Rozmowa z “Różyczką”
W „Niezależnej” rozmowa z panią major Weroniką Sebastianowicz z domu Oleszkiewicz, ps. “Różyczka”, Żołnierzem Niezłomnym. Miała trzynaście lat, gdy w 1944 roku rozpoczęła stałą pomoc „chłopcom” z AK, w lesie, nieopodal wsi Pacewicze pod Wołkowyskiem, w której mieszkała.
Brat Antoni był żołnierzem tego oddziału AK, potem WiN-u. Poszła za starszym bratem. (Ojciec inżynier budowy dróg i mostów został jeszcze na początku wojny potraktowany przez Sowietów jak polski „pan”, wkrótce trafił do łagru, matkę zamknięto tam po wojnie). [i]. Przyjęto ją do oddziału, choć była w wieku wczesno gimnazjalnym, a z wyglądu, sądząc po jej drobnej posturze dzisiaj – dziecko. Była szczęśliwa, gdy mogła złożyć przysięgę.
Ksiądz kapelan[ii], który był przy przysiędze zaproponował pseudonim. „Patrzcie, ona taka młoda! Przypomina różyczkę”. Została „Różyczką”. Najpiękniejsze lata młodości – od trzynastu do siedemnastu lat – w oddziale partyzanckim AK. Potem od razu zaczęły się więzienia, zesłania, łagry. Wyrok – 25 lat. Trzykrotne próby popełnienia samobójstwa, gdy jeden z enkawudzistów brutalnie powiadomił ją o śmierci ukochanego brata. Spadająca ogromna syberyjska sosna („Różyczka” pracowała wtedy przy wyrębie tajgi) nie przygniotła jej jednak, zadrasnęła tylko. W roku 1955 wróciła do domu. Dom był jednak nie w Polsce, o której marzyła, ale w Białoruskiej Republice Rad. Do Polski nigdy nie mogła wrócić.
Dlaczego piszę o „Różyczce”? Pani major, która zbliża się do dziewięćdziesiątki, na której wspaniale leży mundur Żołnierza Niezłomnego i pięknie ozdabia ją wojskowa furażerka z orłem w koronie, ma twarz młodzieńczą, jasną, uśmiechniętą. Błyszczące, ogromne, wyraziste oczy.
Zaznała, jako dziewczyna z „lasu”, wszystkiego – głodu, zimna, poniewierki, braku snu, potem tortur, bicia, pracy ponad siły, tysięcy upokorzeń. Nie mówi o tym. Nie potrafi chyba opowiadać o przeżytych cierpieniach. Nie przytacza żadnych szczegółów. Gdy jednak zostaje zapytana, co trzymało ją przy życiu w więzieniu i łagrze, na czym opierała swoją nadzieję, wypowiada zastanawiające słowa. Tym co trzymało przy życiu dwudziestoletnią więźniarkę była jej złożona w lesie przysięga. „I nienawiść”, dodaje jeszcze po chwili “Różyczka”.
I tu zagadka. Polszczyzna pani major jest uboga, choć czysta, bez wtrącania rosyjskich czy białoruskich słów. Mówi o sobie w trzeciej osobie: „poszła”, „przyjechała”, „zrobiła”… Przecież od 1945 roku była zagranicą, na terenie Rosji. Co zatem oznaczać może w jej ustach słowo „nienawiść”? Na pewno nie to, co nasuwa się jako pierwsze skojarzenie. Pani Weronika Sebastianowicz w wywiadzie dla „Niezależnej” nie wymieniła żadnego imienia swoich wrogów, nie przytoczyła tożsamości nikogo z oprawców, ani tych, którzy na nią donieśli przed aresztowaniem. I w jaki sposób „nienawiść” może być źródłem siły? Trzymać przy życiu…
Tu chodzi chyba o coś innego. O silne poczucie, że między dobrem i złem jest ostra granica. Z uwagi na dostrzeganie różnicy, z uwagi na niemożność przekroczenia tej linii rozgraniczającej młodzi jak ona, i nieco starsi, szli “do lasu” w latach wojny i potem, za komunizmu. Nie dlatego, że lubili walczyć, że ciągnęła ich przygoda, że czuli się grupą przyjaciół, że myśleli tak samo.
Nie, to za mało.
Chodzi o rozróżnianie pojęć. Gdy potrafi się prawidłowo rozróżniać pojęcia, nie gubi się istoty rzeczy. Niezłomni nie byli intelektualistami, ale właśnie bezbłędnie widzieli różnicę. O tę różnicę chodzi.
Romano Amerio przytacza w swoim dziele stanowisko biskupów francuskich z 1978 roku w sprawie dogmatu o piekle; nie da się ukryć, że „przypuścili frontalny atak na aksjologię piekła”. Tymczasem, dodaje szwajcarski teolog, „piekło jest absolutem sprawiedliwości, który na wieki unosi się nad popiołami ludzkich ocen i sądów jako znak nieprzemijającego porządku wartości”. Gdy “Różyczka” mówi o „nienawiści”, jaką przechowała w swoim umyśle i jaką odczuwa, mam prawo przypuszczać, że mówi po prostu o konieczności przywrócenia porządku wartości, naprawienia straszliwych krzywd, zadośćuczynienia za niewyobrażalne zbrodnie, na jakie musiała patrzeć jako dziecko i jako dorastająca dziewczyna.
Przywrócenia na trwałe – nie koniecznie w tym życiu. Nadzieja, o jakiej wspominała, to nadzieja na życie nadprzyrodzone.
Jaki to ma związek z piekłem? Ze sporem o jego istnienie? Ma duży związek, bowiem każdy dogmat wiary został w ostatnich latach, na skutek niefrasobliwości i tupetu grupy reformatorów w Kościele, poddany “korekcie”, opatrzony zastrzeżeniami. Biskupi francuscy cytowani przez Amerio nie powiedzieli w 1978 roku nic innego, jak tylko to, co powtarzają dziś nieprzeliczeni mędrkowie na uczelniach katolickich, w szkołach, na konferencjach naukowych, sympozjach, debatach, w mediach, że mianowicie „piekło to tylko pewien obrazowy sposób zwracania się Chrystusa do ludzi na niskim stadium religijnego rozwoju, wszakże my od tamtego czasu zdążyliśmy się rozwinąć”. Dogmat o piekle to dla nich nic innego jak pewien typ umysłowości ówczesnych – przedsoborowych – warstw niewykształconych. “Różyczka” i ludzie jej pokolenia, Polacy z Białorusi, Litwy, Ukrainy, do nich należą. „Gdzież owej ciemnej masie do obecnego poziomu umysłowego ludzi wierzących!”, ironizuje Amerio.
Weronika Sebastianowicz nie ma studiów. Nędza i nadwątlone w sowieckich więzieniach i łagrach zdrowie pozwoliło jej skończyć tylko zaocznie technikum handlowe. Nie chciano jej nigdzie. Żyła ze sprzedaży lodów… Jest osobą tak prostolinijną, tak jednoznaczną, że w jej umyśle nie ma miejsca na fantazjowanie: “wyobraźmy sobie, że może nie istnieć najsurowsza kara za uczynione ludziom najstraszliwsze zło…” . Była jego naocznym świadkiem i ofiarą. To właśnie jest jej „nienawiść” – proste, jednoznaczne, silne przekonanie: nadejdzie sprawiedliwość, kłamstwo straci swoją siłę, przyjdzie kres jego wszechwładzy, kaci nie unikną kary.
„Różyczka”, mówiąc w swojej, trochę już dziś nieporadnej – a przecież tak pięknej – polszczyźnie o nienawiści, i nie znajdując innych słów, by uwydatnić całą różnicę, wypowiedziała głęboką i wstrząsającą w swej wymowie prawdę: gdy jest się dzieckiem polskiego domu, w którym na co dzień jest modlitwa, poczucie honoru, więź ze wspólnotą, nie można nie reagować na komunizm. Jest on bowiem najgorszym rodzajem zła, jakie kiedykolwiek pojawiło się w historii. Trzeba wydać mu wojnę, trzeba w tej wojnie osobiście uczestniczyć.
Jeden z najmłodszych Żołnierzy Wyklętych, czyli Niezłomnych (w czasie wojny, gdy wstępował do oddziału miał także 13 lat, chodził do klasy razem z „Inką”), ojciec mojego bliskiego znajomego, który przyszedł obejrzeć pierwszą w Polsce wystawę poświęconą Żołnierzom Niezłomnych, i długo, samotnie, krążył po salach, powiedział potem do kogoś z rodziny (ale też jakby do siebie): „A jednak ja tę wojnę wygrałem…” Usłyszałam to potem od jego syna. Tylko tyle. Podobnie jak „Różyczka” on także nie nawykł do używania dużej ilości słów.
„Ja”? „Wygrałem”?
Gdy zna się coś bezpośrednio, nie tylko z teorii, gdy się zaznało samemu, w najbardziej dotkliwy sposób… A gdy jeszcze w dzieciństwie nauczono się pacierza i zapamiętało się, wbijane do głowy przez ojca, matkę i księdza proboszcza, podstawowe prawdy wiary i zasady Dekalogu, człowiekowi nie pokręci się w głowie, człowiek się nie pogubi.
Najlepsi z nich, z żyjących Żołnierzy Niezłomnych, nie czuli się nigdy – najprawdopodobniej – bohaterami. Zrobili w życiu rzecz najbardziej oczywistą, najprostszą. Nie zastanawiali się, nie kalkulowali, jaki najlepszy „użytek” mogliby zrobić ze swojego życia. Po prostu poszli na wojnę – i wygrali ją. Przez sam fakt, że ją podjęli. Swoim czynem powiedzieli: jest różnica. I: nie ma zgody. Nigdy nie może być zgody na zło.
Nie mogli zrobić nic innego jak tylko podjąć tę wojnę. I choć szli na śmierć, do więzień, do łagrów, do kopalni – zwyciężyli. Wygrali.
Świadomość, czym jest zło komunizmu jest bliska świadomości, że istnieje w sposób obiektywny piekło. Zapłata za zło, którego się nie żałuje – będąc w pełni świadomym ciężaru swych win. Piekło jest „dobrem”, bo przywraca sprawiedliwość. Gdyby go nie było, nie mogłaby się zrealizować sprawiedliwość Boga. „W piekle znika jakakolwiek uboczna funkcja kary: poprawa złoczyńcy i ochrona społeczeństwa”, podkreśla Amerio. „Pozostaje to, co istotne – czyli sprawiedliwość”.
Owa rzekoma „nienawiść” zapewne nie jednego, nie jednej z Żołnierzy Wyklętych – to właśnie nadzieja na sprawiedliwość.
„Potępieni nie poprawiają się, a Niebo nie musi się przed nimi chronić, ponieważ zajęli oni właściwe sobie miejsce w ostatecznym, najwyższym porządku świata…”
O tym samym przypomina Fatima. Objawienia, które miały miejsce sto lat temu, w roku, w którym komunizm opanował Rosję. Matka Boża przyszła do trójki dzieci z chłopskich rodzin i prosiła o pokutę i modlitwę za „biednych grzeszników”, których dusze trafiają do piekła, bo nie ma się kto za nich modlić. Nawet to piekło dzieciom ukazała. W ten sposób przypomniała o dogmacie wiary, który już pięćdziesiąt lat później został przez pewną, dobrze umocowaną i wpływową grupę ludzi Kościoła, podczas soboru, ale zwłaszcza po soborze, po prostu zanegowany.
To przypominanie Matki Bożej jest Jej wielkim darem. Nie wolno o tym dogmacie wiary katolickiej zapominać. Skoro dusza ludzka jest nieśmiertelna, po śmierci żyje nadal świadomość i wola, nie wolno się łudzić. Piekło istnieje. Kara wieczna jest realnością.
Jedyny sens godności człowieka
Grzech, za który nie żałujemy, jest czymś nie do przyjęcia przez Boga. Ze względu na to, Kim jest Bóg. I kim jest człowiek. Przez grzech „stworzenie manifestuje pozytywną lub negatywną postawę wobec absolutu wartości. W tym sensie choćby najbardziej przelotny akt woli, o ile był on faktycznie aktem woli, zawiera oprócz swej doraźnej wartości nadwartość aksjologiczną, ukazującą stosunek do wiecznych archetypów. Właśnie na tym stosunku zasadza się w katolicyzmie wybitna godność człowieka, i to ona stanowi o moralnej powadze ludzkiego istnienia” (Romano Amerio).
Żołnierze Niezłomni to ludzie o mocno ugruntowanej świadomości, czym jest godność człowieka. Ludzie realistycznie patrzący na życie ludzkie, uznający za fakt niezbity metafizyczny wymiar istnienia.
Dlatego ów starszy pan, ów Żołnierz Niezłomny, którego przyjęto do oddziału w drodze wyjątku jako trzynastoletnie dziecko, tak jak “Różyczkę”, bo potrafił genialnie składać broń i sprzęt artyleryjski ze znalezionych szczątków, z którego synem rozmawiałam niedawno, dziś złożony ciężką chorobą i nie wychodzący z domu, „wygrał”, w swoim głębokim przeświadczeniu, osobistą “wojnę” z absolutnym złem. Złem, które neguje człowieczeństwo tych, których uznaje za „wrogów”. Chce, żeby nie istnieli. On nie przyjął tych kategorii, bo zaprzeczają prawdom eschatologicznym, a umysł normalnego człowieka skierowany jest ku prawdzie – i zapłacił za to wysoką cenę, kilkanaście lat więzienia. (Tak jak przyjęli je, z przerażającą łatwością, w czasach, gdy on jeszcze walczył z bronią w ręku, a “Różyczka” w tajdze wycinała las, wybitni intelektualiści, przyszli laureaci Nagrody Nobla, Wisława Szymborska, Czesław Miłosz…) Dlatego „Różyczka” nie jest w stanie wybaczyć zbrodni, na jakie patrzyła, gdy jeden po drugim ginęli jej koledzy z „lasu”, gdy zamknięto ją w więzieniu i wysłano do łagru. Ona n i e m o ż e ich wybaczyć. Nie jest bowiem w stanie przyjąć swoim umysłem, że mogą nie zostać ukarane. Że ich wartość moralna jest względna i kiedyś po prostu ulegnie przedawnieniu. Ona wie, że po ich zaistnieniu nic nie jest już takie samo. Nie trzeba być absolwentem studiów by to pojąć. Trzeba mieć tę prostotę i niezłomność zarazem, którą ona miała już w wieku trzynastu lat.
Czas niczego nie znosi
Jest różnica między istotami – czyli między naturą rzeczy. (Filozofowie, o ile nie ulegli wpływom Hegla i fenomenologów, mogą ją wywieść z „aksjologicznej nieskończoności życia duchowego”). Nie istnieje ona tylko w naszym umyśle, jest czymś obiektywnym. Nie znika po śmierci. To daje nadzieję. Ogromną.
Jak bowiem podsumowuje prof. Romano Amerio, szwajcarski myśliciel, o którym z tak wielkim uznaniem wyrażał się Josef Ratzinger, późniejszy Benedykt XVI:
„Nie chodzi o to, by na grzech wymierzony w Absolut odpowiadać karą o nieskończonym wymiarze, Chodzi o utrzymanie różnicy między rzeczami i o usankcjonowanie zasady, że czas niczego nie znosi.”
Gdyby było inaczej zbrodnia i dobre życie byłyby tym samym, ”a przeszłość zostałaby właściwie wymazana – skoro nie liczy się to, czym byliśmy, lecz to, czym będziemy w wieczności. Nawet w eschatologicznym porządku tego świata czas może spinać klamrą zachodzące w nim zdarzenia, ale nie może zmieniać ich wartości. Te są trwałe i niezmienne w Bogu; jednocześnie są one niezmienne w stworzeniu, które ma w nich udział (w przeciwnym razie byłoby ono czymś w rodzaju niebytu)”.
Żołnierze Niezłomni – Wyklęci utwierdzają współczesnych w tej fundamentalnej prawdzie. Za to trzeba być im przede wszystkim wdzięcznym. Nie udawali, że nie istnieje zło. Że wszystko jest „takie samo”. Nie walczyli na darmo. Dźwigali samotnie ciężar odrzuconej przez ich wiek prawdy.
„Żyd z Auschwitz po wieczne czasy będzie Żydem z Auschwitz”, mówi Amerio, „a jego kat Eichmann będzie po wieczne czasy Eichmannem”. Więzień Stalina umierający na stosie trupów w łagrze, także będzie nim już na zawsze. I jego oprawca w czapce z czerwoną gwiazdą także pozostanie nim na wieczność.
„Piekło jest tym, co czyni różnicę między Eichmannem a ofiarą Auschwitz”. Między katem ubeckim a Rotmistrzem Pileckim. I innymi Polakami, podobnymi do niego. „…chodzi tu zatem o zachowanie istoty rzeczy. Jedyne, co może zostać wymazane, to wina, która jest odpuszczona dzięki łasce miłosierdzia udzielonej człowiekowi żałującemu za grzechu – ale nie wtenczas, gdy brakuje mu skruchy”.
Cytaty za Romano Amerio, Iota unum, Komorów 2002
[i] Antoni Oleszkiewicz, ps. „Iwan”
[ii] Kapelanem był ks. Antoni Bańkowski “Eliasz”, komendantem oddziału był Bronisław Chwieduk “Cietrzew”.