Uzurpator jest nagi
Motto: Ach, jak bardzo bym chciała już nigdy nie robić tego wszystkiego, co mi się podoba i na co mam ochotę! (pewna nawrócona kobieta)
Była sobie raz pewna dyskusja… Temperatura wzrastała z minuty na minutę. Sprzeczne wypowiedzi wywoływały coraz większy zamęt. Dygresje i personalne ataki zastąpiły merytoryczne starcie. Nikt nie był w stanie spowodować, by trzymano się tematu… Umysły dryfowały coraz śmielej w przestrzeń bez horyzontu. Uczestnicy i słuchacze z przerażeniem stwierdzali, że jedno jest pewne: prawdy nie ma. Wszystko jest magmą. Nie istnieją żadne kryteria. Nie ma się do czego odnieść.
I wreszcie na koniec nieodparty wniosek: Nic się nie da zrobić….
Skąd my to znamy? Rażące sprzeczności, brak realizmu i elementarnego rozsądku, zarzuty stawiane bez żadnej odpowiedzialności, histeryczne albo przeciwnie: zimne brutalne nieludzkie napaści. Tak wygląda większość „paneli dyskusyjnych”, w których bez mrugnięcia oka wypowiada się kłamstwa lub piramidalne głupstwa, których nikt nie prostuje i nie dementuje, uznając je za realizację „prawa do wolnej opinii”. Tak wyglądają łamy wszystkich gazet, gdzie miesza się w chorobliwym zapamiętaniu prawdę z nieprawdą, zestawia fakty z wymysłami, głupstwo z mądrością, śmierć z frywolnością i obsceną, brukowe sensacje ze sprawozdaniami z konklawe, idiotyzm z nekrologiem.
Tak wyglądają również niekończące się dysputy o niczym w miejscach pracy, które mają uzdrowić sytuację, a których nikt nie jest w stanie sprowadzić na tory realizmu, zdrowego rozsądku, dobra wspólnego…
Dlaczego coraz częściej tak się dzieje?
Istnieją pewne cechy wspólne zrzeszeń ludzi (zawodowych, politycznych, kulturalnych, oświatowych, religijnych etc.), które określają prawa rządzące ich naturą oraz ich funkcjonowanie wewnętrzne.
O tych cechach z reguły się nie wspomina. Nigdy nie czyni się tego jawnie i wprost. Tymczasem, by zrozumieć uwiąd wielu dziedzin społecznych, wielu ludzkich organizacji i przedsięwzięć – w tym funkcjonowania państw – warto zdać sobie z istnienia tych cech.
Ukazać w pełnym świetle to, co często bywa tylko śladowe, ukryte, domyślne…(prof. Adrien Loubier.)*)
Oficjalne zasady rządzące tymi zrzeszeniami (organizacjami, związkami, korporacjami, partiami, klubami itp…) są – wydawałoby się – proste i przekonywujące:
Pierwsza z nich to wolność
Wolność myśli i wypowiadania się uczestników tych zrzeszeń według własnej woli.
Żadnego przymusu. Każdy ma wolność zabierania głosu, kiedy tylko zechce. Żadnej normy, żadnego obiektywnego prawa, żadnego odniesienia moralnego, żadnego pewnika – tego wszystkiego z góry się nie uznaje. Każdemu przysługuje prawo do własnej prawdy, do własnych przekonań, do własnej opinii. (A.Loubier)
Następnie równość. Równość dyskutantów. Tego rodzaju grupy często zbierają się przy okrągłym stole – sam kształt oznacza, że nie uznaje się tu zhierarchizowania i gwarantuje się równość uczestników.
Wolność i równość muszą występować razem, gdyż warunkują siebie nawzajem. Obie mają ten sam cel, podkreśla A. Loubier.
Co jest tym celem?
Jest nim „maksymalna liberalizacja”.
Istotnie, podstawa filozoficzna obu tych zasad, czy jest założona w domyśle, czy zwerbalizowana, jest taka, że uczestnicy zebrania [dowolnego zrzeszenia, jakiejkolwiek organizacji – EPP] wolni są w stopniu maksymalnym od wszelkiego „prawa”, podobnie jak od wszelkiego „autorytetu”.
Tak więc, można powiedzieć, indywidua składające się na tę grupę będą i mają być wyzwolone z wszelkich „utartych sposobów myślenia”, z „przesądów”, z jakichkolwiek „tabu”, „zahamowań”, czy „uwarunkowań”.
Jest wolność i wszystko można! Np. uchwalić prawo, że wszystkie ogórki mają być jednakowe. Że banan zbyt przypominający kształtem rogalik, to nie banan i nie zezwala się na obecność takich bananów. Że dzieci, które mają trzy lata muszą być indoktrynowane w duchu tolerancjonizmu wobec wszelkich dewiacji i wynaturzeń, a najlepszym sposobem na skuteczne przeniknięcie tym duchem jest praktykowanie tych zboczeń. Im wcześniej tym lepiej!
Jaki jest faktyczny rezultat tego rodzaju działalności?
Ależ właśnie taka reguła gry powoduje, że gra najoczywiściej staje się niemożliwa! To jasne, ale tylko dla tych, którzy znajdują się na zewnątrz i obserwują rozwój wydarzeń. Widzą, że odrzucenie zasad logiki w imię arbitralnie przyjętej wolności i równości owocuje absurdem.
Dziś absurd króluje w całej sferze publicznej wszystkich państw ogarniętych ideologią równości i absolutnej wolności opinii.
W krajach Europy Zachodniej przybysze z krajów Trzeciego Świata są obywatelami pierwszej kategorii: mają zagwarantowane mieszkania, pracę, zasiłki, pełną opiekę socjalną. Żyją dostatnio nie umiejąc nic i często nie pracując. Nie mają żadnych motywacji, by się uczyć i przyjmować tradycyjną kulturę tych społeczeństw. Wykształcona młodzież w tych krajach, o ile ma to nieszczęście i jest pochodzenia rodzimego, ląduje na społecznym marginesie. Zatrudniający ją pracodawcy tracą obfite dotacje, przysługujące im, gdy zatrudnią przybysza z Trzeciego Świata, kogoś kto nie potrafi i w zasadzie nie musi pracować. Pracuje dla rozrywki. „Rozrywkowe” są też często efekty jego pracy.
Nikt z tego powodu już nie rozdziera szat. Głosy rozsądku nikną w ogólnym chaosie sprzecznych opinii.
…w imię równości nie uznaje się żadnego autorytetu, który mógłby podjąć decyzję lub choćby narzucić kompetencję lub doświadczenie kogokolwiek.
Funkcjonowanie opartych o zasadę wolności i równości zrzeszeń, organizacji, zebrań, uczelni wyższych, debat (w tym dyskusji w studio telewizyjnym) staje się nieuchronnie czymś niemożliwym. Żeby istnieć dalej w tym stanie muszą one zawiesić reguły zdrowego rozsądku i zadowolić się poziomem daleko niższym, niż ten, do którego osiągnięcia byłyby zdolne, gdyby stosowały się do reguł tradycyjnych: hierarchii, autorytetu, poszanowania kompetencji, zróżnicowanych uprawnień.
Zestaw wypowiedzi – i co za tym idzie również decyzji – osób dopuszczonych, w ramach dowolnej organizacji społecznej, do tak nieograniczonych swobód przypomina Hyde Park lub szpital psychiatryczny.
Efekty nakłaniania ludzi, by wypowiadali się bez żadnego skrępowania na każdy temat, przynoszą codziennie media. Wszelkiego rodzaju „sondaże”, koktajle różnorodnych opinii osób przyłapanych na ulicy, którym podtyka się pod nos mikrofon, pytając o papieża, kwestię śmieci, Nagrodę Nobla, ochronę środowiska, reformę służby zdrowia, są niczym innym, jak spychaniem bohaterów i odbiorców tych sondaży w dół, coraz bardziej przepastny, poniżej poziomu statecznej, rozumnej analizy.
Banał, trywialność, infantylny pogląd, owoc ignorancji umysłowej, trzeżwy komentarz, sklecone na prędce kłamstewko, jadowity dowcip tworzą razem uśrednioną opinię ogółu, urabiają atmosferę społeczną. Są czymś takim jak w czasach komunizmu w państwach tzw. bloku socjalistycznego, propagandowe mądrości różnych „przodowników pracy” i „przodujących dojarek”, nagłaśniane, by dobić umysłowo lud pracujący “na wielkich budowach” etc. Wywołujące salwy śmiechu ludzi niezindoktrynowanych.Rejestrowane na łamach czerwonej prasy, na falach radia zwanego kołchoźnikiem.
W Internecie krążą dziś filmiki z cyklu„Głupi Amerykanie”, w których zarejestrowane są najdziwniejsze odpowiedzi przechodniów z ulic amerykańskich miast, na proste pytania typu: „W jakim kraju znajduje się krzywa wieża w Pizie?”, które mają kompromitować poziom intelektualny przeciętnego mieszkańca Stanów – w końcu absolwenta jakiejś szkoły. Istotnie, można się pośmiać. Ale cel, dla którego dokonuje się tego rodzaju prezentacji powszechnej ignorancji obywateli największego mocarstwa świata jest zupełnie nie śmieszny. Ma on nas przekonać o oceanie głupoty ludzkiej, w której toniemy. Przy okazji jednak upewnia nas, że wszelkie wybory – w tym polityczne, w ramach demokracji – w których decyduje większość matematyczna, będą zawsze nieracjonalne, przypadkowe, łatwe do zmanipulowania, nie przynoszące żadnej prawdziwej nadziei na korzystną zmianę sytuacji, w jakiej się znajdujemy jako społeczeństwo.
I to jest dobra nauka. O ile istotnie wyciągniemy ją z tych igraszek.
Otóż, gdy w imię wolności i równości rezygnuje się z hierarchii i autorytetu, każde zebranie (wiec, dyskusja, panel) zmienia się w serię wypowiedzi różnych i rozbieżnych, których średnia równa się zeru.To właśnie nazywa się powszechnie „stylem okrągłego stołu”. (prof. Loubier)
Każde państwo, które nie uznaje jako nadrzędnej władzy Boga staje się wielkim Hyde Parkiem. Staje się pośmiewiskiem.Tak samo jak rodzina, w której władzę przejmuje kobieta, bo mężczyzna, ojciec – przestając wierzyć w Boga, uznawać Jego autorytet – sam z niej rezygnuje.
Maszyna uległa więc zablokowaniu, zanim zaczęła działać? Żadna korzystna dla społeczeństwa decyzja, żadna uchwała nie zostanie podjęta na tym zebraniu (wiecu, demonstracji ulicznej, panelu, dyskusji w studiu, zebrania komisji senackiej, sesji parlamentu ….)?
Frazes okrągły jak okrągły stół
Maksymalna liberalizacja jako podstawa dowolnie zorganizowanej społeczności uniemożliwia realizację celu, dla którego daną organizację powołano do życia.
Tę prawidłowość potwierdza rzeczywistość, w jakiej dziś w Polsce żyjemy.
Świadomi tego mechanizmu „animatorzy”, „moderatorzy dyskusji”, psychotechnicy, czyli po prostu dobrze przygotowani do swoich zadań manipulatorzy, mogą w sposób świadomy przyczyniać się do blokowania skuteczności wszelkich społecznych przedsięwzięć, niezależnie od tego, jak bardzo szlachetny byłby cel, dla jakiego je utworzono.
Ale jednak, zauważa prof. Adrien Loubier, blokada może być także zwyczajnie i po prostu rezultatem przeciętnego stanu umysłów.
Wystarczy, aby większość była przekonana, że nie ma żadnej prawdy obiektywnej, a więc nie ma też rzeczywistości, która by mogła narzucić się wszystkim jako norma myślenia i działania.
Odlot wszelkiego rodzaju społecznych inicjatyw jest wtedy zapewniony!
…każdemu się zdaje, że jest w prawie wymyślać swoją własną relatywną prawdę, która będzie jego opinią. To złudzenie jest powszechne.
Królestwo opinii zastąpiło dziś królestwo prawdy. Sondaż pełen niebotycznych głupstw i okrągłych frazesów zastąpił odważne stwierdzenie obiektywnych faktów, widocznych gołym okiem i wyciągnięcie z nich wniosków – np. przez rządzących, przez zarządzających, kierownikow, szefów, redaktorów… Ale także przez ojców w rodzinach.
Tęsknota za niepodważalną prawdą daje jednak raz po raz o sobie znać – zwłaszcza w naszym kraju.
Rozumie to polityk tej miary co Jarosław Kaczyński. Jego nawiązywanie w przemówieniach politycznych do władzy Boga nad ludźmi, nad ich duszami – ale i władzy nad każdą społecznością – jest wyrazem pragnienia, jak można sądzić, że człowiek ten, doświadczony tragicznymi stratami najbliższych przed trzema laty, a w tym roku śmiercią matki, nie chce niczego budować na „opinii” lecz na rozumie, normie, zasadzie i prawie.
To zaś stanie się możliwe tylko wtedy, gdy uzna się, że jakikolwiek społeczny ład na ziemi da się urzeczywistnić jedynie wtedy, gdy będzie on oparty o ład nadprzyrodzony. Gdy ład nadprzyrodzony uzna się za realność – większą jeszcze niż nasze krótkie ziemskie bytowanie. Realność duchową, wieczną i niezmienną.
Wydaje się, że Jarosław Kaczyński zdaje sobie sprawę, że demokracja bez szacunku dla niepodważalnej obiektywnej prawdy i płynących z niej zasad, jest złudzeniem pięknoduchów. W rozmowie z jednym z tygodników powiedział:
”Cały mechanizm demokratyczny opiera się na kulturze, która wywodzi się z kultury obywatelskiej. Bez tego w zasadzie ten mechanizm nie może funkcjonować (….)”. I dodał, że już „Max Weber, a z Polaków Leon Petrażycki opisywał, że jeżeli nie ma elity, która działa z powodów nieinteresownych, z motywacji wyższych, to wszystkie mechanizmy społeczne związane z normalnym funkcjonowaniem systemu demokratycznego są nie do utrzymania. (…) Co do paradygmatu liberalnego mamy daleko idące wątpliwości. Z hasłami: >Zero państwa<, >Zero zasad<, >Zero empatii<, >Zero solidarności społecznej< nie jest nam po drodze”. (17-20 czerwca).
Państwo neutralne światopoglądowo i rodziny bez ojców
Być może osoba Jarosława Kaczyńskiego jest dla Polaków dziś nie tylko wyrazicielem pewnego planu politycznego i pewnej postawy moralnej, bardzo rzadkiej. Być może jest on jednym z ostatnich nielicznych mężczyzn w naszym kraju. Pomiędzy faktem, że państwo nie wyznaje publicznie prawdziwej religii, ignoruje prawdziwą władzę, władzę Chrystusa, a rozpadem wielu rodzin, którym brakuje ojca i przywódcy, czyli prawdziwego mężczyzny, zachodzi bowiem ścisły związek.
„Mężczyzna jest zasadą sprawczą”, pisze ks. John Jenkins.**) „W naturalny sposób jest przywódcą, tak w rodzinie, jak w społeczeństwie. Jeśli tak nie jest, wówczas nie jest on wierny swemu powołaniu. Fizycznie może być mężczyzną, jednak w istocie nim nie jest.
Kiedy państwo jest obojętne religijnie, konsekwencją tego stanu są ojcowie nie wyznający żadnej religii. Kiedy ludzie przyjmują zasady liberalizmu, domagającego się rozdziału Kościoła od państwa, ojcowie stają się de facto ateistami. Mogą uważać, że posiadają wiarę, ponieważ w niedziele uczestniczą we Mszy św…. (…) Akceptują jedynie to, co jest dla nich wygodne, to co wydaje się prawdziwe ich ograniczonemu intelektowi, odurzonemu zaspokajaniem namiętności. Wiara jest dla nich czymś nieomylnym nie z powodu nieomylności objawiającego się Boga, ale raczej dlatego, że sami siebie uważają za nieomylnych”.
Równość i wolność opinii tworzą bezład, w którym człowiek, choć trochę myślący – a ludzka natura jest naturą człowieka rozumnego – źle się czuje. Bezładna gadanina męczy go. Uniemożliwia mu działanie.
Licytowanie się sprzecznych opinii jest irytujące i powoduje zablokowanie umysłów. Ażeby można było dalej prowadzić „pracę społeczną”, o którą chodzi [np. tym, którzy nią dyskretnie sterują – EPP], trzeba wymyślić dla tej grupy ludzi jakąś motywację, utrzymać jej spójność.
Skoro nie istnieje prawda, a są tylko opinie, narzuca się konieczność jakiegoś zintegrowania się opinii celem ustalenia takiej, która stanie się opinią grupy.
Stąd już tylko krok do zjednoczenia w “braterstwie”. Zjednoczenia we wspólnocie fałszu, partykularnego celu, który nie ma wiele wspólnego z dobrem wspólnym, w klice doraźnej koniunktury, grupowych interesów, terroru sytuacji (zwykle „bardzo szczególnej”, „wyjątkowej”, wymuszającej sprzeczne z moralnością,z ludzką przyzwoitością zachowania), a co za tym idzie – nieuchronne wyrzucenie poza nawias takiej “wspólnoty” wszystkich ludzi uczciwych i kompetentnych, zasłonięcie oczu i uszu na niewygodne fakty. Zawężenie perspektywy. Stąd już tylko krok do mentalności sekciarskiej, nienawidzącej i lękającej się wszystkiego, co pochodzi z zewnątrz.
Skoro fakty nie mieszczą się w naszym wąskim polu widzenia, rozmijają się z sytuacyjną moralnością, która została przyjęta – tym gorzej dla faktów.
W ten sposób do dwóch haseł rewolucji: wolności i równości, dołącza trzecie: braterstwo. Prowadzi ono niezawodnie do definitywnego wyrzeczenia się własnych poglądów – zwłaszcza, gdy były one oparte o światopogląd katolicki.
Zwycięstwo rewolucji jest zapewnione, chociaż nie padł ani jeden wystrzał.
Po prostu ci, którzy oficjalnie deklarowali, że walczą z „lewicą”, „komunizmem”, „socjalizmem” przyjęli za swoje zasady liberté, egalité et fraternité.
Hierarchie są niebiańskie
Współczesny świat zdaje się o tym zapominać, dając się pogrążać jego mieszkańcom w ponurym morzu skutków beztrosko rzucanych haseł o „równości”, “wolności” i „demokracji”, jakże skutecznie maskujących ukryty za ich fasadą prawdziwy mechanizm władzy.
Potrzeba hierarchii jest czymś dla człowieka naturalnym. Jak lekko i spokojnie oddychamy, gdy nasze oczy mogą spoglądać ku górze i widzieć tam tego, kogo uznajemy za wyższego, mądrzejszego, bardziej kompetentnego od siebie. Kto faktycznie nam przewodzi. Wiadomo bowiem, że nie na nim kończy się hierarchia. Że ona sięga nieba.
Radość, jaka przez dwa tysiąclecia towarzyszyła rzeszom ludzi wierzących w Chrystusa przy zetknięciu się z Ojcem Świętym – radość którą trudno powstrzymać, która jest równie naturalna, jak płacz przy bólu, odczuwanie zimna, ciepła, głodu lub sytości – wiele mówi o tym, że człowiek z racji swego wewnętrznego ukonstytuowania, pragnie – a wręcz musi – odwoływać się do autorytetu i rzeczywistego przywódcy. To jest źródłem jego spokoju i siły.
Prof. Adrien Loubier zauważa, że uznawanie rzeczywistości powinno prowadzić do uznania nierówności: raz, że one (nierówności) istnieją naprawdę, po wtóre, że są one prawdziwym dobrodziejstwem.
Realizm w spojrzeniu na swoje życie, pracę, jakikolwiek rodzaj służby, jest fundamentem wszelkiego życia społecznego – brak realizmu owocuje jego martwotą i rozpadem. Gdy uzna się
te fakty (w życiu społecznym, zawodowym, oświatowym, religijnym etc.) ukształtuje się hierarchia. Bowiem wówczas uzna się i uszanuje kompetencje każdego, określi się role, zadania, zakres odpowiedzialności.
Hierarchia, czyli porządek oparty na prawdzie, jest warunkiem wszelkiego prawdziwego ładu w działalności każdego człowieka i wszystkich grup ludzkich. Także rodzin.
Pod wyraźnie określonym kierownictwem, pisze Adrien Loubier, każdy będzie mógł przekazywać innym to, co zna i potrafi najlepiej, a więc poszerzać ich znajomość rzeczywistości. Słowem, ludzie będą się czegoś uczyć zamiast zapominać to, co już umieli; będą się stopniowo wzbogacać prawdą zamiast ubożeć umysłowo i spadać na coraz niższy poziom; wreszcie będą mogli budować zamiast rozwalać, zauważa belgijski profesor.
Równość jest mitem. Wychwalanie równości jest sposobem rewolucji na zburzenie porządku naturalnego. Revolvere znaczy odwracać. Odwracać co? Właśnie hierarchię. Stawiać na głowie cały porządek ustanowiony przez Boga. I zmuszać ludzki umysł, z natury rzeczy nastawiony na przyjmowanie prawdy, do akceptowania absurdalnych tez.
Równość jest głównie pojęciem matematycznym, pisze prof. Loubier, które może być stosowane tylko do mierzenia ilości. Posługiwać się nią, gdy się mówi o osobach, to zupełny absurd na poziomie samych słów.
Uznanie prawdziwej hierarchii zawsze napełnia człowieka duchowym pokojem.
Jan Lechoń wspomina o swoim młodzieńczym wzruszeniu, gdy krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, zorganizował uroczyste powitanie powracającego do wolnej Warszawy Stefana Żeromskiego, połączone z bankietem na jego cześć. (Nie wnikamy tutaj w poglądy pisarza, w niektórych swych dziełach zbiżającego się do idei socjalizmu; chodzi o przedstawienie mechanizmu – odpowiedzi ludzkiej duszy na obecność tego, kto jest dla niej autorytetem).Intuicja podpowiadała Janowi Lechoniowi i grupie jego przyjaciół, że takie powitanie, i zarazem wyrażenie czci pisarzowi, będzie czymś naturalnym, jak najbardziej na miejscu. Jednak paraliżowały go wątpliwości – „każdy mimo woli myślał, że nie ma do niego dostępu, że otoczony będzie od razu przez jakichś bliżej nikomu nie znanych, szczęśliwie zaprzyjaźnionych z nim ludzi, i że prawdopodobnie wszelkie zamiary takich światowości jak bankiety i uroczyste toasty byłyby najgorzej przez niego przyjęte. (…)Byliśmy wtenczas bardzo młodzi (…) nad wszelkimi innymi względami górowało w nas dziecinne prawie pragnienie zbliżenia się do niedostępnego twórcy uwielbianych książek”.
Bankiet odbył się w restauracji „Pod Bachusem”. W trakcie jego trwania z Lechonia i jego przyjaciół odpadło uczucie nieśmiałości i skrępowania.
„W rezultacie, zamyśliwszy to, co nikomu innemu nie przyszło do głowy, nie tylko sami sobie wyrządziliśmy ogromną przyjemność, ale, jak się okazało, daliśmy też Żeromskiemu chwile bardzo mu wtedy potrzebnej radości i niezbędnego poczucia, że jest wciąż przewodnikiem młodych”.
Już sam sposób, w jaki witał się z nimi Stefan Żeromski, jego zachowanie w czasie przyjęcia i jego przemówienie, uczyniły dużo dobrego, bowiem, „jakby nadały nam tę powagę, jakby ją z nas wydobyły i powiedziały nam, że jesteśmy nie tylko beniaminkami upojonej wolnością Warszawy, ale że mamy być następcami tych, którzy nieraz wśród cierpień i walki pełnili przed nami służbę polskiego pisarza. Kiedy Żeromski podniósł się, aby podziękować za witające go przemówienia, ogarnęło nas wszystkich wzruszenie takie, jakby nagle hetman Żółkiewski powrócił z tamtego świata i miał się do nas odezwać”, wspomina Lechoń.
Skąd to wzruszenie? Nicolas G. Davila podpowiada:
„Hierarchie są niebiańskie, w piekle wszyscy są równi”.
Pod hasłem„hierarchia” kryje się porządek wertykalny świata, uporzadkowanie każdego społeczeństwa. Bywa, że tzw. ludzie prości głębiej i jakoś czyściej rozumieli sens moralny i metafizyczny tego uporządkowania. Rewolucyjne hasło „równości wszystkich”, połączone z terrorem, obaliło całą dotychczasową strukturę społeczną opartą na ścisłej hierarchii. Ale tylko po to, by natychmiast ustanowić nową hierarchię, gdzie o miejscu na drabinie społecznej decydować miały pieniądze lub zasługi dla „utrwalania” nowej władzy, czyli wyścig, kto będzie bardziej bezwzględny w deptaniu pozostałości dawnego świata. Dziś zniknęły rzeczywiste świeckie hierarchie, a obrazem„elity” w powszechnej świadomości jest umalowana kobieta z kieliszkiem w dłoni.
Wiele wysiłku się wkłada się natomiast nadal w to, by także hierarchię Kościoła katolickiego pozbawić atrybutów, które symbolizują należne jej godności. Stąd np. próby zwracania się do księży per pan, stąd nachalne usiłowania sprowadzenia osoby biskupów do rangi urzędników, połączone z presją, by porzucili swój tradycyjny strój. Stąd przemyślnie ukuty zamysł, by Kościół wyrzekł się roli nauczającej, wyparł się Magisterium, odrzucił dogmaty. By wypowiadał jedynie niezobowiązujące opinie.
By miejscem, gdzie biskup entuzjastycznie witany jest przez tłum, był stadion sportowy, na którym odbywa się pokaz “cudów” i “uzdrowień”. Jego okrągły kształt zapewnia bezwarunkowo brak wszelkiej hierarchii i utrwala chaos.
Walkę z hierarchią, czyli naturalnym porządkiem świata, prowadzi się od dawna w szkołach. Nauczyciel ma być „kumplem” uczniów – i niech no tylko spróbuje użyć wobec nich swojej władzy. Władzy, która była respektowana w naszej kulturze od czasów starożytnych, przez tysiąclecia, aż do dziś – władzy bez której bezwzględnego szanowania, nie może być mowy o autorytecie. W jego miejscu pojawia się nieustający festiwal żałosnego podlizywania się uczniom, zabiegania o ich uwagę, względy, słowem, żebranie o litość, maskowane wzniecaniem fałszywych ambicji lub strachu. (Znakomicie ten problem ukazuje film Mela Gibsona „Człowiek bez twarzy” – przyjaźń, zaufanie między uczniem a mistrzem? Oczywiście, tak, ale najpierw posłuszeństwo, posłuch, bez tego nic sensownego we wzajemnych relacjach zbudować się nie da…)
Dziś w walce z hierarchią próbuje się sięgnąć po najcięższa broń, powalić na ziemię autorytet ojca i matki w oczach dziecka, odebrać rodzicom władzę – i przekazać ja bezzębnemu molochowi państwa, którego jedyną legitymacja do sprawowania władzy są „wolne” wybory oparte o efekt arytmetycznej przewagi.
Społeczeństwo „uporządkowane” horyzontalnie, czyli zamienione w stado, z grupkami podrygujących w rytm bębnów przedstawicieli koczowniczych plemion z palmami na głowie – bo skoro nie ma hierarchii, nie może być i domów, kto, pozbawiony ojca i matki, chciałby sobie zawracać głowę tak absorbującym miejscem jak dom! – to wizja atrakcyjna dla współczesnych sterników wielkiej ludzkiej nawy. Dzięki nim pożegluje ona bezbłędnie – donikąd.
Bo walka z hierarchią, próba wyrzucenia jej ze świadomości człowieka, to walka z Bogiem.
Hierarchie, prawdziwe hierarchie, w których miejsca Króla – jedynego władcy świata, Jezusa Chrystusa – nie zajmuje uzurpator, są niebiańskie.
“Wrzuć monetę!”
Na samym szczycie Kasprowego jest restauracja. Wjeżdża się do niej wprost z Kuźnic kolejką linową, z małą przesiadką na Myślenickich Turniach. Przynajmniej co dziesiąty Polak jechał
tą kolejką i po dwudziestu minutach wysiadał wśród nagich skał.
Tu świat jest inny. Serce samo wyrywa się z piersi z tęsknoty za nieskończonością, za Pięknem, które jest niezniszczalne. Tak, w górach surowych i groźnych, wśród szczytów, gdzie majestat stworzenia przemawia do człowieka z ogromną siłą, wielu odnalazło Boga.
W restauracji na Kasprowych Wierchu zainstalowano niedawno nowoczesne liczniki i czytniki. Kontrolują wszystko i wszystkich. Takie jak w całym kolorowym świecie Unii. One drwią i szydzą z tej tęsknoty. Oto, w jedynym tutaj, tak potrzebnym ludziom w każdym miejscu, cywilizacyjnym przybytku, siedzi osoba, która pobiera opłaty za korzystanie z owych usług cywilizacyjnych i pod żadnym pozorem nie stosuje taryfy ulgowej. Na przykład w stosunku do małych dzieci przejeżdżających tu kolejką z rodzicami. Nawet, gdy komuś po prostu zabraknie pieniędzy. Nie stosuje, bo nie może. Dlaczego? „Czy pan nie rozumie”, tłumaczy zdenerwowanemu ojcu z dzieckiem, który ma wyliczoną każdą złotówkę, wręcz każde pięćdziesiąt groszy (pobyt w Zakopanym nie należy przecież do najtańszych), „że ja mam nad sobą kamerę, nie mogę nikogo wpuścić bez pieniędzy…”
W górskiej restauracji, gdzie można posilić się hamburgerem i frytkami, oko kamery śledzi dzień i noc skuloną postać, by nie przyszło jej do głowy okazać jakichś względów uboższym pośród gości przywożonych tu linową kolejką. A na zewnątrz, w skalnej przestrzeni, czasami nawet w środku lata, wieje szalony wicher i zacina zimny deszcz. Co wtedy mają począć rodzice? Ta groźna instancja, ta czuwająca bez wytchnienia kamera może przecież sprawić, że pani ta straci pracę. A tego ona nie zaryzykuje. Automat zarejestruje jej odruch litości, inny automat rozliczy ją z tego i wypluje na bruk, jak wypluwa się niepotrzebny nikomu żeton, albo odpad z produkcji. Bo życie na Kasprowym, ułożone według taryf i procedur nowoczesnego zunifikowanego świata, przypomina życie na taśmie produkcyjnej. Wrzucasz monetę i jesteś kimś, nie wrzucasz, jesteś nikim.
Kasprowy to tylko przykład. Ilustracja – jak można zepsuć porządek naturalny, ustanowiony ręką Boga, tworząc porządek wedle materialnego prawa, rachuby, bilansu.
Tu już nie jesteśmy ludźmi, tylko pretekstem, okazją, by można na nas zarobić. Mamy przynosić dochód i tyle. To racja naszego istnienia. I nie ma być żadnych wyjątków.
Kasprowy z jego elektroniką może być metaforą tego nowego wspaniałego świata.
Gdy zabraknie człowieka z jego ludzkim sercem, ten pejzaż staje się okrutny.Wokół tylko skały, lodowaty chłód, głucha cisza przerywana wyciem wiatru.
Tak wygląda świat bez Boga. Jest nagi i przerażająco zimny. Nie ma w nim żadnej nadziei. Słychać tylko głuchy chrzęst przesypujących się monet.
Na szczęście dla Polaków – i wszystkich, którzy przybywają w Tatry – na sąsiednim szczycie, ustawiono przed ponad stu laty ogromny krzyż.
Górale – ci, których nie pochwycono jeszcze w żelazne kleszcze życia dla dochodu – potrafią okazać serce. Nie oddali się bożkowi, którego starodawne imię brzmi: złoty cielec. Tatry i Podhale słyną z ludzkiej szlachetności. Choć ludzie umieją tu liczyć pieniądze, stać ich na gest bezinteresowności.
Tu wiara nie zanikła. I serca, choć dziś często ociężałe z powodu konsumpcji, wyrywają się jeszcze ku Bogu. A Bóg patrzy na intencje. Widzi tylko to, co czyste. Nie liczy potknięć, niezawinionych błędów. Interesuje Go, czy jesteśmy Mu wierni. Czy kochamy naprawdę. Czy jesteśmy w stanie za Niego życie oddać.
Nie znosi fałszywych proroków i uzurpatorów, którzy chcą Mu ukraść królewską koronę.
Tutaj, w Tatrach, uzurpatorzy zawsze szybciej niż gdziekolwiek indziej zostają zdemaskowani i wyśmiani, niczym ów fałszywy nagi król z bajki Andersena, który udawał przed pospólstwem, że jest wspaniale odziany. Był nagi, bo był nadęty pychą.
A Król jest tylko jeden. To Mistrz pokory.
To nie oko kamery panuje nad nami, tylko On sam.
Jak pisał przed prawie stu latu kapłan z Bazylei, ks. Robert Mäder: „On rządzi rzeczywiście i naprawdę. Nie tylko z prawa, ale i z mocy. On używa swoich wrogów, czy chcą, czy nie chcą, aby co najmniej pośrednio stawali się wykonawcami Jego planów. A gdy się przeciwstawią, ciska ich wszystkich o ziemię, jak rozbite czerepy gliniane”***).
Kto to dzisiaj zrozumie? Dla wielu wierzących, Chrystus jest ucieleśnieniem słabości, kimś takim, kogo obraz nakreślił Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. Ale taki Chrystus nie istnieje; to fantom, wytwór chorej wyobraźni.
Górale, silny, prawy lud, czują to. Tak jak wszyscy, którzy potrafią zmagać się bez mazgajstwa z trudami i cierpieniem.
„Jeśli nas kiedy kto zapyta o naszą politykę, odpowiemy: Znamy tylko jedną: Niech żyje Król!”, kontynuuje szwajcarski kaznodzieja, także człowiek gór.
Górale podhalańscy postawili krzyż na Giewoncie dla upamiętnienia 1900 rocznicy urodzin prawdziwego Króla. Stawiali go w skrajnie trudnych warunkach przez sześć dni.
„My wiemy, że nasza droga nie jest jakimś spacerem. Idzie ona przez gorę Oliwną i przez Kalwarię – ta droga do zwycięstwa.
Ale kto nie jest gotów dla jakiejś sprawy cierpieć i krwawić, nie jest też wart żyć dla niej. (…) Chrystus jest Królem. Królem królów. Cesarzem cesarzy. Prezydentem prezydentów. Rządem rządów. Prawodawcą prawodawców. Sędzią sędziów. Królem w czynie i w rzeczywistości. Nie żadną dekoracyjną figurą, jak książęta państw konstytucyjnych. Nie tylko niby przewodniczący honorowy Ligii Narodów…”.
Bez ukorzenia się przed naszym Królem, będziemy nikim. Nikim, jako naród, nikim jako społeczeństwo i nikim jako poszczególni ludzie, matki i ojcowie.
Bo mamy, jako ochrzczeni, specjalnie przywileje od Niego – ale i specjalne obowiązki wobec naszego Króla.
_______________________________
*) Adrien Loubier “Grupy redukcyjne. Techniki sterowania i manipulacji wewnątrz stowarzyszeń”. Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski
**) Ks. John Jenkins FSSPX, „O władzy, męskości i ojcostwie”, „Zawsze Wierni” nr 4, 2013
***) Ks. Prałat Robert Mäder: „Chrystus Król. Rozważania antylaickie”, Poznań, 1927, Te Deum