Kandydat z Krakowa, czyli “ich człowiek”
„Zadziwiającą odbyliśmy podróż i w jakiś sposób dowiedzieliśmy się, do czego zdolni są ludzie mający przywódcę, który zna swój cel i niezłomnie dąży do jego osiągnięcia”.
„Ta niewzruszona świadomość własnej roli i równie niewzruszone, choć nieświadome okazywanie tego na zewnątrz cechowały Joannę aż po kres jej misji”.
„Miasto wspaniale przyjęło wieść, że jeszcze raz, po latach upokorzeń, Francja zamierza przejść do natarcia; że naród ten, tak przyzwyczajony do cofania się, postanowił ruszyć do przodu; że choć zwykł przemykać się ukradkiem, teraz stawi czoła wrogowi i uderzy”. (Mark Twain, „Joanna d′Arc”).
Joanna d′Arc w czasie swojej misji wyzwalania Francji najsroższe zmagania prowadziła wcale nie z wrogiem, z Anglikami – wobec których musiała po prostu okazywać męstwo i nigdy się nie cofać, wymagała tego również od swoich żołnierzy – a z siłami wewnętrznej opozycji. Z wszelkiej barwy oportunistami i kameleonami politycznymi oraz pochlebcami otaczającymi króla szczelnym kordonem. Z jego najbliższymi doradcami, którzy próbowali ocalić własną pozycję złotoustych retorów, zawsze niezbędnych powierników, którzy całkowicie uzależnili od siebie delfina, a których głównym zadaniem było utrzymać Karola VII w przekonaniu, że dla Francji „i tak już nic nie da się zrobić”. Gdy nagle pojawiła się Joanna, pod tymi ludźmi osunęła się ziemia.
Już samo hasło, że trzeba dawać posłuch młodej dziewczynie, która prowadzi zasiloną tysiącami ochotników armię do zwycięstwa nad wrogiem, było im obce. Przynosiło perspektywę zmiany, której nie chcieli. Bo swoją pozycję zawdzięczali nieustającemu biadoleniu nad losem Francji oraz nad ludzką nikczemnością, a także cichym zakulisowym układom z wrogiem. Wróg był im wdzięczny, że król trwa w odrętwieniu. Uczynili z tego sposób na życie. Całkiem wygodne, dodajmy. Ludzie ci, podobnie jak dzisiejsi przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudy – zwłaszcza ci z prawej strony (o innych tu nie wspominamy) – wiedzieli, że najbardziej skuteczne metody rozmiękczania umysłów i kruszenia woli ludzkiej w okresie kampanii wojennej – tak jak podczas kampanii wyborczej – to:
- Sianie defetyzmu w szeregach armii. Dziś – wyciąganie PiS –owi i Jarosławowi Kaczyńskiemu dawnych potknięć, na przykład braku dyscypliny wśród posłów tej partii przy głosowaniu dotyczącym ochrony życia nienarodzonych. „Nikt tak ochoczo nie doszukuje się winy u innych, jak ludzie, którzy sami zasłużyli na naganę” (M. Twain „Joanna d`Arc”). Trzeba zapytać wprost, czy ci, którzy dziś wytykają to publicznie i robią z tego koronny argument przeciw prezesowi PiS i jego kandydatowi na prezydenta, nigdy nie popełniali żadnych błędów i są najlepszymi na świecie katolikami? Zawsze byli idealni podczas swojej publicznej działalności?
- Łatwo się dziś zapomina, że istnieje coś takiego jak grzech obmowy. Że wyciąganie zarzutów sprzed lat, poza plecami oskarżonego, gdy on nie może się bronić, to właśnie obmowa. A gdy mówi się o tym publicznie i traktuje jako polityczny argument przeciwko kandydaturze Andrzeja Dudy, jest to uprawianie demobilizacji moralnej w szeregach armii na rzecz wroga. To wyraz obojętności na los państwa. To ignorowanie i negowanie polskiej racji stanu. Także występowanie wbrew własnym obowiązkom stanu, zwłaszcza, gdy jest się np. osobą duchowną..
- Inna forma praktykowanego dziś zniesławiania polega na tym, że np. w słynnych „polskich katolickich” mediach mówiąc o Jarosławie Kaczyńskim nigdy nie uderza się w ten właściwy ton. Zawsze obecny jest w komentarzu jakiś mały przytyk, jakaś ledwo dostrzegalna nuta ironii, lekceważenia, czy zniechęcenia. Ale ludzie tego nie przeoczą. Polacy słuch mają w tych sprawach dobry. Można by rzec, coraz lepszy. „Elokwencja to wielka siła” (Mark Twain). Także jako bezwiedna demaskatorka.
4. Jak przygoda, to tylko w Warszawie, jak Warszawa to w maju, gdy kwitną bzy. A jak tańczyć, to tylko walczyka, w Warszawie, a jak walczyk to z panną taką jak ty…, śpiewano w jednej z piosenek tworzonych na odbudowę stolicy na przełomie lat 40. i 50. ubiegłego wieku. Te wdzięczne słowa przypominają się teraz, gdy z tzw. prawej strony (tej mocno konserwatywnej) słyszymy komunikaty (np. komentarze na forach internetowych, propaganda szeptana itp.) aż drżące od emocji:„Słyszeliście? Ach, pewnie już jesteście zorientowani kto to naprawdę jest ten Andrzej Duda!”. I tu następuje demaskacja. Logika komentarza jest następująca: skoro to prawnik z Krakowa, to już jest w tym coś podejrzanego… Jak przystojny i z doktoratem, to prawie pewne… Jeśli czuje się swobodnie wśród ludzi, jest rozluźniony i pogodny, to wygląda groźnie… Jak ma reprezentacyjną, miłą żonę, to niechybnie ktoś związany z „salonem”, z „Gazetą Wyborczą”. No, niestety! I jeszcze córka studentka wygląda jakoś sympatycznie, to już wszystko wiadomo: To jest po prostu „ich człowiek”! Królu Zygmuncie, powiedz nam czyś widział Warszawę tak piękną jak dziś?…, jest dalej w tej piosence. Jasne, nie widział. I takiego pięknego – już my wiemy co się pod tym kryje! – kandydata na prezydenta też nie widział. Więc trzeba koniecznie go zdemaskować. Jak? To proste. Wyciąga się fragment wiersza (bez tytułu i bez przytoczenia pozostałych zwrotek) jego teścia, poety Juliana Kornhauzera (samo nazwisko mówi za siebie!), w którym jest coś o żołnierzach z orzełkami na czapkach i o dziewczynkach żydowskich, które tamci dobijają (ale kim są oni, nie wiadomo, i o co chodzi w tym wierszu, też nie, bo to jakiś strzęp wywleczony nie wiadomo z czego… Dopiero dłuższy pobyt w bibliotece wyświetla sprawę; ten wiersz dotyczył tzw. pogromu kieleckiego z 1946 roku, prowokacji komunistów, która miała Polaków zniesławić w oczach świata wtedy właśnie, gdy wychodziła na jaw sprawa Katynia. Tylko kto z ludzi oszołomionych dziś tą zbitką informacji do tego dojdzie, kto jest w stanie przetrząsnąć wydawane przed laty w niewielkich nakładach tomiki J. Kornahausera…). Dołącza się do tego dyskusję internautów na portalu wiadomej gazety, z której wynika, że ludzie „Wyborczej” właśnie „kupili” Dudę. A więc szydło wyszło z worka! To musi być „ich człowiek”.
Są ludzie, którzy łatwo nabierają się na tego typu wyjątkowo podłe i prymitywne zarazem manipulacje. Mentalność wietrząca wszędzie spiski, podejrzliwa i nieufna, zwłaszcza, gdy ktoś się wybija, przyciąga uwagę, budzi sympatię, entuzjazm – bo ma ku temu wszelkie dane, bo jest kompetentny i znakomicie przygotowany, bo ma wyjątkowy dar dobrego kontaktu z ludźmi, jest otwarty i pogodny, jak Andrzej Duda – dobrze się czuje w tego typu szeptanej propagandzie.
W tym wszystkim dźwięczy jeszcze jedna nuta. Dźwięczy hasełko aż nadto znajome: Nie dla elit! Dźwięczy nieufność do elit, która zawsze, czy się chce czy nie, jest wykorzystywana przez tych, którzy pałają nienawiścią do Polski. Nienawiść do Józefa Piłsudskiego, do Adama Mickiewicza, do Lecha Kaczyńskiego była i jest nienawiścią do polskich elit. Do nich trzech zwłaszcza, bo to najbardziej znani w świecie spadkobiercy etosu rycerskiego Polski.
Stalin wiedział, że nie poradzi sobie z Polską, jeśli nie zlikwiduje jej elit. Ziemiaństwa, inteligencji, korpusu oficerskiego. Kandydat na prezydenta Polski, wykształcony, promieniujący wrodzoną kulturą, pełen osobistego uroku, z rodziny profesorskiej o tradycjach AK-owskich to byłby dla niego czarny scenariusz. Ten czarny scenariusz – dla niego i jego wychowanków – ma dziś szanse realizacji.
Joanna d′Arc była także spadkobierczynią etosu rycerskiego Francji. Była jego uosobieniem. Nie będąc sama stanu szlacheckiego – do czasu, gdy po przerwaniu oblężenia Orleanu król ją uszlachcił – ale to jej nie przeszkodziło.
Oskarża się zatem promotorów Andrzeja Dudy i jego samego – już teraz z podniesioną głową, bo znaleziono odpowiedni fragmencik wiersza – że nie byli ideałami moralnego życia. I dlatego Pan Bóg – twierdzi się to z pozycji moralnej wyższości – nie może się nimi posługiwać. Oni są nasłani. To obcy.
Ale tu trzeba zapytać wszystkich powołujących się na swój katolicyzm krytyków PiS i Andrzeja Dudy z prawej strony: Czy święci byli ideałami? Wszyscy? Nieskazitelni przez całe życie? Czy Apostołowie byli ideałami? Nikt z nich na pewno – pomijamy tu przykład Judasza jako prototypu zdrajcy – nie zdradził Pana Jezusa?
Józef Piłsudski był wielkim grzesznikiem. Wytykają mu to po dziś dzień ideowi przeciwnicy w jakimś szczególnym zapamiętaniu. Ale czy Roman Dmowski był ideałem bez skazy? Sumienie czyste jak łza? Wzór moralnych zasad we wszystkich dziedzinach życia? Przykładny katolik?
Postać podobną do Piłsudskiego odmalował Mark Twain na kartach swej powieści o Dziewicy Orleańskiej. Jest to stary rycerz – postać historyczna, nie wymyślona – gruboskórny, przyzwyczajony do brutalności, przekleństw i wszelkiej przemocy, gdy ktoś z jego podwładnych był zbyt miękki lub tchórzył, ale o dobrym sercu i odważnej duszy, pan Étienne de Vignoles, zwany La Hire. Pod wpływem Joanny d`Arc ten twardy człowiek uległ wielkiej przemianie. Ale nie stał się wcale aniołem, wcieleniem pobożności, czy najlepszych manier. Gdy ktoś nie chciał wysłuchiwać rozkazów Joanny dotyczących nowych rygorów moralnych w obozie rycerskim „pokrzepiał się nowym wybuchem mocnych słów” i zapewniał, że „pozbawi głowy każdego, który nie zechce się wyrzec grzechów i rozpocząć pobożnego życia”, co zawsze bawiło Joannę. La Hire, od czasu, gdy ją poznał i oddał się pod jej rozkazy, „ilekroć chciał zakląć, wychodził poza granice obozu. Taki już właśnie był ten człowiek – z natury i przyzwyczajenia grzeszny, ale pełen wrodzonego szacunku dla miejsc świętych”.
Ona wydawała rozkazy, a on jej słuchał. I nikt się nie gorszył, „że ten jasny duch w białej zbroi wydaje rozkazy takiej kupie plugastwa, takiemu szkaradzieństwu, tej szumowinie, którą zapomniano skazać na zatracenie”, jak mówiono nieraz o dzielnym wojaku La Hire. Joanna podczas rozprawiania się z oblężeniem Orleanu posłała właśnie po tego zabijakę, by pokierował wojskami z Blois – walecznymi lecz zdemoralizowanymi młodymi żołnierzami, „hałaśliwą zgrają nowych rekrutów”, oraz gromadą “starych armaniackich łupieżców, tych straszliwych piekielników”, jak pisze Twain. (Kronikarz sumienny, po ponad dwudziestoletnich studiach wydarzeń historycznych i wertowaniu francuskich archiwów). Ale ona, Joanna d′Arc wiedziała, że ci ludzie, choć tak ułomni, dalecy od wszelkiej doskonałości szczerze kochali Francję i nienawidzili jej wrogów.
Panowie, sprawy się zmieniły!
Tak, potępiać tych, którzy nastawiają karku, gdy samemu się w kącie moralizuje i pomstuje na aktywnych, to silna pokusa. “Są tacy, którzy się nie zmienią”, pisze Twain o utajonych defetystach, których dziś mamy szczególny wysyp. “Okoliczności mogą ulec zmianie, ale ci ludzie nigdy nie pojmą, że i oni powinni się zmienić, by im sprostać. Znają jedynie dobrze wydeptany trakt… Nawet gdyby trzęsienie ziemi pogrążyło ziemię w chaosie, a ów ubity trakt jął prowadzić przez przepaście i bagna, tym ludziom nie przyszłoby do głowy, że muszą wytyczyć nową drogę – zdążaliby starą, skazując się na śmierć i zatracenie. (…) Panowie, sprawy się zmieniły!” Ta sztywność to skutek groźnej choroby. Choroby intelektu. Manifestuje się ona w tym wypadku wyrzuceniem ze swojej głowy zasady głównej myślenia politycznego, to jest pojęcia racji stanu. Gwałtownym zatykaniem uszu, gdy to pojęcie jest przypominane. I oddawaniem się jałowemu i niszczącemu – przede wszystkim samych oskarżycieli – zajęciu, najczęściej dużo poniżej własnych możliwości intelektualnych: wytykaniu innym ich niecnych czynów. Tym, którzy właśnie włożyli pancerz, dobyli oręża i walczą. Tym, którzy czynnie domagają się wprowadzenia w Polsce zmian politycznych, stając na twardym gruncie zasad podstawowych, na gruncie polskiej racji stanu.
Ten rodzaj demagogicznej krytyki, z jakim dziś tak często spotkamy się (także niestety w środowiskach katolickich), krytyki ujawniającej wewnętrzne odrzucenie takiej intelektualnie uczciwej – bo realistycznej – postawy, może przerodzić się w istną obsesję. Wyraża ją znane porzekadło: Im bardziej fakty przeczą mojemu stanowisku, tym gorzej dla faktów – i ich bohaterów!
Dlatego, jeśli nie wytyka się w tej krytyce wszystkich niecnych czynów przedstawicielom PiS – bo można czegoś zapomnieć – to na pewno zauważa się nieczyste intencje. Nie wystarczająco szlachetne. Niskie, przyziemne. Kariera, układy międzynarodowe, promocja partii, “interes” ubity z PO, wygodne życie za pieniądze podatników, i co tam jeszcze podpowiada zmącona żółcią pamięć, kąśliwa zawiść wobec “ich kandydata”… A jeśli nie intencje, to na pewno kompetencje. Te już można ocenić. Obiektywnie? Obiektywnie! Są także niskie.
Przy okazji ludzie praktykujący ten rodzaj krytyki nie zauważają jak zgubne jest dla nas budzenie i utrwalanie w Polakach pesymizmu i poczucia znikomej własnej wartości. Przysłuchajmy się choćby serwisom informacyjnym „naszych” stacji. Same klęski, same zagrożenia, same patologie; Polacy są zniszczeni, zniechęceni i przetrąceni. To naród chory. Na kim tu budować? Brak choćby promyka nadziei… Smutne, że w tego typu retorykę angażują się także osoby duchowne.
Przy okazji tej kampanii wyborczej diabeł demonstruje cały swój arsenał. Żeby nas dobrze nastraszyć. Nastraszeni na pewno nie pójdą do wyborów. Oni wiedzą lepiej, nic się w Polsce nie da zrobić. Nie dadzą się nabrać. Zostaną w domu. Nie złamią się, o nie.
Kogo wybieramy? Tego, który straszy? Czy tego, kto mówi, że się nie boi – i dlatego startuje?
Tylu wyprostowanych obywateli
„Chyba od dawna nie widziałem tylu uśmiechniętych, wyprostowanych obywateli”, podsumował początek kampanii Andrzeja Dudy jeden z felietonistów „Gazety Polskiej”. Zauważył też, że sukces przychodzi, gdy towarzyszy mu wiara, że jego osiągnięcie jest możliwe. „Że można zmienić Polskę, uwolnić ją z aksamitnych okowów aktualnej koalicji. I po konwencji Andrzeja Dudy setki tysięcy, a może miliony Polaków zrozumiało, że jest możliwe odesłanie Gajowego do Budy Ruskiej….”
„Kiedy osoba z pozycją Joanny d ′Arc mówi człowiekowi, że jest mężny, on w to wierzy, a wystarczy wierzyć. Bo wierzyć, że jest się mężnym, to być mężnym, i tylko to się liczy. -Teraz trafiłeś w sedno! – zawołał Noël. – Ona tak samo dobrze mówi, jak widzi! Tak, o to chodzi. Francja ugięła się i stchórzyła; Joanna przemówiła i oto Francja maszeruje, wysoko podnosząc głowę!” (Mark Twain, „Joanna d ′Arc”).
Twain napisał „Joannę d`Arc” pod koniec swojego życia. Tę historię dziewczyny prostej, łagodnej, nieśmiałej, która stała się pierwszym rycerzem Francji i Europy chrześcijańskiej i przegoniła w ciągu jednego roku z granic swojej ojczyzny wrogów, którzy czuli się tu jak u siebie w domu. Siedzieli tu od tak dawna! Ale byli intruzami, co ta prostolinijna, posługująca się żelazną logiką i niezachwiana wiarą w Boga wieśniaczka pojmowała wystarczająco dobrze. Tak dobrze, tak zdecydowanie i jasno, że Bóg dał jej pancerz i włożył jej do ręki miecz.
Gdy zdezorientowani polityczną grą dawnych swych dowódców i oszołomieni jej wojennym animuszem starzy żołnierze, którzy nie wierzyli już w zwycięstwo, pytali wciąż, dlaczego mają zwyciężyć, skoro brakuj im sił i oręża, zawsze odpowiadała: „Dlatego, że tak chce Bóg!”
Zwyciężali.
Książka Marka Twaina “Joanna d′ Arc”, którą uważał za najważniejsze swoje dzieło, wywołała w jego ojczyźnie konsternację. Przemilczano ją. A gdy mimo to ludzie odkopali ją i zaczęli masowo czytać (począwszy od 1895 r. ukazywała się na łamach Harper′s Magazine pod pseudonimem, w odcinkach), na pisarza – mimo, że zdążył już umrzeć – posypał się grad oskarżeń. Próbowano też, w każdej kolejnej epoce, jakoś ukryć to kompromitujące protestanta i Amerykanina oraz bardzo popularnego twórcę dzieło, będące szczerym, żarliwym hołdem złożonym francuskiej świętej. Nie udało się. Książka wciąż jest w obiegu, choć się o niej oficjalnie nie mówi. Ludzie przekazują sobie z rąk do rąk zdumiewające świadectwo nawrócenia autora podejrzewanego wcześniej o uczestnictwo w masonerii. Autor „Joanny d`Arc” wywołuje wciąż zakłopotanie w dobrze poinformowanych kręgach: niby nasz, a jednak nie nasz. Jednak „ich człowiek”.
cytaty: Mark Twain, “Joanna d`Arc”, przełożył Jarosław Iżykowski, EXTER, Gdańsk 1995