Pożegnanie z narracją
Ateista nie jest szalony; nie jest on obłąkany. Człowiek obłąkany to taki, który fantazję uznaje za rzeczywistość. Jednakże ateista nie walczy z fantazją przyjmowaną jako rzeczywistość, lecz z rzeczywistością, którą uznaje za fantazję. Innymi słowy, tym, co chroni ateistę przed piętnem obłąkania jest fakt, iż walczy z Rzeczywistością, dzięki której wszystkie inne rzeczy są rzeczywiste. (Abp. Fulton John Sheen)*)
Dobrze jest odróżniać fantazję od rzeczywistości.
Największym błędem, jaki możemy popełnić, jeżeli tego nie czynimy (w kontekście wyborów, które nas czekają – ale nie tylko) jest nie uznawanie Boga za Rzeczywistość. Za Byt Absolutny.
Część z nas, Polaków uznaje Boga za Ideę. Pomimo praktyk religijnych, najlepszej woli, często wielu wysiłków, ogromnej nieraz aktywności na polu społecznym, intelektualnym, czy politycznym, w tej sprawie – najważniejszej sprawie naszego życia – kierujemy się nieraz mglistym przypuszczeniem, niejasnym wyobrażeniem albo sentymentem. Może tam coś jest, mówimy sobie. A może nie ma nic.
Z tego podstawowego błędu wynikają wszystkie inne.
Skoro uważamy, że tam może coś być, a może nie być niczego, mamy skłonność, by kierować się w naszych wyborach – wszelkich, także politycznych – uczuciami, namiętnościami, a także upodobaniem w jakiejś abstrakcji. Przejęciem się czyjąś fantazją – czyli tzw. narracją. Narzuconą nam umiejętnie przez kogoś, kto akurat ma do nas dostęp – bo mu go z własnej woli umożliwiamy. Za rzeczywiste uważamy coś, co zostało wykoncypowane! Co jest produktem umysłowej spekulacji. Hasła, które nam serwuje bierzemy za właściwą wskazówkę postępowania.
Fantazja, która jest ideą wyprodukowaną w cudzej głowie, może nawet uchodzić za katolicką lub bliską katolicyzmowi. Bo jest w niej na przykład jakiś haczyk, coś, co nam się dobrze kojarzy, np. odwołanie do “praw człowieka”, “praw rodziny”, “praw dziecka”, “praw nienarodzonych” etc.
Pomijam propozycje jawnie demagogiczne, przy pomocy których próbuje się dotrzeć do ludzi wyraźnie zagubionych. Te przedwyborcze, zgrabnie ujęte w słowa, brzmią przekonywująco w uszach ludzi bardzo młodych (kandydat maturzystów stołecznych liceów, pretensjonalny pan w muszce, dostał się nawet do PE). Zakłada się bowiem słusznie, że w każdym społeczeństwie istnieje grupa ludzi, którzy nie nawykli do analizowania treści podawanych im haseł.
Oto jednak przykład, który pokazuje jak dryfujemy w oparach nierzeczywistości, także w środowiskach, które pragną, by uznać je za bliskie katolicyzmowi:
„Bardzo ważne jest”, piszą autorzy przedwyborczego apelu, „abyśmy w niedzielnym głosowaniu wybrali tych kandydatów, którzy stanowczo stoją po stronie życia i rodziny, a także tych praw i wolności, które bezpośrednio wynikają z godności każdego człowieka. Fundacja [tu poda jej nazwa, którą pomijam – EPP] zaproponowała wraz z 30 europejskimi organizacjami pozarządowymi [tu wymienia się te organizacje – EPP] Zobowiązanie (…) dla kandydatów do Parlamentu Europejskiego, w którym potwierdzają oni, że – jeśli zostaną wybrani – będą promować i bronić wartości wymienionych poniżej oraz wezmą aktywny udział we wspieraniu konkretnych inicjatyw związanych z tymi wartościami. Deklaracja wymienia poniższe wartości i obszary działania:
1. Godność człowieka i prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, włącznie z ochroną tych wartości poprzez inicjatywę… [tu pada jej nazwa – EPP].
2. Rodzina oparta na prawnym związku kobiety i mężczyzny, w szczególności wspieranie młodych małżeństw i rodzin wielodzietnych.
3. Poszanowanie wolności religijnej (w tym zwalczanie dyskryminacji religijnej), poszanowanie wolności myśli i sumienia, także w dziedzinie medycyny.
4. Zasada pomocniczości, walka z biedą i wykluczeniem społecznym.
5. Wolność edukacji i promocja praw rodziców… (…)”.
Dalej jest mowa o tym, że zachęca się „wszystkich obywateli Europy, którzy podzielają powyższe wartości (życie, rodzina, wolność edukacji i sprawiedliwość społeczna) do podpisania niniejszej petycji, w której pokazujemy kandydatom, że ich postawa wobec życia i rodziny jest dla nas bardzo ważna” oraz wyjaśnia się, że organizacja, która rozsyła powyższe jest “organizacją aktywnych obywateli, którzy bronią życia człowieka, rodziny i wolności“.
W tym wszystkim, co brzmi tak bardzo zachęcająco, całkowicie pomija się następujące fakty:
Bóg jest Bytem Absolutnym. Od Niego zależymy wszyscy. W Jego ręku spoczywają losy świata. Również naszej ojczyzny. A zatem, chcąc uczynić coś dobrego, odwołać powinniśmy się do Niego, Pana Wszelkiego Stworzenia, nie zaś do „wartości” (z których najbardziej znane są “wartości chrześcijańskie”). Uznanie „wartości” nic nam nie da, jeśli będziemy ignorować Boga Trójjedynego. Kwestionować Jego realność. Nie chcieć Go poznawać. Nie oddawać Mu należnej czci. Nie pełnić Jego woli. Bez tego żadne, najmniejsze nawet dobro z tego nie powstanie.
Człowiek uzyskuje godność w jeden jedyny sposób: przez uznanie, że całkowicie zależy od Boga. Że jest Jego stworzeniem. Bliskim Mu nieskończenie bardziej niż dziecko bliskie jest ziemskiemu ojcu i matce, nawet najbardziej kochającym. Przypisywanie człowiekowi jakiegoś innego rodzaju godności jest zaklinaniem rzeczywistości.
Człowiek jest z woli Boga obdarzony wolną wolą. Jest wolny. Może wybierać. Nikt nie jest w stanie go zniewolić, o ile nie zrobi tego on sam. Dziś usiłuje się nam narzucić przekonanie, że tzw. gender jest katastrofą, która grozi nam niczym plaga egipska, wobej której jesteśmy zupełnie bezbronni. Przed tym strasznym i groźnym złem, które wyobrażają przebrani za kobiety mężczyźni i biedne kobiety zapędzone do odgrywania roli mężczyzn (w cyrku już przed wiekami można było takie postaci zobaczyć, a ludzie się jakoś nie bali, tylko zataczali się ze śmiechu) bronić nas muszą specjaliści, np. tajemniczy aktywni obywatele, ludzie z tytułami profesorskimi, eksperci etc. Litości! Człowiekowi, który ma rozum i wolną wolę nie da się narzucić – wbrew jego woli – uznania, że między płciami istnieje płynność, że nie ma ostrej granicy. Nie trzeba być profesorem, by to stwierdzić. Jeśli przedszkole zamierza naszemu dziecku coś podobnego wmawiać, pukamy się czoło i omijamy to przedszkole. Jeżeli przyucza do tego szkoła, zabiera się dziecko ze szkoły. Jeśli wmawia to film, książka, gazeta, nie idzie się do kina, wyrzuca się książkę, nie kupuje się gazety. Jeżeli państwo ulega temu – wybiera się, zgodnie z rozeznaniem rozumu, inne władze. (A katolików jest w Polsce więcej niż trzydzieści procent uprawnionych do głosowania). Jednym słowem – stawia się opór, bo jest się katolikiem. To znaczy jest się człowiek realistycznie myślącym.
Walka z tym sprytnie podrzuconym (przed wyborami europejskimi) straszakiem – na hasła, stwierdzenia, definicje (które nie odnoszą się do Boga Stwórcy), i na “prawa” – jest walką na polu przeciwnika. Walką na płaszczyźnie idealistycznej. Tu zawsze przegramy.
Wymachiwanie genderyzmem jako totalnym zagrożeniem i wylewanie krokodylich łez nad naszą biedą i nieszczęściem (“znowu zostaliśmy zaatakowani”) – zamiast budzenia (na każdej ambonie!) ducha oporu i zdrowego rozsądku – w kraju, gdzie w każdym mieście stoją pomniki Jana Pawła II, gdzie setki szkół i ulic nosi jego imię, a jego podobizna znajduje się na zeszytach szkolnych i znaczkach pocztowych, zakrawa na kpinę. Przypomina straszenie stonką ziemniaczaną potajemnie zrzucaną na nasze pola przez imperialistów w latach 50. ub. wieku. Wiadomo, USA – źródło najgorszego zła. Dziwne tylko, że to nie o tym kraju była mowa w Fatimie.
A poza tym widok profesora (eksperta, senatora, polityka…), który z poważną miną dowodzi, że kobieta to kobieta, mężczyzna to mężczyzna, jest trochę zabawny. (Czy nie o to również w tym wszystkim chodziło? By się z nas pośmiać?).
Rodzina jest rodziną, gdy małżeństwo zawarte jest w sposób sakramentalny, przed Bogiem. Niezależnie od tego, czy małżeństwo jest młode, czy stare, tylko wobec Boga ma ono sens. Uświęca tę instytucję łaska Boga. To Bóg, nie “prawa”, zabezpiecza małżonków, by mogli wypełnić ślubowanie przed ołtarzem. Prawo świeckie nie ma nic do tego. “Prawny związek kobiety i mężczyzny” to zalegalizowany konkubinat.
Wolność religijna godzi w prawdę o Bogu w Trójcy Świętej Jedynym. I w dogmat wiary: Poza Kościołem nie ma zbawienia. Wolność religijna prowadzi wprost do agnostycyzmu, albo do politeizmu. Jedno i drugie to praktyczny ateizm.
Edukacja, która jest “wolna”, a nie prowadzi młodego człowieka do Prawdy, czyli do poznania Boga, i nie traktuje ucznia z należną mu, na mocy Bożego prawa, miłością, nie jest żadną edukacją. Jest tresurą. Jest działaniem antyludzkim.
“Prawa rodziców” są zaprzeczeniem obowiązków rodziców wobec Boga. Zrodzenie i wychowania dzieci dla Boga to podstawowy ich obowiązek – tak głosiły wszystkie katechizmy przed rokiem 1965. W tym zaś żadne „prawa” rodziców nie pomogą. I żaden genderyzm nie zaszkodzi.
Być może ten obłęd dopuścił Pan Bóg, by nam uświadomić, jakim szaleństwem jest odejście od Jego nauki o małżeństwie kobiety i mężczyzny – wypaczenie jej przez, na pozór niewinne, zamienienie kolejności głównych celów małżeństwa, co nastąpiło po Soborze. “Ani jedna kreska, ani jedna jota…” Warto to sobie przypomnieć, gdy strach przed gender zaciemnia umysł.
“Prawa” różnych grup społecznych to wymysł rewolucji. To wynaturzenie. Zupełne odwrócenie tego, co w Europie wyznawaliśmy i rozumieliśmy doskonale przez dwa tysiace lat – jako chrześcijanie mamy wyłącznie obowiązki – wobec Boga i bliźniego. Podstawowym z nich jest miłość.
Państwo neutralne światopoglądowo – a takim jest obecnie nasze państwo, co uznał niestety również Konkordat – z równym namaszczeniem traktuje “prawa” rodziny, jak “prawa” nierodziny, “prawa” kogokolwiek. Z kim zatem mają tak naprawdę walczyć posłowie w Parlamencie Europejskim?
Podobny do człowieka
Istota ludzka, która nie zna Boga, bo odrzuciła Go świadomie lub zlekceważyła wszystko, co może ją do Boga prowadzić, jest bardzo podobna do człowieka.
Takiego osobnika próbowano wychowywać (paideia) w starożytnych Atenach. Miał mieć wszystkie cechy człowieka, z wyjątkiem wolności. Miał być doskonałością fizyczną, być nienaganny pod względem moralnym. I ślepo posłuszny. Bo miał być idealnym niewolnikiem. Miał być podobny do człowieka. Także starożytne Chiny znały ten typ wychowania i niezaprzeczalne korzyści płynące z niego dla pogańskiego państwa – dzisiaj stosuje go z powodzeniem nowoczesna propaganda i zreformowana szkoła. Jeden z mędrców Chin starożytnych napisał traktat:„O konieczności utrzymania ludów w głupocie”. Starożytne Indie ćwiczyły tę dziedzinę (stricte polityczną) z wielkim powodzeniem. Tresura, wdrażanie ślepego posłuszeństwa, nauka pamięciowa – to cechy szkół, które zaczęły powstawać od czasów Marcina Lutra. Dr hab. Marek Budajczak z Poznania przypomniał te zapomniane historyczne fakty podczas konferencji na UKSW w Warszawie pt. „Szkoła w rękach reformatorów”.**)
Wolność nie była do niczego potrzebna reformatorom w rodzaju Lutra i jego następców. Bóg Lutra nie jest Bogiem miłości. A miłość bez wolności nie istnieje.
Jesteśmy dziś w Polsce w sytuacji podobnej. Podobna staje się szkoła w naszym kraju. Istnieją już szkoły, w których obowiązuje system znany ze starożytnych Aten, Chin i Indii. (Wykorzystały go dla niewolenia swoich obywateli szkoły pruskie i szkoły rosyjskie).
Nie można być jednocześnie wolnym i przymuszonym, podkreślał dr Budajczak. Żonglowanie pojęciami, zmuszanie dzieci i młodych ludzi, by wbijały sobie do głowy gotowe pojęcia i formuły, zarzucanie ludzi – np. przed wyborami – formułkami pozbawionymi treści, szantaż przy pomocy haseł, pomijanie istoty rzeczy – byśmy tylko byli posłuszni, np. wybrali tak jak ktoś to sobie założył, a nie tak, jak podpowiada nam rozum, czyni nas zniewolonymi.
Nie rokuje dobrze dla Polski.
Étienne Gilson, francuski filozof tomista sformułował swego czasu (w 1937 roku) vademecum początkującego realisty, czyli jak byśmy ujęli to dzisiaj – jak nie dawać się postmodernizmowi, który nadciągał niczym smog nad cywilizację europejską – jako konsekwencja idealizmu Platona, Lutra, Kartezjusza i Hegla razem wziętych.
W skrócie – przedstawionym przez prof. Artura Andrzejuka z Katedry Historii Filozofii UKSW na wyżej wymienionej konferencji naukowej – brzmi ono następująco:
“Zawsze trzeba być realistą.
Nie da się inaczej myśleć.
U idealistów wszystko wynika z przyjęcia założenia: Ja zobowiązuję się być idealistą.
Idealizm przestaje być idealizmem, gdy zapominamy o przyjętym założeniu.
Ważnym praktycznym sposobem radzenia sobie z idealizmem jest nie dać się wciągnąć w dyskusję na obcym polu – idealistycznym. [Np. w przedwyborcze dyskusje o niczym, albo o tym jak zdezawuować przeciwnika – EPP].
Nabrać nieufności do myślenia – cenić tylko poznanie. Idealista myśli, realista poznaje.
Nie wierzyć w ducha, który myśli.
Szanować zdrowy rozsądek, który zaczyna poznanie od rzeczy. [Pyta, jaka ona jest, czym ona jest, dochodzi do jej istoty – EPP].
Panować nam namiętnościami, które zniekształcają poznanie. Mamy do tego wyraźną skłonność – by przerwać poznanie i wprowadzać swoje oceny.
Pilnować emocji, skupić się na dowiadywaniu się.
Nie stawiać metod przed przedmiotem (Inaczej badamy mrówkę, inaczej ciało niebieskie; Kartezjusz – stuprocentowy idealista – napisał “Rozprawę o metodzie”, w domyśle wszystkiego).
Porzucić wszelkie spekulacje na temat „wartości” (wymyślił je Max Scheler, fenomenolog).
Wartości, to te cechy, które zostały oderwane od bytów i próbują je zastąpić. Dokładnie tak! Np. dobro, prawda, to cechy bytów, a oderwane od nich stają się „wartościami” nie wiadomo czego.
Porzucić wartości w imię rzeczy.
Niezbędny jest szacunek wobec przedmiotu poznania.
Konkluzja zatem: Lepiej zależeć od faktów niż zależeć od myśli.
Postmodernizm to apoteoza narracji, czyli wykwit idealizmu”.
Nie ja lecz On
Czy któryś z naszych obecnych polityków, przywódców partii, które ubiegały się o reprezentowanie nas w Parlamencie Europejskim, jest realistą?
Wplatanie w przemówienia i wywiady „wartości chrześcijańskich”, powoływanie się na nie jakby były bytem, zamiast odnoszenia się do Boga, Najwyższego Bytu i Jego praw, stało się swoistą manierą prawie wszystkich – o ile nie ustawiają się na pozycjach nie skrycie, a jawnie antycywilizacyjnych (a tacy też są i też chcą nas reprezentować).
Jest jednak człowiek, w którego wypowiedziach z ostatnich miesięcy zauważyłam wtrącone zdanie – na pytanie o perspektywy polityczne jego partii – i jego samego: „Jeśli Bóg pozwoli”, „Jeśli Bóg będzie chciał”, “Wszystko w ręku Boga”.
Było to bardzo mało medialne, zupełnie nie wizerunkowe… Tak się dziś politycy nie wypowiadają. Nikt z osób publicznych by się nie odważył… Nie ważne co ja chcę, ważne, czego chce Bóg?
Śmiano się z niego do rozpuku. I wtedy, gdy to mówił, i wtedy, gdy – krótko przed wyborami do PE – nie wystąpił w przepisowym drogim garniturze z modnego sklepu i równie bijącym po oczach krawacie. I wtedy, kilka lat temu, gdy próbował – razem z bratem, Prezydentem RP – tworzyć program polityczny dla krajów naszego obszaru geograficznego. Zaśmiewano się do łez. Prasa sąsiedniego państwa nazywała ich Kartoflami. Wyśmiewano się z ich wyglądu. Tyle śmiechu, złowieszczego śmiechu nie było chyba jeszcze nigdy.
Ci Polacy, dwaj bracia widocznie wzbudzali czyjś strach.
Ten z nich, który przeżył, jest prezesem jedynej partii opozycyjnej w Polsce. W tych swoich napomknieniach, które jak wszystko co mówi, wzbudziły jadowitą ironię wielu komentatorów, nie odwoływał się do „wartości chrześcijańskich”, ale do Bytu Absolutnego. A zatem – jest realistą.
W programie jego partii wiele uwag poświęca się dzisiejszej szkole. Ale na krytyce się nie kończy.
Człowiek, który poznaje Boga nie musi robić wcale wiele. Nie musi być aktywistą. Musi umieć słuchać. Nic też taki człowiek nie czyni sam. Oddaje się Bogu jako narzędzie. Mam zatem powody, by mieć nadzieję, że ten polityk jest realistą.
Dobrze, gdyby Polska była reprezentowania w UE przez realistów – i rządzona przez nich.
Pamiętam, że polityk ten w chwili dla siebie bardzo trudnej, w czasie Mszy św. pogrzebowej swojego brata Prezydenta Polski i jego żony, w Bazylice Mariackiej w Krakowie w 2010 roku, podczas przekazywania znaku pokoju, podszedł do premiera Donalda Tuska i patrząc mu w oczy podał mu rękę. Następnie podszedł do Bronisława Komorowskiego i również wyciągnął do niego rękę. Znak pokoju.
Niezależnie od tego, co myślmy o tym znaku – podczas Ofiary Krzyżowej Jezusa Chrystusa, a tym jest właśnie Msza św. – trzeba zauważyć, że tylko człowiek, który jest realistą potrafi się tak zachować. Bo wie, że ponad wszystkim jest Bóg. W Jego imię trzeba wybaczać. Serce człowieka, który ufa Bogu musi być wolne. Od gniewu, od złości. Od żalu. Od nienawiści. Od poszukiwania odwetu. Nienawiść jest kłamstwem. Nienawiść do człowieka jest wyrazem nienawiści do Boga. Dla nienawiści nie ma żadnego uzasadnienia.
Świat, w którym celebruje się kłamstwo i nienawiść, zemstę i odwet, usprawiedliwia się je i wręcz nakazuje, to jest całkiem inny świat. Polska nigdy taka nie była. I nie będzie. Choć wiele, zdecydowanie wiele czyni się wysiłków, by tak się stało.
Paul Claudel zanotował w swoim Dzienniku (w 1941 roku, gdy na Zachód zaczęły docierać informacje o Katyniu) cztery wnioski z historii:
„1. Tym, których chce zgubić, niebo daje władzę, by uczynić ich szaleńcami. 2. Ziarna Boże mielą wolno, lecz miałko. 3. Pszczoła zapładnia kwiat, który okrada. 4. Im niebo czarniejsze, tym lepiej widać gwiazdy”.
Paul Claudel opisał także dość szczegółowo w „Dzienniku” haniebne przykłady kolaboracji swoich rodaków z Niemcami podczas okupacji. Niestety, duża część tych opisów dotyczy osób utożsamiających się z Kościołem.
„Katolicy z gatunku >dobrze myślących< są zdecydowanie obrzydliwi w swojej głupocie i tchórzostwie”, podsumował umizgi części hierarchii kościelnej wobec okupacyjnych władz hitlerowskich. Jeden z kardynałów zachęcał Francuzów do kolaboracji “>z wielkimi i potężnymi Niemcami< i błyskał nam przed oczyma profitem ekonomicznym, jaki jesteśmy powołani z niej wyciągnąć!”
Cóż, niekiedy ma się wrażenie, że kolaboracja z wrogiem to zjawisko, które nie wymiera. Widać to wyraźnie w dniach poprzedzających wybory. A przecież zasługujemy chyba na coś innego, jako naród, jako państwo, które przyjęło chrzest tysiąc lat temu. Sakrament na wieczność łączący nas z Bogiem.
Nasi przeciwnicy wiedzą, że pokonać nas, to nas zastraszyć. Także tym, że nic nie będziemy mieli. Że umrzemy z głodu. A tymczasem każdy z nas może naprawdę zginąć zaduszony własnym egoizmem…
Maleńki zapas oliwy
„Sposób otrzymywania to dawać”- Paul Claudel przypomina w swoim „Dzienniku” historię Elizeusza i wdowy, która nie ma już nic do jedzenia (księga Królewska, 4, 1-7). Elizeusz mówi, by napożyczała sobie jak najwięcej naczyń. „A wtedy maleńki zapas oliwy, jaki jej pozostał, tyle akurat – powiada – żeby się namaścić, wzrasta i tak się pomnaża, że wypełnia wszystkie naczynia, które jej przyniesiono. Ale wpierw >zamkniesz drzwi za sobą i za synami<. Łaska chce działać tylko potajemnie. Kobieta sprzedaje tę oliwę, aby zaspokoić wszelkie swoje potrzeby”.
Adam Mickiewicz w wykładach paryskich – wygłaszał je w latach 1841-42, gdy jako wieloletni emigrant tęsknił za Polską najbardziej – zdumiewał się nad wielką siłą Polaków, którzy połączeni są jakimś niepojętym duchowym związkiem. Jedni wiedzą o drugich mimo, że nikt im tego nie mówi. Wiedzą to, co należy wiedzieć, mimo, że są od siebie oddaleni o tysiące kilometrów. Czują wspólnotę historii i wspólnotę celu – pomimo wszystkich tragicznych wydarzeń i klęsk, które są ich udziałem. Ten cel jest wielki.
Dlatego żałoba po śmierci Prezydenta RP nie była w Polsce czymś tylko formalnym. Była czymś pięknym, wzniosłym, duchowym i mocnym, czymś co zjednoczyło wspólnotę Polaków.
„I tak, za Konfederacji barskiej, słynny Beniowski miał odwagę wszcząć bunt, obalić władze rosyjskie miasta i bronić go w ciągu całej zimy, lekce sobie ważąc potęgę caratu, albowiem w tym samym czasie Polska również walczyła o niepodległość. Podczas powstania Kościuszki były próby buntu pomiędzy jeńcami polskimi w głębi Rosji, którzy nie mieli przecież żadnych wieści z kraju. (…) Czy nie można stąd wyprowadzić wniosku, że ludzie, te istoty [stworzone przez Boga], obdarzone najwyższym i najsilniejszym zasobem życia, są związani z sobą….? Zrozumcie teraz Panowie znaczenie słów sławnej pieśni Legionów:
Jeszcze Polska nie zginęła,
Kiedy my żyjemy
Albowiem człowiek, gdziekolwiek się znajduje, skoro myśli, czuje, działa, może być pewny, że w tejże samej chwili tysiące jego współrodaków myślą, czują, działają podobnie jak on. Ta spójnia niewiadoma zawiązuje narodowość. Narodowość, w najwyższym rozumieniu tego wyrazu, znaczy posłannictwo narodu, znaczy zespól ludzi powołanych przez Boga do spełnienia jakiegoś dzieła, którzy pracują jedni dla drugich, którzy połączeni są ze sobą tym głębokim związkiem… jakiego istnienie stwierdziliśmy na przykładach dobytych z dziejów narodu polskiego.” ***)
Tak, nasz Poeta, zwany romantykiem, był wielkim realistą.
Rozumiał i wiedział to, co dziś kwestionuje się – nawet pod hasłami „wartości chrześcijańskich”, nawet pod hasłami “tradycji” – Któż jak Bóg.
______
*) Abp.F.J. Sheen “Old Errors and New Labels”, 1931r., str. 88. Tłum. Izabella Parowicz
**) Wykład dr hab. Marka Budajczaka pt. “Mit szkolnej socjalizacji” wygłoszony 17 maja br. r. podczas konferencji “Szkoła w rękach reformatorów”. Organizatorami Konferencji byli: Sekcja Historii Filozofii UKSW, Wydział Studiów nad Rodziną UKSW oraz Fundacja Dobrej Edukacji Maximilianum.
***) Adam Mickiewicz: Wykład XXIII wygłoszony w Collège de France w Paryżu 6 maja 1842 roku.