Skowronek i wierzby

Posted on 5 czerwca 2020 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

 

Gdy lipcowym świtem zbierałem się na pole, było jeszcze prawie ciemno. W momencie, w którym pierwsze promienie pomarańczowego słońca przebijały się przez leśny gąszcz, zapiał kogut. Powolutku, powolutku, z mroku wyłaniały się pola i łąki. W nierównościach terenu zalegały mgiełki, a na roślinach zielnych ukazywały się niezliczone, misternie tkane pajęczyny.

Gdy wychodziłem z drewutni ciągnąc dwukołowy wózek napełniony do granic ręcznymi narzędziami do uprawy pola, zawsze słyszałem szczebiot skowronka. Ten świergot, był dla mnie jakby strumieniem energii, dzięki której dawałem radę tyrać w polu od rana do nocy. Pochodząc z miasta, żyjąc w nim wówczas ćwierć wieku, już zdawałem sobie sprawę z niezwykłego daru, jaki otrzymuję w postaci tych dźwięków, tych obrazów, tych zapachów. Z każdym brzaskiem, ten mały ptaszek był dla mnie jak psalm. A przecież skowronek, jak i inne ptaki, każdego dnia ma przed sobą perspektywę  powtarzalnej, nieustannej gonitwy za tysiącami owadów tylko po to, by żyć, w dodatku w nieustannym zagrożeniu ze strony drapieżników tak w powietrzu jak i na ziemi! A jednak, mimo to, każdego poranka, całemu światu oznajmia radość swego istnienia!

 

Jan Stanisławski – Bodiaki

 

Nie da się być rolnikiem bez miłości do swojej ziemi. Kto ją kocha, ten zawsze, nawet i w środku zimy, usłyszy radosny, wiosenny świergot skowronka, przeczuje wiosnę nie tylko z zapachu wiatru, ale przede wszystkim z ziemi. Prawdziwy rolnik wstaje wówczas, gdy mieszkańcy miast jeszcze nie wiedzą, że w ogóle istnieją. Bywa, że zanim założy na siebie robocze ubranie wychodzi prosto z łóżka przed dom, do najbliższych zasiewów. I cieszy się z tego, że trawa, koniczyna, pomidor, przyrosły minionej nocy o wartość dostrzegalną tylko dla niego. Wielu rolników podejmuje już najwcześniejszym rankiem garść ziemi by ją rozetrzeć w dłoni, wciągnąć jej zapach…

Widzi latem rolnik ludzi z plecakami, widzi turystów i wzdycha, że też by tak chciał, że to niesprawiedliwe. Pyta,  kiedy wreszcie uda mu się z żoną na kilka dni dokądkolwiek wyjechać. I zdarza się, że akurat w parafii ksiądz proboszcz organizuje wyjazd na pielgrzymkę. Czasem wówczas korzystają z okazji i wyjeżdżają. Gdy to się stanie, spokoju jednak nie mają, bo zaraz tęsknią do swojej grudy ziemi, do swoich skowronków na niebie.

Gdy jego prawie nie ma w domu, bo ziemię uprawia, bo hoduje zwierzęta, naprawia sprzęt, płot, ubytki w murze, drogi dojazdowe, włazi na podniebną drabinę, by oczyścić ze zgniłych liści rynny, podpiera słupem dach stodoły, pomaga sąsiadom, zwozi plony,  w tym czasie jego żona wykonuje tradycyjne role. Jest matką, kucharką, ogrodniczką…Gospodyni wychowuje dzieci, przyrządza posiłki, zdejmuje z mleka litry śmietany, tłucze masło, robi twaróg, suszy, marynuje, zamyka w słoikach, znosi do piwnicy, przegląda, sieje, pieli, podlewa, przerywa, pierze, stawia na stole wazę i talerze, a w wazonie kwiaty. Wszystko to czyni z rzadką skargą, w poczuciu świętości swojej pracy, niezbędności swoich obowiązków. I choć czasem ma dość pieczenia ciast, stania przy garach – mieszania zupy, obierania ziemniaków, pilnowania klusek, by nie skipiały, doglądania w beczce kiszonej kapusty, cerowania swemu chłopu i dzieciom dziur w portkach, prania, sprzątania, grzebania w ogródku, nawet i stawiania kwiatów w wazonie, nigdy, przenigdy, nie zamieniłaby, nie porzuciłaby tej powtarzalnej codzienności, tego trudu; za nic i na nic!  A bywa i tak, że przemęczony mąż nie pochwali smaku ciasta, obiadu, nawet przez wiele dni dobrego słowa nie powie. Ale ona to wszystko zniesie, bo miłość jest tym, co daje jej energię, co trzyma ją w pionie; jak drewniany krzyż przed ich domem.

 

 

Nikt, kto nie jest prawdziwą kobietą, nikt, kto nie jest prawdziwym mężczyzną, nie może zajmować się rolnictwem. Po prostu nie da się skubać kury z piór mając tipsy, nie da się pielić ogrodu w szpilkach, nie da się instalować oprzyrządowania do ciągnika w spodniach – rurkach, z tęczowymi skarpetami w czerwonych bucikach.

Mało kto pamięta, że jeszcze przed wyborami do Europarlamentu 2019, lider rzekomo chłopskiej partii, paradował na rozmaitych spędach z tęczowymi chorągiewkami. Gdyby odważył się to zrobić w środowisku, które (ponoć) reprezentuje, spotkałby go los Jagny z „Chłopów” Reymonta.  Żaden rolnik, w żadnych wyborach, nie zagłosowałby na partię, która wtyka nibytęczę w jego łąkę, w jego – choćby tylko trójlistną –  koniczynę! Bo, od pierwszego śpiewu skowronka, po ostatnie zgaszone gdzieś w gospodarstwie światło, przez cały dzień, dzień po dniu, trwa w jego gospodarstwie nieustający spektakl Harmonii, w której wszystko jest na swoim miejscu. Jeśli nie jest, po prostu – ginie. Dzięki niej, dzięki Harmonii, rozkwiecone sady wypełniają wiosną okna jego domu, by niebawem kusić smakiem dojrzałych owoców.  Gospodarz wie i czuje, że dzięki owej harmonii będzie miał plon. I nie ma takiej możliwości, by gospodynie komponowały dożynkowe wieńce z jakichkolwiek, choćby najbardziej kolorowych chorągiewek zamiast kłosów!

Skąd więc ci, którzy nie znają ziemi nawet z doniczki na parapecie okna, dostają się do Sejmu, Senatu, do lokalnych samorządów? Wyjaśnił mi ten fenomen pewien rolnik. „Panie, chłop na nich nie głosuje! To są głosy tych, którzy czerpią korzyści z udawania, że ma się cokolwiek wspólnego z ziemią. Tylu ich panie jest! Oni sami, ich rodziny, znajomi…”

Co ich obchodzą tzw. „zwykli ludzie”? Nawet nie potrafią porozmawiać jak chłop z chłopem, gospodyni z gospodynią, bo odkręcanie kolejnego słoika z konfiturami nie należy do ciężkich prac i można bez problemu otwierać sobie te zakrętki do 67 w przypadku mężczyzn i 65 roku życia w przypadku kobiet. Z taką pracą, można sobie przechodzić na emeryturę nawet i później. Jaki problem?

 

 

Podobnie jest w Europarlamencie. Jedyną krową jaką kiedykolwiek widzieli brukselscy eurokraci zajmujący się rolnictwem jest ta, która widnieje na wyrobach czekoladowych jednej z wielkich korporacji. Nie da się inaczej wytłumaczyć absurdów ich niektórych rozporządzeń, np. obligujących rolników do niszczenia gniazd jaskółki dymówki, czy zakazu wstępu do chlewni, obory, czy kurnika dla psa czy (sic!) kota.

To prawdziwy cud, że jest dziś ministrem od rolnictwa rolnik – praktyk, który o wie o gospodarowaniu wszystko. Jest zapewne jednym z tych, którzy wczesnym rankiem, zanim cokolwiek na siebie nałożą, zanim cokolwiek zjedzą, idą na łąkę by sprawdzić o ile tej tylko nocy przyrosła mu koniczyna… Nie mam wątpliwości, że ten minister, będąc prawdziwym Gospodarzem, prawdziwym Mężczyzną, da radę sobie z tymi, którzy chcieliby dożynkowy plon klecić z chorągiewek, opakowań czekoladek i słoikowych nakrętek.

Każdy człowiek w pewnym wieku zadaje sobie pytanie co by robił gdyby miał możliwość raz jeszcze się urodzić. Oczywiście pod warunkiem, że wiedziałby to, co dziś wie.

Ja, zostałbym rolnikiem.

I niech nikt mi nie mówi, że mam jakiś sielankowy, idylliczny, horacjański, typowo mieszczuchowaty obraz wsi, bo znam tę robotę. Uprawiałem ziemię, hodowałem kury, robiłem masło, twaróg, naprawiałem, pociłem się, marzłem, spać nie mogłem ze zmęczenia. I zawsze wszystkim mówię: „Jestem wieśniakiem. A co tam, burakiem nawet! I niech będzie: słoma wychodzi mi z butów!”

Ale ciągle mam w sobie skowronka.

 

Janusz Andrzejczak

 

 

                                                  

Możliwość komentowania jest wyłączona.