“Takie rzeczy się nie zdarzają”

Moja przyjaciółka kocha Norwegię. Biel i błękit, świeżość zielonych gałązek, zapach morza, posępne skały i gęste mchy, łodzie kołyszące się na wodach fiordów, to wszystko przemawia do niej mocniej niż do nie jednego, nie jednej z nas. Ten kraj jest jej tak bliski, że postanowiła pewnego dnia umieścić na skale, nieopodal szlaku turystycznego, który często odwiedza, kapliczkę Matki Boskiej z Fatimy. W miejscu, z którego wyłania się wspaniała panorama morza wślizgującego się w podnóża skalistych zboczy. Właśnie tu, gdzie jest, jej zdaniem, w Norwegii najpiękniej. 

Biała figurka Matki Boskiej w koronie, z rękami oplecionymi różańcem została zakupiona w Warszawie, poświęcona w parafii przez proboszcza i moja przyjaciółka wyruszyła w podróż. Nie samolotem, a promem.

Kupując bilet na prom przeżyła miłe zaskoczenie, bo okazało się, że jest właśnie stutysięczną pasażerką i z tej racji może podróżować tego dnia za darmo. Punktem wypadowym w dalszą drogę było Oslo. Dotarła tam ze znajomymi samochodem. W tym mieście spędziła, czekając na przyjazd norweskich przyjaciół, którzy zaoferowali pomoc w instalowaniu kapliczki, jeden dzień. Nie był to jednak zwykły dzień. Nie była w stanie na przykład kupić biletu na autobus – wciąż mając przy sobie figurkę Matki Bożej – bowiem akurat dziwnym trafem zdarzyło się coś w rodzaju promocji biletowej i mogła poruszać się po mieście bez opłat za bilety. Sytuacja powtórzyła się w księgarni (dokąd weszła także trzymając figurkę w objęciach). “Atlas z mapami? Książka o historii szlaków nad fiordami? Proszę bardzo, dziś wyjątkowo w prezencie, bo mamy mały jubileusz naszego wydawnictwa”. Nie było sposobu, by w Oslo zapłacić za cokolwiek.

Przyjaciółka miała wrażenie jakby tu na nią (na nią?!) czekano. 

Następny etap podróży odbył się prywatnym samochodem. Figurka Matki Bożej została przywieziona do miejscowości na północno-zachodnim krańcu Norwegii i stamtąd trzyosobowa grupa udała się wraz z nią w góry. O zachodzie słońca można już było przybrać ją kwiatami, zapalić świecę i odmówić Anioł Pański. Od deszczu i wichru chronił ją stromy drewniany daszek. W tym miejscu, rzadko odwiedzanym przez turystów, dość niedostępnym i narażonym na wszelkie nieprzychylne wpływy atmosferyczne kapliczka z Matką Bożą stanowiła naprawdę ewenement.

 

00 A a fa

 

Minął rok, gdy moja przyjaciółka ponownie wybrała się w te strony. Miała w głowie niespokojne myśli, bo przecież odludzie, wiatry, śnieżyce, protestanckie otoczenie – to jest, te kilka drewnianych domów tam w dole, w najbliższej dolinie… Wspinała się ścieżką ku skale, gdy dobiegł ją śpiew. Tak, ktoś śpiewał po angielsku Maryjną pieśń! Właśnie tu, w protestanckim zagłębiu Europy! Z daleka zobaczyła, że kapliczka nie tylko nie jest uszkodzona, ale świeżo odmalowana, przybrana kwiatami, a u stóp Maryi stoją zapalone świece. Norwedzy, których spotkała na ścieżce pod kapliczką byli bardzo rozmowni, zupełnie nie po skandynawsku. Tak, oni starają się baczyć na wszystko. Uważają to miejsce za swoje, są wdzięczni, że jest tu Maryja, spoglądająca z wysoka na ich domy i na morze. Widzą, że przy kapliczce zatrzymują się turyści. To ich cieszy. „Jesteśmy tu gospodarzami, proszę być spokojną. Dobrze, że przywiozła pani tę figurkę”. 

Pomyślała wtedy po raz pierwszy (bo wcześniej odrzucała tę myśl jako zbyt zuchwałą): “Królowa powróciła do swoich ziem i swoich poddanych. Św. Olaf był Jej pierwszym poddanym”. 

Schodząc kamienistą ścieżką w dół, już prawie o zmroku, moja przyjaciółka czuła, że naprawdę opuszcza ją niepokój. Że to było po prostu śmieszne, podejmować taki wysiłek i jednocześnie trząść się, że coś się może stać, coś się nie udać, że wszystko może pójść na marne. „Człowieku”, mówiła sobie, „jesteś tylko nędznym narzędziem, czy naprawdę uważasz, że wszystko od ciebie zależy?”

Poczuła się szczęśliwa. Poczuła się wolna. Tego wieczora zniknęła z jej czoła głęboka pionowa zmarszczka, która sprawiała, że zawsze wyglądała na starszą o kilka lat niż jest w istocie.

 

000 AA aa

 

Na zgniłym Zachodzie 

Vittorio Messori – człowiek, który nawrócił się w dorosłym życiu, podczas studiów na liberalnym uniwersytecie mediolańskim – opisuje swój pobyt w Lourdes.

„… ludzie szli bardzo wolno, jakby chcąc dłużej nacieszyć się bliskością tych kamieni, które stały się lśniące od dotyku milionów rąk. Także oni je dotykali, a potem całowali. Wielu szukało wargami kropli wody, spływających ze skały. Wszyscy pocierali medaliki, fotografie, wszelkiego rodzaju przedmioty. Doszedłszy do środka groty, rzucali kartkę z prośbą do koszyka – pojemnika na ból i nadzieje świata”.

Nadzieja człowieka – wynik wiary w świętość Boga. „Świętość” życia – stawianie człowieka w centrum wszechświata. Mylenie pojęć, mylenie świętości z godnością. Jest to dziś nagminne. Zapomnieliśmy o rozróżnieniach. „Prawo do życia próbuje się ukazywać jako wpisane bezpośrednio w istotę człowieka, podczas gdy wynika ono z jego moralnego przeznaczenia. Godność człowieka jest pochodną jego powołania do realizowania wartości wykraczających poza życie doczesne. To powołanie, wyryte w umyśle człowieka, stanowi obraz Boga” (R. Amerio).

Także ludzka godność nie jest jednak czymś bezwzględnym. Można ją utracić na własne żądanie. „Niewątpliwie ludzka godność jest cechą przynależną istocie rozumnej. Jednak dochodzi ona do głosu, umacnia się lub osłabia w zależności od działania dobrej lub złej woli człowieka. Nie sposób zrównywać po względem godności Żyda zgładzonego w Auschwitz z jego katem Eichmannem, czy porównywać św. Katarzynę z ladacznicą z Tais. Trzeba zarazem pamiętać, że godność ludzka nie może zostać uszczuplona wskutek faktów lub czynów, które nie są nacechowane moralnie”.

Więc naprawdę “każde ludzkie życie jest święte”? Czy autorzy tej sentencji nie zagalopowali się, mając być może najlepszą wolę, ale jednak popelniając poważny błąd myślowy.

„To, że prawo do życia, nienaruszalne w przypadku niewinności, nie jest nim w przypadku winowajcy, jest czymś, co nabiera wyrazistości, jeżeli porównamy to prawo z tak samo niezbywalnym prawem do wolności. Otóż wszystkie kodeksy karne uznają za zasadne pozbawienie tego prawa przestępcy”.

 

Procesja fatimska

Procesja fatimska

 

Święto Zwiastowania Matki Bożej nazwano niedawno “dniem świętości życia” – nie sposób się z tą formułą zgodzić, nie da się uzasadnić mieszania tak odmiennych pojęć. i kategorii. Te wszystkie uroczyście obchodzone “dni” („chorego”, „środowiska”, „środków społecznego przekazu”), które pojawiają się coraz liczniej w kalendarzu liturgicznym, zamiast – lub obok, ale coraz częściej na głównym miejscu – tradycyjnych nazw świąt Maryjnych, czy wspomnień świętych i ich katolickich obchodów, czyli modlitwy, doprowadzają do nieuchronnej konkluzji, że tak właśnie, nie wprost, propaguje się “religię humanistyczną”. Mówienie o “świętości” życia człowieka, a zapominanie o świętości Boga – lub stawianie tych pojęć na równi – to zamazywanie elementarnej prawdy, podstawowego  sensu, fundamentalnej różnicy. A różnica jest niewyobrażalna, nie do wypowiedzenia. Bóg jest Bytem absolutnym, człowiek przygodnym. Jesteśmy pyłem, Bóg jest wieczny. Jesteśmy nędzni i słabi, Bóg jest doskonały. Jest pełnią miłości, ale i sprawiedliwości.

Zapominając o tym, że tylko Bóg jest święty, zapominamy natychmiast, czym jest obrażanie świętości Boga, czyli grzech.  (Tak dziś powszechne „zapominanie” sprawia, że jest naiwnością myślenie, iż mnożąc “dni” i “akcje” oraz “koła poselskie” obronimy życie nienarodzonych. W tym stanie rzeczy, nie mamy żadnych podstaw, by liczyć, że grzech ten po prostu “zniknie”, przestanie być plagą społeczną, gdy zakażemy prawnie aborcję – choć oczywiście do jej zakazu bez wyjątków należy zmierzać w każdym państwie. Skoro jednak tak niewielu ludzi rozumie, co to grzech (także nieczystości, cudzołóstwa, pożądliwości, lubieżności, wyuzdania w stroju, pornografii etc. – a bez tych grzechów prawie nigdy nie zaistnieje grzech aborcji). I dokąd tak jest, wszystko w dziedzinie “walki o życie” zamienia się w teatr pozorów.

Tego w Kościele nigdy dotąd nie było. Kościół nigdy nie łudził się i nie nauczał, że ludzie przestaną grzeszyć. Kościół był wielkim realistą. Znał człowieka. Życie ludzkie nie jest “święte”, choć dusza ludzka ma nieoszacowaną wartość w oczach Boga. Kościół nie był nigdy przeciwko wojnom sprawiedliwym (np. obronnym). A Stary Testament? Jak tam się krew leje!… Przykazania są przykazaniami, nie wolno zabijać bez powodu, z nienawiści, zazdrości, chciwości etc. Ze względu na Boga, ze względu na wielki plan, który ma On wobec każdego człowieka. Ale “święta” może być tylko dusza ludzka oczyszczona z grzechów, na przykład dusza nowoochrzczonego. 

Pius XII nauczał jeszcze w 1952 roku (prezentując prawidłowe rozróżnienie pojęć): „Nawet w przypadku stracenia osoby skazanej na śmierć państwo nie rozporządza prawem tej osoby do życia. Organowi państwowemu pozostaje tylko pozbawić ją dobra, jakim jest życie, tytułem ekspiacji – po tym, jak przez swoją zbrodnię sama odebrała sobie prawo do życia”. 

Ten sposób myślenia, jasny, prosty, klarowny, zrozumiały, w którym wyraża się rozróżnienie istoty (czyli natur) nie jest dziś popularny. A staje się on dla człowieka coraz trudniejszy, w miarę jak coraz częściej powołuje się on na swoją niezależność od Boga. Przykładem są dyskusje o karze śmierci. Istotnie, kara śmierci – jak i jakakolwiek inna kara – nie ma uzasadnienia, gdy przyjmuje się a priori, że człowiek sam tworzy sobie reguły etyczne, jest niezależny od prawa moralnego. A zatem – jak przypomina Amerio – również od prawa stanowionego. 

Wezwanie Matki Bożej z Fatimy w 1917 roku nie były zachętą do propagowania etyki humanitarnej i światopoglądu humanistycznego, by ocalić ludzkość. Jej ostatnie słowa brzmiały: „Przestańcie obrażać Boga! Bóg jest już zanadto obrażany”.

 

Hiacynta Marto i Łucja Dos Santos, Fatima 1917, w chwilę po jednym z objawień Matki Bożej

Hiacynta Marto i Łucja Dos Santos, Fatima 1917, w chwilę po jednym z objawień Matki Bożej

A do tego potrzebna jest modlitwa i pokuta. Bez modlitwy i pokuty człowiek nie stanie się lepszy. Czyli mniej zdolny do najgorszych zbrodni, w tym dzieciobójstwa, która dziś jest plagą. Żadne humanistyczne manifesty, żadne zaklęcia, organizacje, marsze, plakaty, wezwania z mównicy sejmowej  i obchody specjalnych “dni” nic mu nie pomogą.

Pomoże mu odwolanie się do Boga, przez wstawiennictwo Matki Bożej.  Zwiastowanie to Jej wielki dzień.  

„Patrzyłem na nich – wspomina Messori pobyt w Lourdes – i myślałem o krótkowzroczności intelektualnej tych wszystkich, nie wyłączając licznych teologów, którzy odkrywają swoją dojrzałość i chcieliby nas przekonać, że człowiek współczesnypodobno potrafiący tylko klepać swoje pacierze, uznaje za przeżytek i przesąd, i odrzuca odwieczne znaki religijne. I oto przeciwnie, ten człowiek współczesny – ale rzeczywisty, nie ze schematów akademickich lub ideologicznej propagandy – pociera medaliki i całuje skałę, napełnia butelki wodą ze źródła, zapala świece, pisze prośby na kartkach. Ze sposobu ubrania i z wyglądu łatwo było się zorientować, że większość idących rzędem to nie były wcale owe niedobitki zanikającej subkultury katolickiej, jak dziś nazywają odwiedzających sanktuaria nie tylko niewierzący. Stali bowiem przede mną mężczyźni i kobiety (bardzo wielu młodych) z uprzemysłowionego Zachodu, osoby mające codziennie w swej pracy do czynienia z elektroniką”.

Ci ludzie zmierzający ku grocie Massabielle wiedzieli, że życie ludzkie nie ma tylko swej doczesnej formy. To oni właśnie, a nie ci, których mogły śmieszyć ich tradycyjne gesty pobożności, tak jak zawieszenie kapliczki na norweskiej skale – czyli zaufania Bogu i dziecięcego przywiązania do Matki Bożej – nie byli naiwni. Oni byli realistami. Stuprocentowymi. Mieli na uwadze nie tylko tę krótką chwilę na ziemi, ale wieczność. Wiedzieli też jak bardzo są słabi i jak daleko im do “świętości”.

 

Franciszek Marto, jedno z trojga dziecki, którym objawiła się Matka Boża w Fatimie na dwa lata przed swoją śmiecią, 1917.

Franciszek Marto, jedno z trojga dzieci, którym objawiła się Matka Boża w Fatimie, na dwa lata przed swoją śmiercią, 1917.

„Ogólnie rzecz biorąc nie ma czegoś takiego, jak bezwarunkowe prawo do jakiegokolwiek dobra doczesnego. Jedynym prawem naprawdę niezbywalnym i nienaruszalnym jest prawo do ostatecznego przeznaczenia, czyli do prawdy, cnoty i szczęśliwości, a także do środków, mających służyć realizacji tego przeznaczenia. Powyższego prawa nijak nie narusza zastosowanie kary śmierci”.  Te słowa znanego profesora filozofii i teologii, Romano Amerio, cenionego przez Josefa Ratzingera, mogą dziś szokować tych, którzy przyjęli bez zastrzeżeń, że “każde życie jest święte”, które to twierdzenie zamazuje różnicę między prawami człowieka niewinnego, a tego, który naruszył normy moralne w poważnej materii i stał się winnym zbrodni i przestępstw.

„Kara główna – przypomina Amerio na koniec swych rozważań – uchodzi za barbarzyństwo w społeczeństwie wyzbytym religii, zamykającym się w horyzoncie doczesności. Takie społeczeństwo nie przyznaje sobie prawa do pozbawienia człowieka dobra traktowanego jako całe jego dobro”.

O czym warto pamiętać w “dniu świętości życia”, w którym o człowieku mówi się jakby był bóstwem. Zamiast nieustannie przypominać przesłanie, z którym przybyła na ziemię Matka Boska Fatimska, dziś bardziej niż kiedykolwiek palące, że Bóg – który przyszedł na ziemię, przez Niepokalaną, przybierając postać człowieka i wcielając się w jego naturę, by nas zabawić, i za nasze grzechy umarł na krzyżu – jest przez to rzekome bóstwo zanadto obrażany. 

 

 

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.