Ostra Brama
Od wschodu czoło wysokie w djademie
stromo i niedostępnie trwa, jak trwało.
Wewnątrz ścieśniło świętość całą,
na zewnątrz jest jak herb, przyłbica, strzemię.
A od zachodu uliczka zawarta
wstęży się pośród domów ciasno i bezgłośnie.
Domy są coraz bliżej
i rosną wyżej –
uliczka za lat tysiąc zupełnie zarośnie.
A u wylotu kościół jest, jak warta.
I głowy obnażone z hełmów i jarmułek:
ta brama Boża jest? – ludzka? – niczyja.
Trzask i zaduch motorów ten dziwny zaułek
z daleka omija.
A w środku Oko, nakryte haftu powieką,
zamknięte w nadblasku łask. Jak żebra
organne – rzędy świec brodami z wosku ciekną
i chrzęści srebrnych serduszek celebra.
I dzwony biją – nie, to skądś przywiało
pamięć streszczoną tego, co się tutaj działo…
Kto takie wygrał bitwy?
Kto od tyla obronił?
Kto na takie wiktorje dzwonił?
Kto sercem Poety cały świat przesłonił,
sercem z Litwy?…
Wtem słodko się powieka roztworzyła,
potem:
z samego środka gniazda –
jak strzał –
jak siklawa ziejąca złotem –
jak ze strun, na których anioł grał –
jak zjeżona groźnie monstrancja –
trysnęła gwiazda. –
(Teraz wiem, jak Panienka może zadeptać
księżyce
i takie małe serce zetrzeć
na nice).
Witold Hulewicz (1895-1941)