Straszny Dwór
Był rzeczywiście straszny – dla Rosjan, kiedy go wystawiono po raz pierwszy, w Warszawie, 28 września roku 1865. Polska widownia oszalała z radości, przyjęła operę Moniuszki owacją na stojąco, śpiewacy bisowali w nieskończoność, chciano ich znosić ze sceny na rękach.
Cenzura zdjęła z afisza spektakl już po dwóch przedstawieniach. Jedna z najpiękniejszych oper powstałych w XIX wieku – której dziś, po przypomnieniu jej przez Polską Operę Królewską, dzięki inicjatywie śp. Ryszarda Peryta, towarzyszy zachwyt, wzruszenie i komplementy całego świata muzycznego – została przez okupantów przekreślona. Czego się przestraszyli Moskale? Co mogło być tak niebezpieczne w kunsztownym muzycznie utworze, a przy tym uroczej, żartobliwej opowieści pióra autora libretta Jana Chęcińskiego o dawnym dworze polskim, jego gościach i gospodarzach? Czy tylko przypomnienie potęgi Rzeczpospolitej, którą przywoływał rozmach wielkich chórów i scen rycerskich, chwytające za serce arie, scenografia ukazująca splendor polskiego życia, i wspaniały mazur na koniec? Czy chodziło o coś mniej uchwytnego, nie tak łatwego do nazwania, ale dla Polaków oczywistego, co kryje się pod staroświeckim słowem honor? Słowem tak nie do strawienia dla naszych sąsiadów zza jednej i drugiej granicy, wywołującym nagły skurcz na twarzach dzisiejszych komisarzy Unii Europejskiej, obrzydliwie stającym w gardle wszystkim wysługującym się naszym okupantom, począwszy od 1944 roku.
Moniuszko i Chęciński dobrze wiedzieli po co opowiadają Polakom, po klęsce powstania styczniowego, historię dwóch romantycznie zakochanych rycerzy na tle XVII- wiecznego pejzażu szlacheckiego i tego wszystkiego, czemu dwór polski musiał służyć: ocaleniu ojczyzny od nawałnic, które przetaczały się przez kraj, obronie wiary i rodziny. Przez cały ten wiek Rzeczpospolita przypominała jeden wielki obóz wojenny. A jednak potrafiliśmy szybko wskakiwać na koń „gdy powoła Bóg i kraj”. Przepędzaliśmy intruzów.
„Niebezpieczeństwo leży nie w sile naszego przeciwnika, ale w nas samych. W naszym egoizmie, w naszej inercji, w naszym zakłamaniu, a wreszcie w braku poczucia obowiązku… W tej wygodzie zbyt łatwo dopuszczamy do naszej klasy wzbogaconych nuworyszów, a ci – przyjmują tylko zewnętrzne cechy naszej klasy, wewnątrz pozostając nieestetycznymi chamami, którzy myślą, że pieniądze są równoznaczne z nobilitacją… – autor trylogii o odchodzącym w przeszłość świecie ziemiańskim, Mieczysław Jałowiecki cytuje rozmowę z niemieckim arystokratą, prowadzoną jeszcze przed I wojną światową. „Czy pan kiedykolwiek przemyślał, co to jest »arystokratyzm obowiązku« ?… Każdy z nas, którego los obdarzył posiadaniem, nazwiskiem, przywilejami, nie powinien zapominać, że ciąży na nim poważny dług względem otoczenia…Nie zapłacony dług wzrasta z roku na rok, stacza się jak kula śnieżna przeistaczając się w lawinę…Socjalizm pochłonie przede wszystkim nas, ale co gorsze pochłonie cały świat, zniszczy odwieczną kulturę. A co w zamian da światu? Przypuszczam, że gorszą niewolę…”
Szlachta Europy w XVII i XVIII wieku była najliczniej reprezentowana właśnie w Polsce. Byliśmy ewenementem w świecie w tym względzie. To fakt historyczny, że zawsze stanowiliśmy twardy orzech do zgryzienia dla naszych wrogów, dokąd ten naród polityczny Rzeczpospolitej był nieprzekupny, twardy, bitny. Nie uciekał od „spłacania długu”.
Czy kimś na kształt nowej szlachty nie są dziś ci Polacy, którzy od kilkunastu lat stanowią owe stałe trzydzieści procent popierające w wolnych wyborach polityków zdolnych do rządzenia krajem po męsku i odpowiedzialnie, co w realiach dzisiejszego świata przypomina taniec na linie nad przepaścią? Trzydzieści procent…, dużo to czy mało? Na pewno o wiele za dużo dla Rosjan i Niemców.
Polacy epoki szlacheckiej czynili dobry użytek ze swojego rozumu, a co za tym idzie, z talentów gospodarczych i męstwa, brzydząc się wszelką formą niewoli (co nie znaczy, że rodaków niższego stanu potrafili przed nią zawsze obronić). Dodając do tego wyobraźnię, fantazję i dowcip, czyli poczucie dystansu, wyrośliśmy w cywilizacyjną potęgę. Dziś jeszcze różni postmarksistowscy mędrkowie potrafią pokrzykiwać, że „szlachta zgubiła Polskę”. A kto miał „gubić”? Chłopi? Mieszczanie? *)
Prawdziwy arystokratyzm to zawsze pełnienie obowiązków wobec innych. Nie pogardzanie nikim, nie angażowanie się w roszczenia i pretensje, w natrętne utyskiwania i narzekanie, że “państwo daje za mało”. Czy te trzydzieści procent, zdolne do zrozumienia, jaka jest faktyczna sytuacja naszego państwa – w obliczu działań zazdrośników i wobec podstępu, który jest zawsze tą najbardziej nowoczesną bronią – zostanie nową polską szlachtą i wypełni powierzoną jej przez Opatrzność misję? Czy będzie prawdziwymi „arystokratami obowiązku”? Czy pozostaniemy strasznym – dla nieprzyjaciół – dworem?
____
*) Riposta Heleny z Broel Platerów Mycielskiej (za pamiętnikiem jej autorstwa pt. Pośród klęsk i zwycięstw, Warszawa 2018)
____
Dłuższa wersja felietonu opublikowanego w tygodniku “Do rzeczy” (nr 7/310)