Prawdziwi bohaterowie tych dni
Światowe Dni Młodzieży w Polsce to prawdziwy, trudny wręcz do oszacowania sukces ekipy politycznej sprawującej w naszym kraju władzę. To, co najbardziej budujące i budzące nadzieję podczas tych dni zawdzięczamy właśnie im.
Trzeba oddać sprawiedliwość Panu Prezydentowi, Pani Premier, a zwłaszcza Panu Ministrowi Antoniemu Macierewiczowi, który w bezpośredniej rozmowie prowadzonej z Głową Kościoła w języku hiszpańskim – nie sprawiającym szefowi MON trudności – podjął się doniosłej misji politycznej, poinformowania Ojca Świętego (który wszak jest także politykiem) o tym, co polskim władzom wiadomo na temat katastrofy smoleńskiej. Był to popis znakomitego politycznego refleksu i odpowiedzialności za państwo.
Wszyscy ci, którzy projektowali ŚDM w Polsce jako eskapadę polityczną w szatach religijnych, z własnym programem, mogli poczuć się wystrychnięci na dudka.
Polscy politycy nie koncentrowali się na „przeżyciach”, „doświadczeniu wiary”, „radości bycia z drugim człowiekiem” i innych czułościach, ale na konkretach, od których zależy coś tak dalekiego od wzruszeń i „dzielenia się wiarą i miłością”, jak los Polski, życie Polaków.
Polityka, tak jak walka zbrojna, to męskie zajęcie. W sytuacji, gdy prezentowany jest nam (niestety ostatnio także przy religijnych okazjach) festiwal zniewieściałości, gdy zapominamy o Kościele Wojującym, a nad wydarzeniami ostatniego tygodnia (zwanymi dość powszechnie “imprezą”) unosił się duch hippisowskiego „róbmy miłość, a nie wojnę”, gdy Głowę Kościoła witano dziarskim krakowiakiem i sentymantalnym tangiem, a pożegnano (gdy wsiadał do samolotu) przebojem zadeklarowanego homoseksualisty i deprawatora młodych chłopców, ofiary AIDS, trzeba umieć docenić klasyczną prostotę i surowość polityki naszych rządzących i ich politycznego zaplecza. Polityczne i dyplomatyczne gesty przedstawicieli naszych władz dalekie były od efekciarstwa. Działały jak zimny prysznic wobec niektórych nazbyt rozpoetyzowanych „animatorów wydarzeń religijnych” na pograniczu popkultury i misterium religijnego.
Tak robi się politykę w tej części świata, której na imię Polska. Tak się pokazuje, że jest się człowiekiem wiary. Bo wiara niesie także kulturę, dyscyplinę moralną, odwagę cywilną, siłę przekonań, jednoznaczność, a także roztropność. Zdolność do czuwania nad tymi, którzy są nam powierzeni, z racji naszych ról społecznych. I nad tymi, których trzeba chronić. Zapewnienie bezpieczeństwa każdemu gościowi spoza kraju. Bycie na miejscu, gdy przyjeżdża Głowa Kościoła. Takt i kurtuazję wobec niego. Odpowiedzialne wypełnianie obowiązków stanu.
Powstańcy warszawscy także nie bawili się w „doświadczenia wiary”. Zamiast „celebrować wspólnotę”, co dziś jest narzuconą kulturową kliszą, wybrali konkret: chwycili za broń. Postanowili przegnać Niemców, wyprzedzić działania Sowietów, którzy zamierzali zatknąć czerwoną flagę na gruzach – bo i tak Warszawa byłaby zniszczona po ich przejściu – stolicy Polski. Powstańcy bronili swojego miasta i współrodaków przed sowieckim zniewoleniem, po heroicznej walce jaką wielu z nich prowadziło z Niemcami podczas całej, kilkuletniej okupacji.
Czy są tu jakieś analogie z sytuacją dzisiejszą?
Tak, są. Tak samo jak wtedy dowództwo wojskowe AK, tak dziś politycy niepodległej Rzeczypospolitej nie przyjmują fałszywych reguł gry. Nie pląsają w korowodach tanecznych przed Mszą św., która jest czymś najświętszym, w czym uczestniczyć może człowiek na ziemi, ofiarą przebłagalną, jaką Syn Boży składa Bogu Ojcu.
Nie roztkliwiają się nad propozycją wybuchowych mieszanek “multi-kuli”, nie zmieniają twardych zasad wobec zorganizowanych grup terrorystycznych zwanych uchodźcami. Prezentują wysoką kulturę katolicką. W każdym słowie wypowiedzianym oficjalnie przez Pana prezydenta Andrzeja Dudę i Panią premier Beatą Szydło podczas wizyty Ojca Świętego bronili oni reguł niezmiennych, które są obiektywne: pamiętać o porządku miłości w ojczyźnie, nie nadużywać miłosierdzia, mając na uwadze także sprawiedliwość, sprawować swoją władzę, daną od Boga, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem i ludźmi. Wypełniać obowiązki stanu bez taryfy ulgowej .
Nikt z rządzących nie zasłaniał się tego lata trudnościami związanymi z zagrożeniem terroryzmem, ani z urlopem, czy ze skrajnym zmęczeniem – które przecież musi mieć miejsce u wielu osób, po kilku miesiącach nieprzerwanej, morderczej pracy nad odbudową państwa – ale też nigdy nie jest dostrzegalne dla postronnych. Nikt nie uchybił w najmniejszym nawet szczególe godności urzędu sprawowanego przez Jorge Bergoglio, godności Następcy św. Piotra. Polskie władze błysnęły przed światem kompetencją, inteligencją, wyobraźnią, sprawnością, talentami dyplomatycznymi. Służby bezpieczeństwa i wojsko zatrzymały dwustu podejrzanych osobników na granicy, przechwyciły samolot obcego państwa nad Krakowem, który wylądował w „areszcie”; nie “dialogowano” też z mężczyzną, który usiłował przemycić na Błonia ładunek wybuchowy; jest on za kratkami.
O wielu akcjach polskich służb minionego tygodnia dowiemy się zapewne w stosownym czasie, o innych być może nie dowiemy się nigdy. Policja zachowywała się wzorowo. Faktem jest, że wszyscy, także nieżyczliwi, mogli się w tych dniach przekonać, że państwo polskie jest w dobrych rękach. Działa nie tylko z rozmachem i sprawnością, ale nawet z pewną fantazją, podejmując najtrudniejsze wyzwania, oszczędzając wszystkim uczestnikom międzynarodowych mityngów (mówi się o ich ponad milionowej rzeszy, co pokazuje skalę problemu bezpieczeństwa w epoce szalejącego terroryzmu) niepotrzebnej nerwowości.
Wielu ludzi sprawujących obecnie władzę w Polsce ma harcerską przeszłość. Dlatego obraz najwyższych urzędów państwowych bywa podobny do tego, który zostawiła Kazimiera Iłłakowiczowna :
“My wszyscy, urzędnicy pierwszych dni Polski, braliśmy ogromnie żywy udział w kształtowaniu form, jakie nadawano poszczególnym częściom wewnętrznym urzędów. Byliśmy pełni pomysłów i zapału, jak np. skauci bywają w obozach, które trzeba od A do Z postawić i zagospodarować. To bardzo przywiązuje”. A do zadań, które czekały i aż przytłaczały swoim ogromem “nikt z nas, którzyśmy tam [w przypadku Iłłakowiczówny – do MSZ-u – EPP] weszli w 1918 roku, nie był i nie mógł być przygotowany” (K. Iłłakowiczówna, Ścieżka obok drogi).
ŚDM były swego rodzaju testem dojrzałości państwa – które nie stało się atrapą, jak niektóre kraje kontynentu – i siły intelektualnej elit politycznych, bo na niej głównie opiera się doskonała organizacja przedsięwzięcia tak szczególnego jak ŚDM.
Państwa europejskie mogą katolikom sprawującym w Polsce władzę pozazdrościć swobody i politycznej wyobraźni.
W erze, gdy władze europejskich krajów wpadają w przedziwne konwulsje, prezentują niemoc i hamletyczne rozdarcie, gdy ich przedstawiciele plączą się w słowach, którymi usiłują usprawiedliwić przemoc, gdy nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa nikomu, gdy nie wyciągają wniosków z politycznych zbrodni popełnianych na ich terytorium, jest to dość niezwykły wyłom.
Pokazuje on, że nie „uczucia”, ale przede wszystkim rozum charakteryzuje człowieka wierzącego.. I na nic nie przyda się “zarażanie entuzjazmem” gdy rozumu zabraknie. A także męstwa i maksimum wymagania od siebie, pracowitości i gotowości poświęcenia się dla większej sprawy.
Tą większą sprawą jest dziś zachowanie niepodległości w trudnej sytuacji geopolitycznej, przekazanie światu prawdy o katastrofie smoleńskiej – nie jest to bynajmniej prawda o lokalnym tylko znaczeniu – i zapewnienie bezpieczeństwa społeczeństwu. Zadbanie także, by opinia o naszym kraju była zgodna z prawdziwymi walorami i dokonaniami Polaków i ich przeszłości. To nie mało.
W rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego trzeba naszym rządzącym umieć za to podziękować. Kontynuują tę samą tradycję myślenia o dobru wspólnym, jaka przyświecała powstańcom warszawskim. Nasza modlitwa należy się przede wszystkim im. Dopiero w dalszej kolejności Czcigodnemu Gościowi z Watykanu – za którego katolicy mają przecież obowiązek modlić się jak najgorliwiej – oraz roztańczonej i rozśpiewanej, sympatycznej młodzieży z całego świata, która nas odwiedziła.
Człowiek nie potrzebuje hołdów, nie należą mu się, tak streścić można pełne umiaru zachowanie przedstawicieli najwyższych polskich władz państwowych w dniach 26 – 31 lipca 2016 roku.
To Bóg jest Królem. To Jezusowi Chrystusowi należy się cała władza i hołd. Płaskie wezwania do aktywizmu nie są w stanie przyćmić tej prawdy. To Matka Najświętsza jest Królową. Jej Niepokalane Serce zatriumfuje, tak jak zapowiedziała prawie sto lat temu w Fatimie. Dojdzie do nawrócenia pogan, protestantów (zwanych w Kościele jeszcze nie tak dawno heretykami) i schizmatyków. Nawróci się Rosja.
Poważnie traktujący – także w niesprzyjających warunkach – swoją wiarę, bezkompromisowi Polacy, którzy stoją na czele państwa w roku rocznicy Chrztu Polski (a nawet ludzie niewierzący, bo i tacy zapewne tam są, ale kierujący się moralnością chrześcijańską, potrafiący odróżnić dobro od zła, i szczerze działający dla dobra kraju), ten triumf być może właśnie przyspieszają.
Mylenie głębokich treści wiary katolickiej z łatwo wzniecanym uczuciem, zwłaszcza ze stanami euforii – z powodu obecności obok tak wielu rówieśników – z karnawałem, turystyką, poezją, skocznymi piosenkami, awangardowym teatrem, baletem, akrobacją, waleniem w bębny, kulturą, cywilizacją, “wiarą w lepszą przyszłość” nie ma w Polsce wielkiej przyszłości.