Patriotyczny obowiązek bycia dobrym
Osoby, które żyją już długo na tym świecie, do jakich należę, pamiętają inną Polskę. Za czasów mojego dzieciństwa i młodości nikt prawie nie uśmiechał się do nieznajomych na ulicy, jak to się dziś nagminnie dzieje. Jeżeli ktoś taki się napatoczył, to zawsze był to cudzoziemiec, przybysz z Zachodu. Budził zdziwienie, sensację.
Ulica nie była miejscem, gdzie patrzyliśmy na siebie z sympatią i życzliwością. Nie był takim miejscem sklep, gdzie spędzało się długie kwadranse, a nawet godziny w kolejkach. Nikt nie rozładowywał atmosfery żartami, jak dziś, gdy trafi się jakaś kolejka. Identycznie było we wszystkich ogonkach: do kas biletowych, na poczcie, w urzędach; milczenie, sztywność, niechęć, pogrążenie się w sobie. Ponury nastrój. Często cierpkie uwagi pod adresem bliźnich, upomnienia, karcenia, szturchańce. Nierzadko zwykłe chamstwo, na które nie było lekarstwa, bo chamstwo “szło z góry”. Tak zachowywaliśmy się, my Polacy, mieszkańcy „najweselszego baraku” w obozie socjalistycznym, w czasach PRL-u i stanu wojennego: jak ludzie przegrani – z barwną lecz krótką przerwą na okres Solidarności. Głowy wtulaliśmy w ramiona, nie patrzyliśmy sobie w oczy, omijaliśmy się dużym łukiem, gdy zapadał zmierzch. Każdy nieznajomy – a nierzadko nawet i znajomy, sąsiad – mógł być kimś niebezpiecznym, złym. Mógł coś podłego zrobić – ukraść, oszukać, donieść, zaatakować.
Jeśli jesteśmy dziś dla siebie mili w miejscach publicznych, jeśli nieznajomi uśmiechają się do nas bez powodu, jeśli ludzie kłaniają się sobie nawet się nie znając, lub znając tylko z widzenia, jeśli Polacy sobie ufają, wierzą na słowo, nie oszukują, gawędzą w tramwajach, pociągach, kolejkach, żartują w sytuacjach wspólnych niewygód, czy awarii, jeśli są niemal zawsze gotowi spieszyć z pomocą komuś w potrzebie – to jest to znak, że jesteśmy w innym kraju. Zmieniło się coś istotnego. Jesteśmy naprawdę innym społeczeństwem. Komuna wyparowała nie tylko z układów politycznych i gospodarczych, ale właśnie z głów, z serc, z sumień. Nawet z odruchów wobec nieznajomych, których nie traktujemy jak „obcych”, ale „swoich”: takich samych jak my. Bo dlaczego mielibyśmy uważać się za kogoś lepszego?
Sowieci chcieli Polski zatomizowanych, wrogo do siebie nastawionych jednostek. Polski donosicieli, zawistników i tchórzy. Polski ludzi chorobliwie podejrzliwych wobec siebie nawzajem. Polski ludzi patrzących na siebie spode łba. Polski obywateli przerażonych, spodziewających się wszystkiego najgorszego po kolejnym dniu, kolejnym roku. Polski zatrzaśniętych na głucho drzwi domów.
Taka Polska przez pewien czas istniała. Obyczaje panujące na ulicy i w miejscach publicznych to potwierdzały. Dziś prawie nie ma po niej śladu. Owszem, wraca podczas manifestacji Obywateli RP, czy innych tego rodzaju subkultur. Pojawia się niekiedy w niektórych rozgłośniach katolickich – pomińmy dziś ich nazwę – gdy słyszymy, między modlitwami, że “oni” znowu chcą oszukać naród. (Nigdy nie wiadomo konkretnie, jacy „oni”; w domyśle można umieścić dowolną nację czy grupę społeczną, zwłaszcza eksponowaną ze względu na rolę publiczną). Wraca jednak tylko incydentalnie, spłoszona, niepewna, jak zostanie przyjęta, czy ktoś jej od razu nie wyrzuci za drzwi, nie wyśmieje.
Chamstwo, złe obyczaje, brak szacunku wobec kobiet, rewerencji wobec starszych, podejrzliwe traktowanie intencji rządzących, przypisywanie patologicznych cech ludziom, których nie znamy, sądzenie po pozorach, ufanie plotkom, chętne otwieranie uszu na obmowę, to symptom chorego społeczeństwa i państwa, efekt istnienia okłamującej obywateli władzy. Nie patrzenie sobie w oczy, przemykanie się pod ścianami, zatrzaskiwanie za sobą drzwi, by nie wślizgnął się ktoś obcy, to znak, że źle czujemy się we własnym kraju, że ktoś nam ukradł nasze państwo, że nasza wolność jest iluzją.
Atmosfera społeczna, sposób bycia i odnoszenia się do siebie ludzi w Polsce mówi więcej o definitywnym zrzuceniu gorsetu stalinizmu, socjalizmu i wreszcie postkomunizmu – które miały zawsze swoje odzwierciedlenie w obyczajach – niż najbardziej wnikliwe statystyki. Gdy dobrze czujemy się ze sobą, gdy z szacunkiem mówimy o naszych sąsiadach, z sympatią o urzędnikach, z wdzięcznością o nauczycielach, z dumą i zaufaniem o rządzących, jesteśmy naprawdę społeczeństwem ludzi wolnych. Jesteśmy zdolni do wielkich czynów. Wielkich, choć także zwyczajnych jak pomoc na ulicy, prosta uprzejmość, danie komuś pierwszeństwa, nie wpychanie się na siłę, żart, niewymuszony komplement, dobre słowo. Dobre słowo to błogosławieństwo. Złe – przekleństwo (powinni o tym pamiętać także niektórzy prawicowi felietoniści). Polacy powinni siebie nawzajem błogosławić dobrym słowem.
Dobre obyczaje to także nie zauważanie wad naszych bliźnich, nie przywiązywanie wagi do uchybień i potknięć. Puszczanie mimo uszu nieudanych żartów, niezręczności, pomyłek. Nie piętnowanie za byle głupstwo. Nie robienie z igły widły, zwłaszcza, gdy jakaś niezręczność, pomyłka, przydarzy się rządzącym, których sami wybraliśmy. Nie wygadywanie na osoby piastujące urzędy państwowe przy byle pretekście, przy nie sprawdzonej plotce, insynuacji, szytej grubymi nićmi medialnej sensacji, by nie niszczyć czegoś cennego – autorytetu władzy, który jest ważniejszy nawet niż dobre imię kogokolwiek.
Dobre obyczaje to także kierowanie się dobrem nadrzędnym, to pamiętanie o racji stanu. To wspieranie nie tylko najsłabszych wokół nas, ale właśnie tych, którzy są na górze, którzy nas reprezentują. Którym przypadł w udziale najtrudniejszy kawałek w tym walcu z figurami… Bo choć w Polsce wiele rzeczy idzie w dobrą stroną, choć sukcesy są wręcz niebywałe i całkiem namacalne, ci, którzy zawsze nam źle życzyli i dla których jesteśmy zawalidrogą, nie zmienili swoich planów.
Jeśli jednak Polacy pozostaną wobec siebie tak życzliwi jak są dziś, tak szlachetni, wspaniałomyślni i bystrzy – pełni inwencji i pomysłów jak pomóc najsłabszym i jak wspierać rządzących – nasi wrogowie stracą ochotę do wciskania się pomiędzy nas i ugniatania nas kolanami, czy raczej podkutymi buciorami, lepienia z nas bezkształtnej masy. Stracą ochotę, bo nie będą potrafili się zachować wobec tych, którzy się ich nie boją. I nie boją się być sobą. Stracą ją, bo prostak nigdy nie będzie się dobrze czuł w salonie. A polska kultura bycia wywodzi się właśnie z ziemiańskiego i inteligenckiego salonu, i nie toleruje prostactwa wszelkiego rodzaju.
Patriotyczny obowiązek bycia kimś dobrym – i dobrze wychowanym – Polacy odkryli bezbłędnie po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości. Minister Antoni Macierewicz w życzeniach świątecznych i noworocznych nie bez powodu powiązał nasze sukcesy polityczne z duchowym wysiłkiem katolików, a dzięki niemu – z działaniem specjalnej Łaski. To katolicy stanowią dziś w Polsce tę aktywną większość. Jeśli Minister Obrony mówi o tym publicznie, z zaufaniem do tych, którzy go słuchają, wierząc, że zostanie dobrze zrozumiany, to znaczy, że nasz kraj jest naprawdę suwerenny. Między duchową pracą nad sobą, którą każdy człowiek wierzący ma obowiązek prowadzić, a tym, czy dobrze jest nam razem w naszym odzyskanym po latach państwie, zachodzi ścisły związek. Nie dajmy sobie go nadwyrężyć dopuszczając do siebie różnych malkontentów, złowróżbnych “proroków”, rzekomo wszystkowiedzących, nieuleczalnych fatalistów, wielbicieli teorii spiskowych i tych, którzy mają obsesję zagrożenia żydowskiego, by usprawiedliwić własne lenistwo, bierność, bezmyślność i brak sukcesów. Każdy z wymienionych typów ma jeszcze jedną szczególną cechę, zazwyczaj używa języka knajackiego, nasyconego wulgaryzmami, a przy tym usiłuje epatować wymyślnymi, fantastycznymi zagrożeniami („czeka nas okupacja amerykańska…”), poruszającymi wyobraźnię, wywołującymi silne emocje u ignorantów. (Tak przed laty, w czasach mojego dzieciństwa, mówiło się w maglu – od fantastycznych plotek, od złowieszczych proroctw puchły uszy gospodyń domowych i wyskakiwał na policzki ognisty rumieniec). Już samo to wystarczy, by kogoś takiego „wyłączyć”, nie dopuszczać do siebie, trzymać na odległość, odizolować. Jest to trudne i wymagające w dobie Internetu, ale możliwe.
Dla zdrowia. Dla urody. Dla dobrego nastroju. Dla ocalenia uśmiechu wobec nieznajomych. Dla poczucia, że jesteśmy wśród swoich. Że wspólnota Polaków i państwo polskie to wielka – i piękna – rzecz. Rzecz, która właśnie się odradza.
Tego wszystkiego życzę Państwu w Nowym Roku 2018!
Dziękuję również serdecznie za wszystkie listy od Państwa nadesłane w minionym roku. Każdy list to piękna przygoda!
Ewa Polak-Pałkiewicz