Ozłocony
„Katarzyna pada rażona apopleksją u stop złoconego tronu królów polskich, w którym wywierciła dziurę na urynał”, przypomniał Paul Claudel w swoim „Dzienniku” niesławny koniec carycy. Niespodziewany, zaiste. Koniec tej, która trzymała na smyczy filozofów. Nie tylko filozofów. Także głowy koronowane, szare eminencje. Wszyscy pod jej butem. Genialna kobieta. Umysł jak brzytwa. Bezwzględność tej, która wie, że nic nie równa się potędze państwa, które uosabia. I że nie może napotkać oporu.
Całe złoto Imperium
To, co robiło takie wrażenie na rozgorączkowanym tłumie zimą zeszłego roku w Kijowie. Pałace Janukowycza. Mały raj namiestnika, z migotliwym lustrem jezior, roślinnością wspinającą się spiesznie po murach zimą i latem, kolekcją kijów golfowych. Posadzkami, w których można się przejrzeć.
Namiestnicy w tej części świata zawsze mieli się dobrze i wyglądali dobrze. Pierś nieco wypięta do przodu. Pełne policzki. Lekko wydęte wargi. Oblicze jasne, nie muśnięte chmurą trosk.
Chmura trosk nie osiadała na ich twarzach, bo otrzymali już swoją nagrodę. Nagroda ta dawała złudzenie nieśmiertelności. „Patrz, łyku i drżyj!”, mówił do Kilińskiego książę Repnin, pokazując swoje ordery i wstęgi. Ale Kiliński nie drżał. Uśmiechał się.
Dziś, po jakże zaszczytnej nominacji, którą niektórzy porównują z wyborem Karola Wojtyły, część Polaków potrafi zachłysnąć się, a wręcz upoić perspektywą, że „nareszcie będziemy mogli pić szampana ustami naszego reprezentanta”. *) Ale zaraz potem w ich głowie pojawiają się długie szeregi cyfr, z ogromną ilością zer i ich zestawienie z sytuacją materialną, w jakiej się znajdują gwałtownie przywraca im poczucie rzeczywistości.
Mur od marzeń strony
Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,
A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.
I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o Dziewczynie,
I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie…
Mówili o niej: “Łka, więc jest!” – I nic innego nie mówili,
I przeżegnali cały świat – i świat zadumał się w tej chwili…
Porwali młoty w twardą dłoń i jęli mury tłuc z łoskotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?
“O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!” –
Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze. (…)
I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem – nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!… (…)
(Bolesław Leśmian, Dziewczyna)
Marzenia, gdy upadają, otwierają drzwi głuchej rozpaczy. A ona nakłania umysły ku kolejnym złudzeniom, ku ponętnemu fałszowi, ku ideologii. Mieszkańcy I Rzeczypospolitej nie byli marzycielami, jako katolicy stali twardo na ziemi. Szanowali prawa Boskie i mieli swoje prawa świeckie, które były odbiciem tych pierwszych.
„Ale te niezmierne prawa, jakie konstytucja polska przyznawała każdemu obywatelowi, nakładały też niezmierne obowiązki, wymagały nadzwyczajnych cnót”, wyjaśniał Mickiewicz w Paryżu.
„To tłumaczy nam, dlaczego światli Polacy, biskupi, senatorowie, a nawet Rej w swoim Żywocie człowieka poczciwego, uważali zawsze sejmy, sejmiki, zgromadzenia, obrady polityczne za jakiś obrządek ofiarny; dlaczego zalecają zawsze każdemu obywatelowi przysposobić się do nich we swoim sumieniu, dążyć do doskonalenia się, do podniesienia. Każdy poseł, nawet szlachcic, podług myśli tej ustawy narodowej, spełniał niejako obrządek kapłański.
Skoro tych cnót wzniosłych zabrakło, a doskonalenie się moralne ustało, społeczeństwo musiało nieuchronnie upaść”.
Istnieje przedziwny związek między uznaniem bytowości Boga a miłością do ludzi. Współrodaków, czy poddanych. Wszystkich, którzy są w jakiś sposób zależni od postawionych wyżej. Związek między umiejętnością wybaczania, świadczonym miłosierdziem, opieką, pomocą, a uświadomieniem sobie, Kim jest Bóg. Kto nie kocha swoich bliźnich, nie jest w stanie wierzyć w Boga. Kto uznaje za Boga świeckiego władcę, czy materialnego bożka, nie jest w stanie kochać ludzi. Dlatego tak często ani prawosławie ani protestantyzm nie daje życia swoim wyznawcom.
Tajemnica zdrady Judasza, tego, który obcował ze Zbawicielem, to napady chorobliwego skąpstwa i chciwości. Utrata miłości do ludzi. Olejek wylany na głowę i stopy Zbawiciela wydawał mu się zbyt kosztowny. Magdalena była w jego oczach tylko rozhisteryzowaną, potarganą kobietą, która traci głowę dla Nauczyciela, zamiast oszczędzać, liczyć pieniądze, być realistką. Nie widział w niej tej, która kocha. Tej, którą oczarowała Prawda. Pogardzał nią. On miał już w głowie cały plan, jak można rozdysponować pieniądze. Rosły w jego umyśle wygodne, przynoszące dochód hotele dla pielgrzymów, pachniały pożywne obiady dla Apostołów. Nucił pod wąsem wyobrażając sobie stos kosztownej odzieży dla siebie i dla tych, których uważał za biednych. On sam był przecież biedny chodząc tak za Jezusem – więc chyba jasne, że musiał kiedyś zapytać sam siebie: Co ja z tego będę miał? Co będę miał z tego, że oni tak Go kochają? Trzosik pobrzękiwał raźnie; trzymał go zawsze przy sobie.
Ludzie posługujący się takimi kategoriami, w których oczach mnożą się wysokie jak słupy stożki złotych monet, wślizgują się ukradkiem pomiędzy naród i władzę (bo są przecież najlepszymi, najbardziej zaufanymi doradcami). Tę władzę od Boga, prawdziwą – i lżą ją, ośmieszają. Najpierw w swoim sercu. Starają się ją zawsze kupić, uzależnić. Jak Judasz zazdrośni są o miłość. Nie mogą jej znieść. Kuszą więc wysoką ceną, najświetniejszymi orderami z gwiazdą i ze wstęgą. Sławą wiekopomną. Nie szczędzą grosza dla autorów poematów na cześć władcy. Bo wiedzą, że jeśli lud zachowa szczery szacunek i miłość dla władcy, to będzie to dla niego zadatek dobra wiecznego, na kształt tego, jakie wynika z szacunku należnego ojcu. Że istnieje ów tajemniczy ciąg: ojciec – król – Bóg… O ile tylko król służy Bogu, nie bożkowi ze złota, nie doskonałemu człowiekowi, nie czci siebie samego. Nie ma wprost ceny na nadszarpnięcie tej więzi. Na jej całkowite rozerwanie w przyszłości. Cenę tę znał Machiavelli. Jego także dręczyło judaszowe pytanie: Co ja z tego będę miał?
Władza, udział we władzy, także i tej przedstawicielskiej, jest moralnie wymagający. Nadużycia mszczą się. Niewierność Bogu jest tu zawsze zdradą narodu. Liberum veto wymagało od Polaków świętości, nie letniości. „Ze straszliwego prawa veto pierwszy zrobił użytek Siciński, poseł upitski. Opowiadają dziwy o jego śmierci. Gdy wracał do domu, zginął od pioruna; dobra jego przeszły w obce ręce; trupa jego pochowano w opustoszałej kaplicy zamkowej i do nie dawna pokazywano przejezdnym jako osobliwość.
Rzecz szczególna, że sejm, usłyszawszy veto, rozwiązał się osłupiały, przejęty zgrozą; nie miano nawet odwagi zmusić nieszczęsnego Sicińskiego do cofnięcia veto.…” (Adam Mickiewicz w 1842 roku).
Z najsmutniejszych okoliczności wyciągnąć zysk
Biskup Kajetan Ignacy Sołtyk (1715-1788) był obrońcą liberum veto. Ten uczestnik konfederacji radomskiej, przeciwnik Rosji, znienawidzony przez Repnina, w czasie sejmu 1767 r. porwany i wywieziony w głąb Rosji, był autorem uniwersału, w którym przestrzega zwolenników Rosji przed nadużyciem wolności i pokusami materialnymi, przed pragmatyzmem, który jest niegodny polskiego obywatela. Tego, który nie ma prawa odmawiać posłuszeństwa Bogu:
„Najwięcej państw przywiedli do zguby ci dwulicowi obywatele, którzy pragną dostosować się do chwili; którzy w sprawach publicznych zamiast baczyć na to, czego od nich wymaga powinność, starają się z najsmutniejszych okoliczności wyciągnąć zysk, a choćby najmniejszą ponieść szkodę, i tym sposobem stawią przeciw wypadkom jedynie zasoby swego umysłu, swej bystrości, słabej przezorności ludzkiej, a nie nieugięty hart, niezachwianą wytrwałość w obowiązku. Polsce zaświta nadzieja zbawienia dopiero wtedy, gdy jak najwięcej Polaków zaprzestanie mierzyć co mogą, aby rozważać jedynie co powinni; wieczyste bowiem prawa cnoty wznoszą się ponad najszczytniejsze umiłowanie geniuszu i talentów”.
Tymczasem rozwijają się w nieskończoność marzenia i sny. Olbrzymieją pokusy coraz to nowych pragnień. Rozszerza się dolina złotych tarasów, dziś równie zachwycająca, jak w XVIII w., gdy targowiczanin, Ksawery Branicki obejmował darowane hojną ręką carycy wspaniałe dobra Białej Cerkwi na Ukrainie. Setki tysięcy hektarów ziemi jak złoto, niczym najpiękniejsze cacko wysadzane brylantami, jeden niekończący się kwitnący łan skąpany w słońcu. A wraz z nimi przyjmował rękę swej małżonki, podsuniętej mu cicho przez jego protektorkę, jej córkę z nieprawego łoża. Czy łatwo było mu zamienić miłość współrodaków na ukochanie tych przepysznych dóbr? Nagród za służbę Niemce w koronie carów na głowie, którą trawiło pożądanie tronu królów polskich.
Polska monarchia była elekcyjna, zgoda na tę zasadę wyboru króla i na jego osobę była zgodą w imię wiary.
Polacy już u zarania swojej historii stali się społeczeństwem obywatelskim, jakbyśmy to dziś określili. Zasad wiary, które jednostka przyjęła wraz ze chrztem, nie mogła pozbyć się w życiu zbiorowym, zatem zarówno prawa, jak i praktyka życia w Rzeczpospolitej szanowały to stanowisko jednostki. Na tym polegała polska wolność w jej wielorakich wcieleniach. Polacy nie mieli armii zawodowej, dobrowolnie opodatkowywali się na rzecz króla. Jeszcze w XVIII wieku w Polsce typowy był widok wozu zaprzężonego w dwa konie, którym powoził stary woźnica, na wozie stały beczki z talarami – na skarb królewski – a obok woźnicy siedział urzędnik. (Warto zauważyć, że przed rozbiorami Polskę uważano za najbezpieczniejszy kraj w Europie). Ten widok wprawiał w zdumienie cudzoziemców. I nie zdarzyło się, by ktoś na taki pojazd kiedykolwiek napadł, nigdy skarbu królewskiego z dobrowolnych danin nie obrabowano. Działo się to wtedy, gdy w Niemczech skarbnik królewski jechał otoczony licznym oddziałem zbrojnych, a w Rosji bojarzy pokornie wieszali się na rozkaz cara.
Gdy w Polsce wymawiało się imię króla, to zawsze na stojąco i z ukłonem. Nie dlatego, że każdy władca był niczym Chrobry, czy Kazimierz Sprawiedliwy, tylko, że istniała w Polsce zgoda powszechna, co do tego, że władca i poddani zgodnie podporządkowują się władzy Bożej, prawu moralnemu.
Gdy Bolesław Śmiały tej zasadzie się sprzeniewierzył, został pokutnikiem do końca życia, a jego ofiarę, biskupa krakowskiego Stanisława obwołano głównym patronem Polski. „Godne to uwagi”, mówił Mickiewicz, przypominając osobę i uniwersał biskupa Sołtyka, „że ilekroć ogól narodu powstawał, sztandar narodowy niosła zawsze ręka kapłańska”.
Pokusa materialna, żadza władzy bez ograniczeń zawsze ciążyła nad państwami chrześcijańskimi. I wielu monarchów upadło. Tak jak w końcu zwyciężyła w Judaszu. Uległ jej Henryk VIII. Ulegli jej wszyscy władcy, którzy przyjęli protestantyzm. Także i ci, którzy stali się władcami absolutnymi, deklarując swoją pozycję “arcychrześcijańską”. Na końcu tej drogi czekało zawsze z otwartymi ramionami niewolnictwo.
…Porwali młoty w twardą dłoń i jęli mury tłuc z łoskotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?…
Angielski myśliciel, H. Belloc wiedział doskonale, że przypadek Polski jest czymś zupełnie innym. Najazd na nią, miażdżenie jej na oczach niemej Europy przez dwie potęgi, ogarnięte szaleństwem władzy bez ograniczeń, którego źródła tkwią w materializmie, to nie jedynie odosobniony epizod sceny XX wieku i wcześniejszych epok. Ma on swoje głębokie przyczyny – i nie są one w ścisłym znaczeniu polityczne… Im właśnie należy się przyjrzeć.
„Nawet dzisiaj, gdy ludzie zaczynają jaśniej postrzegać historię i jej konsekwencje, większość z nich ma wciąż problemy ze zrozumieniem, że odbudowa i utrzymanie jedynego żarliwie katolickiego narodu jest kwestią kluczową dla nas wszystkich….(…)”, przypominał Belloc. Ale były to już czasy, gdy Polsce wydano wojnę także kulturową. “W Polsce, czyli nigdzie”, głosił Król Ubu. “Polscy nie mają swojej historii:”, te hasła, tak łatwo wpadające w ucho, jak refren skocznej piosenki, były już na ustach wielu słabo wykształconych Europejczyków i Amerykanów.
Bóg płaci swoją walutą
Polski ksiądz, proboszcz w poznańskiej parafii im. Jana Kantego w Poznaniu na Jeżycach, uczynił podczas rekolekcji parafialnych, jeszcze w latach 70. ub. wieku, nader praktyczny wykaz dobrych i złych lęków.
„Czego nie mamy się lękać?”, pytał. „Nie mamy się lękać utraty dóbr przemijających, pozornych, nieszczęść, jak utraty zdrowia, życia, majątku, dobrej sławy, opinii innych… Nie mamy się lękać utraty dóbr przemijających, to znaczy tych, które będziemy musieli ostatecznie tutaj zostawić. Nie mamy się lękać tak zwanych >nieszczęść< pozornych, tylko lękać się utraty największego dobra, to jest Pana Boga. Lęk przed utratą dóbr znikomych naraża nas na utratę dóbr wiecznych i Królestwa Niebieskiego”. Tę naukę zanotowali jego parafianie.
„Czego mamy się lękać?”, pytał następnie ten były więzień niemieckich obozów koncentracyjnych, Buchenwaldu i Dachau. ”Mamy się lękać istotnego nieszczęścia, to znaczy utraty dobra wiecznego. Mamy się lękać odpowiedzialności przed Bogiem, sprawiedliwości Bożej. Mamy się lękać śmierci, jako chwili sądu i dlatego mamy być na nią przygotowani. Dobry lęk przed utratą dóbr wiecznych pomaga przezwyciężyć złe lęki, pochodzące od złego ducha i złych ludzi, którzy chcą uczynić nas swymi niewolnikami.
Mamy nie bać się złego ducha, a wtedy uwolnimy się z jego niewoli”. **)
To najkrótsza recenzja dziejów Polski. I zarazem najlepsza prognoza na jej przyszłość.
Stawam na placu z Boga ordynansu, śpiewali konfederaci barscy. Rangę porzucam dla Nieba wakansu./Dla wolności ginę, – Wiary swej nie minę./Ten jest mój azard.
Krzyż mi jest tarczą, a zbawienie łupem./W marszu zostaję, – choć i padnę trupem,/ Nie zważam, bo w boju – Dla duszy spokoju/Szukam w Ojczyźnie.
Krew z ran wylana dla mego zbawienia/ utwierdza żądze, ukaja pragnienia/ Jako katolika – Wskróś serce przenika,/ prawego w wierze.
Śmierć Zbawcy stoi za pobudki hasło… (Pieśń konfederatów)
„Nasze uczynki nie są bezużyteczne”, przypominał Claudel. „Bóg płaci swoją walutą, to znaczy wiecznością…”
„Co zaś do protestantów, żydów i pogan, oni również, chcą czy nie chcą, otrzymają zapłatę, na jaką zasłużą, w większości wypadków na tym świecie. Recepereunt mercedes suam. To, co posiali na ziemi, zbiorą na ziemi”.
Rozczarowanie, czyli domniemana Próżnia
…Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko – głos, i nic nie było oprócz głosu! (…)
Nic – tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?
Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów.
I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?
Czy Judasz, kołysząc się już miarowo na owej skrzypiącej gałęzi, która jako ostatnia nić łączyła go ze światem materialnym, przeżywał podobne rozczarowanie jak to, które było udziałem biednych dwunastu braci – zwróćmy uwagę na symboliczną wymowę liczby – ich głosów i młotów (niewolników), w które się tak ochoczo zamienili, gdy już przebili do końca mur od marzeń strony? Odrzucając bytowość Boga, wierząc tylko w kłamliwe sny, stali się zakładnikami gnozy (ideologii), co w swoim genialnym wierszu z taką lekkością, jakby pił szampana i śpiewał, ujawnił Leśmian. Czyż nie podobne rozczarowanie stało się udziałem Katarzyny, gdy schodziła ze sceny w tak nieprawdopodobnych okolicznościach, i wraz z nią cały jej majestat?
Gdy ów pozłacany tron, i wszystko, czego był on symbolem – jej największe trofeum – nie dało jej już upragnionego szczęścia. Żadnego oparcia. Jakiż to świat, niedobry świat!
Gdy ucichł skowyt psów, które smagała biczem z takim upodobaniem oraz jęk zajęcy i jeleni, na które polowała, i nie widziała już w niczyich oczach strachu, który tak ją upajał… Gdy po raz pierwszy poczuła się zdradzona i oszukana…
_____
*) Przemysław Żurawski vel Grajewski, „Gazeta Polska Codziennie”, 3 września 2014
**) Ks. Aleksander Woźny, „Rozważania”, Wydawnictwo Kontekst, Poznań 2005