„Zostałem szczęśliwym mężem Anioła…”. Traugutt i kobiety
Dyktator powstania styczniowego był człowiekiem obdarzonym wielką delikatnością uczuć. Kobiecość była dla niego synonimem czegoś najpiękniejszego w naturze ludzkiej. Miał szczęście spotykać w życiu wyjątkowe kobiety.
Tuż przed męczeńską śmiercią Romuald Traugutt pisze do żony Antoniny z więzienia w cytadeli warszawskiej, prosząc, by przyjmowała swój los z ufnością w Bogu, pamiętając, że On zsyła cierpienia dla dobra ludzi, z miłości do nich „… i że to wszystko nie jest skutkiem ślepego przypadku, ale wolą Bożą zrządzone” (list z 27 czerwca 1864 roku).
Z korespondencji, jaką małżonkowie wymieniają przed egzekucją Naczelnika przebija czułość i wdzięczność. Rozmawiają ze sobą trochę jak narzeczeni, zapatrzeni w swe oblicza i serca. Tak mogli zwracać się do siebie ludzie, których nie ogarnęła rozpacz, mimo straszliwych przeżyć i przeczucia najgorszego, jeszcze przed nimi.
Żona w iście pożegnalnym z 15 lipca przesyła Romualdowi dobre wieści o zdrowiu swoim i dziewczynek, Anny i Aloizy.
„Bóg Wszechmogący, który na mnie koleją co raz cięższe próby zsyłać raczy, daje także siły do ich przeniesienia. Przy tak srogiej moralnej boleści, fizycznie nic mi nie dolega, nawet wcale dobrze wyglądam”. Relacjonuje starania o uzyskanie widzenia z mężem — nigdy nie uwieńczone powodzeniem: „Pojmiesz łatwo jak pragnę by mnie ta nadzieja nie zawiodła, bo nie wątpię, że mój mąż, jedyny mój Anioł najmilszy, po czternastomiesięcznym nie widzeniu także tego sobie życzy i pragnie. Ufam, że Matka Najświętsza, która tak srogie cierpiała boleści i naszej się nędzy użali. A gdyby i inaczej Bóg chciał, to niech się spełni nad nami Jego święta wola…”.
Antonina była trzecią wielką miłością Romualda Traugutta.
Pierwszą była panna Stefania Zawadzka, o której Traugutt pisze w swoim pamiętniku z 1860 roku. Łączyła go z nią dziecięca jeszcze przyjaźń i jakaś tkliwa duchowa zażyłość; marzył potajemnie o poślubieniu jej. Majątki rodzin sąsiadowały ze sobą, lubili ze sobą rozmawiać. W młodości czuł się przez nią odtrącony, najwyraźniej jednak nigdy nie wyznawał jej miłości, wszystko opierało się na niedomówieniach, przypuszczeniach, nigdy nie wyjawionych tęsknotach. Jednak przed podjęciem decyzji o prośbie o rękę swojej pierwszej żony, Anny Pikiel, poczuł się zobowiązany, by odwiedzić „pannę Stefanię” (co do której informowany był przez znajomych, że tęskni i czeka na niego…), i wydobyć od niej definitywną wiedzę o stanie jej uczuć. Wziął urlop z wojska i pojechał do Derenii w powiecie brzeskim, do państwa Zawadzkich. Stefania milczała. Nie była w stanie powiedzieć ani „tak”, ani „nie”, a gdy on coraz bardziej nalegał, dała mu do zrozumienia, że to naleganie bardzo ją męczy. Traugutt wrócił do domu „z mocno ściśniętym sercem — jak pisze — że marzenia mej młodości jak mi się zdaje, sam zniszczyłem”.
Był jednak przekonany, że pomimo więzi uczuciowej z towarzyszką dziecięcych zabaw, która jeszcze się tliła, kobietą wybraną dla niego przez Boga jest Anna Pikiel, córka właściciela pracowni jubilerskiej w Warszawie, „(…) bom tyle cnoty, tyle świętości widział w mej Annie (…) bom przeczuł już co to za rzadka osoba, a przeczucie mię nie omyliło”. Anna, która była panienką prostolinijną, głęboko religijną i prawą, obdarzyła go gorącym, szczerym uczuciem. Była wówczas luteranką, „ale Polką duszą i ciałem”, jak notuje przyszły jej mąż w pamiętniku.
Pobrali się w 1852 roku, gdy Traugutt miał 26 lat i był kapitanem saperów. Związek został pobłogosławiony przez babkę Romualda, oddaną jego opiekunkę, która z miłością zastępowała mu zmarłą matkę; ta niezwykła pani, osoba wielkiej wiary, była też jego autorytetem w wielu kwestiach. Do niej przede wszystkim zwrócił się o radę w sprawie planowanego małżeństwa i różnicy wyznań. Nie były jednak potrzebne żadne perswazje. Anna nie dopuściła do rozdźwieku na tym tle, przyjęła na własne życzenie katolicyzm. „Jeszcze przed ślubem została — notuje Romuald Traugutt — najwierniejszym dzieckiem Kościoła, a to wcale nie z mej namowy lecz po gruntownym zbadaniu zasad św. wiary [również] jak i nauki Lutra”. (Co było, przyznajmy, ewenementem, gdyż zasady Lutra z reguły nie były ani szerzej znane w społeczeństwie polskim, ani szczególnie zgłębiane — i tak jest do dziś…).
W dniu ślubu 25 lipca 1852 roku Traugutt napisał w swym pamiętniku: „Zostałem szczęśliwym mężem Anioła…”.
Czytając to, co Traugutt pisze o pierwszej żonie, trudno oprzeć się wrażeniu, że traktował ukochaną jak prawdziwą świętą. Owe zaledwie „półósma roku pożycia z nią małżeńskiego” (czyli siedem i pół roku), w czasie których Anna urodziła mu czworo dzieci — przeżyło tylko dwoje — utwierdziło go w „jej niezrównanej szlachetności”, prawości i cnotach. Traugutt był przekonany, że „zasłużyła sobie u Boga łaskę, że ją przyjął do grona dzieci Kościoła swego świętego”.
Po przedwczesnej śmierci żony Traugutt przeżywał ogromne załamanie. Cztery śmierci ukochanych osób (żony, babki i dwojga dzieci) w ciągu kilku zaledwie miesięcy, na przełomie lat 1859–1860, nadszarpnęły jego psychikę tak dalece, że ten człowiek zasadniczo „pogodnego usposobienia, pożądany w towarzystwie, bardzo lubiany, szanowany i kochany”, jak charakteryzuje go córka, Anna Korwin-Juszkiewiczowa, chciał definitywnie oddalić się od świata i ukryć w samotności.
Z perspektywy paru lat, pogodzony już ze swoim bólem, wspominając żonę, zapisał: „Anioły długo na ziemi pozostawać nie mogą…”. Na kartach pamiętnika zostały modlitwy, które za duszę Anny zanosił do Boga, prosząc o miłosierdzie dla niej i dla siebie.
Antonina z domu Kościuszkówna, druga żona Traugutta, kobieta podobnie jak Anna wykształcona, obdarzona silną wiarą i siłą charakteru, była obiektem długotrwałych westchnień i gorliwych starań syna brata Adama Mickiewicza, Franciszka, profesora łaciny na Uniwersytecie w Charkowie. Zdecydowała się jednak oddać rękę wdowcowi z dwojgiem dzieci, dla których stała się prawdziwą drugą matką. Wspólne jej życie z Romualdem Trauguttem trwało niecałe trzy lata.
Naczelnik Rządu Narodowego, opowiadając jej w ostatnim liście o swoim codziennym bytowaniu w więzieniu (w którym spędził cztery miesiące), utwierdza ją o swoim uczuciu. Pisze, że próbuje sporządzić jej podobiznę, posługując się resztkami chleba. Cieszy go to zajęcie — któremu się oddaje tylko w dni powszednie, bo w niedzielę i święta, jak pisze „więcej się modlę”. Mówi o swoich codziennych piętnastominutowych spacerach aleją wysadzaną drzewami owocowymi, która idzie przez środek dziedzińca cytadeli, i o rytuale sprzątania celi, które ma też i taki sens, że widzi wokół siebie mniej „kwaśnych i niezadowolonych twarzy” służby więziennej, „co także niemałą jest pociechą, szczególniej w podobnym memu położeniu”.
Spowiednik Traugutta, ojciec kapucyn, uczynił dopisek na pożegnalnym liście od Antoniny (na który skazaniec już nie odpisał), a który został jej odesłany. Zaznaczył, że Traugutt mówiąc o żonie zawsze „używał wyrazów oznaczających największe uwielbienie, szacunek, przywiązanie. Życia nie żałował dla siebie, ale tylko rad by był żyć jeszcze dla żony, dzieci i dla tych, co go kochali, jednakże pełen rezygnacji, spokoju i poddania się woli Boga umarł z prawdziwą odwagą chrześcijańską”1.
Gdy wiadomość o straceniu Romualda Traugutta dotarła do rodziny — wspominała po latach jego córka, Anna Korwin-Juszkiewiczowa — odbiła się fatalnie na zdrowiu żony, która tak ciężko zachorowała, że lekarze nie rokowali wyzdrowienia. Choroba ta jednak uratowała dzieci przed wyrokiem władz moskiewskich, gdyż miano je bowiem zabrać i ulokować w internacie moskiewskiego instytutu (celem rusyfikacji). Urzędnik, który przyjechał zbadać sprawę na miejscu i widząc matkę bardzo poważnie chorą, uznał za stosowne odłożyć sprawę zabrania dzieci. (Prawdopodobnie spodziewając się lada dzień śmierci matki). Dzięki Bogu, o sprawie potem zapomniano…
Po zagarnięciu przez Rosjan wszystkich dóbr należących do naczelnika Rządu Narodowego żona i dzieci zmuszone były opuścić ich majątek, Ostrów. Pozwolono im wziąć ze sobą tylko tyle rzeczy, ile zmieściło się na dwóch wozach.
Pomimo ubóstwa Antonina zadbała, by obie córki Traugutta otrzymały dobre wykształcenie. Ich domową nauczycielką została zaprzyjaźniona z Trauguttami Tekla Kluczborska, następnie uczyły się na pensji pani Kraków w Warszawie, a później wyjechały do Paryża, gdzie korzystały z opieki materialnej Hotelu Lambert i gdzie kończyły edukację.
Wróciły do kraju w latach 70. XIX wieku. Anna wyszła za mąż i zamieszkała w majątku męża, w Białej. Alojza pozostała niezamężna, poświęciła się pracy pedagogicznej; przed wiele lat była nauczycielką na pensji pani Sikorskiej w Warszawie. Swoją macochę, Antoninę Trauguttową, Anna Korwin-Juszkiewiczowi wspominała zawsze z ogromnym szacunkiem jako „najczulszą matkę”.
Gdy śledzi się tak niezwykłą wzajemną więź łączącą członków tej niewielkiej rodziny i ich tragiczne losy, nie sposób nie stawiać pytań o motywacje Romualda Traugutta do przystąpienia do powstania, a potem chwycenia w swoje ręce jego steru. Nie sposób pozbyć się przypuszczenia, że Dyktator wybrał walkę bezpośrednią właśnie dlatego, że musiał — czuł się przymuszony przez wiarę — bronić swojej rodziny i innych rodzin polskich, przed zagrażającym im barbarzyńskim żywiołem. Żywioł ten niszczył życie duchowe w Ojczyźnie, odbierał Kościołowi możliwość pełnienia jego posługi, deprawował młode pokolenie, zagarniał najlepszych Polaków w bezwzględne tryby służby obcej władzy, nastawał na ziemię dziedziczoną przez pokolenia… Kusił szlacheckich synów łatwą karierą za cenę wyrzeczenia się polskości. Miażdżył sumienia. Znieważał polskie dziewczęta i kobiety, wyśmiewał ich niewinność. Deptał łacińską cywilizację, niweczył kulturę splecioną nierozerwalnym węzłem z religią katolicką.
Gdy w latach międzywojennych zapytano jednego z weteranów powstania, za jakie sprawy poszli walczyć z silniejszym po wielokroć przeciwnikiem, ten odpowiedział bez wahania: „Za ziemię i kościoły”2.
Święte prawa rodziny i własności codziennie deptane są przez wrogów z właściwą im bezczelnością i barbarzyństwem — pisał dyktator powstania w Odezwie do wojska z 14 grudnia 1863 roku. — Straż tych praw od napaści hord moskiewskich Ojczyzna Wam, Żołnierze Polscy, powierza (…).
Kiedy czarne były nawet kwiaty
Dziwny widok przedstawiał wiosną 1861 roku tłum spacerowiczów w Ogrodzie Saskim. W ubiorach kobiecych czerń zastąpiła świeże wiosenne kolory, dotyczyło to nawet kwiatów przy kapeluszach. Barwy zniknęły nawet z ubiorów dziecięcych, utrzymanych w czerni i bieli, żałobne sukienki włożono lalkom, a obręcze do zabaw okręcono czarnymi i białymi taśmami. Na wystawach magazynów mód widziało się wyłącznie artykuły czarne, białe lub w odcieniach szarości, a czasopisma dla kobiet, które w warunkach cenzury przemycały poważne treści społeczne, w rubrykach poświęconych modzie zamieszczano zakamuflowane instruktaże (np. jako artykuł o modzie żałobnej we Francji) i omawiały wyłącznie suknie i akcesoria w stosownych kolorach. Barwne ilustracje, wykonywane według paryskich żurnali ustąpiły miejsca — po części przynajmniej — zamawianym u artystów czarno-białym drzeworytom sztorcowym, pokazującym kreacje w duchu żałoby narodowej. Podczas powstania dekret podziemnego Rządu Narodowego zniósł obowiązek noszenia żałoby, aby nie narażać ludzi na dodatkowe represje — podaje Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, historyk sztuki.
Żałobę narodową ogłoszono w kościołach 3 marca 1861 roku. Po pogrzebie pięciu Polaków zabitych podczas tłumienia demonstracji z okazji pogrzebu Katarzyny Sowińskiej, wdowy po generale Sowińskim (czerwiec 1860) oraz w 30. rocznicę powstania listopadowego (25 lutego 1861) biskup warszawski Melchior Fijałkowski zapowiedział, że „(…) wszystkie części odwiecznej Polski przewdziewają na czas nieograniczony przyzwoitą żałobę. Kobiety tylko w dzień ślubu białą suknię”.
W rezultacie przyjęto zasady, jakie zalecał także „Magazyn Mód” z 1861 r.:
W przekonaniu naszym, odzież żałobna powinna być nacechowana wielką prostotą i powagą. Jeżeli wdzięk niezbędny jest warunkiem w ubiorze kobiety, żałoba nawet wyłączać go nie może, ale wszak wdzięk nie polega na sztucznych wymysłach i ozdobach, od których powinna być wolną odzież wyrażająca głębokie cierpienie.
Masakra, do jakiej doszło dnia 8 kwietnia 1861 roku na Placu Zamkowym w Warszawie (uczestników manifestacji patriotycznej spacyfikowały oddziały kozaków i żandarmerii), rozszerzyła żałobę i utwierdziła Polaków w konieczności jej zachowaniu.
Ubierano się w czarne suknie, z białymi dodatkami (mankietami, kołnierzykami) jak na portrecie swej żony, Julii Simmlerowej, uwiecznił w 1863 roku Józef Simmler (Muzeum Narodowe w Warszawie). (…) Za najwłaściwsze dodatki do stroju żałobnego obierano szale i chusty tarlatanowe, przykrywające głowę lub ramiona. Fryzury były równie skromne, młodym dziewczętom sugerowano staropolskie warkocze, a mężatkom włosy gładko zaczesanie do tyłu i ułożone na karku w węzeł. Nawet przypinane do kapeluszy kwiaty były czarne3.
Aby zachować żałobę, a zarazem nie wyzbyć się całkowicie pewnej strojnej elegancji, jaka przystoi warstwom wyższym, Polacy wykazywali ogromną pomysłowość. Biżuterię patriotyczną wykonywano z czarnego dębu i innych szlachetnych gatunków drzewa, z kości itd.
Na szyi kobiety ostentacyjnie nosiły hebanowe łańcuchy z czarnym medalionem, w którym była fotografia zesłanego na Sybir brata, ojca lub męża. Wyrabiano też małe ozdoby z rogu, z metalu — ze srebra z dodatkiem czarnej emalii i masy kazeinowej, ebonitu i wulkanitu, a nawet korale z obsydianu i czarnego onyksu. Symbolika przybierała różne formy, produkowano bransolety — kajdanki, pierścionki, sygnety, kolczyki, brosze, szpile do kapeluszy z narodowymi symbolami4.
W „czarnej biżuterii”, która zastąpiła złote ozdoby w kraju i na emigracji, charakterystyczne były pierścienie. Ich symboliczną wymowę rozumieli wszyscy, były znakiem wierności, miłości i pamięci Polaków osieroconych po utracie bliskich i pozbawionych ojczyzny.
Żałobna moda wylansowana przez ziemianki, które w powstaniu lub na Syberii utraciły ukochanych mężczyzn, zaczęła nawiązywać coraz częściej do stroju narodowego polskiego.
Kobieta i carski szpicel — tropiciel kolorów
Narodowy obyczaj żałobnego stroju był znakiem patriotycznego zjednoczenia Polaków, podkreślał wspólnotę. Polki potrafiły iść pod prąd bez skargi i wykrętów, podczas gdy moda światowa iskrzyła się kolorami i była niezwykle strojna. Czyniły to zdecydowanie, z wielką godnością i talentem.
Carski generał Teodor Aleksander Berg był w Polsce postacią szeroko znaną jako ktoś, kto nie tylko pacyfikował powstanie ze szczególnym okrucieństwem i uważany był za godnego
następcę Wieszatiela Murawiowa, ale też rozumiał doskonale konsekwencje żałoby narodowej dla umocnienia postawy moralnej Polaków. Zwalczał ją też ze szczególną zajadłością. Jeszcze 22 listopada 1861 r., widząc, jak szczelny jest czarny kordon żałobnych strojów, które spowijają całą warstwę wyższą na terenach Polski, wydał instrukcję na temat ubiorów dozwolonych. Dokument precyzował obowiązujące zasady stroju z nadzwyczajną skrupulatnością. Zapewne po raz pierwszy w historii damskie toalety znalazły się pod specjalną kuratelą policji — i to bynajmniej nie obyczajowej. Za noszenie żałoby narodowej przewidziane były grzywny od dziesięciu do stu rubli. Warszawa w czasie powstania stała się miastem oblężonym, typowo policyjnym. Na czterdziestu mieszkańców 250-tysięcznej stolicy przypadał jeden policjant. Nieustannie rewidowano mieszkania i przechodniów. Tylko jednego dnia w lutym 1864 roku zgarnięto z miasta 1600 osób.
Romuald Traugutt, człowiek rycerski, obdarzony subtelną uczuciowością, wychowany w domu, gdzie wysoka kultura osobista stanowiła podstawę zachowania wobec płci przeciwnej, czuł osobistą odpowiedzialność za to co spotka polskie kobiety i dziewczęta na ulicach, podczas rewizji w dworach i mieszkaniach. Fakt, że są one narażone na carskie szykany z powodu manifestowania smutku po stracie tych, których kochały, odbierał jako apogeum ekspansji antycywilizacji. Grubiaństwo żołdaków i niewybredne komentarze jedynie z powodu katolickiej kultury, wrażliwości i delikatnego serca Polek, wywoływały jego najżywsze oburzenie. Tak jak zresztą ogółu polskich katolików.
(Echa podobnych uczuć odzywają się w słynnej powstańczej Pieśni strzelców:
(…) Wzrósł liściem bór, więc górą wiara strzelcy,
Masz w ręku broń, a w piersi święty żar,
Hej Moskwa tu, a nuże tu wisielcy,
Od naszych kul nie schroni kniaź ni car.
Raz przecie już zabrzmiały trąbek dźwięki,
Lśni polska broń jak złotych kłosów fal,
Dziś spłacim łzy sióstr, matek i wdów jęki,
Hej baczność! cel i w łeb lub w serce pal.
(…) Do Azji precz, potomku Dżingis-hana,
Tam żywioł twój, tam ziemia carskich gal.
Nie dla cię, nie, krwią polską ziemia zlana,
Hej baczność! cel i w łeb lub w serce pal).
Naczelnik Rządu Narodowego zdecydował się zatem oficjalnie odwołać żałobę narodową, by nie narażać polskich kobiet na represje, zniewagi i upokorzenia. W swojej pierwszej odezwie do narodu z 28 października 1863 roku pisał w słowach pełnych uniesienia:
Dziki i bezbożny wróg nasz, splugawiwszy gwałtem kościoły i schronienia umarłych, znieważywszy klasztory rozpustą, mordując i wywożąc tysiące naszych obywateli, na domiar pogwałcenia praw Boskich i ludzkich, targnął się na ostatnią świętość domowego ogniska, na wstyd i honor niewieści.
Traugutt doskonale zdawał sobie sprawę, że to, co Rosjanie wyprawiają w podbitym kraju, to atak sił duchowych przeciwnych chrześcijaństwu.
Pomordowawszy synów, mężów i braci, każe matkom, żonom, córkom naszych przywdziać różnobarwne stroje, a za suknie żałobne grozi wydaniem ich na pastwę moskiewskich zbirów.
Tylko polityk i żołnierz zarazem wyjątkowo wrażliwy, o głębokiej kulturze duchowej — a Traugutt był nie tylko zdolnym wojskowym, ale również utalentowanym rysownikiem i człowiekiem znakomicie władającym piórem w czterech językach — potrafił dogłębnie zrozumieć rangę i znaczenie wojny urzędników i szpiclów wypowiedzianej uświęconemu tradycją katolickiemu obyczajowi noszenia żałoby.
Policyjna metoda tropienia, węszenia zakazanego koloru, formy, detalu, znaku w sztuce krawieckiej — nawet w dodatkach, w nakryciach głowy, była zaiste zjawiskiem zupełnie w Europie niespotykanym. Miała jednak wiele wspólnego z dzisiejszym postmodernistycznym celowym mieszaniem symboli i znaków, by zatrzeć w umysłach ludzkich prawdziwe znaczenia i skojarzenia dotyczące kobiecości oraz zniszczyć kulturę, jakiej wyrazem są kobiece stroje. Jaki przyniosła wówczas skutek? Wręcz przeciwny do zamierzonego.
Trudno jednak wygrać z kobietą na polu odzieżowej semantyki — w dziedzinie, w której społeczny konwenans czynił ją strażnikiem i znawczynią. Polki znały sposób — zgodny z ogólnoeuropejskim słownikiem mody — wybierają wstążki i przybrania fioletowe, czyli w kolorze półżałoby5.
Polki pomimo represji i przyzwolenia Rządu Narodowego na rezygnację z czerni, pozostały dumne i nieugięte. Surowe żałobne i półżałobne suknie nosiły nadal z wysoko uniesionymi głowami. Budziły skryty podziw wrogów. One znały pewną tajemnicę. Wiedziały, że o wyglądzie kobiety decyduje tak naprawdę to, co znajduje się w jej wnętrzu.
Po śmierci Traugutta żałobny obyczaj przetrwał i zyskał dodatkowe motywacje. Żałoba narodowa skończyła się ostatecznie dopiero po ogłoszeniu przez cara amnestii w 1866 roku.
„Im więcej szaleństwo wroga rozpościera się nad nami, tym więcej panowania nad sobą zachować winniśmy” — czy te słowa Romualda Traugutta nie są dziś szczególnie aktualne? Czy nie jest to przesłanie zza grobu człowieka, któremu Pan Bóg dał serce, oczy i rozum, by widział głębiej to, co bywa zakryte przed spojrzeniem profanów? Przesłanie do nas, dzisiejszych Polaków, byśmy trzeźwo analizowali sytuację… A także do polskich dziewcząt, a nawet starszych kobiet (niekiedy w wieku polskich matron), które zapominają, że prowokacyjnym, zbyt swobodnym strojem obrażają Boga i niszczą same siebie.
Prymas Wyszyński pragnął widzieć dyktatora powstania na ołtarzach… Nad przestrogami człowieka, który złożył Bogu siebie jako ofiarę za Polskę nie można przejść, ot tak. „Wróg nasz, im więcej zniszczy tego co dobre i piękne, splugawi co szlachetne, tym czuje się bezpieczniejszym” — pisał w jednej ze swych odezw.
Nie zapominajmy o tym przesłaniu.
Dla Traugutta kobiecość i rodzina były rodzajem świętości. Głęboka wiara, którą zaszczepiła w nim ukochana babka, Justyna z Szujskich Błocka, kazała mu patrzeć także na zbliżającą się szybkimi krokami datę swojej śmierci na szubienicy ze spokojem i całkowitym zaufaniem wobec Boga.
Nie zapominajmy, moje Dziecię — pisał w przeddzień śmierci do żony — że Bóg, chociaż o szczęściu naszym doczesnym pamięta, przede wszystkim ma na celu nasze szczęście wieczne, do którego nas stworzył i przeznaczył (…). Taką to jedynie pociechę przesyłam Ci, Najdroższa moja, gdyż ta tylko człowiekowi w największym nieszczęściu i strapieniu prawdziwą być może. Z tego samego źródła i ja czerpię moc i ochotę.
Wózki ze skazańcami, którzy wraz z Romualdem Trauguttem zostali powieszeni 5 sierpnia 1864 roku w Warszawie, otaczali „żandarmi na olbrzymich siwych koniach. Jechali w błyszczących hełmach, ubrani jak na paradę, w pełnej gali, z obnażonymi pałaszami. Za żandarmami postępowała piechota (…). Grzmot bębnów i dźwięki orkiestry wojskowej, towarzyszące egzekucji, głuszyły płacz, który wstrząsał piersiami zgromadzonych tłumów”.6.
* * *
Wszystkie cytaty dotyczące Romualda Traugutta i jego rodziny za: “Traugutt. Dokumenty, zebrał i opracował ks. Józef Jarzębowski”, Londyn 1970.
Pozostałe: Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, O modach i strojach, Wrocław 2005.
Źródła: „Kurier Warszawski”, AGAD, zbiór materiałów różnych dotyczących Powstania Styczniowego.
- Cyt. za: Traugutt. Dokumenty, zebrał i opracował ks. Józef Jarzębowski. [↩]
- Relacja ze spotkania w jednym ze stołecznych gimnazjów, podana przez słuchaczkę Radia Maryja w styczniu 2013. [↩]
- M. Możdżyńska-Nawotka. [↩]
- B. Romer-Kukulska. [↩]
- M. Możdżynska-Nawotka. [↩]
- A. Śliwiński, Powstanie Styczniowe, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Komorów 2013. [↩]