Roy Campbell, Ostatni Rycerz

Posted on 18 stycznia 2025 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Rycerze Wielkiej Sprawy

„Nie istnieją żadne substytuty moralności, honoru i lo­jalności, ani same dla siebie (o czym boleśnie się przekonujemy), ani jako materiał poetycki”, mówił angielski poeta Roy Campbell (1901-1957). Był jednym z najwybitniejszych i cieszących się największym uznaniem twórców swojego stulecia. Podziwiali go i pisali o nim T. S. Eliot, Dylan Thomas i Edith Sitwell, przyjaźnią obdarzał J. R. R. Tolkien; dziś niewielu wie o jego istnieniu. Gdy nawrócił się na katolicyzm jego twórczość została za­pomniana, wykreślono go z opracowań krytyków literatury. Żyje natomiast jego czarna legenda.

Zawsze występował publicznie w obronie tych, których pozy­cja była słabsza, nie ulegał ideologicznym modom. Walczył nie tylko piórem, ale i karabinem – jako żołnierz, na kilku frontach dwóch wojen.

Urodzony w Durbanie w Afryce Południowej, Ignatius Royston Dunnachie Campbell, syn pochodzącego ze Szkocji lekarza i Angielki, myśliwy, jeździec, żeglarz i rybak, przyjaciel Zulusów, obrońca Hiszpanów walczących z komunistami, życzliwy i pomocny sąsiad rolników z Prowansji, hiszpańskich i portugalskich chłopów. Po burzliwej młodości spędzonej w środowisku londyńskiej bohemy, po wielu literackich sukcesach i przygodach wojennych osiadł wraz z rodziną w małej portugalskiej wiosce, gdzie uprawiał ziemię i przekładał dzieła św. Jana od Krzyża.

 

Portret Roya Campbella (l. 20 XX w.)

Jak stać się postrachem snobów

Jako młody chłopak polował z Zulusami; biegle posługiwał się ich językiem, dobrze się czuł wśród nich i cenił ich. „Są bardzo inteligentnymi ludźmi”, pisał w autobiografii. „Ich język jest niezwykle piękny, nieco górnolotny i bardzo ozdobny. Czerpią olbrzymią przyjemność z konwersacji, analizując problemy z wielką subtelnością i wykazując się jasnością umysłu”.

Wyjechał do Anglii, by studiować w Oxfordzie, ale nie uzyskał dyplomu. Zaczął z powodzeniem publikować w prasie literackiej i wydawać tomiki poetyckie; stał się sławny z powodu talentu, choć z pewnością w snobistycznym i przesiąkniętym intrygami środowisku literatów i artystów grupy Bloomsbury, także z powodu ciętego dowcipu, szampańskiego humoru i rozrywkowego trybu życia.

Wyróżniał się niefrasobliwością, temperamentem i wyjątkowo okazałą posturą. Evelyn Waugh, który też nie był ułomkiem, opisywał go jako „wielkiego, chełpliwego, prostodusznego i dobrotliwego dzikusa” i wyznawał: „Wystarczyło, że mówił do mnie, żeby robiło mi się słabo”.

Sławę dwudziestodwuletniemu twórcy przyniósł poemat  „The Flaming Terrapin” („Płonący żółw”). Pisano z zachwytem, że „wśród tłumów poetów piszących rozdelikacone strofy porusza się on z siłą włochatego mastodonta przepychającego się przez stado antylop”. Jego twórczość ekscytowała, olśniewała bogactwem skojarzeń, uważano, że genialnie „łączy dzikie słowa z dzikimi myślami”. A jednak Roy nie dał się złapać na haczyk zachwytów, pochlebstw i prestiżu. Świat londyńskiego blichtru, snobizmu, ambicji, intryg i seksualnych dewiacji był mu gruntownie obcy, odpychał sztucznością, wiał beznadzieją. Choć sam, jak podkreśla Joseph Perce, nie potrafił określić swojej filozofii i wiary; jego poemat był eklektyczną mieszanką motywów chrześcijańskich, nietzscheańskich i darwinowskich.

„Anglia, do której przybył z Afryki, z całą nostalgiczną miłością do ojczyzny, jaką Zjednoczone Królestwo zaszczepiło w swoich dzieciach, bardzo różniła się od Anglii, której duszę opiewały stare pieśni i poematy oraz chłopięce opowiadania Kiplinga”, pisze Roger Scruton w poświęconym Campbellowi eseju „Czarny Koń”. „Była to Anglia przywilejów klasowych i ostrych podziałów… Nowa klasa wyłoniła się z cieplarnianych przedszkoli szkół publicznych, jakimi były kosztowne szkoły prywatne (….) Dawna klasa wyższa została zniszczona przez Wielką Wojnę, pozostali najmłodsi synowie i pogrążeni w żałobie rodzice. Kultura, której ta klasa była strażnikiem, legła w gruzach; żywiła się już tylko kąśliwą drwiną z emerytowanych wojskowych o sztywnych uśmiechach i duchownych w wykrochmalonych kołnierzykach, którzy na próżno starali się podtrzymywać mit o niezniszczalności starej angielskiej kultury. Nową klasę charakteryzowało głębokie rozczarowanie ideą imperium, pogarda dla patriotyzmu zwykłych ludzi i odrzucenie religii epoki wiktoriańskiej”.

Do takiego kraju przybył Roy Campbell i nic dziwnego, że zaczął wkrótce „znęcać się w subtelny sposób nad lewackim establishmentem”, a odrzucając sybarycką kulturę i szukając trwałych lojalności nieuchronnie musiał stać się wygnańcem.

W latach trzydziestych Roy wraz ze swoją towarzyszką życia Mary Garman – jednym z dziewięciorga dzieci znanego lekarza – zdecydował się na wyjazd do Prowansji, obawiając się o przyszłość rodziny, rozpad ich (świeckiego) małżeństwa. Była to prawdziwa ucieczka z toksycznego świata, w którym oboje zaczęli dostrzegać z przerażeniem coś, czego nie potrafili nazwać inaczej jak „zgnilizna”. Decyzja pary znanej z religijnej obojętności (oboje pochodzili z anglikańskich rodzin) odbiła się silnym echem w literackim Londynie. Wirginia Woolf, jedna z kluczowych postaci grupy Bloomsbury uznała, że Roy „jest już martwy” (z podobną pogardą wyraziła się o  T.S. Eliocie po jego przejściu na anglo-katolicyzm). Campbell odwdzięczył się prześmiewczym poematem ”The Georgiad” o tym środowisku i jego dekadencji. Od tego czasu mawiano, że Roy to ktoś w rodzaju „groźnego literackiego szeryfa, przybywającego od czasu do czasu, by zaprowadzić porządek w miasteczku”. Roger Scruton dodaje, że w zdolności obsypywania lewicy „wspaniałymi obelgami” nie miał konkurentów.

Nawróceni w Altei

W 1935 roku Mary i Roy wraz z dwoma córkami przybyli do Hiszpanii, kraju, o którym poeta pisał, że wszystko mu zawdzięcza, bo ocalił jego duszę. Zamieszkali w małym gospodarstwie w górach Altei i po kilku miesiącach przyjęli chrzest w Kościele katolickim, w małej wiejskiej parafii.

Ich dom – bielona wapnem chata z wychodkiem na podwórzu – wraz z kilkoma akrami sadu oliwkowego, z osłem, którego używali do transportu wody z górskiego źródła, i którego co wieczór wprowadzali przez główną izbę do stajni – wszystko to wprawiało w przerażenie matkę Roya, która przyjechała pewnego dnia z Londynu w odwiedziny. Ofiarowała im nowy żeliwny piecyk, buty, ubrania oraz kilka amerykańskich gadżetów, niezbędnych, jak twierdziła w tak surowych warunkach. Tymczasem Roy chwalił się w liście do przyjaciela, że ma parę świnek i osły, że od dawna nie widział gotówki, listonoszowi za znaczek pocztowy daje kurczaka, żyje tylko z tego, co sam uzbiera i wyhoduje.

 

Roy, Mary, Anna i Tess Campbellowie oraz matka Roya w hiszpańskiej osadzie w Altei

 

Campbellowie, uwolnieni od wahań, dylematów, kompromisów, które cechowały angielską opinię publiczną i ich dawnych przyjaciół, czuli się w hiszpańskiej osadzie wolni i szczęśliwi. Oparcie się na fundamencie tradycyjnego chrześcijaństwa, odrzucenie „powierzchowności i ruchomych piasków nowoczesnego cynizmu” (J. Pearce), przyniosły im prawdziwą ulgę. Było dla nich wielkim odkryciem, gdy dostrzegli, jak silnie życie duchowe splata się w tym kraju z kulturą.

Roy wspominał po latach, że obserwacja życia sąsiadów, prostych chłopów, stała się momentem zwrotnym w ich życiu. Nie mogli pozostać obojętni wobec dzielności i honoru tych ludzi. „…cechowała ich taka słodycz i świeżość, że niemal niezauważalnie przeszliśmy bez reszty na ich stronę”, pisał. Inicjatorką chrztu była Mary, której sumienie nie pozwalało pozbyć się poczucia winy z powodu dawnej zdrady Roya. Wraz ze chrztem przyjęli sakrament małżeństwa. Cała wieś uczestniczyła w uroczystości, chłopi płakali i obejmowali nowonawróconych, wszyscy śpiewali i tańczyli w całonocnej fieście. Proboszcz powiedział, że był to najpiękniejszy dzień w jego życiu.  Roy obrał za swego patrona św. Ignacego Loyolę, a Mary św. Marię Magdalenę. „Wreszcie jestem w krainie moich marzeń”, pisał wzruszony poeta do przyjaciela. Hiszpanię opisywał jako piękną kobietę „śpiącą, z twarzą zwróconą ku słońcu”.

Ich poglądy ugruntowały się jeszcze dzięki znajomości z mieszkającą po sąsiedzku parą Norwegów, z którymi każde spotkanie kończyło się zażartą dyskusją. „Helge była komunistką, a Earling nazistą, jednak oboje jednoczyła mocna nienawiść do Chrystusa i chrześcijaństwa”, pisał w jednym z listów Roy. Jednocześnie obserwowali narastającą falę komunistycznych zapędów i agresywnej czerwonej propagandy w Hiszpanii. Roy zaczynał coraz wyraźniej zdawać sobie sprawę, że jego nawrócenie ma także wymiar polityczny.

 

Roy i Mary oraz poeta Laurie Lee w Toledo 1935 r.

 

Poeta nazywał komunizm imitacją chrześcijaństwa, ale dopiero widząc na własne oczy okrucieństwo Czerwonych Brygad zdał sobie sprawę, czym on jest – o. Gregorio, ich proboszcz z Altei był jedną z pierwszych ofiar wojny domowej. Nie miał też wątpliwości, że musi aktywnie włączyć się w wojnę domową po stronie Franco, gdy nadciągnęła, co oboje z żoną przeczuwali. Roy widział, że jest to wojna między Wschodem a Zachodem, że komunistyczna nawałnica chce unicestwić katolicką kulturę Hiszpanii, którą uznawał za swoją, i że jego obowiązkiem jest bronić wiary, honoru, domu i rodziny.

Wobec czerwonego terroru

Anglicy w 1936 roku byli bardziej przejęci niebezpieczeństwem ze strony nazizmu, obawiali się Hitlera, który poparł gen. Franco. Mimo dochodzących na wyspy brytyjskie wieści o niebywałych okrucieństwach komunistów i anarchistów wstrzymywali się z jednoznacznym potępieniem frontu lewaków. Europejscy katolicy byli wstrząśnięci podpalaniem i niszczeniem kościołów, mordami na hiszpańskich  biskupach, zabójstwem czterech tysięcy księży, dwóch tysięcy zakonników i trzystu sióstr zakonnych. Szczegóły zbrodni były porażające. Niemal każdy kościół w Barcelonie został sprofanowany i ograbiony; święte obrazy palono, a rzeźby rozwalano i rozstrzeliwano. „Księżom obcinano uszy, mnichom dziurawiono bębenki krzyżykami różańców, a pewnej matce dwóch jezuitów wciśnięto różaniec do gardła. Mimo wszystkich błędów Franco, wielu [katolickich twórców] wolało je od brutalnego antykatolickiego ateizmu jego przeciwników” (Joseph Pearce).

Christopher Dawson przewidywał, że wynik zmagań w Hiszpanii, która była zawsze traktowana jak przedmurze chrześcijaństwa, zadecyduje o przyszłości Europy. A jednak spora grupa angielskich pisarzy wraz ze świecką opinią publiczną wciąż uważała, że komunizm jest czymś lepszym od faszyzmu, że odwołuje się do „miłości” – takie było m.in. stanowisko Grahama Greena, przyjaciela Roya, który długo wahając się pomiędzy dwoma skrajnościami wybrał w końcu czynne poparcie Basków w wojennej rozgrywce.

Roy wraz z żoną znalazł się w Toledo, dawnej stolicy Kastylii, i zaczął pracować jako korespondent wojenny dla „The Tablet”. Był świadkiem antykomunistycznego powstania w tym mieście, kulminacyjnego momentu wojny domowej. Podczas oblężenia Alkazaru, „pałacu-twierdzy bronionego przez grupę zawodowych oficerów, kadetów miejscowej Akademii Piechoty, falangistów i zwykłych cywilów przeciwnych lewackiej dyktaturze” (Jakub Pytel), Roy przez szpary w okiennicach swojego mieszkania widział płonącą bibliotekę karmelitów. Wiedział już, że przeor klasztoru został zamordowany.

Któregoś dnia do mieszkania Campbellów wtargnął  uzbrojony oddział komunistycznej milicji, poszukujący „buntowników, faszystów, klechów i ich zwolenników”. Para cudzoziemców z pewnością wzbudziłaby ich wzmożoną czujność, gdyby nie fakt, że na ścianach nie zauważono żadnych oznak kultu. Przywódca grupy z ulgą przysiadł na wielkiej skrzyni stojącej w hallu, ozdobionej makatą i wazonem z kwiatami, i monologował na temat postępów armii rewolucyjnej. Nie domyślał się, że w niej Campbellowie ukryli bezcenne dzieła z biblioteki karmelitów (w tym rękopisy św. Jana od Krzyża) – z którymi od kilku miesięcy byli w przyjaźni i których ukrywali przez pewien czas pod własnym dachem – a wcześniej zdjęli ze ścian święte obrazy i krucyfiks, i że przez cały czas rozmowy błagali w duchu o pomoc św. Jana.  Był 23 lipca 1936 roku. Po kilku miesiącach wspierania walczących, tuż przed klęską powstania, Roy wraz z Mary opuścił oblężone miasto ciężarówką.

W sierpniu tego roku Campbellowie odpłynęli z płonącej Hiszpanii przez Marsylię do Anglii na pokładzie brytyjskiego okrętu szpitalnego.  Roy wiedział już, że właściciele rękopisów są męczennikami, siedemnastu karmelitów rozstrzelano na ulicach Toledo. Wypełnił swoją obietnicę złożoną św. Janowi od Krzyża, że jeśli on i jego rodzina ocaleje, przetłumaczy jego poezje na angielski. Pracował nad tłumaczeniem jedenaście lat. Otrzymał za nie prestiżową nagrodę  Foyle Prize. Jorge Luis Borges, choć nie podzielał wiary i poglądów Roya, uznał jego przekład za „najlepsze strofy duchowe jego pokolenia” i stwierdził, że tłumacz prześcignął autora.

Persona non grata

Tymczasem w artystycznym Londynie przyjęto poetę „z głębokim rozczarowaniem”. Jakub Pytel podkreśla, że środowisko nigdy nie wybaczyło mu jadowitych strof „Georgiady”, a teraz, gdy wyszedł na jaw jego „krewki i zawadiacki katolicyzm”, nie wahało się nazwać go faszystą.

W 1937 roku oboje z Mary i córkami zamieszkali w Portugalii. Roy jednak nie potrafił siedzieć w domu, wkrótce znów był na froncie jako korespondent wojenny i członek frankistowskich oddziałów. Poważnie ranny w nogę napisał poemat „The Flowering Rifle” („Kwitnący karabin”), którym zyskał sławę wśród katolików i hiszpańskich patriotów. Wiosną 1939 roku pojawił się na madryckiej defiladzie zwycięstwa.

Jego wojownicza natura nie pozwoliła mu bezpiecznie spędzić czasu II wojny, pomimo kalectwa i nadwątlonego zdrowia zasilił szeregi Królewskich Strzelców Walijskich, później Strzelców Afrykańskich, przez pewien czas służył w Ogadenie we wschodniej Afryce.

Russel Kirk w tomie „Eliot and His Age” pisał o Royu z tamtych lat:  „Postrzelony, pokłuty, pobity i nadpalony w dwóch straszliwych wojnach i różnych prywatnych waśniach; jego wielki tułów stanowi zbyt ponury widok, by chciał go pokazywać na publicznych plażach, jego plecy były jedną wielką blizną, kość jednej z nóg uzupełniono kawałkiem plastiku, kręgosłup był połamany, a bębenki w uszach przebite, ale jego potężne ciało wydawało się niezniszczalne. Sztyletowany przez Cyganów w Hiszpanii, torpedowany na Hebrydach, gdzie omal nie zatonął w morzu, szarpany przez dzikie zwierzęta w Afryce Południowej, bity przez komunistów w Toledo, wzięty na rogi przez byka w Camarque…”.

Gdy przeniesiono go z powodu stanu zdrowia do rezerwy podjął pracę w BBC. W 1952 roku po raz ostatni opuścił z rodziną Anglię, ostatecznie zniechęcony bezkrytyczną postawą, a niekiedy wręcz uwielbieniem artystów i intelektualistów wobec komunizmu, i na stałe osiadł z rodziną w Portugalii, która okazała się mu bliższa niż frakistowska Hiszpania. Jednak regularnie pielgrzymował z żoną do Hiszpanii w czasie uroczystych obchodów wielkich świat religijnych.

Jak trafnie zauważył Joseph Perace, kluczem do zrozumienia tak licznych nawróceń na katolicyzm wśród dwudziestowiecznych angielskich pisarzy było „głębokie rozczarowanie «światem» i tym, co ma on do zaoferowania, tęsknota za głębią w świecie płycizn, stałością w świecie zmiany i pewnością w świecie zwątpienia”.  Łączyło się to z odrzuceniem materializmu i „głęboką nieufnością w stosunku do gloryfikowanego po II wojnie «postępu» ”. Temperament Roya nakazywał mu nie tylko brać udział w wojnach, ale występować publicznie przeciw obłudzie politycznego świata. W 1954 roku w Afryce Południowej zabrał głos na ten temat nazywając Churchilla „odważnym ale przestarzałym halabardnikiem londyńskiego zamku” a Roosevelta „chichoczącym zombie”, co wywołało konsternację i protesty. Potępił też Jałtę, krytykował ONZ i ironizował, że Anglia czeka na Plan Marshalla jak na napiwek. Przy tym wszystkim było wiadomo, że w czasie wojny walczył po stronie aliantów, zdecydowanie sprzeciwiał się apartheidowi w Afryce Południowej, nie był bezkrytyczny wobec gen. Franco.

 

Roy Campell, koniec lat. 40

Zebrałem już swe oliwki…

A jednak lewicowy establishment nie potrafił mu wybaczyć. Elity artystyczno-intelektualne utwierdzały się tylko w przekonaniu, że Roy jest „perwersyjny” i jego prawdziwą namiętnością jest „bić ludzi”. „Jeśli dziś się go wspomina”, pisał Roger Scruton, „to z pobłażliwością i lekceważeniem, jako żywiołowego poetę, który stanął, po «złej stronie» w czasie hiszpańskiej wojny domowej, która była ostatnim dzwonkiem, by brytyjscy intelektualiści otrzeźwieli”.

W 1956 roku zadomowił się z Mary na dobre w portugalskiej wiosce Linho. Rano wędrowali do niedalekiego klasztoru na Mszę, wieczorem odmawiali różaniec.  W listach do Edith Sitwell przypominał o konieczności odmawiania dwóch dziesiątek „za bolszewików”, zgodnie z prośbą Piusa XII, który „wie lepiej” – choć sam stwierdzał, że wolałby się z nimi bić. Dokuczała mu fizyczna słabość. Niedawny pogromca byków w Hiszpanii – dwukrotny zdobywca srebrnej kurtki pikadora – i zwycięzca zawodów w ujeżdżaniu młodych byków w Prowansji, cierpiał na rwę kulszową, stracił płynność ruchów, był ociężały.

W ostatnim wierszu „Noc listopadowa” przyznawał się do tej nowej dla siebie, niewygodnej kondycji: „Z rozmiękłych pól zszedł chłop, rybak na brzeg wezwany,/ Kolejna jesień liczy minionych wojen rany./ Dawniej stopy z radością kładłem we strzemiona,/ Dzisiaj po izbie cwałuję w fotelu bujanym./ Zebrałem swe oliwki, już w kadzi winne grona…”.

Niewiele pisał i nie był już w stanie ukończyć historii hiszpańskiej wojny domowej, nad którą pracował od blisko dwudziestu lat, by, jak mówił „skorygować błędy zafascynowanych Kremlem angielskich kłamców”. Joseph Pearce podkreśla, że jego oddalenie od centrów intelektualnych i artystycznych nie przeszkodziło mu bynajmniej być „częścią tej sieci umysłów i komunii łaski, która sprawiła, że katolickie odrodzenie literackie stało się w ubiegłym wieku tak potężne. Tolkien bardzo go podziwiał, czemu dawał wyraz w swoich listach”.

W kwietniu 1957 roku Roy wybrał się z żoną swoim małym fiatem na obchody Wielkiego Tygodnia do Sewilli. Przez cały czas pobytu w mieście Mary była pod wrażeniem jego niezwykłej powagi. Skupiony i milczący szedł w długich procesjach ulicami miasta.

Gdy wracając znaleźli się znów na drogach południowej Portugali, pośród szpalerów sosen, jedna z opon samochodu nagle wybuchła i fiat uderzył w drzewo. Ciężko poraniony, ze złamanym kręgosłupem Roy zmarł po kilku minutach, w całkowitym spokoju.

„Zmarł tak jak żył, jak błyskawica”, pisała Edith Sitwell o swoim przyjacielu, którego uważała za „wcielenie energii i ognia” –  w dniu, w którym Kościół czci św. Jerzego. Edith potrafiła docenić siłę jego poezji, odwagę i rycerskość, jak i wskazać absurdalność skierowanych przeciw niemu zarzutów o faszyzm. „Uważał podobnie jak ja”, mówiła, „że masakrowanie księży, zakonników, Żydów, chłopów i arystokratów jest tak samo nikczemne”.

Mary ocalała z wypadku. Ostatnie dwadzieścia dwa lata w Portugalii przeżyła wraz z córką w biedzie, nieustannie zajęta pracą w katolickich organizacjach dobroczynnych. Ich głównym pożywieniem była często zupa z rybich głów.

Contra mundum

Roy Campbell należał do grupy angielskich pisarzy, którzy – przekonani, że służyć mają „nienaruszalnej moralności w świecie zbyt nikczemnym, by zrozumieć prawdy fundamentalne” – wyrażali swój sprzeciw wobec liturgicznych i innych tzw. reform, które zaczynały się w Kościele katolickim już w latach 50. ub. wieku. Uważano je za „wyprzedaż katolickich praktyk w źle obliczonym wysiłku, aby poradzić sobie ze współczesnym światem”, podsumowuje Joseph Pearce. Oceniano je jako „równanie w dół”, „oszpecanie piękna Kościoła brzydotą nowoczesnych trendów”. Przenikliwy Evelyn Waugh, konwertyta z anglikanizmu, wielki admirator Roya Campbella, pisał, że „eklezjalni architekci odwracają się plecami do cywilizacji śródziemnomorskiej i podążają za szerokimi, proletariackimi modami północy”.

Waugh nie był jedynym zaniepokojonym wprowadzaniem języków narodowych w miejsce łaciny, nie krył też irytacji argumentami nowatorów: „Weźmy kościoły unickie”, pisał, „Wolno im zachowywać starożytne zwyczaje religijne i odprawiać nabożeństwa w takich językach jak nowoaramejski, bizantyjska greka, gyyz [liturgiczny język Kościoła koptyjskiego w Etiopii] bądź starocerkiewno-słowiański, które są martwe w dużo większym stopniu niż łacina. Załóżmy więc Unicki Kościół Rzymski i pozwólmy Niemcom odprawiać ich własne hałaśliwe przedstawienia…”. O modnym teologu modernistycznym, Hansie Küngu, który zaczął robić karierę, mówił bez ogródek, że jest on „heretykiem, którego w lepszych czasach byśmy po prostu upiekli”. Nawet arcybiskup Liverpoolu John Heenan przyznawał w liście do Waugha, że za tym wszystkim stoi nagłe pragnienie „byśmy się maksymalnie upodobnili do protestantów”. Rozżalony Waugh, widząc, że arcybiskup wycofuje się ze swoich uprzednich opinii, pisał w liście opublikowanym w „Catholic Herald” w 1964 roku:  „…piszecie o «dynamicznej odnowie» i «widocznym działaniu Ducha Świętego», z czego wynika, że sympatyzujecie z północnymi innowatorami, którzy pragną zmienić zewnętrzne oblicze Kościoła”.  I dodawał, że „podnoszenie rabanu leży w naturze Niemców. Światła pochodni, wrzaskliwe mityngi Hitler-jugend wyrażały namiętność narodową… To jednak bardzo nieangielskie. Nie potrzeba nam żadnych «Sieg-Heil-ów». Modlimy się w ciszy. «Uczestnictwo» w mszy nie znaczy, że musimy słyszeć swoje własne głosy. Chodzi o to, by usłyszał je Bóg”. Pisarz ubolewał, że zdrajcy wewnętrzni robią wszystko, by „wydać wiernych w ręce «wrogów» wewnętrznych, kultywujących hedonizm i pogaństwo”. Przekonują, że dyscyplina seminariów to zabójcza nuda, nauka łaciny – marnowanie czasu, a literatura włoska dużo lepsza jest niż apologetyka.

Dziwnie proroczo brzmią dziś te słowa jednego z nielicznych wiernych przyjaciół i towarzyszy wędrówki Roya Campbella, tak często samotnego podczas swojej ziemskiej podróży. Poeta, który zawsze jakąś częścią swojej istoty namiętnie pragnął przygód i ekscytujących dalekich wypraw, ukrywał się przez połowę życia w wiejskich zaciszach katolickich krajów. Jakby przeczuwając, że miejsca schronienia przed inwazją zjawisk obcych i wrogich chrześcijańskiej kulturze i cywilizacji kurczą się do trudno dostępnych i najuboższych krain.

Roger Scruton uważa, że Campbell, był kimś na kształt błyskotliwej gwiazdy, która zniknęła podobnie jak zniknęła męska i mistyczna Hiszpania, którą wyidealizował, ale która ukształtowała jego duchowy świat (przy okazji pisarz wspomina, że gdy tuż przed rokiem 2009 odwiedził Hiszpanię, natknął się w Madrycie na „festiwal dumy gejowskiej”, sponsorowany przez rząd i związki zawodowe, z tańczącymi mężczyznami w kostiumach bikini, którym wiwatował tłum). Hiszpania stawała się podobnie zdemoralizowana i zlaicyzowana jak Anglia po I wojnie. „Dopiero gość z Afryki, wychowany wśród Zulusów, rozpoznał bolszewicki nihilizm, który zagrażał Hiszpanii już w latach trzydziestych; jego znakiem był wcześniej narcyzm klas wyższych, który ożywiał angielskich towarzyszy podróży. Roy wiedział, że oba kraje wspólnie odniosą sukces lub poniosą klęskę. Intuicyjnie odczuwał te powiązania, potwierdza je dziś zarówno Anglia jak Hiszpania, w których kulturze dominuje zarówno lewicowa ortodoksja jak sybarycka seksualność, tak samo niebezpieczne jak za czasów Campbella”.

 

Roy Campbell (l. 50 XXw.)

 

Paul Claudel mówiąc o pokorze i jej falsyfikacie: „Dwa sposoby uczynienia się małym. Klęknąć albo zbudować wokół siebie coś na kształt bazyliki św. Piotra w Rzymie”, wypowiedział celną maksymę streszczająca zarazem życie i twórczość wolnego poety i nieustraszonego wojownika, Afrykanera, Szkota i Latynosa w jednej osobie, Roya Campbella.

___________________

 

Źródła:
Joseph Pearce, „Pisarze nawróceni. Inspiracja duchowa w epoce niewiary”, przełożył Robert Pucek, Fronda
Jakub Pytel, „Sławni konwertyci”, Warszawa 2014
Roger Scruton, „Czarny Koń”, „The American Spectator” 2009

 

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.