Taki sam jak każdy inny?
Na temat kapłaństwa wypowiada się dziś szereg głupstw uderzająco płaskich. (Nie mówimy tu o armii szyderców spod znaku geometrycznych figur, czy sierpa i młota. Ich myśl jest równie lotna jak te symbole). Smutne jest to, że porzekadła w rodzaju: „kapłan to taki sam człowiek jak każdy inny”, czy: „kapłan to ktoś z ludu wzięty i dla ludu przeznaczony” pojawiają się także na ustach katolików. To pusty banał.
Żeby zdać sobie sprawę, co właściwie kryje się za coraz bardziej bezczelnymi etykietami przylepianymi stanowi kapłańskiemu przez publicystów katolickich z opiniotwórczych tygodników, czy niezależnych portali, łatwymi zarzutami o zdradę Ojczyzny ect., trzeba zadać pytanie nie o akcydentalia, ale o istotę kapłaństwa. Co ją stanowi? Dlaczego, kiedy wzywamy księdza, nie mówimy, że potrzebny nam jest „człowiek – ksiądz”, tylko kapłan? Wcale nie jeden z wielu ludzi, ale ktoś absolutnie wyjątkowy.
Dzięki sakramentowi pozostanie kapłanem na wieczność. Jego święcenia pozostawiają na jego duszy niezatarte znamię.
Kapłana nigdy nie można zrównać ze świeckim, choćby ten wykonywał także zawód zgodny z powołaniem.
Kapłana nie da się określić stopniem towarzyskiej znajomości bez popełnienia grubego nadużycia. A tak wielu jest zatroskanych, byśmy tak właśnie, bez krzty nabożnego szacunku, jaki zawsze w świecie katolickim obowiązywał, myśleli o kapłanach.
Stąd się bierze ta współczesna mania, by „w jakimś buntowniczym porywie zrobić z księdza kogoś, kim on nie jest – poniekąd antyksiędza – przy czym ów nowy stan próbuje zachować swoistą tożsamość z dawnym”, jak to ujął Romano Amerio?
Na użytek konsumentów newsów próbuje się dziś, przez manipulowanie informacjami, wylansować kapłanów jako szczególnie niebezpieczną grupę społeczną. Grupę dotkniętą największą liczbą patologii. Kuriozalnym przykładem tego rodzaju praktyk był wywiad Petera Seewalda z Benedyktem XVI. Niemiecki dziennikarz na około stu stronach swojej książki ciągnął niemiłosiernie temat nadużyć moralnych wśród księży, a to, co mu pozostało zaledwie musnęło ważne dla Kościoła kwestie.
Żeby zrozumieć tę neoficką żarliwość „tropicieli zła” wśród duchowieństwa (dołączają do nich w Polsce niektórzy znani publicyści, a nawet niestety sami księża z tygodników opinii) trzeba zdać sobie sprawę, że u podłoża tych donosów tkwi błędne przekonanie, że człowiek po prostu nie jest w stanie w sposób wolny oddać się Absolutowi. Nie jest zdolny do uwolnienia się od wszelkich zobowiązań i uwarunkowań naturalnych. Tkwi tu gdzieś na dnie podważanie absolutnego charakteru posługi księży. Zauważmy, że „jest to ten sam typ myślenia, jaki dochodzi do głosu w sprawie rozwodów – bo również za ich dopuszczeniem kryje się przekonanie, że ludzka wola nie jest w stanie samej siebie związać, zobowiązać w sposób bezwarunkowy. To nic innego jak negacja absolutu”, podkreśla Romano Amerio.
W tym zaś co dotyczy planu nadprzyrodzonego dopuszcza się wątpliwości „co do absolutnego charakteru kapłańskiej posługi”. Krytycy niezmiennej definicji kapłaństwa twierdzą, że „nie można autentycznie poświęcić się Absolutowi, czyli Bogu, jeśli sam akt poświęcenia (w momencie składania przysięgi) nie jest absolutny”. Neguje się w ten , nie pozbawiony przewrotnego sprytu, sposób istotę kapłaństwa i deprecjonuje wpływ łaski stanu. Zasiewa się specyficzną nerwicę, próbując wikłać ludzi w bezpłodne rozważania w stylu: czy na pewno to co przyrzekam przyrzekam naprawdę i całkowicie szczerze etc.
Im więcej rozgłaszania tego typu podejrzeń tym bardziej zaciera się w świadomości społecznej różnica między bezwarunkowym, w całej pełni, oddaniem się Bogu przez kapłanów, by stać się poniekąd „drugim Chrystusem” i działać in persona Christi, a jakąkolwiek inną rolą społeczną.
„Tacy sami jak inni” są tak samo jak inni narażeni na to, by stać się ofiarami pazerności, tchórzostwa czy innych złych skłonności? Z upraszczającej i zbyt pośpiesznej twierdzącej odpowiedzi na to pytanie brało się m.in. tak łatwe udzielanie ogromnym rzeszom księży dyspens ze stanu kapłańskiego, zaraz po ostatnim soborze, na szczęście w kilka lat później powstrzymane… A wiara kapłanów, a moc sakramentu? A osobisty związek z Chrystusem? A nade wszystko – czy zamiast ulegać atmosferze oskarżeń i podejrzeń, nie powinniśmy tym mocniej prosić Boga za kapłanami? Czy nie potrzebny jest przy tym elementarny zdrowy rozsądek, wspierany przez sensus catholicus, by odróżnić perłę od błota? Jeden z dawnych kapłanów, ks. Ignacy Kłopotowski prosi, by świeccy nie mylili godności kapłańskiej i nędzy ludzkiej, by nie odrzucali nauk i ewangelicznych przykładów na widok postępków, które nie są budujące. “Dobry kapłan”, dodaje “to zaiste dar wielki dobroci Bożej, ale zjawia się tylko tam i wtedy, gdzie go ściąga serdeczna i gorąca modlitwa”. O tej tajemniczej, ale rzeczywistej współzależności między naszą postawą a świętością czy jej brakiem u kapłanów tak często dziś zupełnie się nie myśli. Wobec kapłana bodaj najczęstszą jest dziś postawa roszczeniowa.
“I kapłan odczuwa w sercu ową nieopisaną próżnię, która każe mu powtarzać: Módl się za mnie”, pisał bł. ks. Ignacy Kłopotowski. “I on boi się zostać sam na sam przed Bogiem, i on żywo pragnie znajdować się w otoczeniu dusz pobożnych, gdy błaga o łaski i błogosławieństwo…”
Ksiądz Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek, nie wahał się, by mówić o kapłanach podzielających los swego Mistrza w Ogrójcu, samotnie konających lub pozostających w otoczeniu przyjaciół, którzy nie potrafią się za nich modlić. A tak wiele wymagają. Tak łatwo osądzają.
“Przecież i on ma zbawić duszę. Ma zbawić duszę o wiele więcej nagabywaną przez szatana aniżeli dusza zwykłego chrześcijanina. Bo szatan wie, że jeśli uda mu się zepchnąć na manowce jednego kapłana, strąci przez to całą rzeszę na drogę zatracenia, więc na niego kieruje z największą zaciętością swe jadowite pociski. Kapłana biorą na cel nieprzyjaciele jemu samemu tylko znani, których złość na niego tylko się wylewa…”
Wielu ludzi zupełnie nie rozumie na czym polega fundamentalna różnica między powszechnym kapłaństwem ochrzczonych a sakramentalnym kapłaństwem księży. „…teologia >odnowicieli< (lansujących stare heretyckie tezy, te same, które doprowadziły do zniesienia kapłaństwa przez Lutra) polega na zacieraniu różnicy między powszechnym kapłaństwem ochrzczonych a sakramentalnym kapłaństwem księży” (Romano Amerio). I stąd m.in. bierze się drugi element decydujący o tak łatwym uleganiu dzisiejszej atmosferze teatralnej wręcz, sztucznie wyreżyserowanej krytyki wobec kapłanów (czego ostatnim przykładem jest np. obrzydliwa medialna nagonka na abp. Sławoja Leszka Głódzia): jest nim nakłanianie kapłanów do aktywizmu, robienie z nich na siłę społecznych liderów, organizatorów życia zbiorowego itd., zachęcając przy tym usilnie, by szukali w zewnętrznej aktywności samorealizacji – co zawsze musi się skończyć osłabieniem wiary, wpadnięciem w pułapkę autopromocji i innymi nieskończenie smutnymi konsekwencjami.
W tej socjotechnicznej koncepcji celem życia kapłańskiego nie ma być prowadzenie ludzi do zbawienia, ale dobra, wydajna praca na niwie społecznej, czy też zdobycie popularności. ”Taki ksiądz” – przestrzega Romano Amerio – „który poczuje się tylko człowiekiem jak każdy inny zacznie domagać się prawa do wstąpienia w związek małżeński, do swobodnego kształtowania swego ubioru, do uczestnictwa w debatach społecznych i w sporach politycznych. W którymś momencie może go ogarnąć zapał rewolucyjny – tak, iż swojego brata zacznie traktować jako wroga, z którym należy walczyć”. (Przypomnijmy liczne przypadki księży w Ameryce Łacińskiej, którzy dali się uwieść teologii wyzwolenia; dziś tragiczne owoce tego rodzaju myślenia zbiera Kościół w Austrii, czy Australii, w postaci setek księży buntujących się przeciw dyscyplinie i zasadom posłuszeństwa w Kościele).
Jak pokazuje wielowiekowa historia Kościoła, oddzielenie kapłanów od świata, ich całkowicie inny rodzaj życia, nigdy nie oznacza zerwania z wywieraniem najbardziej znaczącego wpływu na świat. Przeciwnie. Ten wpływ był i pozostaje ogromny; to wpływ religijny. Ale także polityczny w najszlachetniejszym znaczeniu słowa i – bardzo spektakularny – cywilizacyjny. To właśnie życie klasztorów, w tym klasztorów kontemplacyjnych, kształtowało przez wieki kulturę europejską, dostarczało wzorców dla świeckich elit i szerokich rzesz społecznych. Było źródłem bogatego życia umysłowego, rozwoju nauki, sztuki. Tu powstawały szkoły. Tu biło źródło cywilizacji.
Księża nie muszą mieć najmniejszych nawet powodów do poczucia wyobcowania ze świata, albo rzekomego nie nadążania za jakimiś iluzorycznymi zdobyczami światowego postępu.
Prawdziwy bowiem rozwój dotyczy dziedziny ducha, która jest dla każdego człowieka najważniejsza. I jest warunkiem każdego bez wyjątku rzeczywistego dobra, jakie dzieje się także poza murami klasztorów czy plebanii.
_____________________________________________________________________________________________________________________________________________
Wszystkie cytaty za: Romano Amerio: “Iota unum”, wyd. Antyk – Macin Dybowski, Komorów 2010