Ukraina – gdzie to jest?

Posted on 31 maja 2022 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

 

 – zapytał Josif Brodski, gdy w kuluarach literackiego sympozjum na Uniwersytecie Rutgersa w 1992 roku przedstawiono mu młodą pisarkę z Ukrainy, Oksanę Zabużko, przebywającą na stypendium. 

Można by to uznać za ekscentryczne zachowania artysty, który uznał, że musi szokować, by nie stracić audytorium, gdyby nie fakt, że Brodski okazał się również autorem jadowicie antyukraińskiego wiersza „Na niepodległość Ukrainy” (z 1992 roku), dość długo przemilczanego przez krytykę, nie istniejącego w antologiach, a wręcz ukrywanego przed szerszą publicznością, dziś jednak dość głośnego.

Zagadka tego szyderstwa, wypowiedzianego z pobłażliwym uśmiechem przez lwa literackich salonów, to także część szerszego zjawiska, jakim było na Zachodzie, a zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, otaczanie swoistym nimbem bohaterstwa i niezwykłości twórców, którym udało się wydostać z Rosji sowieckiej.  Owocowało to niekiedy erupcją pychy okazywanej w najmniej spodziewanych momentach. Oksana Zabużko nie waha się kpić z tego kultu artystów, którzy opuścili jakimś cudem ZSRS, jaki się szerzył wśród amerykański rusycystów, a którego bywała świadkiem. „Wszyscy ci ‘uczniowie Brodskiego’ (…) robili dziwne i niezupełnie zdrowe wrażenie (…), na dźwięk pewnych nazwisk popadali w stan nabożnej ekstazy, całym jestestwem tęsknili za długimi literackimi rozmowami, takimi jak w kuchniach radzieckich inteligentów, dlatego, kiedy otrzymywali w prezencie bodaj jedną taką posiadówkę, przyklejali się do człowieka na wieki i pozbyć się ich już nie było sposobu, jednym słowem zamieniali się w typowych „nieszczęśliwych wędrowców” wygnanych z raju, którego nie widzieli z bliska”.

Przykładem podobnej fascynacji może być film Stevena Spielberga Terminal z 2004 r., którego bohater, półdziki przybysz „z Europy Wschodniej” (najprawdopodobniej z Rosji), odtwarzany przez Toma Hanksa, przebudowuje własnymi rękami halę nowojorskiego lotniska, na której zmuszony jest koczować z powodu braku wizy. Jego szalona inwencja, determinacja i niekonwencjonalne zachowania („świeżość”!) udowadnia, że mieszkańcy imperium to w istocie przesympatyczni naturszczycy, prości i szlachetni, a w ogóle – jedyni ludzie normalni i wolni w zwariowanym świecie. Mają nie tylko łeb nie od parady, działają wbrew schematom, ale posiadają też właściwy stosunek do zachodniej cywilizacji, traktując ją jak kupę złomu.

 

Stanisław Kamocki – Pejzaż

 

Bohater filmu nazywa się Viktor Navorski, brzmi to podobnie jak Josif Brodski; jego nosiciel jest rzeczywiście kimś podobnym do rosyjskiego noblisty. Pochodzący z Leningradu, z rosyjsko-żydowskiej rodziny, Brodski był samoukiem, nie skończył żadnej szkoły, żeby przeżyć imał się najróżniejszych, głównie fizycznych prac (był m.in. palaczem, pracował w prosektorium). Niektórzy jego przyjaciele z Zachodu przyznawali, że zawsze miał w sobie coś z anarchisty. Navorski niszczy, rąbie i pali elementy hali terminala lotniczego – bo musi tu przeżyć.

Brodski w czasie pobytu w USA z rozmysłem kontestował główną zasadę amerykańskiej etykiety: być nice (miłym dla wszystkich). „Brodski nie był nice (…) na przykład dla organizatorów konferencji”, wspomina Oksana Zabużko, „na którą mógł spóźnić się o godzinę, albo i o dzień, nie uważając za właściwe choćby się wytłumaczyć, czy dla publiczności na wieczorze autorskim, do której mógł wyjść, chwilę pomilczeć, po czym bez słowa wstać i odejść (…), czy wreszcie dla własnych studentów, którym na pierwszych zajęciach obwieszczał, że są głupimi amerykańskimi durniami i bałwanami, nie mają pojęcia o literaturze, po czym lista zapisanych na kurs spadała z osiemdziesięciu do siedmiu czy ośmiu męczenników masochistów, gotowych znieść każde poniżenie, byle tylko dostąpić zaszczytu skosztowania wielkiej rosyjskiej kultury z pierwszej ręki – i wielka rosyjska kultura w osobie nowego Joe w czysto totalitarny sposób przez semestr lub dwa zadeptywała resztki godności studentów, przyłączając ich w zamian do wysokiej ezoterycznej nauki czczenia kultu świętej Anny, świętego Borysa, świętej Maryny i świętego Osypa”. (Trzeba dodać, że podobnego kultu nie doświadczali nigdy polscy czy ukraińscy artyści na emigracji).

Brodski sam nie był zresztą wolny od masochizmu. Na przekór własnej biografii – w 1972 roku odebrano mu obywatelsko jako „pasożytowi” i wyrzucono go z kraju – złożył hołd Rosji w jednym z ostatnich swoich wierszy, owej słynnej dziś „antyukraińskiej antyodzie”.

Rzecz zadziwiająca. Autor „Wielkiej elegii dla Johna Donne`a” w ZSRS, zamykany w psychuszkach, nękany procesami, zsyłany, zdobył, pomieszkując w Leningradzie i gdzieś na Syberii, sławę międzynarodową. Ten stary wyjadacz literatury światowej, zadomowiony w niej niczym liszka w jabłku, eseista i tłumacz, stał się bohaterem niesłychanej wrzawy, jaką podniesiono wkrótce po jego aresztowaniu. W rezultacie zesłanie na kilka lat do sowchozu pod Archangielskiem skrócono do kilku miesięcy. Na Zachodzie uzyskał szybko status jednego z największych poetów stulecia, Nagrodę Nobla (za rok 1987) i stanowisko profesora literatury prestiżowych amerykańskich uczelni.

Bez żenady

Tym bardziej niesmak budzi jego stosunek nie tylko do dziedzictwa kulturowego, ale i politycznego Rosji, gdy przeciwstawia uroczyście „strofom Aleksandra [Puszkina]” „brednie Tarasa [Szewczenki]”. Wiersz „Na niepodległość Ukrainy” musi przywoływać znaną dzisiaj fascynację historią imperium obecnego władcy Rosji. To w niej współcześni rosyjscy poeci – i politycy – poszukują inspiracji dla swoich uczuć i działań wobec kraju sąsiadów, który ośmiela się podnosić głowę.

„(…) Żegnajcie, chachły, razem żyliśmy – i z oczu!

Splunąć by w Dniepr, być może jeszcze się wstecz potoczy.

Brzydzicie się godnie nami, znudzeni, znużeni swą męką,

Rozłączonymi węgłami, wielowiekową udręką.

 

(…) Źle nas nie wspominajcie, waszego chleba, nieba

Nam, gdy stłoczycie makuchy, fałszywego nie trzeba.

Nie ma co krwi psuć czy rwać na piersi koszuli,

Skończyła się, widać, miłość, jeśliście ją czuli.

(…)”.

 

Stanisław Kamocki – Kwitnąca jabłoń

 

To jeden z najmniej brutalnych – i najmniej knajackich, dodajmy – fragmentów wiersza „Na niepodległość Ukrainy”. O jaką miłość chodzi? Właśnie o taką, o jakiej wspomina, ironizując, Oksana Zabużko (za Jurijem Szewelowem): „Piotr I kochał nas, kiedy palił Baturyn, a Katarzyna II, kiedy niszczyła Hetmańszczyznę i Sicz”. Skąd jednak u Brodskiego, piewcy twórców postkolonialnych jak Derek Walcott, tak zjadliwa ironia, skąd pogarda wobec narodu sąsiadów, kojarząca się bynajmniej nie ze wzlotem ducha, a z czymś zdecydowanie niskim, ciasnym i niezdrowym?

 

(…) Mówmy, dźwięków materię pauzami znacząc surowo:

Krzyż wam na drogę, chachły, po liżniku droga.

Idźcie strojni w żupany, by nie rzec – w mundury,

W rosyjskie trzy litery, w świata cztery strony.

 

Niechaj teraz w lepiance chórem z wami Hansy

z Lachami zrobią porządek, pohańcy.

Jak leźć w pętlę, to razem, zupkę jeść pospołu,

A milej w pojedynkę kurę gryźć z rosołu. (…)

 

(„Na niepodległość Ukrainy”)

 

Tak wyśmiewać przaśność ukraińskiego życia, insynuować prymitywizm kultury „chachłów”, może tylko klasyczny Wielkorus ukrywający się za maską dysydenta.

„…niczym, naprawdę niczym innym, mimo całej możliwej akrobatyki zwojów myślowych, nie da się wytłumaczyć tych absolutnie irracjonalnych napadów agresji – pisała Oksana Zabużko – to po prostu reakcja wzburzonych białek, którą prowokuje, jak się zdaje, w najbardziej inteligenckich i wyrozumiałych rosyjskich intelektualistach samo tylko niewinne brzmienie ukraińskiego języka; (…)  natychmiast słyszysz pogardliwy ton przedrzeźniania, a tak naprawdę obrzydzenia, przepełniony żółcią ton całego masywu rosyjskiej kultury, od etnicznych dowcipów w eterze do niewielkiej, w szwajcarskim rozmiarze armii stereotypowych powieściowo-kinowych żłobów w wyszywanych koszulach…”.

 

Stanisław Kamocki – Wiosna (1905)

 

Niewątpliwie kompleks Rosjan wobec Ukrainy, obrażona imperialna miłość, sąsiaduje u Brodskiego z nadzwyczajną łatwością manipulowania historią, o czym przypomina tłumacz wiersza Leszek Szaruga. Jeżeli historia potwierdza, iż Kijów jest „kolebką miast ruskich”, to nie oznacza, że można go uważać za źródło rosyjskiej cywilizacji, bo „ruski” i „rosyjski” nie są tożsame. Szaruga zaznacza, że tylko Ukraińcy czytają „Słowo o wyprawie Igora” w oryginale. „Młodszy brat” zajadle kontestuje pierworództwo starszego i prześladuje go, przez wieki tropiąc dążenia emancypacyjne, próbując zniszczyć je w zarodku.  „Pierworództwo Rusi jest tyleż niezbywalne, co niewygodne: należy zatem, co czynią Rosjanie od trzech stuleci, traktować Ukraińców, owych „chachłów”, jako starszych, lecz przecież nie w pełni rozwiniętych, niepełnosprawnych braci, których postępowaniem oni muszą kierować. Taką postawę demonstruje Brodski”, pointuje Szaruga.

Wybaczyć, choć nie rozgrzeszyć

“Rozbrzmiewa „płacz po imperium” – jak napisałby Brodski – /Zobojętniał od płaczu, odjechał do Amherst, zamilkł./ Niech kto chce, płacze. A ja wesoło zaciskam zęby…”, oznajmiała Zabużko (w wierszu „Krym. Jałta. Pożegnanie z imperium”).

Zagadkowy brak, już nawet nie estymy, ale elementarnego szacunku Josifa Brodskiego wobec Ukraińców, sprzeczny z głęboko humanistycznymi uczuciami, jakie prezentował w tak wielu wierszach i esejach wobec innych narodów, to w istocie deklaracja postawy, że odrzucając imperium sowieckie z jego nędzą, szpetotą, nudą, brakiem ambicji, poeta nie jest w stanie zakwestionować tego, co stanowi esencję imperializmu rosyjskiego. I to jest najbardziej przerażające. Źródła tego imperializmu tkwią przecież, co oczywiste, w kulturze. W kulturze, która w ojczyźnie niewolników nigdy nie była „niewinna”. Nawet Puszkin, Gogol i Lermontow, uchodzący za mędrców, krytyków samodzierżawia, upadali nisko, oddając hołd carowi. W kulturze, która rodziła się z deformującego chrześcijaństwo prawosławia.

Jak gorzko brzmi odczytany dziś ów fragment stenogramu rozmowy Brodskiego z sędziną Sawieljewą podczas jego rozprawy w Leningradzie w 1963 roku:

„ – Jaki jest w ogóle wasz zawód?
– Poeta. Poeta tłumacz.
– Kto was zaliczył do rzędu poetów?
– Nikt. A kto mnie zaliczył do rzędu ludzi?
– Czy uczyliście się tego?
– Czego ?
– Żeby być poetą. Czy nie próbowaliście chodzić na uniwersytet, gdzie dają wykształcenie… gdzie uczą?
– Nie myślałem, że można to zdobyć wykształceniem.
– A czymże ?
– Myślę, że to od… Boga”.

Cóż, dla Rosjan inne narody po prostu nie mają duszy i mieszkają w jakichś brudnych cuchnących zakamarkach. Tylko Rosja jest piękna i czysta, „biała i puszysta” jak lubi nazywać ją obecny car… Tego się nie leczy.

Ale przecież Oksana Zabużko nie kończy eseju o Brodskim skargą i protestem. To nie jest donos na rosyjskiego emigranta. Kończy esej słowami: “…nikt dokładniej, bardziej dotkliwie niż on nie odczuwał kosmicznego chłodu obumierającej formy historii”.

Zgubiony. Nie odnaleziony. Bo Wschód i Zachód „nigdy nie zejdą się razem/, dopóki Ziemi i Nieba na sąd Bóg swoim nie wezwie rozkazem”, jak prorokował Rudyard Kipling (w wierszu „Ballada o Wschodzie i Zachodzie”).

A więc, przebaczyć? Zaplątanym na supeł we własnych myślach i uczuciach twórcom z Rosji? Tak naprawdę ludziom bez domu, bez ojczyzny, bez twardego gruntu pod nogami. Nie mającym dokąd wrócić, przerażonym pustką, którą tam zostawili, dryfującym po obcych wodach.

Choć nie móc zarazem – i nie mieć prawa – ich niewolniczego oddania Rosji usprawiedliwić.

 

Stanisław Kamocki – Pejzaż

____

Cytaty za:
Oksana Zabużko: „Pożegnanie z imperium. Szkic do pewnego portretu”, [rozdział z tomu Planeta Piołun], przeł. Joanna Majewska, Warszawa 2021

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.