Szczęśliwy cieć ante portas
Reforma oświaty, która rozpoczęła się niedługo po Okrągłym Stole, a po niej przyszły w Polsce kolejne reformy, przynosi od kilkunastu lat rezultaty. Pojawia się coraz więcej ludzi z cenzusem – maturą, wyższymi studiami – dla których to, co rzeczywiste staje się nieuchwytne. Zamknięci w kloszu dziwacznych konstrukcji myślowych, zgodnie z hasłem: „Prawda nie da się poznać; żeby nie zapaść się w nicość musisz wierzyć tym, którzy trzymają mikrofon”, mają coraz mniejszy kontakt nie tylko z historią, ale i teraźniejszością własnego narodu. Nie znają żadnej drogi do odkrycia kulturowej i narodowej tożsamości. Polskość, katolicyzm, patriotyzm zostają coraz częściej wyśmiane przez absolwentów zreformowanej szkoły oraz triumfalnie obnoszącej się z postmodernizmem uczelni wyższej. Zwłaszcza, gdy biorą się za to ikony popkultury, autorytety wiecznej zgrywy.
Komedia „omyłek”
To dlatego tak mnożą się w świecie wzmianki – niby przez pomyłkę – o „polskich obozach zagłady” (i coraz cichszy pisk w tej sprawie wydają ci, który mają obowiązek reagować, licząc, że za chwilę wymrą już ostatnie pokolenia Polaków, którzy znają rzeczywistość ostatniej wojny z autopsji lub z historii opowiedzianej w domu, i nikt nie rozliczy autorów kłamstw). Jeśli jakiś naród nie zna własnej historii jest bezbronny wobec manipulacji historycznych, które są zawsze wstępem do politycznego podboju. Okrągły Stół może wtedy urastać do rangi wydarzenia stulecia – a nawet tysiąclecia – Powstanie Warszawskie można mylić z powstaniem w getcie, a Rotmistrz Pilecki nie musi zasługiwać na uhonorowanie, bo jaki on tam bohater w porównaniu z bojownikami o prawa zwierząt czy mniejszości seksualnych. Dzięki sprawnie wdrażanej – przede wszystkim w szkole i w mediach – zmianie kryteriów, eliminowaniu pojęć oraz niezliczonym, drobnym na pozór przesunięciom i korektom w sferze faktów, udaje się masowo produkować absolwentów szkół – widm. Szkół, które wcale nie kształcą lecz szkolą, trenują, a mimo to potwierdzają oficjalną pieczęcią fakt wykształcenia. Umysły pozostają idealnie „czyste”, doskonale przygotowane na wchłonięcie maksymalnych dawek nowoczesnej propagandy. Pomysły nowej szefowej MEN gwałtownie ten proces przyspieszają. Wkrótce ludzie przeciętnie nawet wyedukowani – i nie posługujący się gotowymi zestawami i obrazami wkodowywanymi w ich świadomość przez masową strategię informacyjną i dezinformacyjną – ale myślący na własny rachunek, będą uchodzić za odszczepieńców i wyrzutki. Nikt nie będzie ich rozumiał, ani też tracił czasu nad zastanawianiem się, o co im chodzi. Prymitywne, łatwo wpadające w ucho, wyprane z treści formuły będą powtarzane przez wszystkich.
Odrzucenie, ośmieszenie lub zlekceważenie własnej wspólnoty przynosi jednak zadowolenie tylko na krótką metę – takie samo, jakie towarzyszyło bohaterom „Biesów” Dostojewskiego. Wyobcowanie z własnej kultury prowadzi z reguły do wyobcowania z własnego człowieczeństwa. I do gotowości do przyjęcia nowego totalitaryzmu, fałszywej religii. Nie będzie łatwo przekonać takich ludzi, że powinni się zdobyć na odpowiedzialność za własne państwo. Jeżeli matura będzie sprawdzianem, czy absolwenci potrafią prawidłowo wypełnić PITy, nie można marzyć ani o demokracji, ani o niepodległości. Nie będzie w Polsce ludzi rozumiejących co się wokół nich dzieje. „Wolne wybory” będą zwrotem retorycznym – nie zorientujemy się nawet czyje interesy reprezentują „nasze władze”, ani też u kogo służą szwadrony wytrenowanych w kierunku całkowitego zaniku myślenia absolwentów szkół. Młodym ludziom pozostanie zaszczytne zajęcie obsługujących system trybików, operatorów współczesnych koparek – komputerów najnowszych generacji. Do tego nie potrzebna jest znajomość poezji, filozofii, posługiwanie się poprawnym językiem polskim czy rozumienie zjawisk przyrodniczych. Wystarczy poziom refleksji „szczęśliwego ciecia”, jak ujął to kiedyś prof. Bogusław Wolniewicz.
„Tradycyjna kultura to zbiór przesądów i staroci”
Cały ten zjazd w dół w edukacji i kształceniu – nie tylko w Polsce, wcześniej w Europie i Stanach Zjednoczonych – nie zaczął się wczoraj. Już Oświecenie wniosło optymistyczną wiarę, że edukacja poprawi los człowieka, jeżeli zreformuje się ją przez „odrzucenie tradycyjnej kultury, którą często postrzegano jako zbiór wiodących do ubóstwa przesądów”, przypomina Zygmunt Krzyżanowski. Ta wiara okazała się złudzeniem; rozpoczął się czas coraz bardziej krwawych wojen i rewolucji.
“Czy uda się Polakom w wielokulturowym świecie zachować i reprezentować kulturę chrześcijańską, czyli polską kulturę?”, pyta ten autor. Bo kultura polska ma ten właśnie podstawowy rys. Przed jej degeneracją ostrzegał rotmistrz Witold Pilecki w ostatnich latach życia, gdy widział jak szybko pod wpływem sowieckich porządków ci, którzy „mają się za dobrych Polaków” „dają się opanować powszechnemu schamieniu”. Przestrzegał przed finalnym efektem tego procesu, który nie wahał się nazwać „upodleniem i śmiercią”.
Także kapitan Stanisław Sojczyński ps. Warszyc, Żołnierz Niezłomny, twórca i bohaterski dowódca oddziałów Konspiracyjnego Wojska Polskiego, z zawodu nauczyciel języka polskiego w podczęstochowskiej wiosce, w 1947 , tuż przed śmiercią, alarmował w jednym z rozkazów, że ta „darowana nam Polska”, po tzw. wyzwoleniu, jest na miarę społeczeństwa żebraków. Stworzono „sztuczną Polskę” – jakby nie było nigdy tej prawdziwej – „która jest usankcjonowaniem podłości, zła i zdrady”, pisał.
Produkowanie ignorantów zamiast ludzi wykształconych przez współczesne szkoły, które przeszły pod koniec ubiegłego wieku i na początku obecnego przez wszystkie etapy reformy, jest zwieńczeniem tego całego długiego procesu i ma jeszcze dalsze konsekwencje. Mark Baurelein, anglista z uniwersytetu Emory i redaktor miesięcznika „First Things”, autor książki pt. „Dorasta najgłupsze pokolenie. Od ogłupiałej młodzieży do niebezpiecznych dorosłych”, wydanej kilkanaście lat temu w Stanach Zjednoczonych, bił na alarm, że szkoła, która program opiera na technologiach cyfrowych – co stało się powszechną praktyką w Stanach – funduje swojemu krajowi pokolenie o karłowatych umysłach i uszkodzonej psychice. Pokolenie infantylnych, wiecznie niedojrzałych, rozchwianych emocjonalnie obywateli, z którymi można zrobić dosłownie wszystko. Wykorzystać ich cynicznie przy pomocy niewyszukanych metod manipulacji, oszukać politycznie, ekonomicznie, rozbroić, doprowadzić do desperacji i histerii stawiając wobec najdrobniejszych trudności.
„Współczesna pedagogika” – podsumowuje jeden z niemieckich autorów – „nie chce przekazywać dzieciom obiektywnej prawdy. W Niemczech mówi się: tylko nie «nauczanie frontalne», co oznacza bezpośrednio podany fakt lub jakąś prawdę. Nie chce się już przekazywać tego skarbu wiedzy, który dostaliśmy od naszych przodków – czy to w kwestiach religii, nauk ścisłych czy kultury. Nie przekazuje się tego dalej, tylko chce się dzieci popychać do tego, żeby one same poprzez dyskusję i własną inwencję tworzyły coś nowego. (…)…dzieci dostają współczesne teksty i mają je interpretować – bez znajomości jakichkolwiek schematów. W pracach uczniów bardziej istotny jest język niż logika. (…) w ideologii gender idzie się jeszcze dalej – tutaj nie przyjmuje się z zewnątrz fundamentalnych faktów, tylko trzeba z samego siebie, z własnej świadomości stworzyć własną płeć. To jest bardzo stanowcze zastosowanie twierdzenia Sartre`a, że «człowiek musi sam siebie stworzyć»”.
Powrót normalnej szkoły
Gdy w Stanach Zjednoczonych ujawnione zostały skutki – w szerokiej skali – odejścia od klasycznej edukacji na rzecz „uczenia” za pomocą osobistych laptopów, smartfonów i iPadów, najlepsze amerykańskie szkoły prywatne – dostępne tylko dla najbogatszych (w tym, co szczególnie pouczające, placówki szkolne, gdzie kształcą swoje dzieci menadżerowie i dyrektorzy Doliny Krzemowej, ludzie o najwyższych kwalifikacjach w dziedzinie technologii cyfrowej), odstąpiły od stosowania tych „pomocy naukowych” i metod. Powróciły na utartą ścieżkę przekazywania i egzekwowania wiedzy w sposób tradycyjny, zarówno z historii, ojczystego języka, jak matematyki, geografii, fizyki i biologii. Bez sztucznie rozniecanego lęku i histerii, że to dostarczanie zbędnych, obciążających umysł informacji i w dodatku zupełnie bezużyteczne.
Prof. Baurelein jako rzecznik konserwatywnej reformy edukacji ma w Stanach coraz więcej zwolenników. W elitarnych szkołach amerykańskich – tak jak i w Europie Zachodniej – wraca łacina jako przedmiot obowiązkowy. Historia, filozofia i języki klasyczne to przedmioty, do których przywiązuje się tu największą wagę. Gdy amerykańscy rodzice i konserwatywni nauczyciele odkryli, że wychowankowie nowoczesnej szkoły to ludzie naiwni, infantylni i bezradni życiowo, przekonani zarazem o swojej absolutnej wyjątkowości – bo nikt ich nie nauczył, że nie są pierwszymi w historii, którzy odkryli, że w świecie istnieje niesprawiedliwość, że społeczeństwa nie są idealne, że już przed nimi walczono o „lepszy świat” – rozpoczął się wielki odwrót od motywowanej ideologicznie pseudonowoczesności w edukacji. Jest to także powrót do relacji mistrz-uczeń, odrzucenie „dialogowania” z wykładowcą na rzecz respektowania jego autorytetu, zaprzestanie zawracania głowy dzieciom ich „kreatywnością”.
Wielkiego wyłomu w odwrocie od szkoły opartej na kryptokomunistycznej ideologii i osiągnięciach techniki cyfrowej dokonała też w Stanach Zjednoczonych edukacja domowa, bardzo tu rozpowszechniona, coraz popularniejsza także w Polsce. Domy rodzinne, gdzie dba się nie tylko o wykształcenie, ale o polskość własnych dzieci, o ich życie religijne, słowem o dobre wychowanie, są dziś najlepszą gwarancją, że nie obudzimy się kiedyś w społeczeństwie „szczęśliwych cieci”.