“Podajcie mi tylko rękę, Francuzi, będę ocalony!” *)
Przedziwnie splatają się losy Polski i Francji. Pomijając poparcie Napoleona (wymuszone naszą sytuacją polityczną) i bohaterski czyn zbrojny Polaków na rzecz cesarza Francuzów, poprzez różne epoki przebija specyficzny rodzaj więzi dwóch narodów, którą nie daje się ująć w kategorie polityczne. Przykładem wykłady Adama Mickiewicza w Collège de France. Swoisty manifest wiary katolickiej w Europie. Po rewolucji francuskiej stary kontynent z coraz większym trudem opierał się laicyzmowi i liberalizmowi, wdychał pełną piersią trujące opary filozofii Kanta i Hegla.
Co takiego porywało Francuzów w wykładach polskiego poety? Mickiewicz ukazując literaturę słowiańską – jak życzyli sobie jego pracodawcy – wygłosił de facto cykl błyskotliwych prelekcji o historii i kulturze Polski wrośniętej w kulturę Zachodu. Udowodnił nie tyle jej „słowiańskość”, co głębokie osadzenie w łacińskiej cywilizacji, w chrześcijaństwie, w filozofii tomistycznej, brzemienne dla największych jej dokonań.
Stanisław, król na wygnaniu
Wieszcz nie był pierwszym Polakiem, który odcisnął mocne piętno na kulturze francuskiej. Wcześniej król Stanisław Leszczyński (1677-1766). Polski władca (w latach 1705 -1709 oraz 1733 -1736) stał się znamienną postacią francuskiego życia intelektualnego na progu oświecenia. Postać ta jest w naszej pamięci zatarta. Kto dziś pamięta o monarsze pozbawionym korony przez stronnictwo Sasów, zmuszonym dwukrotnie do opuszczenia ojczyzny? Jego losy obfitowały w tragiczne, dramatyczne, ale też zupełnie fantastyczne, niczym z awanturniczego filmu, epizody.
We Francji pamięć o nim jest żywa, o czym mogłam przekonać się odwiedzając Alzację i Lotaryngię, gdzie król Leszczyński spędził ostatnie kilkadziesiąt lat życia jako władca tej prowincji. Imię Stanisława Leszczyńskiego wywołuje tu żywą reakcję, ludzie się uśmiechają. Mówi się o nim jako o „królu filozofie”, “królu dobrodzieju”, „dobrym i mądrym królu Stanisławie” (pod naciskiem przeciwników Stanisław Leszczyński zrzekł się korony, ale nigdy tytułu królewskiego).
A przecież nieznany tu szerzej, podstarzały i zubożały polski szlachcic, zmuszony do abdykacji w swojej ojczyźnie, obejmując rządy w księstwie Lotaryngii wzbudzał nieufność, a nawet rodzaj lekceważenia. Czym mógł ten przegrany Polak zaimponować frankofilskim Lotaryńczykom? Potrafił jednak dość szybko zaskoczyć mieszkańców prowincji, którą rządził przez trzydzieści lat. Zyskał niezwykłą popularność, powszechnie go szanowano i podziwiano. Ujawnił wielką pasję społecznika. „Największe szczęście polega na uszczęśliwianiu innych” – powtarzał. Głowił się, co zrobić dla sierot, jak kształcić najuboższe dzieci. „Aby obdarzyć błogosławieństwem Bożym kraj, nic nie byłoby milsze Bogu, niż zniesienie żebractwa”, zauważył powołując „Fundację na rzecz biednych wstydzących się [żebrać] z miast Lotaryngii i Baru”. Sam nie należał bynajmniej do bogaczy, był zależny finansowo od swojego zięcia, Ludwika XV, założył jednak kilkadziesiąt fundacji, by objąć opieką m.in. ofiary klęsk żywiołowych i głodu w swoim księstwie. Budował z wielką energią szpitale, przytułki, szkoły i magazyny zbożowe. Działał, wznosił, unowocześniał, naprawiał. Nie szczędził gorsza. Pamiętają mu tu do dziś.
Nawet król Prus Fryderyk II nie mógł powstrzymać się, by nie złożyć hołdu Stanisławowi Leszczyńskiemu jako społecznikowi: “Wasza Wysokość daje w Lotaryngii wszystkim królom przykład tego, co powinni czynić. Dzięki temu Lotaryńczycy są szczęśliwi, i na tym polega profesja monarchów“, stwierdził kiedyś bez owijania w bawełnę i ze szczerym podziwem.
Król Francji, jego zięć, hojną ręką ofiarował mu tę rozległą i bogatą połać francuskiej ziemi, księstwo Baru i Lotaryngii, ale tylko na czas jego życia (nikt z jego potomków nie mógł jej dziedziczyć; król był na pensji rządu francuskiego, nie czerpał też żadnego dochodu z podatków). Bo to właśnie jego córkę Marię Leszczyńską poślubił w 1725 roku piętnastoletni wówczas Ludwik XV, młodszy od swej wybranki o sześć lat. Była królową Francji w latach 1725 -1768 i babką Ludwika XVI.
“To już długo nie potrwa”
Jako dziecko i młodzieniec Ludwik XV był wątły i chorowity. Obawiano się, że może w każdej chwili umrzeć. Postanowiono ożenić go jak najrychlej z damą, której kondycja fizyczna i wiek mogły gwarantować przyjście na świat następcy tronu. Lista odpowiednich kandydatek była długa i musiała uwzględniać pochodzenie, usposobienie, przymioty. Król Francji był przecież najlepszą partią Europy, to jest świata. Większość dobrze urodzonych panien, do jakich drogami dyplomatycznymi zdołano dotrzeć, nie była jednak w stanie spełnić wszystkich, dość wyśrubowanych, kryteriów. Maria Leszczyńska, dwudziestodwuletnia córka polskiego króla na wygnaniu, kandydatka bez królestwa i bez posagu, tryskająca wszakże zdrowiem, ciesząca się nienaganną reputacją, wykształcona ponad ówczesne standardy, władająca biegle kilkoma językami, szlachetna, prostolinijna i pobożna zdystansowała – niczym Kopciuszek z bajki – wszystkie możne panny.
„Projekt ślubu króla Francji z kandydatką biedną i nieznaną wzbudził wiele domysłów, plotek, komentarzy, często w formie złośliwych pamfletów”, czytamy w jednym z opracowań. Nie obyło się bez potoku gwałtownych łez zawiedzionych nadziei i ciężkiej obrazy. Król miał przecież wcześniej narzeczoną, hiszpańską infantką, która liczyła w chwili zaręczyn dwa lata. Kryzys międzynarodowy stał się faktem, stosunki dyplomatyczne z Hiszpanią zostały zerwane
„Ślub odbył się najpierw per procura 15 sierpnia 1725 roku w katedrze w Strasburgu. Następnie młoda królowa ruszyła w długą podróż przez Francję, aby po raz pierwszy spotkać swego męża 4 września 1725. Uroczyste zaślubiny odbyły się następnego dnia w Fontainebleau”.
Przez dziesięć lat byli przykładnym i szczęśliwym małżeństwem. Maria obdarzyła Ludwika dziesięciorgiem dzieci. Pod koniec lat 30. XVIII wieku Ludwik XV zaczął się separować psychicznie od żony, spędzając czas z licznymi kochankami. Królowa mimo tej upokarzającej sytuacji prowadziła nienaganne życie, trzymając się z daleka od dworskich intryg. Wypełniała swoje obowiązki stanu, ciesząc się zarazem niezależnością nieznaną królewskim żonom we Francji. Skomplikowany ceremoniał dworski nużył ją, ale i bawił, bo była inteligentna i posiadała zmysł autoironii; nigdy jednak nie uchybiała wersalskiej etykiecie. Robiła, co mogła, by nie popaść w bezczynność, a zarazem nie schlebiać pustym rozrywkom dworu. Otoczona gronem przyjaciół, literatów, duchownych, mogła więcej czasu poświęcać temu, co kochała: muzyce, lekturze i konwersacji – która była kanonem kultury, nie tylko obyczajem i rozrywką. Królowa Maria była znana z ciętych ripost i poczucia humoru.
Haftowanie ornatów dla księży i biskupów było jednym z ulubionych zajęć jej i najstarszej córki, co wzbudzało ironiczne komentarze w towarzystwie. Przyjmując rolę mecenasa artystów sama uczyła się malować. Była bardzo muzykalna. Dobrze grała na lirze, klawesynie i gitarze. Zajmowała się też edytorstwem. Na niewielkich rozmiarów prasie drukarskiej, którą sporządzono na jej prośbę składała aforyzmy i ofiarowywała wydruki bliskim. Jej syn, następca tronu, otrzymał kiedyś tekturowy arkusik ze słowami: „Dobrzy królowie są niewolnikami, za to ich narody są wolne”.
Przez całe życie absorbowała ją dobroczynność; tak jak jej ojciec znana było z hojnych darowizn i jałmużny, patronowała dziełom miłosierdzia – w tajemnicy przed dworem, gdzie i tak uchodziła za zdziwaczałą dewotkę, przypadek beznadziejny. Krążyły tu nieustannie zakulisowe wieści, których słuchano z płonącymi uszami, że wspomaga klasztory, szkoły, szpitale i przytułki, nie waha się spłacać długów tych, którzy trafiali za nie do więzienia. W Wersalu zainicjowała budowę szkoły dla dziewcząt z ubogich rodzin.
„Za jej karetą zawsze ciągnął tłum żebraków, którym rozdawała pieniądze, tzw. regiment królowej. Finansowała też pensje dla córek wydziedziczonej szlachty, by mogły zdobyć uczciwy zawód. Nie zapomniała o rodakach – ufundowała gabinety astronomiczno-fizyczne w kolegiach jezuickich w Warszawie i Poznaniu, opiekowała się polskimi jezuitami studiującymi we Francji”, wymienia Agnieszka Wolnicka. **). Broniła – z dobrym, choć tylko doraźnym skutkiem – jezuitów przed kasatą ich zakonu, do której władcy kilku krajów nakłaniali coraz bardziej niecierpliwie papieża Klemensa XIII.
Po śmierci wieloletniej faworyty Ludwika XV, madame de Pompadour, królowa Maria zamówiła Mszę za jej duszę. Gdy jedna z dam dworu zdumiona spytała o motywy decyzji, odparła zupełnie nie speszona: „To przecież naturalne, moja droga, pani de Pompadour była damą dworu i nigdy nie mogłam się na nią skarżyć. Reszta mnie nie obchodzi, to sprawa między Bogiem a królem”.
Maria miała intuicję, co do tragicznej przyszłości monarchii we Francji. Widząc całą sztuczność życia tej instytucji, oglądając z bliska jej rozkład, przepowiadała, że “to już długo nie potrwa”. Dwadzieścia pięć lat po jej śmierci zginął pod ostrzem gilotyny jej wnuk, Ludwik XVI.
Choć Stanisław Leszczyński nie miał specjalnie bliskich relacji z Ludwikiem XV, zachował serdeczne i czułe stosunki z córką i jej dziećmi; odwiedzał ich często w Wersalu, pisywał do Marii długie listy. Przez całe życie byli przyjaciółmi.
„W czasie ostatnich miesięcy jej życia Ludwik XV odkrył na nowo żonę, odwiedzał ją kilka razy dziennie, był czuły i troskliwy”, zaznacza Agnieszka Wolnicka. „Zmarła na jego rękach w dniu swoich 65 urodzin. Francuzi pielgrzymowali gromadnie do zwłok Naszej Dobrej Królowej, wystawionych na osiem dni na widok publiczny. Diuk de Croy pisał: Ta królowa, która przez całe życie czyniła tylko dobrze, zasługuje na szacunek swego narodu. Opat Proyart i arcybiskup Bordeaux prorokowali, że monarchini zostanie wyniesiona na ołtarze. Wśród ludu krążyła opinia o jej świętości i zapewne tylko z powodu rewolucji nie doszło do kanonizacji”.
Ostatnie lata życia spędziła w ascezie, odwiedzając klasztory karmelitanek i wizytek i poświęcając się szerzeniu kultu Najświętszego Serca Jezusa. Jej spowiednikami byli zawsze Polacy. To właśnie francuskiej królowej Marii zawdzięczamy fakt, że święto Najświętszego Serca Jezusa zostało wprowadzone po raz pierwszy w Polsce, w 1765 roku, na prośbę naszych biskupów.
“Mędrzec Europy”
Znakomicie wykształcony i oczytany poliglota, elokwentny i dowcipny, zwany przez Francuzów „Le sage de l`Europe” – mędrzec Europy, król Leszczyński zostawił po sobie dzieła świadczące nie tylko o zmyśle gospodarczym i o żywej wyobraźni społecznika, ale o wybitnej umysłowości i talentach mecenasa sztuki i nauki w wielkim stylu. Zwany mędrcem z racji swoich prac filozoficznych, zyskał także przydomek Enchanteur – Czarodziej. Obdarzyli go nim przyjaciele i goście składający mu wizytę w rokokowym pałacu w Lunéville pod Nancy, gdzie zamieszkał z żoną, Katarzyną z Opalińskich, z powodu niezwykłej atmosfery, jaka tu panowała. Pałac – unowocześniony i wyposażony przez polskiego króla – nazwano Wersalem Lotaryngii. Zachwyt budził ogromny park wraz z ogrodem botanicznym, dzieło naszego władcy, gdzie królowała wspaniała kaskada na rzece Vezouze i wodne labirynty, rwały oczy egzotyczne pawilony, zdumienie budziły pierwsze parkowe automaty. “Na lunewilskiej Skale, czyli murze podtrzymującym taras, król postawił wioskę idealną, gdzie prawie setka drewnianych postaci naturalnej wielkości poruszanych wodnym mechanizmem wykonywała codzienne prace wiejskie“, pisze Agnieszka Wolnicka. Tu w otoczeniu dworu polski król przyjmował przyjaciół, filozofów, artystów i pisarzy.
Znana była też jego pasja podróżnicza. Objeżdżał francuską prowincję skromnym pojazdem bez dachu, którym sam powoził, często zatrzymując się i gawędząc ze spotkanymi po drodze wieśniakami. Znała go cała Francja.
Stanisław Leszczyński wsławił się jako pisarz i filozof, który dbał o intelektualny i duchowy rozwój mieszkańców swojego francuskiego księstwa. W Nancy, stolicy Lotaryngii założył Królewskie Kolegium Medyczne, Bibliotekę Publiczną – pierwszą taką instytucję w Europie. Znawca sztuki i architektury, pasjonat urbanistyki (pierwsze pomysły urbanistyczne realizował jeszcze w rodzinnym Lesznie oraz w Rydzynie, rezydencji ojca) był także pomysłodawcą i projektantem ogromnego placu w centrum miasta, który uznawano za cud techniki, ze względu na nowatorskie rozwiązania inżynieryjne i architektoniczne.***)
“To oryginalne założenie urbanistyczne zintegrowało dwie części miasta, tworząc nowe centrum. Jak napisał Jacques Levron: Stanisław i jego architekcie wyposażyli stolicę Lotaryngii w najpiękniejszy zespół monumentalny, który XVIII wiek przekazał Francji. Do dziś podziwiany, stanowił wzór dla projektujących place w Paryżu, Brukseli, Kopenhadze, Lizbonie i Madrycie”, zaznacza A. Wolnicka. Dziś na środku tego placu wznosi się okazały pomnik króla Leszczyńskiego; w 1831 roku złożyli się nań z własnych kieszeni mieszkańcy Lotaryngii.
Król powołał też Akademię Stanisława w Nancy (stowarzyszenie naukowe i lieraturoznawcze, które istnieje i prężnie działa do dziś). Jednym z jej bywalców był Monteskiusz (wł. Charles Louis de Secondat), znany jako prekursor francuskiego oświecenia. Mało kto dziś potrafi przypomnieć, że jego główne dzieło „O duchu praw” z 1745 roku jest wyraźnie inspirowane książką Stanisława Leszczyńskiego „Głos wolny wolność ubezpieczający” z 1733 roku.
Założona przez króla Stanisława w Lunéville Szkoła Rycerska istniała w latach 1737-1766. Rocznie kształciło się w niej pięćdziesięciu młodych ludzi. Król połowę miejsc rezerwował dla synów polskiej i litewskiej szlachty, którzy wprost tę uczelnię oblegali. Stała się wzorem dla słynnej warszawskiej Szkoły Rycerskiej i dla Collegium Nobilium.
Dbając o wysoki poziom pedagogów, o właściwe zachowanie i kulturę uczniów, król Stanisław przykładał wagę do prawości i cnoty, w myśl filozoficznej zasady, że „życie jest praktykowaniem cnoty”. Szkoła, wspierana przez doświadczenie i wiedzę jednego z najlepiej wykształconych ludzi epoki, o. Stanisława Konarskiego, pijara, zyskała we Francji znakomitą renomę i popularność. O. Konarski, stronnik i przyjaciel króla był tu częstym gościem.
Szkoła Rycerska w Lunéville miała za zadanie kształtować charakter młodego człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem cnót obywatelskich, mniej uwagi poświęcając zdobyciu przez kadetów erudycyjnego wykształcenia. Choć poziom nauczania był wysoki w porównaniu z większością ówczesnych szkół, w czym niemała zasługa słynnego pijara, człowieka o wyjątkowej wiedzy, talentach i wyobraźni, jakim był o. Konarski.
Był on szczerze przekonany o konieczności wspierania Stanisława Leszczyńskiego i zabiegania o jego powrót na polski tron; posłował do Paryża zabiegając o poparcie dla niego. (W 1771 roku król Stanisław August Poniatowski w uznaniu osiągnięć Stanisława Konarskiego – pijara, poety, pedagoga, publicysty i reformatora – na zawsze uwiecznił jego imię w dziejach nauki i oświaty w Polsce, nakazując wybić medal z napisem: „Sapere auso”, czyli „Temu, który odważył się być mądrym”).
„…inszy, gruntowny i piękny budynek”
Stanisław Leszczyński przetłumaczył na język polski dzieła religijne Francuzów, m.in. M. Clémenta Rozmowy duszy z Panem Bogiem wybrane ze słów Św. Augustyna, Historię Nowego i Starego testamentu Nicolasa Fontaine. W 1760 r. ogłosił w Nancy swoją rozprawę L’incrédulité combatue par le simple bon sens, która była wielką polemiką z deizmem, szerzącym się wówczas w salonach arystokratów jako środowiskowa moda pod znacznym wpływem Woltera. „Głos wolny wolność ubezpieczający” to książka, którą zdołał wydać w Polsce dopiero kilkanaście lat po jej napisaniu (tytuł jej znalazł się na winiecie wydawanego w podziemiu przez wiele lat przez Antoniego Macierewicza i jego współpracowników pisma „Głos”). Jej główne tezy, to reforma państwa tak, by jego niepodległość i dobrobyt stał się dobrem wszystkich jego mieszkańców: konieczność zniesienie pańszczyzny w Polsce, postulat prawnej opieki nad chłopami, zagwarantowanie praw dla mieszczan (ich reprezentacji w sejmie, prawa do posiadania ziemi, likwidacji ich upośledzenia jako obywateli w stosunku do szlachty), opodatkowanie stanu szlacheckiego, zniesienie przez sejm liberum veto, utworzenie silnej armii, zniesienie wolnej elekcji i zaprowadzenie monarchii dziedzicznej, konstytucyjnej, konieczność wzmocnienia władzy administracyjnej i wykonawczej.
„…książę Lotaryngii z żarliwością argumentuje na rzecz uznania niemałej roli pospólstwa w ówczesnym społeczeństwie, wzywając w ślad za tym do zerwania z powszechnym w jego opinii, niegodnym sumienia chrześcijanina, a nade wszystko destabilizującym i zubożającym Rzeczpospolitą, traktowaniem «ludu pospolitego» jak niewolników”, czytamy w jednym z opracowań. Do tego dzieła Stanisława Leszczyńskiego wyraźnie nawiązuje późniejsza historycznie praca o. Stanisława Konarskiego „O skutecznym rad sposobie”, zawierająca fundamentalne postulaty reformy państwa. „Nie masz tedy inszego sposobu, tylko odważyć się trzeba na inszy, gruntowny, piękny, doskonały budynek” – apeluje Konarski. Zarówno on, jak i Leszczyński, wykazali się niemałą odwagą w formułowaniu żądań reformowaniu kraju w duchu republikańskim, z intelektualną rzetelnością i moralną odpowiedzialnością za los ojczyzny.
Głośne stały się też „Rady dla córki” Stanisława Leszczyńskiego. Książka zapoczątkowała specyficzny poufały styl poradników rodzinnych (wkomponowanych, w niektórych wydaniach, w osobisty pamiętnik autora); ten typ literatury stał się popularnym gatunkiem w sferach wyższych i przetrwał blisko sto lat.
Autor wskazuje, czym jest prawdziwa wielkość człowieka. Zaleca, by córka afirmując swoją godność królowej, nie zapominała nigdy, że prawdziwa wielkość polega na chwale Bożej, na szlachetności serca, subtelności i wzniosłości uczuć, walce z namiętnościami i zwyciężaniu samego siebie. Wzywa też ją do częstego badania sumienia, moralnej czujności, rozliczania się z miłości własnej, nie rezygnowania z codziennej walki o własną duszę.
Król na kolanach
Król Leszczyński był człowiekiem wielkiej wiary, jego codzienne uczestnictwo we Mszy św. było czymś wyjątkowym na tle życia religijnego arystokratów tamtego czasu, nie tylko we Francji. Nie ulegał snobizmowi i modom, nie zależało mu na popularności w sferach towarzyskich Francji. Zdawał sobie natomiast aż nadto dobrze sprawę z niebezpieczeństwa demagogicznej publicystyki Woltera, zwanego zupełnie opacznie, także w kręgach bliskich dworowi w Wersalu, „filozofem”, i otwarcie nazywał fałszem lansowany przez niego deizm. Élie Fréron, publicysta, krytyk, konserwatywny filozof francuski, obrońca monarchii i Kościoła, w swojej gazecie „L`année litéraire” bezkompromisowo polemizował z Wolterem. Stanisław Leszczyński cenił ten periodyk, czytywał go regularnie i hojnymi datkami podtrzymywał jego egzystencję. Élie Fréron nazwał swego syna na cześć króla Stanisława jego imieniem.
Stanisław Leszczyński polemizował także z J. J. Rousseau (który bywał w Lunéville jako gość), obnażając fałsz jego tezy o przeciwieństwie natury i kultury.
Król wygnaniec zmarł tragicznie 23 lutego1766 roku w wieku 88 lat. Od iskry z kominka zapalił się jego długi szlafrok z indyjskiego jedwabiu, gdy zasiadł przed kominkiem, by zapalić ulubioną poranną fajkę; rozległe rany od oparzeń okazały się śmiertelne. Został pochowany w kościele Notre-Dame de Bon Secours w Nancy (jednym z dwóch barokowych kościołów, które ufundował). Kościół został zdewastowany w niszczycielskim szale podczas rewolucji francuskiej; szczątki królewskie dwukrotnie sprofanowano. W 1814 roku zdołał je odszukać Michał Sokolnicki, który przewiózł je do Poznania, starając się następnie o pochowek króla w katedrze wawelskiej. Ciało króla jednak w tajemniczych okolicznościach zaginęło; dopiero w roku 1924 odnaleziono je w podziemiach kościoła św. Katarzyny w Leningradzie. Stamtąd udało się je przemycić do Warszawy i w roku 1938 trafiło do katedry wawelskiej.
Francuz, który nie wahał się umierać za Gdańsk
„Dlaczego musimy umierać za Gdańsk? („Pourquoi mourir pour Dantzig?”), ten slogan zamieścił francuski polityczny aktywista, Marcel Déat, w artykule opublikowanym 4 maja 1939 roku w “L`Œuvre”, wpływowym liberalno-lewicowym czasopiśmie o pacyfistycznym zabarwieniu”, pisze Michał Wenklar.****) “Déat przekonywał, że Francja powinna za wszelką cenę uniknąć wojny z Niemcami z powodu Polski. Jednak hasło to nigdy nie zyskało wśród Francuzów popularności (76 proc. Francuzów opowiedziało się wówczas za wojną z powodu Gdańska, 17 proc. przeciw). Wykorzystywali je jednak zręcznie przeciwnicy sojuszu polsko-francuskiego. Nagłaśniano je w Polsce, jako symbol zdrady sojusznika”, a wręcz francuskiego tchórzostwa, wygodnictwa i braku wyobraźni politycznej. Déat zakończył swój artykuł efektowną frazą: „Walczyć u boku naszych przyjaciół Polaków, we wspólnej obronie naszych ziem, naszych dóbr, naszej wolności, to perspektywa, przed jaką możemy z odwagą stanąć, jeśli ma przyczynić się do utrzymania pokoju. Ale umierać za Gdańsk, nie!”.
Znany z radykalnych socjalistycznych poglądów autor stał się podczas okupacji jednym z największych kolaborantów w swoim kraju. Założył ugrupowanie, które w pomysłach podporządkowania się Hitlerowi szło nawet dalej niż rząd Vichy. Po wojnie uciekł do Włoch, gdzie ukrywał się do końca życia. W swojej ojczyźnie został skazany zaocznie na śmierć.
W historii Francji pojawia się jednak – znacznie wcześniej – ktoś, kto właśnie odważył się „umrzeć za Gdańsk” – i to na Westerplatte. Ludwik XV podjął bowiem próbę doprowadzenia do powrotu swego teścia na tron Polski. Stało się to realne po śmierci Augusta II w 1733 roku. Stanisław Leszczyński, wsparty finansowo przez zięcia, wyruszył z zamku Chambord, w przebraniu kupca (jego przeciwnicy, świadomi zagrożenia, jaki stanowił dla władzy stronnictwa rosyjsko-saskiego nad Rzeczpospolitą, wysłali za nim list gończy) – wieloma środkami lokomocji, także piechotą – w niebezpieczną podróż na elekcję do Warszawy. Ponowny jego wybór – zdecydowaną większością głosów elektorów – stał się przyczyną wojny o polski tron. Rosja, Austria i Saksonia popierały Augusta III, interweniując zbrojnie zamierzały szybko rozgromić zwolenników Leszczyńskiego. Pomoc militarna i polityczna nadeszła ze strony francuskiej.
Piętnaście ran hrabiego de Plélo
Przebieg kilkumiesięcznych krwawych zmagań o Gdańsk, silnie ufortyfikowaną twierdzę oporu stronnictwa króla, układa się w dramatyczną opowieść, pełną nagłych zwrotów akcji (sam Stanisław Leszczyński ukrywał się przed kilka miesięcy w pobliżu oblężonego portu, czekając na pomoc swoich stronników, jednak polskie wojsko nie zdołało przedrzeć się do Gdańska). Zderzają się tu ze sobą dwa skrajnie różne nastawienia francuskich oficerów wobec starcia z armią rosyjską. „Pomimo niezakłóconego lądowania, możliwość rozwinięcia działań została przez francuskiego dowódcę, brygadiera Lamotte de la Peirouze oceniona negatywnie. Ku ogromnemu zaskoczeniu i rozczarowaniu oblężonych, Francuzi bez uprzedzenia podjęli decyzję o wycofaniu się, i powrocie do kraju, rezygnując z walki na okręty. Odwrót nastąpił w nocy z 14 na 15 maja 1734 roku. Powracająca wyprawa, pozbawiona bojowego ducha, trafiła do kopenhaskiego portu. Tutaj jej uczestnicy z poczuciem porażki stanęli przed obliczem rycerskiego pułkownika Ludwika Roberta Hipolita de Brehant hrabiego Plélo, ambasadora Francji w Danii, pełnego energii i wiary w słuszność sprawy francusko-polskiej”, pisze gdański historyk, Adam Koperkiewicz w szkicu „Hrabia de Plélo francuski obrońca króla Stanisława Leszczyńskiego”.
Kim był ten dzielny szlachcic? Urodzony w Renes w 1699 roku, wywodził się ze znakomitej rodziny bretońskiej. Jako młody chłopak wybrał karierę wojskową. W wieku osiemnastu lat został podporucznikiem żandarmerii, mając dwadzieścia cztery lata osiągnął stopień pułkownika. „Pomimo absorbującej służby wojskowej, poświęcał się studiom literackim, naukom ścisłym, filozofii, historii i astronomii. Władał łaciną, włoskim i angielskim. Znajomość tego ostatniego wyróżniała go w ówczesnych elitach francuskich. Nic dziwnego, że Ludwik XV wybrał go do służby dyplomatycznej i skierował na trudny wówczas dla Francji odcinek do Kopenhagi, do której przybył z żoną w 1729 roku. Stąd uważnie śledził zmagania Stanisława Leszczyńskiego o tron. Współorganizował pierwszą wyprawę i wspierał ją własnymi funduszami. Odwrót spod Gdańska potraktował jako klęskę prestiżu Francji, swojego władcy i własnej osoby. W interweniujących listach do Paryża grzmiał: «W grę wchodzi honor króla (…) oraz całego narodu», a do Ludwika XV pisał rozżalony: «Okoliczności tego, do czego doszło, wzbudzają przerażenie rozmiarem hańby, jaka pokryła naród»; „«Nigdy, Panie, armia Waszej Wysokości nie doświadczyła podobnie haniebnego afrontu»”. Nie wahał się osobiście wyruszyć do Gdańska.
Z pamiętnika świadka jego śmierci, markiza d`Argenson: „Hrabia de Plélo dowodził trzema batalionami (ok. tysiąc pięćset żołnierzy), usiłując bronić miasta, ale ze względu na ogromną przewagę Moskali, blisko trzydzieści tysięcy nieprzyjaciół, nie miał szans na powodzenie. Pomimo tego walczył dzielnie do końca. Mimo ran, ociekając krwią, trzykrotnie prowadził atak, próbując podnieść na duchu naszych żołnierzy, którzy widzieli bezsens dalszej walki. Zginął po odniesieniu piętnastu ran”.
10 listopada 1734 roku żona hrabiego de Plélo, Ludwika-Franciszka, przypłynęła do Dunkierki i stąd udała się do Paryża, odnotowuje Adam Koperkiewicz. W przeddzień śmierci męża urodziła bliźniaki. „Wdową i dziećmi zaopiekowała się królowa Maria. Jedna z córek hrabiego, Luiza-Felicyta de Plélo została jej damą dworu. Ciało ambasadora przywieziono do Francji i pochowano w rodzinnych stronach w Saint Brieuc. A król wygnaniec? Po półtorarocznym pobycie w Królewcu, przedostał się do Paryża, gdzie zrzekł się korony, zachowując tytuł królewski, a z rąk zięcia króla Ludwika XV otrzymał księstwo Baru i Lotaryngii, by tutaj na obczyźnie wykazać się pełnym talentem władcy, humanisty, organizatora, inwestora, budowniczego i społecznika”.
W rezultacie Lotaryngia znalazła się bezapelacyjnie w rękach francuskich (wcześniej należąc do Habsburgów). Historycy ocenili po latach cały przemyślny zabieg przejęcia tego księstwa, z udziałem naszego króla – raczej jako figuranta – jako polityczny “majstersztyk”. Ostatni faktyczny wielki sukces dyplomacji francuskiej przed rewolucją. Może to brzmieć nieco cynicznie, bo przecież nie obyło się z ich strony bez licznych ofiar.
„Ucieczka króla [klucząc i myląc przeciwnika, w przebraniu wieśniaka, udało mu się wydostać z pierścienia oblężenia i po kilkutygodniowej wędrówce – także łodzią, przez jeziora, rzeki i bagna – przeprawił się do Królewca – EPP] przerwała cierpienia obrońców i mieszkańców Gdańska, spowodowane wielomiesięcznym ostrzałem – na oblężonych spadło ponad 5 400 pocisków armatnich różnych kalibrów, około 1 800 domów zostało zrujnowanych lub uszkodzonych. Poddali się 7 lipca za cenę znacznej kontrybucji i uznania króla Augusta III. Los wziętych do niewoli Francuzów okazał się okrutniejszy, niż mogli sobie wyobrazić. Dla nich konsekwencje desantu nie zakończyły się pod Gdańskiem. 27 sierpnia zaokrętowani na rosyjskie jednostki zostali przewiezieni do Petersburga i Narwy, wbrew kapitulacyjnym ustaleniom, gwarantującym powrót do ojczyzny – Francja i Rosja nie były w stanie wojny. Uwolnienie jeńców zwycięska strona uzależniła od zwrotu przez Francuzów zagarniętej w czerwcu na Bałtyku rosyjskiej fregaty „Mittau” z 200-osobową załogą. Jedynie starsi oficerowie byli podejmowani na dworze carycy Anny Iwanowny, która będąc pod wrażeniem nadzwyczajnego poczucia honoru i bezgranicznego oddania ryzykownej misji, zażądała portretu największego bohatera tych wydarzeń, hrabiego Plélo, i trzymała go w swoim pałacu aż do śmierci. Dopiero między 2 a 5 listopada rosyjskie okręty zabrały zwolnionych Francuzów i przewiozły do Kopenhagi. Ale trudne warunki żeglugi, zimno, mrozy, choroby zaczęły dziesiątkować byłych jeńców. Już wcześniej w Narwie zmarło 380 żołnierzy i 11 oficerów. Katastrofa statku „Young Thomas” pod Łebą pochłonęła kolejne 31 ofiar, w Danii zmarło dalszych 85. W sumie od kapitulacji do czasu powrotu do ojczyzny utracono ponad 700 osób”. ****)
Wyważony i ostrożny jak czapla kard. Fleury, który zawiadywał polityką zagraniczną Francji w czasach Ludwika XV, nie był skłonny poświęcać dobrych układów z sąsiadami za dalsze inicjatywy zmierzające do powrotu na polski tron królewskiego teścia. Francja uznała Augusta III jako króla Polski, a w zamian Stanisław Leszczyński został dożywotnim władcą Lotaryngii.
Ci, którzy nie wahali się „umierać za Gdańsk” pozostają zapomnianymi bohaterami mało dziś znanego, sprowadzanego do awanturniczego epizodu pozbawionego znaczenia, a przecież w istocie zupełnie niezwykłego, pełnego głębokiej duchowej treści, fragmentu historii naszych krajów.
__________
*) Refren piosenki Jeana-Paula de Béranger o księciu Józefie Poniatowskim, którą śpiewano w Paryżu w czasie Powstania Listopadowego.
**) Agnieszka Wolnicka “Król dobroczyńca. Dlaczego Lotaryńczycy pokochali Stanisława Leszczyńskiego?” (za portalem edukacyjnym Hrabia Tytus).
***) “Król-filozof, darzony w Nancy i okolicach prawdziwym kultem, ujawnił w pełni swój wizjonerski talent, inspirując nowatorskie rozwiązania ogrodowe, architektoniczne i urbanistyczne. Niejednokrotnie sam rysował plany, które potem realizował jego nadworny architekt Léopold Emmanuel Héré de Corny. Najwspanialszym owocem tej przyjacielskiej współpracy był zespół architektoniczny, który tworzą Place Stanislas oraz Place de la Carrière – jedno z największych osiągnięć urbanistyki okresu Oświecenia”. (prof. Andrzej Pienkos, wykład pt. “Stanisław Leszczyński. Przygody króla – filozofa”. Warszawa, Łazienki Królewskie październik 2015).
****) Michał Wenklar: Déat nie chciał umierać za Gdańsk [za portalem: przystanekhistoria.pl]
*****) Wszystkie cytaty dotyczące hr. de Plélo i oblężenia Gdańska: za tekstem Adama Koperkiewicza (popularyzatora historii Gdańska, wieloletniego dyrektora Narodowego Muzeum Morskiego i Muzeum Gdańska, a ostatnio doradcy dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku). Jego artykuł opublikował dwumiesięcznik „Morze, statki i okręty” (maj-czerwiec 2018 r.).
Pozostałe źródła:
Wykład prof. Andrzeja Pieńkosa w Łazienkach Królewskich w Warszawie pt. „Stanisław Leszczyński – przygody króla-filozofa” (październik 2015 r.)
Agnieszka Wolnicka, „Polka na tronie królowej Francji. Jaką władczynią była Maria Leszczyńska?” (Portal edukacyjny „Hrabia Tytus”)