Rzecz w tym, że obsługa w tej kawiarence-cukierence nie jest ani nadskakująca, przesłodzona, ani znudzona, pełna pretensji, pouczająca, nonszalancka, niedokształcona, źle ubrana (jak to nieraz bywa). Przeciwnie, ci młodzi ludzie zostali naprawdę dobrze przygotowani do swojego zawodu. Są po prostu taktowni. Wygląda na to, że lubią być kelnerami. To oni w istocie tworzą klimat, w którym chce się przebywać. Klimat kultury międzyludzkiej, do jakiego każdy normalny człowiek zwyczajnie tęskni.

000 AA aa sr.

Wytworzył się więc w tym lokalu rodzaj niepisanej umowy przestrzeganej przez obie strony. Skoro kelnerzy i sprzedawcy są na wysokim poziomie, klienci dostosowują się do panującej tu atmosfery i zasad w sposób naturalny. Nikt nie podnosi głosu, nikt głośno nie narzeka. Przyciszone rozmowy, żarty przy ladzie, uśmiechanie się do nieznajomych, drobne przysługi przy stolikach, dość szczelnie wypełniających niewielkie pomieszczenie, są tu na porządku dziennym. Swoboda, ale nie luzactwo. Raczej czytanie książek niż rozmowy przez komórkę.

I oto w pewne popołudnie, gdy za oknami kawiarenki mocno wiało i cięło niemiłosiernie deszczem ze śniegiem, wtoczyły się tu, z trudem przepychając się przez drzwi, dwie panie i już od progu zagrzmiały groźnie: „Czy są pączki?”

— Niestety, nie – padła odpowiedź.

I tu z ust dam nieoczekiwanie popłynęła wiązanka. Nie tych najgrubszych przekleństw, wystarczyło jednak, by w kawiarence nagle obudziła się pełna grozy cisza. Damy opadły na fotele, wykrzykując na cały głos: „No, nie! I po co szłyśmy taki kawał!”, na przemian z dalszym ciągiem, dość monotonnie mielonych, bynajmniej jednak nie półgłosem, przekleństw.

Najwyraźniej zdecydowały się jednak obyć bez pączków i spędzić tu dłuższy czas. „A czy ma pan dobrą angielską herbatę?”, zaryczała słabszym już głosem jedna z nich, wbijając bazyliszkowe spojrzenie w sprzedawcę za ladą.

Ten jednak już od dłuższego czasu czujnie przyglądał się przybyłym i bez zmrużenia oka wyrecytował:

— O, nie, proszę pani. Mamy tylko francuską herbatę. Francuska herbata jest najlepsza.

Damy zawyły przeciągle: „Wychodzimy!”

Wszyscy odetchnąwszy wrócili do swoich gazet i książek, a kelnerzy oraz sprzedawca w milczeniu przyglądali się gniewnemu wymarszowi. Nie było żadnej scysji. Gorzkich wyrzutów. Upominania i moralizowania.

Można powiedzieć, nic się nie stało. Niepasujący do atmosfery zostali dyskretnie i taktownie nakłonieni do opuszczenia lokalu przy użyciu wybiegu. Nieszkodliwego, dowcipnego.

Lwowska kawiarnia

Lwowska kawiarnia

A jednak wydarzyło się wiele: został rozbity czyjś głupi nawyk, idiotyczny stereotyp, ośmieszony rytuał. Postawa: „Żądam, bo mnie stać; płacę i wymagam”, w tym miejscu okazała się bezużyteczna. Ktoś stawił skuteczny opór, choć nie krzyczał  „Fora ze dwora!”. Chłopak za ladą w kelnerskim czarnym ubraniu mógł mieć dwadzieścia trzy, może dwadzieścia cztery lata.

Zagrożenie – w komicznym damskim przebraniu – zatrzymało się zdziwione, cofnęło zdezorientowane, i potulnie jak baranek opuściło przyjazne ludziom miejsce.

Opisuję to zdarzenie będąc świeżo po lekturze oświadczenia dyrekcji pewnego warszawskiego teatru, które broni reżysera i aktorów, po tym jak posypały się na ich głowy słowa potępienia za bluźnierczy spektakl. Przebija z tego oświadczenia ton zadowolenia i triumfu. Udało się! „Oni nam dowalają oskarżeniami, grożą karami, my im zasuniemy pogardą. Oni ciosem, my odpowiemy nokautem”. Przecież to dzieło sztuki, wykwit wizji artystycznej, wara od niego, profani!, zaryczał dyrektor. Czyli: klasyka tego sportu.

Być może zabrakło finezji. Zabrakło czujnego spojrzenia podobnego do tego, jakim młody chłopak zza lady z ciastkami badał przez chwilę zachowanie rozjuszonych klientek, które naruszyły zasady panujące w jego lokalu.

Mogli nie prowokować, ktoś mógłby zauważyć. Oczywiście. Ale nie jest tajemnicą, że człowiek ma naturę słabą, skłonną do upadków i zwichnięć. Nie wszyscy zawsze wiedzą, co robią. Emocje często zaciemniają umysł. Zdarzało się w historii świata miliony razy przekupstwo, oszustwo, zwodzenie, bezczelny atak rodem z Biesów na społeczność i jej zasady, traktowanie perwersji jako rozrywki czy wypowiedzi artystycznej etc. Sprzedaż własnego ciała, głosu, talentu za obietnicę międzynarodowej kariery. A nawet, jak w latach trzydziestych w Niemczech i Rosji, zdarzyło się, że teatr będzie cynicznie i z rozmysłem użyty przeciwko narodowej i ludzkiej wspólnocie. Skoro już jednak wydarzyło się tyle złego, sztuką jest wyjść z tego bez brudzenia sobie rąk. I bez nagłaśniania treści spektaklu. Elegancko i z dystansem. Dowcipnie i bez złości. Tak, by artyści i dyrekcja wycofali się chyłkiem, ośmieszeni, a nie chwycili za drągi i kamienie.

Jean-Etienne Liotard - Czekoladziarka

Jean-Etienne Liotard – Czekoladziarka

Nasz „lokal” to nasze państwo. Jeśli chcemy, by było w nim dobrze, by zasady były szanowane, świętości zachowywane, nie dajmy się sprowokować. Nie pozwalajmy się kąsać, zwracajmy się jednak do ludzi z uśmiechem nawet gdy oni zachowują się grubiańsko, agresywnie, albo jak niezupełnie zdrowi. Współczujmy im ich nędzy, a nie złorzeczmy. Oni i tak się wycofają. Podajmy futro wychodzącym, a nie zatrzaskujmy za nimi ze złością drzwi.

Być dobrym “kelnerem” (jeśli wolno użyć tego słowa) to dziś sztuka. Dobry kelner to nie tylko ten, który usługuje, ale ten, kto czuwa. I broni, gdy zajdzie potrzeba. Stara się, by dobrze czuli się w jego lokalu ci, którzy potrafią uszanować atmosferę, jaka tu panuje. I przywołuje do życia konwencję nieco już zapomnianą, ale jedyną do przyjęcia w cywilizowanym świecie. I jedyną, pozwalającą naprawdę istnieć społeczeństwu w jego spoistości. Konwencję “staroświecką”, na bakier z “postnowoczesnością”, ale wiecznie aktualną: namysłu, uprzejmości, rewerencji, życzliwości. I rzecz jasna odwagi.

Polska (pod nowymi władzami politycznymi) jest jak dobry lokal. Wszyscy mogą doń wejść. Rzecz w tym, by niektórzy zechcieli też wyjść.

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.