Przypadek utraty tożsamości
Coraz więcej ludzi ma dziś problem ze zrozumieniem swego miejsca wśród innych. Jednym słowem – nie rozumieją, kim są. Jeśli nie wie się, kim się jest, postrzega się całą rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Nasze czasy niosą piętno tej przypadłości. Żyjemy wśród wielu ludzi, którzy nie rozumiejąc siebie samych, nie są w stanie pojąć tego, co dzieje się wokół nich. Przykłady pijanych i awanturujących się publicznie polityków mówią same za siebie.
„Dorastałem w epoce, w której nikt nie uważał, że coś mu się należy bez wysiłku”, pisze Francuz Domique Bourmaud, ksiądz katolicki, teolog i pisarz, urodzony w 1958 roku, „nie było darmowych posiłków, wymigiwania się od obowiązków domowych, tolerowania przez rodziców wszelkiego rodzaju wybryków. Wiedzieliśmy, że życie wymaga ciężkiej pracy… Instynktownie rozumieliśmy, że każde działanie ma konsekwencje, zasługuje na nagrodę bądź karę – i nie ma sensu się o to spierać. (…) dostatek i bogactwo były de facto nieznane i postrzegane jako obcy świat, który od czasu do czasu można zobaczyć na ekranie… Europa posiadała – przynajmniej wówczas – świadomość głębi swej historii, własnej roli; była miejscem, gdzie nikt nie traktował poważnie haseł o «wolności» i «równości». …nawet jeśli nastolatkowie miewali problemy z przyswojeniem sobie zasad etykiety, byli wystarczająco rozgarnięci, by nie burzyć się na napominania rodziców… i kierować się wewnętrznym poczuciem przyzwoitości, wpajanym im od pierwszych lat życia… Żaden dorosły nie zniżyłby się do krzyku czy używania nieparlamentarnego języka w towarzystwie: pewnych rzeczy po prostu się nie robiło!”.
Jakże daleki, a wręcz egzotyczny może wydawać się nam dziś tamten, nieodległy przecież świat. Już we wczesnych latach 90. w Polsce słynny stał się incydent w jednej ze szkół, gdy uczniowie zirytowani swoim anglistą wrzucili mu na głowę kosz na śmieci, po czym namiętnie go fotografowali. Nauczyciel nie potrafił zareagować. Okazał się człowiekiem infantylnym. Robiono potem z niego ofiarę „niesprawiedliwości” uczniowskiej. Nie wspomniano jednak, że celem wybryku – być może zainscenizowanego – było symboliczne odebranie autorytetu nauczycielowi, ukazanie go jako pokonanego pajaca. A zarazem rewolucyjne namaszczenie tych, którzy mieli podlegać władzy – a nie być jej „partnerami” – jako tryumfatorów. To był początek.
Gdy „wolność” uderza do głów
Tak naprawdę kluczem do zrozumienia tego co się dzieje ze społeczeństwem jest zachowanie zwykłych ludzi. Cytowany wyżej autor przywołuje dwa przykłady osób, które były dla niego niejako ekstraktem europejskiej kultury, choć nie czyniły nic wielkiego.
„Przypominam sobie pewnego młodzieńca w kolejarskim uniformie na małej szwajcarskiej stacji. Nie mógł mieć więcej niż 22 lata, a jednak jego zachowanie i profesjonalizm dobitnie pokazywały, że człowiek ten potrafi zachować w każdej sytuacji spokój, rozumie, jak ważna jest jego funkcja zawiadowcy oraz wynikające z niej obowiązki. Kiedy indziej, będąc w Rzymie, widziałem w restauracji starszego kelnera. Obsługiwał gości z właściwym rzymianom zapałem i żywiołowością, a równocześnie z taką gracją i uprzejmością, że odnieść można było wrażenie, że obsługuje samego Juliusza Cezara”.
Każdy z nas mógłby znaleźć setki podobnych przykładów w swoich wspomnieniach. Ale z lat ostatnich? Może dziesiątki… Gdy zdamy sobie sprawę z tego, jak gwałtownie kurczy się ich ilość, niedaleka przecież przeszłość może się wydać rajem (mimo całego koszmaru i groteski komunizmu).
Jeśli dawniej ludzie gorszyli się zbyt swobodnym zachowaniem kobiet w miejscach publicznych, przeklinającymi przedstawicielami władzy administracyjnej czy politycznej, to dlatego, że w tych zachowaniach istniała sprzeczność między tym, kim ci ludzie byli a ich statusem społecznym. Tę sprzeczność dostrzegano ponieważ istniał powszechnie akceptowany porządek oraz hierarchia, zaś oni je deptali.
Dziś nic już nas w zasadzie nie gorszy (gorszenie się uchodzi za „obciach”, a my pouczani jesteśmy nieustannie, że naszym obowiązkiem jest się nie gorszyć niczym). Bełkocący na mównicy minister wywołuje salwy śmiechu, niczym dawny wiejski błazen na jarmarku. Przyzwyczajeni jesteśmy do obrazów rozwydrzonych i przeklinających dzieci, obnażających się publicznie dorosłych, kobiet wywrzaskujących swoje „prawa” do zabijania własnych dzieci, postaci politycznych kłamiących w żywe oczy, złodziei i deprawatorów chodzących w glorii dobroczyńców. Dlaczego tak jest? To nie tylko siła przyzwyczajenia. Nie tylko demoralizująca rola środowisk, do których kartą wstępu jest pozbycie się wszelkich zasad. Nie tylko efekt uspokajania i utwierdzania przez liberalną i lewicową propagandę, że to wszystko tylko nieszkodliwy i radosny folklor. To przede wszystkim skutek utraty poczucia własnej tożsamości jako istot rozumnych i stworzonych przez Boga. Wydaje nam się, że wszelki porządek i hierarchia nas ogranicza, coś nam odbiera, a naszym głównym życiowym zadaniem jest zakasować innych, zrobić karierę, stać się widowiskiem, przedmiotem zazdrości. Coraz częściej nie przyjmujemy do wiadomości, że miejsce jakie mamy zajmować w społeczeństwie nie musi być wysokie i eksponowane, by było źródłem szczęścia, powodzenia, i spokoju.
To nie jest tylko kwestia polityki i jej propagandy. Dzisiejsza kultura, ale po części religia – katolicyzm mocno podlany sosem protestantyzmu – sprzyja zamykaniu się w intelektualnym systemie, który daje odpowiedź na wszystkie pytania, a zarazem całkowicie odcina od rzeczywistości.
Człowiek sam dziś ocenia nawet prawdy religijne, czy mu pasują czy nie, czego skutkiem jest indyferentyzm. Skoncentrowanie się człowieka na sobie owocuje subiektywizmem, wszystko, „co nie jest mną” wydaje się obce i zbędne. Sami dla siebie stajemy się sektą. Czy nie takie są dzisiejsze społeczeństwa – europejskie, cywilizowane, kulturalne, oświecone, „prounijne”, nowoczesne, aż miło! – nie wyłączając dużej części naszego? W istocie infantylne i niezdolne do czynu. Pytanie, ile jest jeszcze wśród nas ludzi, którzy nie utracili kontaktu z rzeczywistością, zdolnych, by ją poznać i zrozumieć i chcieć na nią wpływać. „Skupiony całkowicie na sobie samym, zafascynowany pozorami, człowiek współczesny żyje kłamstwem nie zdając sobie z tego sprawy (…) prowadzi powierzchowne życie w całkowicie fikcyjnym świecie” (ks. Yves Le Roux).
To wszystko pozostaje w ścisłym związku z kryzysem Kościoła, jaki trwa od ostatniego Soboru. Skutkiem jest pomylenie celów doczesnych i wiecznych przez znakomitą większość hierarchii. Jak trafnie podsumował ks. Dawid Pagliarani: “Hierarchia Kościoła znajduje się e sytuacji podobnej do tej, w jakim znaleźli się ojcowie rodzin po 1968 roku. Mam tu na myśli rozczarowanych ojców, którzy nie wiedzą już po co mają dzieci. Po kryzysie roku`68 i w następstwie nieustannie pogarszającej się sytuacji ojciec rodziny nie wie już, w jakim celu jest ojcem. Nie wie już, po co ma wychowywać swoje dzieci. Co więc robi współczesny ojciec?
Po pierwsze rodzina musi trzymać się razem. Jeśli bowiem nie ma już do osiągnięcia celu, jakim jest wychowanie dzieci – który w pełni uzasadnia role ojca oraz matki – rodzina staje w obliczu ryzyka rozpadu. Jeśli nawet ojcu udaje się utrzymać ją razem, jego rola sprowadza się do zaspokajania prostych potrzeb materialnych. Dziecko jest głodne – ojciec musi więc zdobyć żywność. Dziecko potrzebuje edukacji – wysyłane jest więc do szkoły. Potrzebuje zajęć sportowych, potrzebuje lekarza, potrzebuje ubrań… ale we wszystkich tych wypadkach nie wiemy PO CO. Zamiast wskazywania celu, jedyną odpowiedzią są różne wymagania – słuszne bądź nie – ale które pozostają przygodne. To przerażające.
“Kościół synodalny” przypomina niejako owo zdegradowane, upośledzone ojcostwo po 1968 r. A o co dzieci najczęściej proszą? Na pewno nie o edukację – proszą o spełnienie swych najnowszych zachcianek!” *)
Rozbite rodziny, nadpobudliwe, roszczeniowe dzieci, rodzice widzący jedyną szansę na opanowanie buntu swoich pociech w zaspokajaniu każdej ich zachcianki, porzucani starzy rodzice, zawalidrogi do cieszenia się swobodą i urokami życia przez własnych potomków, to nie są skutki jedynie systemu politycznego… Czy w tych warunkach można jeszcze mówić, że współczesne społeczeństwa europejskie są spadkobiercami Christianitas i przyjmują jak dawniej jedyną, uniwersalną prawdę chrześcijaństwa? Pozostały jedynie jej subiektywne wyobrażenia!
Jakie pojęcie o swoim miejscu w społeczeństwie może mieć człowiek, który nie rozeznaje prawdy, nie szuka jej, nie chce jej znać? Czy ktoś taki może zrozumieć samego siebie? Może być spokojny i szczęśliwy wśród innych ludzi? Jest w stanie rozróżnić zjawiska z którymi ma do czynienia i nazwać je? Jeśli nie jest w stanie zdać sobie sprawy z tego, jakie są jego obowiązki wobec Boga, wobec innych, obowiązki stanu, jeśli nie rozumie, że wierzyć w Boga znaczy nie być sentymentalnym religijnie, ale przede wszystkim respektować Jego prawdę, władzę i autorytet, to taki człowiek jest łatwym łupem każdej demagogii politycznej, każdego oszustwa propagandowego, fałszywej ideologii.
Upadek „Nowej Francji”
Wymowny jest przypadek Quebecu. Ta kanadyjska prowincja (zwana Nową Francją) wraz z dawną stolicą kraju, były najsilniejszym ośrodkiem katolicyzmu na kontynencie. Prężnym gospodarczo, promieniującym wysoką kulturą naukową, artystyczną, kulturą codziennego życia, z katolickim szkolnictwem na bardzo dobrym poziomie. Wielu Kanadyjczyków, ale i przybyszy z Europy, czuło się tu jak w domu. Mieszkańców Quebecu nazywano „naturaliter catholicæ” („z natury katolickimi”). W latach 1960-66 zaczęła tam rządzić Liberalna Partia Quebecu, która przeprowadziła bez żadnego oporu społecznego tzw. „spokojną rewolucję”. Nastąpiła daleko posunięta laicyzacja życia; państwo przejęło całkowicie z rąk Kościoła szkolnictwo. Obyczaje rozluźniły się tak dalece, że dziś Quebec, tę niedawną ostoję tradycyjnego ładu, można porównać do miast równie “wesołych” i “wyzwolonych” jak Amsterdam czy Hamburg. Kościoły świecą pustkami. W szkołach nie ma śladu po lekcjach religii. Nie było rozlewu krwi, przemocy, terroru, nastąpił jednak triumf ateizmu i apostazji, a wraz z nim upadek kultury. Ludzie się po prostu poddali.
Dziś zamiast z normami i zasadami, o których ochronę dba zarówno państwo jak społeczeństwo, mamy do czynienia „z autentycznymi mitami, w których elementy prawdziwe są pomieszane z fikcyjnymi, my zaś nie potrafimy ich rozróżnić. Widzimy też tęsknotę za jakimś cudownym, utopijnym rozwiązaniem, zdolnym rozproszyć otaczającą nas mgłę i uwolnić nas od wszelkich problemów” (ks. Dawid Pagliarani). Kryje się w niej dezorientacja, udręka i rozpacz, bo po dwóch tysiącach lat narody Europy stały się znów pogańskie. „I nie mogło być inaczej: uzmysławia to tym, którzy potrafią patrzeć, że ludzkość odwracająca się od Boga jest bezradna i niejako skazana na popadnięcie w obłęd”.
Warto przypomnieć sobie dawną maksymę: „To, co szkodzi Kościołowi nie może wyjść na prawdziwe dobro państwu”. Może uda się wtedy wrócić do sytuacji z czasów, gdy pewnych rzeczy po prostu się nie robiło, a Polska słynęła z kultury, także kultury osobistej jej mieszkańców… Nie tylko dlatego, by inni nie brali nas na języki, ale by o samych sobie myśleć z szacunkiem.
____________