Poza sondażem albo ludzie środka

Posted on 31 stycznia 2024 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Porządkowanie pojęć

Jesteśmy przyzwyczajeni, by wiedzę o świecie czerpać z analizy sondaży. Zgrabne słupki a na nich cyfry oznaczające procenty myślących tak lub owak, głosujących za lub przeciw, mają tworzyć obraz rzeczywistości, na podstawie którego eksperci dokonują syntez, a politycy podejmują decyzje. Ta skrajnie uproszczona wizja przekonań, mniemań, chwilowych zwrotów – określamy je słowem „preferencje” – z definicji nie ujmuje subtelności i złożoności motywacji ludzi nam współczesnych, naszych rodaków. Kryją się za nią przekonania nieraz dramatycznie różne od tych, które sondaże nazywają po swojemu. Nie ma dla nich miejsca w dokładnie posegregowanych przedziałach, bo ludzie ci zwyczajnie nie wiedzą, co mają odpowiedzieć oczekującym wyraźnego stanowiska, a nawet nie chcą się zmieścić w rubryce: „Nie wiem”, „Nie mam zdania”. 

Takich ludzi, ludzi „środka”, wymykających się rubrykom i ostrym podziałom, spotykam często. Łączy ich jedno:  nie lubią rozmawiać o polityce, męczy ich komentowanie wydarzeń bieżących. Uważają, że to jałowe; są ciekawsze tematy. Źle się czują wśród nadmiaru informacji. Potrzebują spokoju, by sobie to wszystko w głowie poukładać.

Oczywiście, nie sposób dodać, że taka postawa czyni ich szczególnie podatnymi, by właśnie stać się ofiarą „polityki”, w najbardziej odstręczającym wydaniu, by dać sobie narzucić propagandowy schemat, gorset umysłowy skrojony specjalnie dla nich. Nielubiący polityki są łakomym kąskiem dla wszelkich odmian manipulatorów, przez którymi tak skutecznie – we własnym przekonaniu – się bronią.

 

Marek Włodarski – Domy

Sąsiedzi z naprzeciwka

Pani z drugiego piętra bloku na osiedlu, na którym bywam często, lubi wylewać swoje żale stojąc na balkonie i głośno rozmawiając z sąsiadami. Któregoś popołudnia, tuż przed ostatnimi wyborami, wywiązała się żarliwa dyskusja i pani ta – przyznając otwarcie, że zupełnie nie wie na kogo głosować – stwierdziła podniesionym głosem, że jednak poprze lewicę; „bo jestem kobietą”. Zabrzmiało to groźnie, rozmówcy na chwilę zamilkli. „Bycie kobietą” zdawało się zamykać wszelkie kwestie, a w każdym razie na pewno zniechęcało polemistów do jakiejkolwiek reakcji. Wiadomo, kobieta musi dbać o swoje zdrowie przede wszystkim. No i o „swój brzuch”. Sprawa zamknięta… Co tu więcej gadać.

Mieszkaniec mojej dzielnicy, pan o trudnym do określenia wieku, ze względu na stan zarośnięcia głowy wraz z twarzą, mógłby uchodzić za podstarzałego hippisa. Jednak jego konwencjonalny, staroświecki strój, choć dość mocno podniszczony, z nieodzowną muszką, szalikiem w kratkę, dobrym zarówno na lato jak i zimę, zaprzecza temu mniemaniu. Skrzyżowanie abnegata i wyzywającego współczesną modę eleganta w jednym ciele tworzy obraz zagadkowy. Gazety czyta nie w domu przy stole czy na kanapie, ale na ulicy, zima czy lato. I to często te pozostawione przez kogoś, czy nawet wyciągnięte z pojemników. Gdy dostrzeże bystrym okiem jakąś zadrukowaną płachtę rzuca się na nią jak zgłodniały pies na kość. Żyje oszczędnie, więc preferuje prasę z drugiej ręki. Nie skłonny jednak do narzucania się ze swoją opinią znajomym, sąsiadom, czy przechodniom, którzy od lat znają go z widzenia. Czasami jednak, stojąc w kolejce, czy gawędząc z kimś na rogu, nie może się powstrzymać, by wygłosić swoje polityczne credo. Jego centralną myślą jest, że „oni”, ci najpotężniejsi gracze, nigdy nie dadzą Polsce się wybić i rozwinąć skrzydeł. Lektura codziennej prasy (wszelkich odcieni) upewniła go –  już od połowy trwania wojny na Ukrainie – że Zachód nas ograł i sprzedał. Im więcej padało ciepłych słów na temat Polaków spieszących z pomocą Ukraińcom, tym więcej w jego głowie zapalało się czerwonych lampek. „Tak jak wtedy, w trzydziestym dziewiątym…  Nie, oni nigdy nie byli szczerzy. Obiecywali złote góry. Cwaniacy, wiedzieli, że jesteśmy naiwni i że nam imponują”. Nie, nie łudzi się, że jest  przykładnym patriotą, nie jest sentymentalny. Żal mu tylko tego małego skrawka przestrzeni, którą uważa za swoją i którą, jak jest pewny, będzie kiedyś musiał oddać, bo takim jak on łatwo jest zabrać wszystko.

 

Joanna Wiszniewska – Domańska

 

Właściciel małego gospodarstwa pod Łodzią, jest z zawodu kierowcą autobusu. Ale z zamiłowania ogrodnikiem i plantatorem. Na niewielkim obszarze podarowanym przez teścia tworzy swój prywatny raj. Nie, nie chodzi o estetyczne piękno, o altanki i alejki, ale żeby mieć własne ziemniaki, pomidory, ogórki, kapustę, dynię i fasolę. Własne kury znoszące zdrowe jajka. Człowiek niestrudzony w pracy i wybitnie rodzinny. Uczynny wobec sąsiadów, lubi pomagać. Mieszkając wcześniej w mieście był zaangażowany w pracę na rzecz parafii. Prowadził jedną z grup modlitewnych. Czy kibicuje komuś z obecnie działających na scenie politycznej? Czy uczestniczył w wyborach? Nie, stara się być jak najdalej od tych, jak mówi, „przepychanek”. Nie rozumie języka nieustannej politycznej „kłótni”. Nie znosi agresji. Telewizji nie ogląda. W Internecie szuka porad ogrodniczych i prognozy pogody. Lektura? Tylko bajki, które czyta wieczorem dzieciom. Czy może spać spokojnie separując się od wydarzeń politycznych we własnym kraju? Wygląda na to, że będzie się starał w domowej ciszy przeczekać burzę, powtarzając sobie i rodzinie, że to tylko stan przejściowy. Że to minie.

Stąd do Patagonii

Nieco melancholijny właściciel sklepu ze „wszystkim” (który nazwał „Przed kominkiem”), bardzo rzadko daje się wyciągnąć na polityczne rozmowy. I to tylko wtedy, gdy w sklepie nikogo nie ma. Ale ma sporą wiedzę historyczną i potrafi coś trafnie i zabawnie skomentować. Wie jednak, że klientów bardzo łatwo stracić, konkurencja czyha dzień i noc, a on musi zarobić na kolejną podróż na antypody. Odwiedził już Nową Zelandię, Alaskę, Wyspy Zielonego Przylądka… Musi być ostrożny i nie poddawać się emocjom. Małomówny, uprzejmy, ma talent do sprowadzania dziwnych przedmiotów o bogatej przeszłości. Stoją u niego stare lampy, zalegają skrzynie bibelotów, są artykuły gospodarstwa domowego, buty i akcesoria obuwnicze, pogrzebacze i najróżniejsze szczotki. Jest dział kosmetyków sprzed lat, ale wciąż jeszcze ładnie pachnących i elegancko opakowanych. Są różne przydatne w domowym gospodarstwie urządzenia z lat sześćdziesiątych: elektryczne, mechaniczne, ślusarskie, stolarskie. Jest „wszystko”. I to w dobrym stanie, oczyszczone, odkurzone, błyszczące. To nie graciarnia, ale przytulny salonik. Przychodzi się tu pomyszkować, poszperać, zadziwić się intrygującymi wyrobami z innej epoki.

„No więc dobrze, ale na kogo pan głosuje?”, pytam kiedyś. Stara się nie wyjść na gbura i nie być zdawkowy – nie udzielając wszakże żadnej jednoznacznej odpowiedzi. W głowie mu zbliżająca się podróż do Patagonii a nie wybory. Bilet kupiony w promocji, z przesiadkami na trzech lotniskach, już ma.

 

René Magritte – Iluzja

 

Przyjaciółka mojej krawcowej jest osobą dobrze poinformowaną. Wie wszystko. Co podrożało, co podrożeje jutro. Jak sobie radzić z bolesnymi „korzonkami”, gdzie szukać korepetytora od angielskiego. Jaki laryngolog najtaniej przepłucze ucho i w którym biurze podróży znajdzie się dobre oferty. Jej specjalnością przed wyborami było mówienie o instytucjach państwowych jako największych zakałach życia publicznego. ZUS – kretyni, Narodowy Bank Polski – najgorszy z banków, trzymać się od niego z daleka. Skąd ona to wszystko wie? Krawcowa pochylona nad maszyną do szycia i stertą ubrań „do poprawki” słucha tego bez przekonania, ale przyjaciółka przylatuje trzy razy na dzień z kolejnymi rewelacjami i „jak się człowiek tego nasłucha”, to mu ochota przejdzie iść na wybory. I o to chodzi. Krawcową boli głowa, woli o tym wszystkim nie myśleć – także o tym, czy przyjaciółka  przychodząc do niej, by wylać kolejną porcję żółci na „pisowski rząd” jest w pracy, czy robi to con amore – zwłaszcza po całym dniu mitręgi, gdy zaparza sobie zioła i sięga po kryminał „dla odprężenia”.

Bycie „ponad to” – czyli „nigdzie”

Tym ludziom brakuje kogoś w roli przewodnika. Może mądrego kaznodziei. Może dobrej, ale nie koniecznie „partyjnej” prasy. Bronią się zarazem instynktownie przed cudzą opinią. Niecierpliwią się. Mają dosyć gadających głów. Chcą nie być od nikogo zależni. Ich wybory i przekonania są wypadkową jakichś niezrealizowanych marzeń, dziecięcych oczekiwań, romantycznych wyobrażeń o spokojnym i szczęśliwym życiu.

 

Joanna Wiszniewska-Domańska

 

Pytanie jednak, czy wiedzą cokolwiek o własnej kulturze. Czy wbrew własnym chęciom odizolowania się, zamknięcia w bezpiecznym prywatnym świecie – nawet gdy jest nim podróż do Patagonii –  by tam kontemplować rzeczywistość, rozróżniają fundamenty własnej kultury, zwłaszcza, że kultura ta kształtuje postawę jednej ze stron narzuconego nam politycznego konfliktu. A od każdego człowieka można oczekiwać podstawowego zrozumienia własnej kultury. Żeby nie był ignorantem i przyswoił sobie prawdę, że „natura ludzka jest przyodziana w szaty kultury i obyczaju” (Dinesh D`Souza). Nie da się bez jej znajomości nic powiedzieć o sobie, o swoim kraju, o drugim człowieku. Także o polityce, o toczących się sporach i wojnach.

Być może olbrzymia wyrwa kulturowa w naszej historii, jaką były lata komunizmu zaciążyła na paru pokoleniach ludzi obco dziś czujących się we własnej historii, nie mających też żadnego związku z uniwersalną kulturą Zachodu. Separujących się od polityki. A być może błąd popełnili politycy, zbyt zaabsorbowani sprawami gospodarczymi, odkładający na drugi plan to, co w masowej kulturze kształtuje świadomość, pamięć, wyobraźnię. Gdy pozwalamy na panoszenie się tandety i kiczu w publicznych mediach, wcześniej czy później ujawni się to w politycznych wyborach widzów.

Warto szukać drogi do takich ludzi. Warto im pomóc. Jeśli czegoś tu zaniedbaliśmy, warto to nadrobić.

 

 

René Magritte – Zagubiony dżokej

 

Możliwość komentowania jest wyłączona.