Póki my żyjemy…

Posted on 12 listopada 2021 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Różne

 

Takie słowo jak „duma” – cóż ono dziś znaczy? Czy dziś można jeszcze być dumnym? Można, owszem, czuć przewagę nad innymi, przechwalać się, czuć się bogatszym, mądrzejszym, piękniejszym, sprytniejszym – ale dumnym? A jednak, jeśli gdzieś można spotkać ludzi dumnych z tego, że są tym kim są, bez wywyższania się nad innymi, bez pogardzania kimkolwiek, dumnych z odcieniem szczęścia, to w Polsce.

11 listopada w Warszawie było ich sto kilkadziesiąt tysięcy na głównej alei miasta. Nie szli, żeby protestować, wykrzyczeć się, wyżalić, by komuś grozić, straszyć, obrzucać kogoś błotem. Niebywałe. Przeciwnie – szli, by ujawnić swoją radość, że są Polakami. Jeśli ktoś chciał z tego uczucia zjednoczenia owych tysięcy ludzi i wyrażania przez nich radości i dumy uczynić produkt, który można sprzedać na rynku politycznym, wiedząc, że to mu się opłaci, to się gorzko pomylił. Trafił kulą w płot. Nie da się tego zhandlować. Istnieją dobra, z których w żaden sposób nie da się uczynić produktu dla supermarketu rzeczy pożądanych przez dzisiejszych “władców świata” (czyli tych, którzy mają o sobie takie mniemanie).

Jak napisał w komentarzu do wczorajszego Marszu Niepodległości pewien Francuz:  „To był poruszający obraz ludzi, którzy odmawiają utraty swojej tożsamości. Narodu, który pozostaje wierny swojej historii. To jest nasza Europa, nasza cywilizacja”. Cóż, przyznajmy, brzmi to trochę jak „nasza utracona Atlantyda”.

Jeszcze dziesięć lat temu tak by nie napisano. „Odmowa utraty tożsamości” byłaby czymś abstrakcyjnym. A nawet sama „utrata tożsamości” uznana byłaby za coś czysto teoretycznego, jakąś fantazję, w sumie niegroźną.

Dziś jednak żyjemy wśród przejawów gwałtownego, masowego wyzbywania się chrześcijańskiej tożsamości za nędzne grosze.

Jeśli Polacy przybywający na Marsz Niepodległości do Warszawy mówią tym praktykom: „nie”, to jest to sygnał dla świata. Ktoś stawia opór, ktoś się nie poddaje. Uwaga: to może być zaraźliwe.

Robert Bąkiewicz trafnie zdiagnozował sytuację, otwierając na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich wielkie zgromadzenie patriotów wszystkich pokoleń: Znaleźliśmy się w momencie przełomowym w historii świata. Stany Zjednoczone utraciły swoją pozycję hegemona, następuje wielkie przetasowanie, nowy układ sił. Zachód poddaje się, rezygnuje z duchowego przywództwa. W takiej chwili od Polski wiele zależy. Nie koniecznie dlatego, że jest potęgą gospodarczą i militarną. Jej siła tkwi w duszach ludzkich, które są bezcenne w oczach Boga. W umysłach ludzkich i w ich woli. Gdy są prawdziwie wolne – dla Boga. Dla braci.

Przywódca Marszu Niepodległości prosił, by jego uczestnicy docenili rangę historycznej chwili: mimo, że do bycia ową potęgą jeszcze nam trochę brakuje, to od nas samych zależy los naszego kraju, Europy, ale może i świata. Jest jeden warunek, każdy musi zmianę na lepsze zacząć od siebie, postanowić, by stał się lepszym człowiekiem. Dla Boga, dla innych ludzi. Nie żyjemy bowiem dla siebie samych.

 

Warszawa, 11 listopada 1921

 

Czy to program polityczny?

Robert Bąkiewicz wiele mówił o sytuacji państwa w związku z atakiem na polską granicę i w związku z kolejnymi pomysłami Brukseli, który mają nas od jej fanaberii całkowicie uzależnić, świadom, że istnieje bezwzględny plan, realizowany z żelazną konsekwencją: przejęcia stref wpływów w Europie przez dwa kraje, Niemcy i Rosję. Ale zapamiętane zostanie właśnie to wezwanie, by zacząć od siebie – gdy kocha się Ojczyznę i pragnie się jej dobra – by myśleć najpierw o swoich obowiązkach wobec Boga. Jego autor miał odwagę przemówić jak człowiek dumny nie tylko z polskości, ale ze swojej wiary. To było zwycięstwo wolnego ducha. Pozbycie się kokonu strachu przed dyktatem politycznej mody, która nakazuje ignorować, zbywać lub wprost negować zasady katolickie; bo przywoływanie ich jest tak nudne i niedzisiejsze, tak mało chwytliwe (chyba, że traktuje się je instrumentalnie w politycznej grze).

To było zwycięstwo Tej, o której mówił kardynał August Hlond: że przez Nią Polska zwycięży. Obroni swoją tożsamość, ocali wolność – bo ocali prawdę. Przez Maryję.

Gdy odrzucono prawa Boga i natury

Było w tym coś z klimatu przepowiedni zawartej w bajce Andersena: dziecko zobaczyło, że cesarz idzie bez ubrania i głośno o tym powiedziało, wyrażając swoje zdziwienie, podczas, gdy wszyscy naokoło udawali, że nie, skąd, cesarz ma na sobie swój cenny cesarski strój, jest jak najbardziej ubrany. Czyli: droga, którą kroczymy jako świat polityczny, społeczeństwa prowadzone przez światłe elity, musi być właściwa, może być tylko drogą postępu. Nie ma innej możliwości: będzie lepiej! (lub w każdym razie nie będzie gorzej niż było).

Andersenowskim dzieckiem 11 listopada tego roku okazał się człowiek, który przyjął wyciągniętą do niego rękę polityków z Prawa i Sprawiedliwości. Obronił wraz z nimi Marsz Niepodległości przed niską zemstą urzędnika i politykiera, uważającego się za niepodzielnego władcę stolicy. Ale także przed ludźmi o mentalności sekciarskiej, widzących wrogów wszędzie poza własnymi szeregami. Zaufał rządzącym, wzniósł się ponad opory wielu swoich zwolenników.

Można mieć nadzieję, że Robert Bąkiewicz, który zdaje się dobrze rozumieć historię, potrafi ją w jasny, przystępny, „wiecowy”, ale już bez chwytów demagogicznych, sposób przypominać, może dobrze przysłużyć się Polsce. Potrafi bowiem ukazywać także tę niechętnie słuchaną dziś prawdę o niechlubnym końcu liberalizmu, wieńczącym erę rewolucji i o klęsce wszystkich jego złudzeń. Prawda ta jest niezbędna, jak gorzkie lekarstwo, zaaplikowane nie dla przyjemności, tylko by człowiek wyzdrowiał. Tak, liberalny Zachód umiera.

Dobrze ujął sedno tej sytuacji, która dziś wszystkim nam, w Polsce, Europie, w Stanach, staje ością w gardle, belgijski historyk prof. David Engels: „Jak już się obawiał de Tocqueville, liberalizm sam się zlikwidował: prawa Boga i natury zostały zastąpione ciągle zmieniającymi się decyzjami większości, a ta większość coraz częściej nie jest wynikiem dostępu do wolnej i obiektywnej informacji, lecz jest tworzona i dyktowana przez aparaty partyjne i masowe media. W konsekwencji powstała w procesie darwinistycznym mała elita przywódcza, która znalazła w lewicowym liberalizmie idealną ideologię panowania w tej dziwnej mieszaninie lewicowej kultury i liberalnej polityki moralnej…”. 

I to naprawdę krzepiące, gdy liberalizm i lewica żąda coraz bardziej natarczywie, strasząc i grożąc, byśmy podeptali swoje świętości i utracili zarazem swoje ludzkie twarze – twarze prawdziwych kobiet i mężczyzn, tak jak swoje dusze i umysły, które wiedzą, że życie nie jest jedynie przemijającym przedstawieniem, i dlatego potrafią być ojcami, matkami, synami, żołnierzami, księżmi, policjantami, zakonnicami, strażakami, obrońcami granic, obrońcami ojczyzny, słowem obrońcami innych, słabszych, zależnych od siebie – dziś, w Święto Niepodległości, te świętości i te twarze może oglądać cały świat. Widząc, że Polska, Polacy, nie poddają się dyktatowi, pozostają sobą, ludźmi wolnymi, dumnymi, spokojnymi i mężnymi…

Bo „jeśli Bóg z nami, któż przeciw nam?”.

 

______________________

 

Strategia polska

 

czy zbroja raz jeszcze przeczysty odbije błękit
i moc tak pomnożona siłę zwiększy oręża
z szumem skrzydeł czy ramiona urosną jak dęby
z fortelem modlitw strzelistą lancą błyśnie potęga

z zachodu wojsko pstrokate a dzikie ze wschodu
lewiatan morski zatopić falą chce bezeceństwa
czy zamkną nas w okrążeniu bezprawnych wyroków
do ziem – tak jak do dusz – wciąż czarcia wrogów pretensja

a może poddać by się – rację uznać i wyższość
pogarda wolności trwa wciąż i zdrady tradycja
wciąż płacą dwory obce sprzedajnym elitom
pod kuratelą obcych pewna kraju pozycja

komuż poddane to królestwo i połać ziemi
dusze i ziemska nadzieja tkwi w czyich źrenicach
z jakąż to mocą słabi są wciąż sprzysiężeni
że z miazgi ziemi polska przebija się granica

 

Wojciech MIotke

11 listopada 2021

 

Jacek Malczewski – Aniele mój…

Możliwość komentowania jest wyłączona.