Przypadek arcyludzki? Czy arcymedialny…
Starałam się unikać tego tematu. Widziałam korelację między pisaniem i rozprawianiem o nim a powoływaniem go z niebytu do “życia społecznego” (papieże sprzed Soboru mieli po stokroć rację nakazując cenzurę obyczajową; dziś wywleka się na światło dzienne wszystko, co najbardziej obrzydliwe i każe się o tym “dyskutować”).
To jeden z tych ponurych eksperymentów, jakie pojawiają się regularnie od z górą dwustu lat, gdy komuś za wszelką cenę zależy, by w myślach i na ustach wielu ludzi zaistniało coś, co zagnieździło się w głowach zaledwie garstki, niczym złośliwy pasożyt, trudny do usunięcia grzyb.
Osobników dotkniętych chorobą sfery przekazywania życia, zwanych w języku potocznym zboczeńcami, zawsze trochę było na świecie. W każdej epoce. Żyli swoim ukrytym życiem (poza latami schyłku Cesarstwa Rzymskiego), najczęściej w izolacji dobrowolnej, nie chcąc się narażać na konflikt z moralnością publiczną. To nieprawda, że dziś odbywa się jakiś masowy przypływ zboczeńców i ich nalot na miasta i wsie. Jest ich – w stosunku do rzeszy ludzi o prawidłowych instynktach – nadal niewielu. A jednak dzięki sprytnemu fortelowi nadano ich istnieniu rangę kulturową, a im samym status bohaterów. Wykorzystano narzędzia masowej informacji, by nagłośnić ich istnienie i zorganizować wpływowe grupy nacisku, które zaczęły domagać się ich „praw”.
To nie oni sami, ludzie najczęściej ciężko udręczeni psychicznie, ale ich adwokaci i gloryfikujący ich przypadłość aktywiści pospieszyli ochoczo, by domagać się szczególnego ich uznania “w pejzażu kulturowym”. Nie tylko podkreślenia ich obecności i eksponowania ich schorzenia, ale wywindowania ich na sam szczyt. Wmontowano w przeprowadzenie tego eksperymentu część młodzieży. Młodzież daje się uwieść, gdy jest przekonana, że trzeba ująć się za prześladowanymi i gdy tworzy się wokół “prześladowań” atmosferę histerii. Gdy udało się przy pomocy rozlicznych manipulacji przekonać ją o „prześladowaniach mniejszości”, o krzyczącej niesprawiedliwości, jaką jest „brak równości”, gdy za tym hasłem popłynęła rzeka artystów, spikerów, blogerów, modelek, polityków, profesorów, gdy zaczęto wywlekać biednych zboczeńców z ich zakamarków, by prezentowali publicznie swoją „dumę”, manifestowali w upiornych pochodach swoje zboczenia, wtedy… Cóż, śmiem twierdzić, że owych wynaturzeń i ich zwolenników wcale nie przybyło. Pojawił się natomiast prawdziwy szał mody, galopujący pęd do kariery na grzbietach tych nieszczęsnych ludzi oraz wielki biznes z nimi związany. Można było zrobić karierę na biciu w bębny, jak to okropna niesprawiedliwość i kosmiczna obłuda zarazem powoduje, że nasi tak niewinni zboczeńcy, tak bardzo nam bliscy, tak niezmiernie ludzcy, muszą siedzieć w swoich kątach zamiast brylować w studiach telewizyjnych, być noszeni na rękach, tytułowani asami zdrowia psychicznego i fizycznego oraz dekorowani w Belwederze za odwagę bycia „innymi”.
Można z miejsca “zrobić sobie nazwisko” w mediach za wyliczanie zestawu potwornych krzywd, jakie się wyrządza zboczeńcom, gdy idzie się obok nich ulicą i jest się normalnym człowiekiem, a już zwłaszcza, gdy ma się żonę, męża, dziecko. A tym bardziej będąc tylko raz w życiu w związku małżeńskim i mając dzieci z jedną kobietą/ mężczyzną. Obraza, wstyd i hańba.
Ale, drodzy wystraszeni, tego wszystkiego nie wymyślili zboczeńcy! Wymyślili to ci, którzy dobrze sobie zdają sprawę, jaka cecha wyróżnia mieszkańców wielkich miast, gdzie mają miejsce te harce. Tą cechą jest lenistwo. Niechęć do nastawiania głowy. Poszukiwanie w każdych okolicznościach wygody. Mieszkaniec wielkiego miasta z najwyższą niechęcią zadaje sobie trud, by z czymś, co jest modne się nie zgodzić (a brak zgody na deprawację dzieci i publiczne gorszenie jest oczywistą i naturalną postawą u ludzi z mniejszych miejscowości, nie przypadkiem “strefę wolną od LGBT” stanowią w Polsce małomiasteczkowe gminy), czynnie się czemuś sprzeciwić. A w dodatku, gdy ma wszelkie powody, by uznać, że “obronę” zboczeńców organizują ludzie nadziani forsą, którzy zatrudniają setki prawników, adwokatów, mają za sobą lobby sędziowskie, i przestraszyć się tego wszystkiego nie na żarty.
“Nie będę się w to mieszać. Nie moja to rzecz.”
I w ten najprostszy z możliwych sposób ludzie reprezentujący interesy – już nawet nie zboczeńców, ale tych, którzy chcą na nich zrobić karierę – wygrywają walkowerem. Rodzice mający dzieci w szkołach nie zamierzają się mieszać do programów i lekcji specjalnych, bo od czego są nauczyciele, kuratorzy, ministerstwo. Zwykłych ludzi, których jest wystarczająco dużo, by mogli zrobić z tym porządek utwierdza się na każdym kroku – zwłaszcza w mediach „katolickich” – że choć mogliby, to – niestety, – „nie mają prawa”, bo prawo da im dopiero odpowiednia ustawa sejmowa, a ustawy nie ma (tak samo jak dopiero stosowna ustawa „nie pozwoli zabijać dzieci nienarodzonych”- i wtedy wszyscy Polacy będą nie tylko pro life, ale uczciwi i bardzo uprzejmi, a o grzechach to tylko babcie będą opowiadały wnukom). I kółko się zamyka. Z jednej strony ma miejsce wykorzystanie całej sceny publicznej, także instytucji kultury, no i rzecz jasna, faktu, że nasze państwo za sprawą Konkordatu i Konstytucji jest neutralnie światopoglądowe (wielka zasługa „odnowicieli” Kościoła!), czyli sparaliżowane w kwestiach światopoglądowych, a gdy ktoś z polityków się wychyli, że chce być bardziej katolicki niż… papież czy Konferencja Episkopatu, dostaje natychmiast po łapach *), z drugiej zaś strony zawodzenie i straszenie, że ten „nowy totalitaryzm” zagarnia całą przestrzeń publiczną, całą „przestrzeń wolności”, że gdy piśniemy słowo, tupniemy nogą, pójdziemy do więzienia.
Ktoś tu utracił zdrowy rozsądek
Zdrowy rozsądek był zawsze cechą katolików. Zdrowy rozsądek jest niezbędny, by nazywać rzeczy po imieniu. Także, by móc się zdecydowanie przeciwstawić obrzydliwości i kłamstwu. By ich do siebie nie dopuścić. By nie wpuścić obrzydliwości i kłamstwa do swojego domu. Usunąć je sprzed oczu dzieci. By nie dać sobie wleźć na głowę spryciarzom, którzy chcą robić biznesy na czyjejś chorobie. I chcą zmieniać normalny ludzki sprzeciw i obrzydzenie wobec tej choroby, a także naturalną tendencję, by poszukiwać na nią lekarstwa, w entuzjazm dla niej.
Czy damy się zwariować? Czy będziemy walczyli o „prawa mniejszości”? Czy będziemy wdawali się w niekończące się polemiki z „prawami mniejszości”, z których uciechę będą mieli tylko ich zwolennicy? Czy będziemy chowali głowę w piasek? Czy postaramy się raczej o zdrową atmosferę w każdej rodzinie, w każdym domu, w każdej parafii, szkole, mieście i wsi, nawet gdy kosztuje to sporo wysiłku, by dać przykład nie tylko normalnego życia, ale zwyczajnego nie poddawania się psychozie. A cechą zdrowej atmosfery jest także okazywanie męstwa, gdy przyjdzie bronić swoich zasad i swoich dzieci. Męstwo i odwaga to wyróżniki elity, a katolicy byli zawsze elitą cywilizacji łacińskiej. Praw zaś wszelkich i zasad broni się najlepiej, gdy się je po prostu praktykuje, wciela w życie, a nie lamentuje i zawodzi, jak bardzo jest źle, jak jest strasznie. (I nie jest konieczne wylewanie hektolitrów atramentu na tonach papieru; starcie werbalne, zderzenie argumentów z demagogią, to woda na młyn przeciwników normalnego życia; nasi przeciwnicy niczego bardziej nie pragną, niż tego, by o nich dyskutować i wykłócać się z nimi, brać ich na serio).
Jak ujął to z całą prostotą pewien ksiądz, wierny tradycyjnej nauce Kościoła: “Rodzice katoliccy najpierw – zanim jeszcze zaczną przekazywać swoim dzieciom to, co chcieliby, żeby one wiedziały – przekazują im to, kim są“. W ten sposób gruntuje się wiara, która jest poddaniem ludzkiego rozumu prawdzie, która od Boga pochodzi i którą Kościół wyjaśnia. W kwestii, o której mówimy, wiara jest orężem niezwyciężonym. Najskuteczniejszym.
Trzeba to powiedzieć wprost: nikt za ludzi wierzących, za nas, katolików nie zrobi niczego w obronie przestrzeni publicznej przed deprawatorami naszych dzieci. Żadni złotouści moraliści, ani nawet autorzy najlepszej ustawy nie dadzą rady. Nie da się zdjąć z rodziców odpowiedzialności za dzieci.
Szkoły nie są i nie były nigdy własnością rodziców. Ale szkół bez dzieci nie będzie. A decyzja, czy dzieci mają zostać w szkole czy nie, należy do rodziców. Szkoły nie były też nigdy tak naprawdę niezbędne, by zdobyć wykształcenie (w Polsce masowo kształcono dzieci w domu w czasach zaborów). G. K. Chesterton nie wahał się powtarzać za pewnym angielskim podróżnikiem: „Z edukacją na pewno coś jest nie tak. Tylu ludzi ma wspaniałe dzieci, a wszyscy dorośli to tacy nieudacznicy”. Tę maksymę wzięło sobie do serca wielu ludzi praktykujących edukację domową, w Polsce dostępną bez ograniczeń.
Nadużycie i przeinaczenie słowa to ten pierwszy wytrych, który pozwolił uczynić z twierdzy znaczeń wieżę Babel. Specjalizują się w tym dziś media i szkoły. Odwracanie znaczeń to źródło wszelkiej dewiacji moralnej i intelektualnej. „Czy nie uważacie, że Bóg was tu oszukuje?”, usłyszeli pierwsi rodzice świszczący szept dochodzący z pobliskiego drzewa. Byli wstrząśnięci. A potem nie mogli już nigdy wyjść z przerażenia.
Państwo totalitarne? A może po prostu jego mieszkańcy są tchórzliwi? Może dali się zastraszyć? Dali sobie ukraść prawdziwe znaczenia słów i pojęć? Rozglądają się wokół siebie i nie wiedzą, gdzie jest Bóg… I dlatego pozwalają sobą kręcić.
Państwo bez przyszłości
Dla państwa dzisiejszy wrzask medialny wokół dewiacji, która ma uczynić ludzi “wolnymi” jest też swego rodzaju cezurą. Usiłuje się wmontować państwo w nierzeczywistość. Promowanie związków, które nie są związkami naturalnymi i wymuszanie na państwie specjalnych praw dla nich to szczyt absurdu. W całej historii żadne państwo nie interesowało się nigdy związkami, które nie owocują potomstwem. To co jest obszarem zainteresowania państwa to przyszłość rodzących się w nim dzieci. Państwo swoją uwagę poświęcało zawsze rodzinie i temu, w jaki sposób dzieci narodzone w rodzinach wejdą do społeczeństwa. “Dziś trudno by znaleźć państwo, społeczeństwo, które nie interesowałoby się związkami, z których dzieci nie będzie“, zauważył cytowany wyżej kapłan. “Żyjemy w świecie zwariowanym, rodzina jest pierwszą ofiarą tego wariactwa”.
Być może nasze państwo, które z wyraźną niechęcią odnosi się do tematu “praw” mniejszości, o których jest tu mowa, będzie mogło dać przykład innym. .
Czy nie pora już uznać, że cały „ruch LGBT” to papierowy tygrys, to nic innego jak medialna hucpa, produkt wysokiej technologii, wynalazek profesorów w maseczkach i kitlach, ze szczypcami i probówkami w dłoni, ludzi od manipulacji i psychotechnik? Mają pieniądze, ale to nie znaczy, że będą tu rządzić. Ten wynalazek – uwaga! – narodził się na Wschodzie. A tu jest wolna Polska. Tu rządzą ludzie normalni. Kryteria zaś normalności nie podlegają zmianie w naszej cywilizacji od zawsze.
Chyba, że ktoś się pomylił, a może też pospieszył, i chce naszą cywilizację – która zrodziła nasze państwo – uznać już zawczasu za martwą.
Nie, nie jesteśmy sami
Nie tylko dlatego, że jesteśmy przytłaczającą większością. Po swojej stronie mamy Tę, która jest Najczystszą i Najniewinniejszą Istotą, jaka chodziła kiedykolwiek po ziemi. Ona upomni się o niewinność naszych dzieci. Ona je obroni. Jedynie one są do Niej podobne. Matka Boża przychodziła do nich i rozmawiała z nimi tak często w ciągu ostatnich dwustu lat. Dlaczego właśnie z nimi?
G. K. Chesterton, który w latach dwudziestych ub. wieku, klęcząc przed obrazem Maryi Niepokalanej w pewnym śródziemnomorskim porcie podjął ostateczną decyzję o swojej konwersji na katolicyzm, pisał później z charakterystyczną dla siebie szczerością – i przenikliwością:
“…nie mam naturalnej skłonności do traktowania fizycznego dziewictwa z entuzjazmem, który z pewnością nadawał ton historycznemu chrześcijaństwu. Kiedy jednak zamiast przyglądać się sobie, zacząłem przyglądać się światu, dostrzegłem, że entuzjazm ten nadawał ton nie tylko chrześcijaństwu, ale także pogaństwu, i był przejawem wzniosłej natury ludzkiej w wielu dziedzinach. Grecy mieli wyczucie dziewictwa, gdy rzeźbili Artemidę, Rzymianie – gdy odziewali westalki, nawet najgorsi i najdziksi spośród elżbietańskich dramatopisarzy chwytali się absolutnej czystości kobiety, jak kolumny wspierającej cały świat. Nade wszystko zaś świat współczesny (choć kpi z niewinności seksualnej) rzucił się w wir idolatrii i oddaje cześć seksualnej niewinności w wielkim współczesnym uwielbieniu dzieci. Każdy bowiem, kto kocha dzieci, przyzna, że ich wyjątkowe piękno można zranić najmniejszą bodaj sugestią fizycznej seksualności. Mając wszystkie te ludzkie doświadczenia na poparcie autorytetu chrześcijaństwa, stwierdzam po prostu, że to ja jestem w błędzie, a Kościół ma rację; albo raczej, że to ja jestem ułomny, a Kościół uniwersalny i powszechny. (…) Najlepsza część ludzkiego doświadczenia świadczy przeciw mnie w wypadku celibatu…”. **)
Jeżeli kolumną, która wspiera cały świat jest dziewiczość i bezgraniczna czystość Maryi, to ci, którzy świat próbują wepchnąć do kanału nieczystości już przegrali, a ich klęska będzie pamiętana przez wszystkie pokolenia. (Żona Gilberta K. Chestertona, na pytanie, kto ją nawrócił, zawsze odpowiadała: “diabeł”).
Tylko wiara katolicka gwarantuje współudział w tym wielkim i pięknym zwycięstwie.
_______
*) Przypadek Jarosława Kaczyńskiego skarconego przez prymasa, ks. abp Wojciecha Polaka w ub. roku, gdy wspomniał, że poza Kościołem nie ma zbawienia.
**) G. k. Chesterton, Ortodoksja. Romanca o wierze, tłum. Magda Sobolewska, Warszawa 1996
Komentarz Czytelnika
Jego zdaniem próbuje się wmówić społeczeństwu, że narzucanie ideologii LGBT jest normalne, a to jest «całkowity rozkład samego fundamentu społecznego, następstwa pokoleń»”, tego wszystkiego, co pozwoliło «rozwinąć kulturę opartą na chrześcijaństwie w wymiarze materialnym i duchowym, co dało postęp ludzkości».