Polska jak nagie ostrze miecza
czyli Chesterton odwiedza „histeryczne dzieci”
Jednym z najciekawszych zjawisk literackiej Europy pierwszej połowy XX w. była admiracja, a wręcz momentami zachwyt i serdeczna przyjaźń, uczucia, jakie żywił angielski pisarz, publicysta i poeta, Gilbert Keith Chesterton wobec Polaków. Była to postawa dość niezwykła; w oczach elit intelektualnych Zachodu nasz kraj uchodził bowiem za zjawisko marginalne, nie mające znaczenia na scenie kulturalnej i politycznej kontynentu, choć zarazem zdecydowanie kłopotliwe. Polaków otaczała swoista wysublimowana pogarda, podobna do tej, z jaką w sferach zamożnych i postępowych traktowano katolicką Irlandię. Trzeba było znawcy, dociekliwego, krytycznego i subtelnego umysłu, jakim odznaczał się Chesterton, by Polskę odkryć – nie tylko dla Anglików. Nie trzeba dodawać, że Polacy odwzajemniali sympatię pisarza z charakterystyczną wylewnością i żarem. Doceniali w Chestertonie nie tylko oryginalnego myśliciela, typ kontemplacyjnego mistyka, obrońcę cywilizacji, artystę obdarzonego niezrównanym stylem, szydercę z monumentalnych pomników ludzkiej pychy, miłośnika plebejskości i arystokratyzmu zarazem (wtedy gdy oznaczał on szlachetność i odwagę), bezwzględnego demaskatora atrakcyjnych nowomodnych kłamstw, ale kpiarza, który potrafił śmiać się z siebie dzięki wyjątkowemu zmysłowi autoironii.
W 1927 roku Chesterton przybył z wizytą do naszego kraju, wraz z żoną Frances i sekretarką Dorothy Collins, na oficjalne zaproszenie rządu polskiego. „Niewyrażalna radość, że widzimy Pana wśród nas”, nie wahał się zapewniać prof. Wacław Borowy (badacz związków kultury polskiej i angielskiej, jeden z największych znawców twórczości Chestertona, szef Biblioteki UW) podczas przyjęcia na cześć pisarza, „przypomina nam jak wielu z nas uczyło się angielskiego z pańskich książek i w czasach studenckich zwykło chadzać co tydzień do kawiarni z angielskim słownikiem w kieszeni, by studiować pański felieton w »Ilustrated London News«. Przypomina mi dyskusję sprzed piętnastu lat o Człowieku, który był czwartkiem [tytuł jednej z książek G.K. Ch. – EPP]: i pamiętam, że najtrudniejszą rzeczą do wytłumaczenia okazywało się zdanie »policjant to urocze słowo«. W tych czasach, aby zrozumieć to zdanie Polak musiał być obdarzony niezwykle bogatą wyobraźnią albo dysponować szerokim doświadczeniem zagranicznych podróży”.
Wizytę przygotowywano półtora roku. Pisarz spędził w Polsce ponad miesiąc, przyjmowany wszędzie z entuzjazmem i wylewną gościnnością. Rozliczne organizacje i osoby prywatne dbały, by wszystko odbywało się z wielką pompą, a zarazem elegancko i wytwornie, i „urządziły Chestertonowi niemal marsz triumfalny po pięciu polskich miastach uniwersyteckich i niektórych obszarach wiejskich”, jak napisano w jednej z relacji.
Pisarz był zachwycony gościnnością i kulturą gospodarzy, swobodnym stylem bycia Polaków (przypominali mu pod tym względem jego rodaków), krajobrazem i zabytkami – oraz „barszczem z uszkami”, którą to nazwę zapisał sobie na kartce i odczytywał głośno przy różnych okazjach. Stosunek Chestertona do Polski i polskich czytelników do niego można nazwać więzią łączącą tych, którzy obdarzają się nawzajem zaufaniem i wdzięcznością. „Pamiętam moment, gdy ukazała się w Polsce pierwsza książka o Pana twórczości literackiej”, przypominał prof. Borowy podczas powitalnego bankietu. „Ciekaw jestem, czy Pan wie, że była to jedna z pierwszych książek w świecie [na ten temat], a napisano ją w prowincjonalnej polskiej mieścinie. Zapewne była to książka pełna niejasności, ale niejasność ta była niejasnością listu miłosnego”.
Poeta i kawalerzysta
Już samo przywitanie pisarza na dworcu było kwintesencją stylu Warszawy – „dumnej (choć trochę ubogiej), patetycznej (a jednak uśmiechniętej)” (Przemysław Mroczkowski). Oprócz delegacji pisarzy przybyła tu – ku zaskoczeniu Chestertona – grupa oficerów „z arbitrem elegantiarum i bon vivantów, płk. Wieniawą – Długoszowskim na czele”. Wieniawa wygłosił przemówienie wykwintną francuszczyzną. „Pozwalam sobie przywitać Pana w imieniu grupy oficerów kawalerii: nie jako sławnego Anglika, ani jako sławnego pisarza, ani nawet jako wielkiego przyjaciela Polski – nie powiem, że największego przyjaciela – Pan Bóg jest największym przyjacielem Polski… Witam Pana jako kawalerzystę, który się zatrzymał w rozwoju. Dla mężczyzny są właściwe tylko dwa zawody: poety i kawalerzysty. Pan wybrał ten pierwszy, ale my, widząc Pańską odwagę, entuzjazm, błyskotliwy humor, widzimy w Panu wspaniałego kawalerzystę, straconego dla kawalerii – z pożytkiem dla ludzkości”.
Chesterton był zachwycony, porównanie kawalerzysty i poety niezwykle mu przypadło do gustu; przy jakiejś okazji stwierdził też, że „kawalerzystom, niestety mógłby się przydać jedynie jako przeszkoda, chyba nie do wzięcia”… (Jego pokaźna tusza, przy nieprzeciętnym wzroście, była stałym tematem jego żartów. Napisał kiedyś nawet wierszyk: Byłem smukły jak strzała i lekki jak grosik. Mógłbym bez trwogi, choć to ryzykowne, balansować na czubku wędki. Lecz Czas, który przemija, wykradając w locie kolejne słońca i księżyce roku, nadał mi odmienny kształt. A jest to kształt stanowczo dziwny (przekład Jaga Rydzewska)).
Wino, śpiew i owacje na stojąco
Dorothy Collins, która towarzyszyła w podróży pisarzowi i jego żonie, przekazała dokładną relację o niej, gdy – już po wojnie – odwiedziła ją polska dziennikarka Radia Wolna Europa. Miss Collins była sąsiadką Chestertona w miasteczku Beaconsfield w hrabstwie Buckingham, które odznaczało się ogromną ilością i różnorodnością krzewów róż, pieczołowicie pielęgnowanych przez mieszkańców. Ta sąsiedzka znajomość, początkowo tylko towarzyska, przekształciła się w zawodową współpracę, opartą na zaufaniu i lojalności oraz dokładności i uporządkowaniu p. Collins (była w tym odwrotnością pisarza). Ponieważ Chesterton nie miał potomstwa, zgromadziła w swoim domu, oprócz biblioteki zawierającej wszystkie jego dzieła, wiele listów i pamiątek dotyczących pisarza. Był wśród nich okazały album oprawiony w białą skórę zatytułowany POLAND, z wycinkami prasowymi i fotografiami. „Chestertona fascynowały polskie cechy narodowe: odwaga, rycerskość, szczerość gestu, zapalczywość, nawet pewna buta”, mówiła Dorothy Collins. „Na lata przed wojną przeczuwał to, czego nie przewidywali mężowie stanu i dyplomaci. Prusak i Rosjanin dogadają się we wszystkim, specjalnie zaś na temat Polski, »Zaklinam was byście dopomogli Polsce ze względu na wasz własny interes«, apelował do swoich rodaków”.
Rząd polski powierzył opracowanie programu pobytu pisarza polskiemu oddziałowi Pen Clubu. 3 maja goście byli na obiedzie u hrabiego Edwarda Raczyńskiego, a na podwieczorku w Pierwszym Pułku Szwoleżerów; wieczorem wydano przyjęcie u Prezydenta. „To było nadzwyczajne, Pałac Królewski jarzący się światłami przepięknych kandelabrów, cudne stroje, korpus dyplomatyczny w gali, kardynał i dostojnicy kościelni w purpurze. Następnego dnia wieczorem profesor Borowy zabrał nas do piwnic Fukiera, słynnych od 1610 roku. Pokazano nam tam lochy, w których wina liczące sobie po kilka wieków, spoczywają nietknięte w butelkach porosłych czarnym mchem. Jedna z takich butelek tokaju została otwarta na cześć Chestertona” (D. Collins). Sam zaś pisarz odnotował w Autobiografii: „W Warszawie jest coś w rodzaju podziemnej karczmy, gdzie pije się tokaj, który wyleczyłby z oficjalności każdego oficjela. Śpiewaliśmy polskie pieśni powstańcze…”. Kornel Makuszyński wspominając podróż pisarza po Polsce nie szczędził pokpiwań z wystawności i pewnej sarmackiej przesady, z jaką go podejmowano: „Wielki i przezacny Chesterton, zaprzysięgły nasz przyjaciel, lubił zjeść »coś dobrego, byle dużo«, więc mu ucztę urządzono w Warszawie. Zjadł, wypił i chce się żegnać. Wtedy mu powiedziano, że podano zaledwie przekąski i teraz dopiero należy usiąść do obiadu. Wielki pisarz pobladnął, przejęty zgrozą i chciał uciekać”.
W Warszawie było jeszcze spotkanie i rozmowa z Józefem Piłsudskim. Cała podróż usiana była przyjęciami, wykładami gościa i gospodarzy, owacjami, przedstawieniami w teatrach odgrywanymi specjalnie dla niego. Po Warszawie był Poznań, potem Kraków, Zakopane, Lwów, Wilno i Troki. Chesterton był poruszony pięknem kościołów Krakowa, urzeczony wileńską Ostrą Bramą. W Wilnie „wjeżdżaliśmy w miasto pod bramą, w której mieści się kaplica Matki Boskiej Ostrobramskiej… Mówiąc o tej kaplicy profesor Pigoń, rektor Uniwersytetu Wileńskiego powiedział: »Oto jest osobliwe miasto, wzrosło ono w promieniach łaski Matki Bożej Bolesnej, która świeci z Ostrej Bramy. Nieugiętość i wiara to cechy Wilna«. Chesterton uważał, że to ostatnie zdanie należy odnieść do całej Polski”, wspomina miss Collins. Pisarz zamierzał poświęcić kolejną swoją książkę Polsce; nie zdążył tego uczynić; zmarł trzy lata przed rozpoczęciem II wojny.
Uprawiając „najłatwiejszy zawód świata”
Kim był ten wychowanek liberalnej rodziny, dalekiej od religii, absolwent elitarnej szkoły w Londynie, w młodości agnostyk, piewca angielskiej wsi i wiejskiego życia, gorący angielski patriota i przeciwnik skorumpowanej, cynicznej, zachłannej klasy politycznej? Jej postawa podporządkowania sobie tej części społeczeństwa, która wydaje jej się „niższa” (bo ma mniejsze możliwości zażywania przyjemności tego świata), jak twierdził zawsze, ma w sobie coś trywialnego i przygnębiającego zarazem, bo wynika ze strachu przed nicością…
Po ukończeniu liceum studiował przez kilka lat na akademii sztuk pięknych. Mimo zdolności, zwłaszcza talentu graficznego, nigdy zamiłowań artystycznych nie rozwinął, choć przez całe życie komentował batalie publicystyczne, które toczył, satyrycznymi rysunkami, zdradzającymi znakomity warsztat. Zaczynał jako dziennikarz, jego pierwsze teksty były recenzjami książek, ale prawdziwą sławę osiągnął bardzo wcześnie jako krytyk sztuki i krytyk literacki. „Nie muszę mówić, że jako człowiek, który daremnie usiłował uczyć się rysunku i malarstwa”, pisał po latach, „z łatwością wytykałem słabe punkty Rubensa i dawałem do zrozumienia, że talenty Tintoretta musiały leżeć w jakiejś innej dziedzinie. Odkryłem wówczas najłatwiejszy zawód na świecie i trzymam się go nadal”.
Jeszcze jako początkujący dziennikarz omawiający dzieła angielskich poetów, spotkał się z gorącym odbiorem swoich tekstów. „…najwybitniejszy żyjący wówczas angielski poeta, Swinburne, napisał list do redakcji, stwierdzając, że od lat nikt nie zdołał powiedzieć o Tennysonie nic równie trafnego. Mimo, że w tym okresie Swinburne pędził życie prawie pustelnicze, zaprosił autora artykułu, gdyż chciał go poznać osobiście”, pisze tłumaczka Chestertona, Jaga Rydzewska. Podobny wstrząs przeżył George Bernard Shaw, gdy przeczytał omówienie twórczości Walter Scotta pióra Chestertona; w liście do redakcji domagał się wyjawienia, kim jest autor oraz osobistego z nim kontaktu. Chesterton nie zareagował; poznał Shawa dużo później i przyjaźnił się z nim do końca życia, mimo, że diametralnie różnili się poglądami. (Chesterton wiele razy ostro z nim polemizował, a wręcz bezlitośnie publicznie kpił z jego przekonań, ale robił to w tak dowcipny i elegancki sposób, że Shaw nigdy się nie obrażał). Jako młody dziennikarz napisał też monografię poświęconą Shawowi, uznaną za “najlepszą książkę na temat Shawa, jaka w ogóle powstała, i prawdopodobnie najlepszą, jaka powstanie kiedykolwiek”. “Książka liczy ponad 250 stron, z czego ostatnie dziesięć zawiera pochwały, a poprzednie – głównie krytyki. Są to jednak krytyki napisane po chestertonowsku, czyli w taki sposób, że Shaw mógł być z nich dumny. Jego przyjaźń z Chestertonem ani trochę nie ucierpiała…. A była to przyjaźń oparta głownie na przyciąganiu się przeciwieństw. Chesterton i Shaw przez ponad trzydzieści lat spierali się na każdy niemal temat, darząc się zarazem wielką osobistą sympatią. Obaj byli bardzo popularni. Kiedy w październiku 1927 roku Belloc poprowadził publiczną dysputę między nimi, transmitowaną na żywo przez BBC, publiczność szturmowała wejście i doszło omalże do zamieszek, bo nie wszyscy zmieścili się w hali, a wiele osób wdarło się bez biletów” (Jaga Rydzewska).
Jedna z gazet, komentując tę przyjaźń opublikowała dialog pisarzy: “Chesterton mówi do Shawa: »Patrząc na ciebie, można by pomyśleć, że w Anglii panuje głód«. Shaw ripostuje: »Patrząc na ciebie, można by pomyśleć, że to ty jesteś przyczyną tego głodu«”.
Mimo lekkości i swady, z jaką podejmował każdy temat (pod warunkiem, że go zainteresował), tym, co go naprawdę zajmowało były sprawy religii, teologii, historii Kościoła i literatury oraz ich oddziaływanie na umysły pokoleń Europejczyków – czyli dzieje i losy naszej cywilizacji. ”Każda wielka cywilizacja zaczyna upadek od tego, że zapomina o prawdach oczywistych”, powtarzał.
Belloc czyli radość życia
Razem z Hilaire Bellokiem, cenionym w Anglii pisarzem historycznym francuskiego pochodzenia, a także czynnym politykiem, tworzyli przez lata tandem intelektualny; inspirowali się nawzajem, realizowali projekty polityczne, a przede wszystkim byli oddanymi przyjaciółmi, wspierającymi się w życiowych próbach. Chesterton wspominał zabawny moment podczas wizyty u niego któregoś lata, w Rye (nadmorskim kurorcie we wschodnim Sussex) amerykańskiego pisarza, Henry Jamesa. Był to „bardzo dostojny i uprzejmy starszy pan, nie pozbawiony nieco uciążliwej delikatności wytwornego kamerdynera”, jak zawyrokował Chesterton . „Nie trzeba dodawać, że była to bardzo ceremonialna wizyta, a James wyglądał bardzo elegancko w surducie z tamtych dawnych lat. Nikt zaś nie jest tak strasznie dobrze ubrany, jak dobrze ubrany Amerykanin, nikt też nie jest tak strasznie dobrze wychowany jak dobrze wychowany Amerykanin… Rozmawialiśmy o najlepszej ówczesnej literaturze – Henry James taktownie, ja trochę nerwowo… Nagle od strony drzwi wejściowych dobiegł nas głośny ryk przypominający dźwięk zniecierpliwionej syreny mgłowej. Wiedziałem, że to nie syrena, bo słyszałem wyraźne: »Gilbert! Gilbert!« I rozpoznałem głos, jedyny taki na świecie, porywający niczym glosy tych, którzy »słyszeli, jak Ney krzyczał, by ustawić działa i utrzymać przez noc most na Berezynie«. To był Belloc, który krzyczał, żeby mu dać bekon i piwo, a ja nie miałem pojęcia, w jakim pokaże się stroju. Miałem wszelkie powody, by przypuszczać, że znajduje się setki mil od nas, we Francji. I najwidoczniej wcześniej tam był, wraz ze swoim przyjacielem i ministrem spraw zagranicznych – współwyznawcą pochodzącym z dawnej katolickiej arystokracji. Z jakiegoś powodu w połowie podróży zupełnie zabrakło im pieniędzy; Belloc słusznie chlubi się tym, że umie żyć jak biedak, i nieraz mu się to zdarzyło… obaj podróżnicy wyruszyli w drogę powrotną. Podarły im się ubrania, więc przebrali się w jakieś łachmany. Nie mieli brzytew, a nie stać ich było na golenie. Musieli zaoszczędzić ostatnie pieniądze na podróż przez morze. Potem ruszyli pieszo z Dover do Rey, bo wiedzieli, że tu akurat przebywa ich przyjaciel. Dotarli do mnie, rycząc, by dać im jeść, i drwiąco oskarżali jeden drugiego, że po kryjomu się umył, przez co złamał niepisaną umowę włóczęgów. Gdy wpadli do środka, Henry James właśnie odstawiał filiżankę i był w połowie formułowania wstępnej opinii”.
Te złośliwe szkiełka
Chesterton traktował Polskę jako miejsce, gdzie przechowuje się i pielęgnuje cnoty właściwe naszej cywilizacji, gdzie żyją najlepsze tradycje Europy: wolność, rycerskość, odwaga i honor. Uważał, że rozbiory były zbrodnią także przeciwko etosowi europejskiemu; były zwycięstwem nowoczesnego barbarzyństwa nad państwem, które za wszelką cenę pragnęło ocalić wielkość kontynentu. Wierność wierze, ustrój polityczny zbliżający się do ideału demokratycznego państwa chrześcijańskiego, w którym nikt nie jest niewolnikiem, wszyscy są takim samym podmiotem prawa, a które to walory dostrzegał w Polsce – i nie wahał się o tym pisać wprost – uznawał, (podobnie jak te same przymioty obecne w mentalności irlandzkiej) za znaki nadziei na ocalenie cywilizacji łacińskiej. Płomiennym hymnem na temat polskiego charakteru i niezłomnej postawy Polaków wobec bolszewickiego Wschodu jest jego wstęp do Listów o Polsce (Lettters of Polish Affairs), autorstwa edynburskiego filologa, prof. Karola Sarolea (był on jednocześnie Konsulem Królestwa Belgii w Anglii). Zwraca tam uwagę na chorobliwe, antyeuropejskie, antycywilizacyjne cechy ujawniające się w mentalności współczesnych Niemiec. Był zdania, że Niemcy barbaryzują Europę. Polskę postrzegał jako bastion obrony idei europejskiej.
„(…) zawsze byłem stronnikiem polskiej idei, nawet wtedy, kiedy moje sympatie opierały się wyłącznie na instynkcie”, pisał we wstępie do Listów…. „Mój instynkt nie wynikał z uprzedzenia ani z »sentymentu«. Nie był również skażony stronniczością, choćby dlatego, że prawie wcale nie czerpałem informacji z polskich źródeł. Nie wyrobił się wreszcie pod wpływem przesadnych pochwał, gdyż, jak to prof. Sarolea wykazał, pochlebne sądy o Polsce są niezwykłą rzadkością w naszym kraju. Wprost odwrotnie. Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń, miotanych przeciwko niej; – i rzec mogę, – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzyło mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów i metoda okazała się niezawodną. Wszystkie fakty, jakie się nagromadziły od tej pory, potwierdzają słuszność moich spostrzeżeń. Każdy czyn, dokonany przez Polaków, przemawiał na ich korzyść i przyczyniał się do rozproszenia uprzedzeń, tak rozpowszechnionych, niestety, w prasie i opinii angielskiej. Międzynarodowi politycy oskarżali Polaków o »dzikie pretensje« w stosunku do Prus w sprawie śląskiej. Międzynarodowy trybunał, utworzony przez tych samych polityków i uznany przez nich za nieomylny, przyznał Polakom bezwzględną słuszność. Wykazywano nam, że Polacy są »histerycznymi dziećmi«, pozbawionymi dyscypliny i zmysłu praktycznego, niezdolnymi do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. »Histeryczne dzieci« odpowiedziały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął, i krusząc ich potęgę na polach bitew, podczas gdy my poprzestawaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, pobłażając mu jednocześnie tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu. […].Niemcy, według własnego określenia, pełnili rolę »łącznika« pomiędzy zachodnią Europą, tj. Francją i Anglią, – a wschodnią, tj. Rosją i Polską. Pośrednik bywa zazwyczaj tłumaczem, a w tym wypadku tłumacz był tęgim oszustem. Rosjanie nauczyli się patrzeć na zachodnią cywilizację przez pryzmat cywilizacji niemieckiej; – i na odwrót: w zachodniej Europie, dzięki niemieckiemu pośrednikowi, wytworzyło się przekonanie o »barbarzyństwie Wschodu«, – przekonanie tak uporczywe, że pojęcia »barbarzyństwa« i »wschodu« stały się nierozłączne dla przeciętnego Europejczyka.(…) Innymi słowy, narody zachodnie, a szczególnie ludy, trudniące się handlem, jak Amerykanie i Anglicy, patrzyły dotychczas na wschodnią Europę poprzez okulary niemieckiego profesora. A te złośliwe szkiełka miały tę właściwość, że o ile niekiedy powiększały świadomie Rosję, o tyle Polskę ukazywały zawsze w dziwnie umniejszonej postaci”.
Wiara to miecz naszego ducha
Chesterton jako pisarz katolicki, który stale zastanawia się nad tym, co jest, a co nie jest rzeczywistością, nie mógł abstrahować od historii naszego kontynentu. W październiku 1925 roku pisał na łamach tygodnika „G.K.` s Weekly”: „Świat dzieli się dziś na tych, którzy pragną, by wszyscy byli szlachtą, i na tych, którzy pragną, by wszyscy byli niewolnikami, czy też niewolnymi pracownikami najemnymi. (…) Otóż, pod tym względem Polska odgrywa rolę szczególną, gdyż w jej narodowym charakterze leży właśnie ten rodzaj ludzkiej godności, który można nazwać szlachetnością. (…) I jeśli ktoś chce wiedzieć, czemu tak zdecydowanie stoimy po stronie Polski przeciw bolszewikom (…) to dlatego, że chcemy każdemu dać szlachectwo. Nie bezpieczeństwo, nie pensję; nie ochronę przed bolszewicką groźbą (….) lecz status człowieka honoru i wpływ na losy kraju”.
W poemacie The Battle of the Stories dawał do zrozumienia, że wszystkie zbrodnie, jakie dotknęły narody Europy podczas I wojny światowej są nieuniknionymi następstwami przyjęcia bez protestów rozbiorów naszego kraju. Są rodzajem ekspiacji za ten grzech. „To oczywiście wizja poetycka”, komentuje Jaga Rydzewska, „ale z historycznego punktu widzenia jest to zarazem pogląd zaskakująco trafny. Gdyby Prusy nie urosły w siłę kosztem Polski, gdyby Polska w XIX wieku pozostała wielkim państwem i tradycyjnym sojusznikiem Francji, prawdopodobnie nie doszłoby ani do Pierwszej, ani zresztą do Drugiej Wojny Światowej”.
„Polska – mówił Chesterton – to kultura katolicka, wepchnięta niczym nagie ostrze miecza pomiędzy bizantyjską tradycję Moskwy i pruski materializm. (…) Wiara katolicka stanowi najjaskrawszą różnicę pomiędzy Polakiem a bolszewikiem czy pruskim junkrem. (…) Jest to również przyczyna nader ułomnej sympatii, jaką odczuwają wobec Polski rozmaici dobrzy ludzie na Zachodzie, którzy zdegustowani patrzą na ten rodzaj życia duchowego i społecznego, ilekroć przypadkiem go zobaczą. (…) Nie lubią katolicyzmu w Irlandii i na pewno nie będą go lubić w Polsce. Za skarby świata nie mogę jednak pojąć, czemu tak bardzo nie chcą się do tego przyznać. (…) O nie, bracia moi w chrześcijaństwie! Oni czują autentyczną sympatię dla prawdziwych interesów prawdziwej Polski. Właśnie dlatego nie chcą, by Polska miała port morski lub dobre granice. Właśnie dlatego wyrażają pobożne życzenie, by armia polska została pokonana przez bolszewików, a ziemia polska ukradziona przez Prusaków…”. (The End of the Armistice).
„Atmosfera naszego świata to pokryta poduszkami sofa oraz pałac w pałacu i ogród w ogrodzie – atmosfera rozrzutnej nieodpowiedzialności Wschodu. Czy już i u nas nie ma tańców bez słów, przyjęć bez wina i całej tej niechrześcijańskiej koncepcji luksusu bez śmiechu? Czy nie doświadczamy już złowrogich Baśni z tysiąca i jednej nocy i czy nie żyjemy już w koszmarnych miastach niewidzialnego despoty? Czy nasz kat nie dusi potajemnie cięciwą luku? Czy nie jesteśmy już eugenikami, to znaczy tymi, którzy kastrują? Czy nie dostrzegamy jasnych oczu, nieruchomych twarzy i obecności czegoś martwego, a jednak bezsennego? Jest to obecność grzechu zapieczętowanego pychą i zatwardziałością…”.
Dziś część społeczności, ta syta, zadowolona, majętna, chce udowodnić pozostałym, że ludzi jest ogólnie rzecz biorąc za dużo, ponieważ wielu z nich nie jest im już do niczego potrzebna; są bezużyteczni jak zepsute narzędzia. Zwłaszcza zaś niepotrzebni są ci, którzy mają się dopiero narodzić, powiększając cały ten ziemski zgiełk, hałas i ciasnotę. Dlatego wymyśla się „prawa kobiet”, „prawa reprodukcyjne”, „małżeństwa” homoseksualne etc.
Dzisiejsze społeczeństwo Polski mało przypomina to średniowieczne, jednak prawa ludzkie są tu zagwarantowane. Człowiek jest w Polsce wolny, to bezsporny fakt. Angielski pisarz widział to i doceniał jeszcze przed wojną, traktując jako światowy ewenement.
A jak jest w Anglii? Chesterton patrząc na społeczeństwo swojego kraju twierdził, że tutaj ten najniżej w hierarchii społecznej stojący człowiek nie jest już wolny. „Wypędziliśmy go z jego pola… i stoi bezradnie na środku drogi. (…) Utracił to, co było możliwe dla chłopa. Nie może już za dnia grzebać się w ziemi, a w nocy spać na ziemi, nie będąc niepokojonym przez policjanta… Temu człowiekowi nie każe się nic robić, a jedynie zabrania robić cokolwiek”. W innym miejscu wskazywał: “Narodowa angielska kultura jest po tysiąckroć weselsza i bardziej ludzka niż pruska, choroba przebiega tu łagodniej, więc nastrój też jest zdrowszy i pogodniejszy. Lecz zarazem jest to nastrój osłabiony, bo nie ma w Anglii wojującej wiary, która by głosiła etykę i moralność chrześcijańską, nie ma sił, zdolnych definiować i bronić”.
Sam będąc wielbicielem i znawcą św. Tomasza z Akwinu, autorem ważnej popularyzatorskiej książki o nim i jego filozofii, bardzo cenionej przez neotomistów, w tym Etienne Gilsona, wykazywał, że mentalność, która w wyniku reformacji wkroczyła do sfer decydenckich, skazuje de facto część społeczeństwa na bycie podgatunkiem ludzkim. Jest to realne niebezpieczeństwo w całej Europie, która odwraca się od katolicyzmu. Dlaczego tak się stało? Pisarz odpowiada nie wprost. We wszystkich swoich książkach jednak bardzo poważnie traktuje sprawę wiary. Pośród ironii, beztroski, nieustannego kpienia z modnych idei i wielkich tego świata – zaświadcza, że życie duchowe jest dla niego tym prawdziwym życiem. „Wiara to miecz naszego ducha; jedyne narzędzie, jakim umysł potrafi walczyć”, powtarzał. Tylko dzięki wierze ludzie wiedzą, że są ludźmi.
Wróćmy jeszcze raz, na koniec, do wizyty Chestertona w naszym kraju, którą pisarz wspomina w Autobiografii. Wielkie wrażenie zrobiła na nim rozmowa z młodym polskim hrabią, którego odwiedził w jego majątku. Oglądał ogromny stary dwór obrócony w ruinę przez Armię Czerwoną – była to sterta roztrzaskanego marmuru, spalonych i zniszczonych gobelinów i innych dzieł sztuki. Jednak ten młody człowiek powiedział mu, że tak naprawdę nie może najeźdźcom darować czegoś innego: „…poprowadził nas długą aleją wysadzaną topolami. Na końcu stała figura Matki Bożej z odstrzeloną głową i rękami. Ale ręce były przedtem wzniesione i to właśnie okaleczenie sprawiło, że Jej gest wstawienniczy stał się jeszcze bardziej wymowny, jako błaganie o litość dla bezlitosnego rodzaju ludzkiego”.
____________
Źródła cytatów:
Jaga Rydzewska, Chesterton. Dzieło i myśl. Komorów
G.K. Chesterton, Źródła i mielizny, przełożyła Jaga Rydzewska, Warszawa 2016
Gilbert Keith Chesterton 1874-1974, Pisma wybrane, wybór i wstęp Przemysław Mroczkowski, Kraków 1974
G. K. Chesterton, Autobiografia, tłum. Maciej Reda, Warszawa
Karol Sarolea, Listy o Polsce (Lettters of Polish Affairs), przedmowa: G. K. Chesterton, tłum. Jadwiga Sienkiewiczówna, Warszawa 1921