“Twardy realizm” i “romantyczne mrzonki”
„Panie, a co mnie obchodzi honor (albo cierpienia Ukraińców, czy też suwerenność Polski), kiedy ja chcę mieć codziennie moją bułkę z masłem?”. Od jak dawna słyszymy te słowa w Polsce i w Europie? Skąd ta nuta przyszła? I co można takiemu życiowemu programowi przeciwstawić?
Od paru tygodni debata publicystyczna w naszym kraju koncentruje się wokół pytania o bilans naszego zaangażowania w pomoc Ukrainie. Na ile Polska może sobie pozwolić, jaki będzie skutek gospodarczy tej pomocy, jak wpłynie to na kondycję materialną Polaków, jaki koszt polityczny poniesiemy w przyszłych wyborach. Podsuwa się w różnych kontekstach pytanie, czy pokój nie jest – zawsze! – cenniejszy od wojny. Bo przecież jasne, rządzący w naszym kraju mogą zostać wkrótce srodze rozliczeni za zbyt szeroki gest wobec Ukraińców, zbyt hojne szafowanie pomocą militarną. Tak może być.
Warto jednak przypomnieć, że takie postawienie sprawy to skutek myślenia politycznego, które zapoczątkowały zasady przyjęte przez spadkobierców ideowych traktatu westfalskiego (1648 r.). Polityków europejskich o protestanckiej – niebawem zaś także heglowskiej i marksistowskiej – wizji rzeczywistości, „strategów nowego europejskiego ładu”, jak ich się wymownie nazywa. Interes, interes nade wszystko!, tak brzmi credo tej umysłowej formacji. Wszystko co ważne zawiera się w triadzie: ład, porządek, bezpieczeństwo. Nie możemy utracić nic z naszej zasobności. No i nie wolno nam też w żadnym wypadku ryzykować. Pragmatyzm, „realizm”, materializm, nade wszystko! Wara, by coś tu naruszać. Dość wymachiwania szabelką!
Chcesz ocalić swój spokój, swój dobrobyt, swoją skórę? Przecież każdy chce! Siedź cicho, nie podskakuj! Bierz przykład z innych krajów (Węgry, Niemcy, Francja), które są realistami, które wiedzą, że Rosja nie jest bytem historycznym i politycznym wobec którego można się wychylać. Takie są twarde realia. Takie są żelazne zasady znane już od 1648 roku, gdy zawarty został ów słynny układ w Münster, który kończył wojnę trzydziestoletnią pomiędzy Świętym Cesarstwem Rzymskim a Francją i jej sojusznikami – oraz równolegle pomiędzy Szwecją i Habsburgami w Osnabrück. Układ bezspornie uznawany za fundament nowoczesnej, pozbywającej się wszelkich uprzedzeń i waśni na tle religijnym oraz coraz bardziej oświeconej Europy, wesoło mrugającej już płomykami francuskiej epoki światłości, beztroski i sekularyzmu. A Polacy? – zawsze krok do tyłu, zawsze anachroniczni. Nie doceniają siły, uroku, no i “taniości” tamtego nowego ładu i wyrywają się jak Filip z konopi, nie bacząc na swoją śmieszność.
W tych dzisiejszych połajankach wobec nas pobrzękują jeszcze echa drwin wobec Polaków Fryderyka II zwanego Wielkim, a także przestróg Bismarcka – który porównywał nas tak ochoczo do wilków, które są okropnymi szkodnikami („zabija je więc każdy, kto może”) – i innych osobistości prezentujących typową mentalność protestancką, ideologów i strategów politycznych, którzy szermują nader chętnie słowem „krucjata”. Oczywiście nadając mu negatywny, a wręcz prześmieszny sens – krucjata, to jakiś niepoważny zryw, nikomu niepotrzebny i groteskowy; wariacka eskapada, z której tylko kłopoty wynikają, bo gdzież tu sens i pożytek, pchać się na inny kontynent i rąbać poczciwych innowierców? Gdzie tolerancja, gdzie umiar, rozwaga, gdzie kultura?
Przypomnijmy: „Pokój westfalski w 1648 był wielkim zwycięstwem Francji w jej wielowiekowej rywalizacji z dynastią Habsburgów. Król francuski stał się gwarantem pokoju, a więc także stanu ustrojowego w Cesarstwie, gwarantem słabości władzy cesarskiej (podobnie, w XVIII w. car Rosji będzie gwarantem słabości władzy królewskiej w Rzeczypospolitej Obojga Narodów). Akt ten umacniał niemiecki partykularyzm polityczny i dodatkowo osłabiał cesarski autorytet, o którego wzmocnienie zabiegali Habsburgowie.
Przyniósł ostateczną klęskę walki Habsburgów z niemieckim protestantyzmem. Po 1648 w wojny religijne zostały zaniechane. Habsburgowie zajęli się tworzeniem scentralizowanego państwa rządzonego metodą absolutyzmu. Traktat westfalski przyniósł zwycięstwo monarchii absolutnych: największym zwycięzcą okazała się Francja. Rozpoczął się proces budowy monarchii absolutnych w Niemczech. Wszystkie państwa niemieckie uzyskały prawa do prowadzenia własnej polityki zagranicznej. Rzesza staje się luźnym związkiem państw.
Kalwiniści mogą wreszcie poszczycić się takimi samymi prawami jak katolicy i luteranie. Niech żyje pluralizm religijny! Wielkie konflikty religijne zaczęły wygasać, pluralizm religijny w Rzeszy stał się czymś trwałym” (za Wikipedią).
A zatem odkąd na naszym kontynencie króluje hasło: nasze bezpieczeństwo, nasz spokój, nasze konta – i nic ponad to większego i cenniejszego – nie ma innych dóbr, innych zasad, innych dążeń, innych potrzeb i celów. Bo co może być większym celem człowieka, niż dobrze przespana noc po smacznym obiedzie we własnym wygodnym domu?
Na pewno?
Czy nie ma innych zasad, dóbr i dążeń, które mogłyby być dziś dla nas, Polaków i Europejczyków, nie tylko inspiracją, ale prawdziwym celem doczesnej egzystencji? Prawdziwym sensem życia? Czy na dnie duszy ludzkiej nie tli się pragnienie sprawiedliwego świata szanującego prawa Boga? I czy nie jest obowiązkiem rządzących, by o takim świecie przypominać, taki świat tworzyć, o taki świat zabiegać, a nawet walczyć o niego, gdy sprawiedliwości zabraknie, gdy oczywistej prawdzie i zwyczajnej logice się bezczelnie urąga? Czy mają oni patrzeć tylko na czubek swojego nosa, troszczyć się tylko o „tu i teraz” swoich obywateli? Czy nie dlatego jesteśmy dziś tak często w naszych zasobnych krajach przygnębieni, zniechęceni, znużeni – i coraz bardziej nieufni wobec polityków i rządzących – że nie możemy nie tylko działać w imię prawdy, wytyczać sobie prawdziwych celów, ale i często nawet mówić prawdy, bo zagłuszani jesteśmy przez monotonny szum łatwych półprawd?
Ale, co znaczy, sprawiedliwy świat? Co to znaczy prawdziwy, godny człowieka cel? Czy wiemy, o czym mowa?
Sprawiedliwy świat, to taki, w którym kłamca i zbrodniarz nie rządzi, nie terroryzuje innych, nie dyktuje praw, nie wyznacza standardów, nie oczekuje „szanowania jego tradycji”, uwzględniania „jego słusznych roszczeń”, zabezpieczenia „jego interesów”. Czy nie nadszedł czas, by podjąć walkę polityczną nie tylko w imię bezpieczeństwa, ale w imię niezmiennych zasad chrześcijańskich, które pozwalają bez problemu odróżniać dobro od zła? Walkę o Europę, która nie ulega presji państwa zaborczego tylko dlatego, że jest ono silniejsze? Większe, bardziej cyniczne i zdolne do wszystkiego, wymuszające groźbą posłuch u innych? Oczywiście, zgodnie z dzisiejszymi standardami, takie myślenie to rojenia, mrzonki, zgubny idealizm. Zawsze jednak takim określeniom towarzyszy relatywizowanie okrucieństwa wojny. Pomniejszanie i banalizowanie zła, przemilczanie zbrodni agresora, byle uśpić sumienia, wytłumić naturalną u człowieka chęć przeciwstawienia się złu i krzywdzie ludzkiej, pomocy ginącym, podania ręki zagrożonym. Sprzeciw wobec tego, to nie mrzonki i rojenia, ale jedno z przykazań Boskich: “Kochaj bliźniego swego jak siebie samego“.
Pius V nie był naiwnym marzycielem, gdy montował koalicję państw katolickich przeciw Turcji, która groziła podbojem Europy i wykorzenieniem chrześcijaństwa, gdy wygrywał wielką wojnę morską po Lepanto (1571 r.) ze znacznie przeważającą liczebnie flotą kraju, który z hasłem „świętej wojny” przystępował do rozprawy z chrześcijańską Europą. Nie był naiwny papież Innocenty XI, gdy w 1683 roku prosił o pomoc w rozgromieniu Imperium Osmańskiego naszego króla Jana III Sobieskiego. I mimo ogromnej przewagi muzułmanów, ich pewności, że są już w Europie „u siebie”, pomoc tę uzyskał. Wbrew wszystkiemu, wbrew kalkulacjom i „zdroworozsądkowym” przestrogom odsiecz nadeszła.
Dość obłudy
Jarosław Kaczyński wyróżnia się na tle dzisiejszych europejskich polityków – nie zamierza udawać, że Rosja, ale i Niemcy są krajem „takim jak inne”. I to jest prawdziwy realizm suwerennego polityka. Z powodu powszechnego udawania, z powodu zadekretowanej obłudy, na Europę i świat spadały w ostatnim stuleciu najgorsze nieszczęścia. „Trzeba wreszcie zacząć opisywać rzeczywistość taką, jaką ona jest. Trzeba ją prawdziwie nazywać i wyciągać z niej prawidłowe wnioski”, stwierdza szef Prawa i Sprawiedliwości. To nie jest wbrew pozorom rzecz łatwa, bo ludzie nauczyli się zatykać sobie uszy i zasłaniać oczy. Tak jest wygodniej. A w czasie, gdy mamy w Europie „kolejną straszliwą wojnę” prawda nie tylko o Rosji, ale i o Niemczech musi być dobrze przez wszystkich słyszana.
A przecież, zgodnie z imperatywem kłamania w imię świętego spokoju, udawania, że „nic się nie dzieje, tylko bądźmy cicho”, prezydent Żelenski jest tylko aktorem, utalentowanym wodzirejem, wykorzystującym swoją vis comica w okolicznościach zgoła nie komicznych, albo też dla odmiany „marionetką w ręku oligarchów”, prowadzących za jego plecami „politykę różnych Sorosów, Clintonów, Bidenów”. Jest po prostu zręcznym macherem świadomym swojej siły psychicznej, a nie przywódcą swojego narodu, kimś, kto odpowiada za swoje decyzje nie tylko przed Parlamentem, wyborcami, współrodakami – przede wszystkim, przed Bogiem.
Mentalność pełnej miski i świętego spokoju
Wszystko to potwierdza, że jesteśmy jako Europejczycy – począwszy od połowy XVII w. – mentalnością „pełnej miski” wyjątkowo dotknięci. To nie jest tylko sprawa opozycji: pragmatyzm-idealizm; trzeźwe trzymanie się ziemi – romantyczne uniesienia, dziecięce marzenia i bujanie w obłokach. Terror opinii, który zaowocował hasłami rewolucji kulturalnej („nie ma wolności dla wrogów wolności”, „zabrania się zabraniać”), jest metodą nader przydatną w walce politycznej, jednak nie zapominajmy: jest on zasadniczo wykwitem intelektualnej i moralnej degrengolady oraz pomieszania pojęć, które zapoczątkowała reformacja (a wykorzystał skwapliwie dla swoich celów marksizm). Jak zjadliwie podsumował reformację Erazm z Rotterdamu: „Jakim wspaniałym obrońcą ewangelicznej wolności jest Luter! Dzięki niemu jarzmo, które dźwigamy, stanie się dwakroć cięższe. Zwykle opinie zyskują ragę dogmatów”.
Należałoby więc nie tylko odpowiedzieć sobie na pytania, jacy są Polacy w dobie wojny Rosji z Ukrainą, na co nas stać, co zostanie dobrze przyjęte, a co odrzucone, na czym można stracić, czyli: na co możemy sobie jako społeczeństwo dziś pozwolić, co jest naszym interesem narodowym i państwowym, gdzie zabiegać o pomoc militarną i gospodarczą dla Ukrainy, oraz na kogo, tak naprawdę można w tym względzie liczyć, komu w istocie najbardziej zależeć może dziś na pokonaniu Rosji – i przeciwstawieniu się Niemcom.
W roku ogłoszonym w Polsce jako rok romantyzmu polskiego, a który okazał się rokiem kolejnej wojny w Europie, można i należy sięgnąć także do Adama Mickiewicza, który miał bystre oko i głębokie spojrzenie na historię i wydarzenia sceny polityczne.
Mickiewicz w wykładach paryskich (1840-1843) przenikliwie dostrzegał rewolucyjność traktatu westfalskiego, zupełną obcość zasad, które on wprowadzał – w stosunku do zasad przestrzeganych w Polsce. Traktat zrywał z zasadami moralnymi i politycznymi obowiązującymi dotąd – przynajmniej oficjalnie – w Europie, co było dla Polaków szczególnie rażące.
„Polityka, która teraz nastaje, zasadza się na egoizmie, na interesie terytorialnym; ma na swe usługi przebiegłość ministrów. Obecnie celem dążeń będzie zaokrąglenie posiadłości; będzie się szukać g r a n i c n a t u r a l n y c h; po raz pierwszy pada nieszczęsne słowo: n i e p r z y j a ź n i e n a t u r a l n e. W średnich nawet wiekach, w okresie strasznych wojen między Francją a Anglią (…) Francuzi i Anglicy nie uważali się nigdy za nieprzyjaciół naturalnych”.
“Jakżeż np. Francuzi, którzy za regencji orleańskiej są nazywani naturalnymi sojusznikami Anglii, mogli pojąć, że w 20 lat później mają zostać jej naturalnymi nieprzyjaciółmi? Równocześnie Prusy z naturalnego wroga Anglii stawały się jej naturalnym przyjacielem. Na zmianach tych cierpiała Polska, uznawana raz za potrzebną dla Anglii czy też Francji, to znów za niepotrzebną; stała się ona polem starcia zwikłanych działań politycznych i zmieniających się co chwila systematów”.
“Teraz szukać się będzie naturalnych granic między ludami; teraz działać się będzie tylko w imię interesów materialnych, reprezentowanych przez interes terytorialny; rozległość, ważność terytorium stawia się wyżej niż zasady moralne, które ludom dają życie i nimi rządzą. (…) [Polacy w żaden sposób nie byli w stanie] przyłączyć się do tych kombinacji. (…) Papież po raz pierwszy usuwa się ze wspólnoty dyplomatycznej, a Polska pozostaje obca tym układom”. Bowiem, jak zauważa Mickiewicz: „Droga knowań nie odpowiadała temu rządowi działającemu jawnie, a zdradą brzydził się król i naród polski”.
„W mowie ludów zjawiają się po raz pierwszy słowa nowe, słowa oznaczające pojęcia niejasne, np. «system równowagi», «sankcja pragmatyczna» i setki innych formuł, za pomocą których tłumaczy się wszystkie wydarzenia bez względu na jakiekolwiek uczucie moralne ani na jakiekolwiek uznane prawa.
Mickiewicz nie ma wątpliwości, że prawdziwą korzyść z traktatu westfalskiego wyniosła Rosja, bowiem „został on zawarty w interesie mocarstwa, o którego istnieniu zaledwie wiedziano”. Moskwa przekształcona zostaje niebawem w cesarstwo rosyjskie – właśnie wtedy gdy kończy się historyczna rola cesarstwa habsburskiego. W poglądach i umysłach Europejczyków dochodzi do zasadniczych przesunięć: „Wszystkie oczy obracają się z konieczności na Moskwę, albowiem traktat wypowiada nieśmiało zasady, które już istniały i były w całej pełni realizowane przez gabinet moskiewski. Pomiatanie człowiekiem, pomiatanie wszystkim, co jest opinią, wszystkim, co jest legalnością, siła materialna powołana na najwyższego sędziego we wszystkich sprawach, wszystkie te pojęcia były (…) podstawą Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Idea mongolska, idea zniszczenia, przewyższała nawet wszystkie idee, które dyplomaci traktatu westfalskiego wysunęli na czoło, tak że gabinet moskiewski (…) ujrzał się przedstawicielem nowoczesnej polityki europejskiej”. W rezultacie Rosja została „wciągnięta” do wnętrza Europy; nawet idee filozofów nadciągającego oświecenia jej sprzyjały, nie mówiąc o dyskretnych „knowaniach wszystkich dyplomatów”. Zwłaszcza, że dyplomacja staje się po prostu rodzajem rzemiosła czy sztuki, zasady znajduje w sobie samej – to stwarza idealne warunki dla dalszego rozwoju idei, jakie wykuł traktat westfalski.
Może też dlatego tak trudno normalnemu człowiekowi zrozumieć i zaakceptować zmienne stanowisko wielu państw Zachodu wobec tragedii Ukrainy.
Polska, ten „staroświecki przesąd”
Polska zostaje z kolei jakby wypchnięta z Europy przez siłę nowych układów i idei całkowicie sprzecznych z jej chrześcijańskimi korzeniami i tradycją; jest zmarginalizowana i traktowana z niechęcią. A przecież dotąd utrzymanie i wspieranie Polski jako przedmurza chrześcijaństwa było rodzajem niepisanej umowy, oczywistej zasady poczynań dyplomatycznych potęg europejskich, jak Francja, Hiszpania, Austria. „…od tej chwili Polska, zapomniana całkowicie, ukazuje się politykom europejskim jako jakaś osobliwość, jako staroświecki przesąd rzetelności chrześcijańskiej”. Wkrótce zaczyna uchodzić za nieprzyjaciela, bo nie jest w stanie ułożyć się z duchem materializmu, przeciwstawia mu głębokie zakorzenienie w tradycje wyrastające z jej tożsamości religijnej i cywilizacyjnej.
Mickiewicz trafił w sedno. Pokazał jak zwycięstwo obłudy, wygodnictwa, partykularyzmu, tchórzostwa w polityce Zachodu wypromowało Rosję na nowego „strażnika ładu” kontynentu, strażnika, który nie miał żadnych zahamowani, nie brzydził się żadnym podstępem, zbrodnią i kłamstwem. Polityka staje się odtąd tylko „pewnym systematem materializmu”, jak to ujmuje Mickiewicz, przestaje pełnić rolę służby prawu, sprawiedliwości, zasadom moralnym, które gwarantują pokój. Godzi w ten sposób „w sam byt” państw i narodów takich jak Polska.
Poeta przypomina bezinteresowne szyderstwa Fryderyka Wielkiego – wypowiadane już po oderwaniu od Polski wielkiej połaci jej obszaru – który o szlachcicach polskich nie wyrażał się inaczej jak „Pan Kukuryku”; pisał też w ostatnich latach życia oczerniające Polskę utwory, m.in. błazeński poemat o nieszczęściach Polski. „Mordy i grabieże w czasie konfederacji barskiej zdały się temu królowi stosownym tematem do poematu komicznego”. Podobnie bezinteresowną nienawiść żywił do nas Wolter, pozostający przez dłuższy czas z królem Prus w bliskiej zażyłości i konkurujący z nim w złośliwych drwinach z Polaków. Ci dwaj ludzie, jedni z największych cyników w historii, padli sobie w objęcia i prześcigali się w szyderstwie z wiary i moralności, których symbolem była dla nich anachroniczna, zaśniedziała, butwiejąca Polska.
„W 1773 roku francuski filozof pisał do króla Prus: „Powiadają, Panie, że rozbiór Polski to Wasze dzieło. Jestem tego pewien, bo to rzecz genialna”. W ten sposób Wolter skomentował kluczową rolę władcy Prus w zainicjowaniu i przeprowadzeniu pierwszego rozbioru Polski” (Grzegorz Kucharczyk).
Prof. Kucharczyk cytuje słowa Gilberta K. Chestertona o spotkaniu tych dwóch prześmiewców o nieposkromionych ambicjach, by rządzić światem. Dało ono początek „swoistemu duchowemu małżeństwu, które spłodziło nowoczesny świat […]. Temperatura duchowa chrześcijaństwa spadła do zera w tamtej lodowatej chwili, gdy dwaj oschli, chudzi mężczyźni o kamiennych twarzach spojrzeli wzajem w swoje puste oczy i ujrzeli w nich szyderczy śmiech, odwieczny jak śmiech czaszki. Obaj razem o mało nie zabili czegoś, czym my żyjemy”.
Ale, czy rzeczywiście jeszcze tym żyjemy?
Mickiewicz odnotowuje, że epoka po traktacie westfalskim naznaczona była nieprzebraną ilością wszelkiego rodzaju rozpraw i utworów literackich – autorów niemieckich, włoskich, angielskich „i wszelkich innych narodów” – poświęconych Rosji. Pociągała ich „jakaś tajemnicza siła, urzekała straszliwa owa potęga objawiająca się w Rosji”. (Warto wspomnieć choćby o fascynacji Dżyngis-chanem historyka angielskiego Gibbona). „Na koniec filozofia tegoczesna, filozofia panująca obecnie w Niemczech, również nie zna innej potęgi w Słowiańszczyźnie poza Rosją”, mówił Mickiewicz w czerwcu 1841 roku w Paryżu. Rosja przyjmuje i wchłania skwapliwie całą filozofię Hegla nauczającego, że Bóg wciela się w potęgę państwa, silne państwo pruskie jest najdoskonalszym przejawem jego działania. Wolter powtarza uradowany: „Światło ma nam teraz przyjść z Północy”.
W tej sytuacji Polska siłą rzeczy musi wziąć rozbrat z państwami Europy, ale paradoksalnie jej posłannictwo nie znika, nie dezaktualizuje się. Przeciwnie, Polska zmuszona jest odegrać swoją wielką rolę na kontynencie, bo pozostaje nośnikiem cywilizacji chrześcijańskiej i przedmurzem chrześcijaństwa – nie zniekształconego przez reformację ani przez schizmę prawosławną, nie wykpionego przez sekularyzm i sceptycyzm epoki. Nie jest to jej uzurpacja, ale powołanie.
Jej konfrontacja z Rosją jest zdaniem Mickiewicza nieunikniona. „Te dwa ludy ukazują się pośród walki europejskiej jak dwaj rycerze ze spuszczonymi przyłbicami, a nikt jeszcze nie odgadł ich godła ani nie przeniknął tajemnicy”. Wraz z rezultatem tego starcia rozstrzygnie się, zdaniem poety, nie tylko „wielkie zagadnienie przewagi jednego z tych państw”, ale „żywotne zagadnienia religijne, filozoficzne i społeczne”, którymi żyje świat.
Taka jest prawdziwa natura i zadanie polityki. Taka jest jej powinność. Nie chodzi tylko o pełną miskę. Polityka jest jednym z narzędzi danych nam z góry, by zwyciężała na świecie prawda, czyli wiara w objawionego Boga i Jego wszechmoc, Jego prawa. Wiara, która rodzi dobro, sprawiedliwość, pokój i pomyślność narodów. Wiara, która wyznacza prawdziwy cel życia człowieka – cel, który znajduje się poza doczesnością. Nic innego poza wiarą chrześcijańską tych dóbr nie przyniesie. Żadne umowy, traktaty, układy, ideologie ich nie zagwarantują. Takie są wnioski z całej historii nowożytnej. Ta walka musi być wygrana, bo człowiek, polityk, państwo tocząc ją nie są sami, nie opierają się tylko na materialnej sile. Wiedzą, że patrzy na nich i chroni ich Nieskończoność. Trójca Święta.
Kompromis zaś doprowadzi zawsze tylko do zbłaźnienia się.
Taką ideę przeciwstawia Polska – dziś, tak jak niegdyś – naporowi dwóch barbarzyńskich potęg europejskich, Rosji i Niemcom. Nie może być ona inna, nie może być doraźnie zmieniona, bardziej nowoczesna, zgrabniejsza, bardziej pragmatyczna, asekuracyjna, realistyczna, milsza i barwniejsza, nie może się bardziej podobać wszystkim na świecie, bowiem „dobyta jest z wnętrza naszej narodowości”, jak zaświadcza w Paryżu wieszcz.
_______
Adam Mickiewicz: Prelekcje paryskie. Literatura słowiańska. Kurs pierwszy. 1840-1841.Wykład XLI; Kurs drugi. Wykład XI. 1842 r. (przekład Leon Płoszewski).