Odsłona Gietrzwałdu (III)

Posted on 29 sierpnia 2017 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Ona zmiażdży głowę węża

„Ludzie mówią o katolicyzmie, jakby to był rodzaj jakiejś duchowej spółdzielni, do której dołączasz, a później masz udział w zyskach”, zauważyła współczesna angielska pisarka, Muriel Spark, nawrócona z anglikanizmu. „Ale wiara katolicka to naprawdę coś więcej”. 

Jest jakaś tajemnica w fakcie, że jako ci, którzy widzą i słyszą rzeczy dla innych niedostrzegalne i niesłyszalne, a obiektywnie istniejące – na mocy uroczystego orzeczenia Kościoła – wybierane są dzieci. Matka Boża przychodząc do wiejskich dzieci w epoce, gdy warstwy wyższe w Europie, zwłaszcza burżuazja, kręgi finansjery, administracji państwowej, miały o sobie wyjątkowo wysokie mniemanie, przychodzi więc także w istocie do wyrzutków społecznych. Fakt ten mącił spokój nie tylko zadeklarowanych ateistów i wyrafinowanych sceptyków. Był wyzwaniem, czy nawet publicznym zgorszeniem zwłaszcza dla ludzi, którzy cały wysiłek swojego życia włożyli w to, by “być naprawdę kimś”. Olśnić świat, wzbogacić się, zasłużyć na to, by bliźni oddawali im pokłon. (Czy jest jakaś różnica między tymi ambicjami a dzisiejszym pragnieniem „zaistnienia” w mediach, które spędza sen z oczu tak wielu młodym i starszym, czego symbolem jest ten krótki dialog znajomych: „Czego jesteś dziś taki wniebowzięty? – Wystąpiłem w reklamie Coca coli! Teraz czuję, że naprawdę żyję”).

Dlaczego więc w XIX i na początku XX wieku, by usłyszeć orędzie z nieba, by ujrzeć chwałę Maryi wybierane były prawie zawsze dzieci? Czy nie dlatego, że są pozbawione skłonności do sceptycyzmu, podejrzliwości wobec prawdy, która przyjmują ufając autorytetowi, czyli po prostu, mają wiarę? Jeżeli ją mają, jeżeli ich bliscy o to zadbali. „(…) żaden z filozofów żyjących przed Chrystusem, mimo wszystkich swoich wysiłków, nie wiedział tyle o Bogu i o tym, co konieczne do zbawienia, ile dzisiaj wie prosta kobieta, dzięki swojej wierze”, mówił św. Tomasz z Akwinu. „Wiara w formie gotowej i przystępnej przedstawia nam wszystko to, co trzeba wiedzieć, aby życie przeżyć dobrze”.

 

Hiacynta Marto i Łucja Dos Santos (Fatima 2017)

Hiacynta Marto i Łucja Dos Santos (Fatima 2017)

Dwunastoletnia Barbara Samulowska z Gietrzwałdu – w 1877 roku czarnowłosa dziewczynka o twarzy ciemnej jak oliwka, nieregularnych rysach, zadartym nosku, za dużych ustach i wystających zębach, wesoła i żywa jak iskra, o której mówiono, że „nie chodzi tylko skacze, gdy chcesz ją zatrzymać, ledwie się obróci, ledwie posłucha, wyrwie się i ucieka. Jest to obraz niczym nie skrępowanej swobody, obraz prostoty i natury”. Justyna Szafrańska, trzynastolatka, to jej przeciwieństwo. „(…)wstydliwości wielkiej, chodzi między ludźmi, jakby ich nie widziała, gdy pomaga w pracy, np. w nakrywaniu stołu, to wcale nie odrywa oczu od roboty swojej, choć izba pełna ciekawskich”. Nieśmiała, poważna, nadwrażliwa, dziś powiedziano by „wycofana”; nauka przychodziła jej z trudem, zdany pomyślnie egzamin z katechizmu – przed pierwszą Komunią – napawał ją radością. Takim to personom Matka Boża objawiła się sto sześćdziesiąt razy, przychodząc na klon nieopodal kościoła przez osiemdziesiąt dwa dni.. Rozmawiała z nimi po polsku, odpowiadała na pytania, a także prosiła o odmawianie różańca, powstrzymanie się od grzechów, życie w trzeźwości, czynienie pokuty i zbudowanie kaplicy. „Wydarzenia odbiły się szerokim echem w całej ówczesnej Europie, odświeżając zarazem niewygodną sprawę polską. Do Gietrzwałdu zaczęli masowo napływać pielgrzymi. Już w trakcie ich trwania miejscowość nawiedziło około trzysta tysięcy osób, w tym około dwustu księży”, odnotowuje kronikarz wydarzeń, ks. Krzysztof Łatak.

Wszystkie „widzące” dzieci w miejscach najbardziej znanych objawień Matki Bożej, mogły nie umieć pisać, nie znać tabliczki mnożenia, ani nawet zasad prostego dodawania i odejmowania, ale to nie znaczy, że były ignorantami w tym, co najważniejsze. Że były “głupie”. Przeciwnie, ich umysł działał prawidłowo, znały prawdy katechizmowe, dzięki swoim rodzicom i katechetom. Czy nie jest to dowód na to, że dla Boga liczy się stokroć bardziej wiara niż wiedza czysto racjonalna, która dziś pochłaniamy ogromnymi haustami? Już nam pojemności mózgowej niemal brakuje, nie starcza czasu, by to wszystko przyswoić, przetrawić, a przede wszystkim nie mamy kryteriów jej porządkowania. A jak przypomina św. Tomasz, to nie dzięki wiedzy, a „dzięki wierze rozpoczyna się w nas życie wieczne. Nie jest ono niczym innym jak poznaniem Boga. To jest życie wieczne – mówi Jezus – aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga (J 17, 3)”.

Można sądzić, że Matka Boża chciała ukazywać się i rozmawiać z tymi, których wiara była najbardziej jednoznaczna, szczera, pozbawiona obłudy. To nie znaczy, że nierozumna, naiwna i płytka. Przeciwnie. Właśnie logiczna, spójna, czysta. Gietrzwałd, tak samo jak Lourdes i Fatima, przekreśla racjonalistyczne oczarowanie ludzkiego umysłu, ukazuje, że nonsensem jest pojmowanie prawdy obiektywnej jako wymysłu ludzkiej wyobraźni, fantazji, przejawu wybujałej religijności. „Każdy krok postawiony w Lourdes [w Fatimie, w Gietrzwałdzie – EPP] kieruje nas ku rzeczywistości istniejącej   n i e z a l e ż n i e  od wewnętrznych uczuć. Ta rzeczywistość pobudza wiele uczuć, natomiast sama nie bierze z nich początku. Jest realna, obiektywna, istniejąca niezależnie od tego, co człowiek nosi w swoim wnętrzu. Lourdes [Fatima, Gietrzwałd] jest obiektywnym zjawiskiem, przed którym stoją miliony ludzi, nieskorych, by cokolwiek sobie wymyślać, a już szczególnie, by wymyślać sobie religię. Bardzo często są to ludzie w ogóle niewierzący. (…) Do Lourdes [Gietrzwałdu, Fatimy] trzeba jechać gotowym na wszystko, to znaczy na przyjęcie wszystkiego, co Bóg da, wszystkiego, co wynika z faktów, których Bóg jest przyczyną”, pisze współczesny niemiecki ksiądz (FSSPX).

 

Widok Lourdes

Widok Lourdes

Można być pewnym, że umysł tak wybitnie inteligentnego człowieka, jakim był Bismarck nie był na to przygotowany. Miał on swoje założenia, swoją koncepcję. Była przez niego wypieszczona, był z niej dumny. Wydawało mu się, że własną myślą potrafi na wylot przenicować wszystko. Także to, jak myślą Polacy, jacy są przy tym nieskoordynowani, niefrasobliwi, jak zostają w tyle za narodem tak ambitnym i tak sprawnie działającym, niczym dobrze naoliwiona maszyna, jak Niemcy. Polacy byli dla niego czymś na kształt uprzykrzonej muchy, która go nieustannie denerwowała, ale którą musiał znosić, bo była niebywale sprytna.

Bismarck chciał uporządkować rzeczywistość polityczną według planu, który nosił w głowie, który nieustannie poprawiał i ulepszał. Ziemie polskie miały się stać niemieckimi – nie tylko administracyjnie, ale dogłębnie, gruntownie. Żadna cena nie mogła być zbyt wygórowana, by cel ten osiągnąć. Nawet fakt, że wielu w Europie pamiętało, że w istocie nie były one wcale własnością państwa pruskiego, zostały zagrabione, a ludność na nich istniejąca od wieków miała własną tożsamość narodową, religijną, kulturową. Kanclerz Rzeszy nie był jednak gotowy na wszystko! Nie dopuszczał możliwości, że oprócz jego wiedzy, jego wizji, jego uporządkowanego planu, przejrzystego schematu, istnieje jeszcze ogromna rzeczywistość, której nie da się ogarnąć myślą, do której nie da się dopasować żadnej koncepcji. A przede wszystkim, że oprócz jego władzy istnieje jeszcze inna, zupełnie inna, do niczego nie podobna władza. Jego przekonania podpowiadały mu, że kult Boga, kult Matki Najświętszej u polskich –  także i niemieckich – katolików, to coś subiektywnego, wynik fantazji, tradycji, nawyków, intelektualnego prostactwa. Nie obowiązują tu żelazne prawa natury i solidne, stałe reguły, jakimi rządzą się społeczności ludzkie. A Bóg jest jedynie produktem ludzkich uczuć. Uczuć ludzi słabych, nieradzących sobie z trudami życia, a może też nadmiernie pobudzonych, uczuciowych, egzaltowanych, aż chorych z tego nadmiaru uczuć. Kimś takim był przecież on sam, w krótkim okresie swej młodości, gdy po sąsiedzku widywał nadzwyczaj uroczą i o dobrym sercu młodą kobietę, która jednak nie mogła zostać jego żoną.

Trzeba dodać, że owi XIX-to i XX – wieczni nieletni „widzący” byli bez wyjątku wychowani w środowiskach, w których potrafiono oddawać Bogu cześć. I czyniono to bez ociągania się. Nikt tam nigdy nie pracował w dni świąteczne. Święta Maryjne obchodzone były tak jak wszystkie święta kościelne. Z atmosfery pobożności wypływał w Gietrzwałdzie nawyk odmawiania modlitwy Anioł Pański także w dni powszednie, trzy razy dziennie, by choć na chwilę oderwać się od pracy i zwrócić się do Boga. (Dziś niestety nierzadko sami duszpasterze namawiają parafian, by pracowali w niedzielę, twierdzą na przykład, że nie jest grzechem zbieranie zboża, czy siana w niedzielę, przed deszczem. Jakby to, czy będziemy mieli co do ust włożyć zależało wyłącznie od człowieka, od jego pracowitości, nie od Boga. A suszę, deszcz i burzę zsyła nie Bóg, a natura. Z niekoniecznej pracy w dni świąteczne sami się dziś najczęściej rozgrzeszamy, topnieje liczba tych, którzy dają dobry przykład).

 

Aleksander Gierymski - Anioł Pański

Aleksander Gierymski – Anioł Pański

 

Dlaczego więc nawet w takim środowisku, jak Gietrzwałd, w sierpniu 1877 roku Maryja była smutna i mówiła, że więcej nie przyjdzie, bo ludzie nie traktują Jej z szacunkiem? Jej słowa były pełne wyrzutu: „Nie ma żadnego poszanowania dla Mnie, ludzie nawet nie klękają, jeżeli nie nastąpi poprawa, nie przyjdę więcej”, powiedziała dziewczynkom.

Zewnętrzna postawa jest wyrazem stanu naszego umysłu i naszej duszy; tu nie chodzi o jakiś rytuał przyklękania, Bogu nie są potrzebne nasze pobożne gesty, ale nasze intencje, nasza szczerość; tu chodzi o świadomość, kim jest Bóg. Zatrważający jest zanik tej świadomości, godne pożałowania myślenie, że można żyć tak, zachowywać się tak, jakby Boga nie było. Anioł fatimski prawie czterdzieści lat później uczył portugalskich pastuszków klękać przed Bogiem, gdy się modlą, choć gdzie jak gdzie, ale w portugalskiej czy polskiej wiosce to, co nazywamy bojaźnią Bożą zachowane zostalo z pewnością lepiej niż w europejskich metropoliach tamtego czasu. Klękanie to najbardziej naturalna postawa człowieka wobec Boga. Jedyna właściwa. Uniżenie się człowieka wobec majestatu Boga to akt, który przynosi nieprawdopodobny wręcz pożytek nam samym, przypomina, kim jest Bóg, a kim jesteśmy my. Matka Boża najbardziej troszczy się właśnie o to.

A jednak już w XIX i XX wieku zdarzało się, że zapominano o tym. Dziś klękanie podczas Komunii św. uważane jest w wielu miejscach za przesadę, a nawet za rodzaj ekstrawagancji.

 

Stanisław Dębicki - Modlitwa

Stanisław Dębicki – Modlitwa

Czy jednak wszyscy, którzy byli bezpośrednimi świadkami cudów w Lourdes, Fatimie i Gietrzwałdzie, lub tylko znali je ze słyszenia, z niezliczonych relacji, z prasy religijnej i codziennej, odchodzili z tych miejsc jako ludzie wierzący? Nie. Mimo jednoznaczności wydarzeń w Lourdes, Fatimie i Gietrzwałdzie, mimo, że miały i mają tu miejsce fakty, którym nikt nie może zaprzeczyć, są ludzie, którzy nie są w stanie wyciągnąć z tego wniosków. Pozostają zimni, nieprzejednami jak faryzeusze. A przy tym nierzadko dziwnie zabobonni.

„(…) nienawrócony świat purytański lub pogański, ale może zwłaszcza purytański, ma bardzo osobliwe wyobrażenie o zbiorowej jedności katolickich spraw bądź myśli. Jego przedstawiciele, nawet jeśli nie są zapamiętałymi wrogami [Kościoła], tworzą najdziwniejsze spisy rzeczy, które ich zdaniem stanowią o życiu katolików, niezwykły wybór przedmiotów, takich jak świece, różańce, kadzidło (zwykle ulegają wrażeniu ogromnego znaczenia i nieodzowności kadzidła), szaty, ostrołukowe okna, a później cały zbiór rzeczy istotnych i nieistotnych rzucony w jakiejkolwiek kolejności: posty, relikwie, praktyki pokutne albo osoba papieża” (G.K. Chesterton, The Well and the Shallows tłum. Mariusz Krzewina).

Jeden z historyków opisał uroczystą “pielgrzymkę” Niemców z Wielkopolski do posiadłości Bismarcka Warcino z okazji jego osiemdziesiątych urodzin, we wrześniu 1894 roku. Ponad tysiąc osób licząca grupa zaopatrywała się na szlaku w „mydło Bismarcka”, „noże Bismarcka”, a także „tabaki, haczyki i spławiki z jego inicjałami oraz książęce podobizny niepojętej brzydoty” (wszystko do kolekcji z dwustu pięćdziesięcioma wieżami, które w całych Prusach na jego cześć nieustannie ustawiali Niemcy). Kanclerz był już emerytem i uraczył przybyłych – po solidnej porcji oracji i gratulacji z ich strony – przemówieniem, w którym przestrzegał przed „polskim zagrożeniem” uosobionym przez szlachtę i duchowieństwo, oraz ganił nowego kanclerza, Leo von Caprivi, za złagodzenie polityki germanizacyjnej. W swoim ogromnym parku otaczającym pałac w Warcinie były Kanclerz, namiętny myśliwy, grzebał  ukochane psy i umieścił czternaście ich kamiennych nagrobków oraz jeden naturalnej wielkości posąg swojego ogiera zwanego Motylkiem, pod którym spoczywają do dziś zwłoki zwierzęcia.

 

Otto von Bismarck pod koniec życia w swojej posiadłości Warcino

Otto von Bismarck pod koniec życia w swojej posiadłości Warcino

Gdy pytamy o powody, dlaczego we Francji i Polsce Matka Boża objawiła się prawie w tym samym czasie jako Niepokalanie Poczęta, to warto przypomnieć, że był to czas ogłoszenia przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu N.M.P. (8 grudnia 1854 r.). Ale i fakt, że w Polsce kult Niepokalanie Poczętej był znany i zakorzeniony od dawna i to nas w Europie w pewnym sensie wyróżniało. W 1510 roku biskupi na synodzie w Gnieźnie uchwalili, by w naszym kraju obchodzono Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny jako uroczyste święto z oktawą. Szczycił się kultem tego przywileju Matki Bożej zwłaszcza Lwów – całą archidiecezję lwowską oddano pod opiekę Niepokalanie Poczętej Panienki. Pieczęć archidiecezji nosiła Jej wyobrażenie. Gdy w XVI wieku innowiercy zaczęli bluźnić przeciw Niej i stało się to powszechną plagą, magistrat Lwowa zgromadził sto argumentów teologicznych i filozoficznych, które przemawiały za tą prawdą wiary i przesłał je papieżowi. W XVII w. o. Stanisław Papczyński założył zakon Marianów, którego celem było rozpowszechnianie czci Niepokalanego Poczęcia Maryi. Król Władysław IV ustanowił order Niepokalanego Poczęcia, który miał być przyznawany za zasługi obrońców kraju. Jak pisze ks. Piotr Sosnowiecki: „Kiedy w 1699 r. odbierano Turkom Kamieniec Podolski, Polacy musieli się zobowiązać zostawić półksiężyc na chrześcijańskiej świątyni, która najeźdźcom służyła jako minaret. Traktatu tego dochowali w ten sposób, że na półksiężycu umieścili figurę Matki Bożej Niepokalanie Poczętej”[1]. Od tego czasu postać Niepokalanej depczącej półksiężyc jest zwieńczeniem wielu świątyń polskich, zwłaszcza tych na Kresach.

Kardynał John Henry Newman, wielki teolog, nawrócony z anglikanizmu, w jednym z kazań, wygłoszonym 1854 r., na cztery lata przed ogłoszeniem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Matki Najświętszej, uświadomił słuchaczom strategię Maryi, która nie ma odpowiedników w żadnym ludzkim działaniu:

„ (…) od samego początku Kościół głosił Chrystusa, zasiadającego na tronie w swojej świątyni, ponieważ był On Bogiem – niemożliwe było, aby Wyrocznia Prawdy ukrywała przed wiernymi prawdziwy przedmiot ich adoracji. Z Maryją rzecz miała się inaczej. Wypadało, aby Ona, stworzenie, matka i kobieta, stała z boku, czyniąc przejście dla Stwórcy; ażeby usługiwała swemu Synowi, przekonując świat, że zasługuje na jego hołd poprzez swoją pełną słodyczy i wdzięku postawę. Dopiero, gdy zaczęto  lekceważyć Jego imię, wtedy Ona przyszła Mu z pomocą. Kiedy odrzucono Emmanuela, wówczas Matka Boga wysunęła się, niejako do przodu. Gdy heretycy ogłosili, że Bóg nie stał się człowiekiem, wówczas nadeszła godzina Jej własnej chwały. A gdy się to działo, Ona również poradziła sobie z walką, ale walczyła nie dla siebie. Żadne ostre spory, żadni prześladowani wyznawcy, żadni herezjarchowie, żadne anatemy nie były konieczne, aby Jej osoba stopniowo ukazała się w pełni. Jak dzień po dniu w Nazarecie wzrastała w łasce i zasługach, a świat nic o Niej nie wiedział, tak też w ciszy została wyniesiona wysoko i zajęła swoje miejsce w Kościele poprzez łagodne oddziaływanie, naturalną koleją rzeczy. (…) Na Syjonie mocno stanęłam… Wyrosłam jak cedr na Libanie i jak cyprys na górach Hermonu. (…) Tak wyrosła, niezasadzona ludzkimi rękami, i odniosła swoje skromne zwycięstwo, i wywiera swój łagodny wpływ, o który nie prosiła. Kiedy pośród Jej dzieci powstała dysputa wokół Jej osoby, Ona ją wyciszyła. Gdy wysuwano pod Jej adresem zastrzeżenia, Ona zrezygnowała ze swych praw i czekała – aż do teraz. I w naszych czasach, jeśli taka będzie wola Boga, Maryja otrzyma swą najjaśniejszą koronę – oto (…) będzie sławiona jako niepokalanie poczęta”.

 

Sir Everett Millais - Kard. John Henry Newman

Sir Everett Millais – Kard. John Henry Newman

Kardynał Newman nazywa Maryję obrończynią wielu prawd, na jej delikatny, kobiecy, ale nieugięty zarazem sposób. Każda z nich jest prawdą o Jej Synu, a więc i o Niej. Wszystko, co Ona mówi i czyni, jest opowieścią o Nim – i o niebie, które przychodząc na ziemię Ona uosabia.

Dlatego odkryć Ją mogą – nie na sposób sentymentalny – ludzie uważni, logiczni, bystrzy, konsekwentni, dobrzy obserwatorzy, którzy łączą skutek z przyczyną, ocean ze źródłem, firmament z jego Twórcą. Ludzie uczciwi intelektualnie, a zarazem wrażliwi jak poeci, jak niewinne dzieci, bo tylko tacy ludzie dostrzegą bogactwo znaczeń w prawdach, jakie głoszone są przez Kościół na temat Maryi – głoszone były i wcześniej, i w czasach Newmana i potem, aż do Soboru – oraz ich piękno i harmonię. Syn i Matka muszą być zawsze razem. Jeśli uznajemy bóstwo i człowieczeństwo Syna, uznanie boskiego macierzyństwa Maryi jest „zabezpieczeniem apostolskiej doktryny przed wszelką wieloznacznością”.

„Gdy z upływem czasu złe duchy i fałszywi prorocy stali się silniejsi śmielsi, znajdując nawet dojście do katolickiej wspólnoty wierzących”, ciągnął kardynał Newman, „wówczas Kościół prowadzony przez Boga nie znalazł skuteczniejszego i pewniejszego sposobu na ich wyrzucenie, niż użycie przeciw nim tego właśnie słowa Deipara. Z drugiej strony, gdy kolejny raz owe złe duchy i fałszywi prorocy wynurzyli się z królestwa ciemności w XVI wieku, planując całkowite zniszczenie wiary chrześcijańskiej, nie potrafili znaleźć pewniejszego środka dla realizacji swego nienawistnego celu, jak szyderstwa i bluźnierstwa przeciw przywilejom Maryi – dobrze wiedzieli, że jeżeli raz uda im się przekonać świat, aby zlekceważył Matkę, bardzo szybko pojawi się też brak czci dla Syna. Kościół i Szatan w tym jednym byli zgodni, że Syn i Matka są zawsze razem. Doświadczenie trzech ostatnich stuleci potwierdziło ich świadectwo: katolicy, którzy czcili Matkę, nadal czczą i Syna, podczas gdy protestanci, którzy teraz przestali oddawać cześć Synowi, zaczęli od szyderstw z Jego Matki”. (“The Glories of Mary for the Sake of Her Son”, Discourses Addressed To Mixed Congregations, Londyn, Nowy Jork, Bombaj, 1906, tlum. Paweł K. Dlugosz; za: Zawsze Wierni nr 12 (151))

 

Everett Millais - Jezus w Domu rodzinnym (fragment)

Everett Millais – Jezus w Domu rodzinnym (fragment)

Może dlatego Matka Boża, która w Gietrzwałdzie objawiła się jako Królowa, w chwale, na wspaniałym tronie, otoczona najpiękniejszymi Aniołami, oddającymi Jej hołd, wyraziła smutek, gdy nie okazano Jej szacunku, czyli nie zrozumiano obrazu, jaki się ukazał ludzkim oczom. Objawiła się na ziemi, która zawsze należała do Niej. Nigdy nie skaził jej protestancki błąd i nonszalancja ignorantów religijnych przeradzająca się we wzgardę.

Trzeba wreszcie przywołać postać gietrzwałdzkiego proboszcza z czasów objawień, ks. Augustyna Weichsela. „Objawienia z początku przysporzyły mu czci, ale wkrótce drwiny, pogardę i wszelkiego rodzaju prześladowanie”, tak wspomina jeden ze współczesnych mu księży, jego sąsiad. „Dlatego kilkakrotnie będzie pozywany do sądu, trzymany pod strażą przez policjantów, nie jeden raz jego osoba nie jest bezpieczna przed mordercami (15.X.1877). Z objawień nie ma żadnego zysku materialnego, ale szkody, ponieważ darmo żywi wielu pielgrzymów i ponieważ przy tym niejedno ginie. Jego zdrowie jest bardzo osłabione przez liczne zajęcia duszpasterskie dla pielgrzymów, tak że dalej może pracować z wielkim trudem i poświeceniem. (…) Ze strony przeciwników uczyniono mu zarzuty, że skłania się do mistycyzmu, że jest pobożnisiem i marzycielem. W jego szczerość absolutnie nie można wątpić. W protokołach podaje on takie fakty, które przemawiają przeciw prawdziwości objawień. Jego sumienie nie pozwala opuścić czegoś niekorzystnego”.

 

Ks. Augustyn Weichsel

Ks. Augustyn Weichsel

 

„Ludzie mówili, że ksiądz Weichsel to święty”, takie zdanie często pojawia się w opisie wydarzeń w gietrzwałdzkiej parafii. „Opis jego cnót oraz praktyk wzmacniali słowami „mocno” albo „gwołt”, czyli: „gwołt pościł”, „gwołt w kościele siedział”, „gwołt się modlił”, a był „mocno dobry”, „mocno pobożny”, „mocno uprzejmy”, „mocno przyjemny””, pisze o Proboszczu z Gietrzwałdu ks. Krzysztof Łatak CRL „(…) Przede wszystkim był to człowiek świątyni, co w przypadku księdza i proboszcza jest niezwykle ważne. Żył w cieniu ołtarzy. (…) Jego duchowa siła ujawniła się w odprawianych kilkakrotnie egzorcyzmach, które na świadkach robiły ogromne wrażenie. (…) W Gietrzwałdzie ks. Weichsel spędził czterdzieści lat swego życia. Był tu gospodarzem i duszpasterzem. Parafia miała wówczas spory folwark (…). Wszyscy przybywający do Gietrzwałdu w czasie objawień i później z uznaniem wyrażali się o jego uprzejmości i gościnności. Podejmowanie w Gietrzwałdzie duchownych i zezwalanie im na odprawianie mszy świętych w kościele w czasie kulturkampfu było zresztą jedną z przyczyn nakładanych na niego kar, a także osadzenia go w areszcie w Olsztynie. (…) Umierając kazał spalić wszystkie księgi dłużnicze, aby nie wiedziano kto i co był mu winien. Kiedy wyszedł z więzienia parafianie procesjonalnie wprowadzili go do kościoła; kiedy leżał śmiertelnie chory modlili się o cud, a kiedy zmarł trumnę z ciałem obnieśli trzy razy wokół kościoła, zanim złożyli ją w grobie. (…) Historykowi zajmującemu się hagiografią jego postać kojarzyć się może z postacią św. Jana Marii Vianney, głośnego proboszcza w Ars we Francji, zmarłego 4 sierpnia 1859 roku i beatyfikowanego 8 września 1904 roku”.

O nadzwyczajnych objawieniach w Gietrzwałdzie ks. Augustyn Weichsel powiadomił biskupa warmińskiego Filipa Krementza 8 sierpnia 1877 r. Oprócz szczegółowego opisu wydarzeń na podstawie relacji wizjonerek, dodał: „Co do mnie, to jestem całkowicie przekonany o rzeczywiście zachodzącym objawieniu, częściowo kiedy patrzę na dzieci, z twarzy których można wyczytać niewinność, szczerość, owszem prostotę dziecięcą, częściowo poruszony do wiary przez inne okoliczności, gdy przyszli do mnie ludzie, a można o nich mówić otwarcie, którzy odbyli tu podróż przywiedzeni łaską Bożą”. Proboszcz na czas objawień rozdzielił dziewczynki i zapewnił im mieszkanie u gospodarzy cieszących się dobrą opinią, by uniknąć nawet pozoru, że ktoś z bliskich wywiera na nie wpływ. Józef Gross, gospodarz z Woryt, u którego zamieszkała Barbara, zeznał przed Komisją biskupią: „Jest u mnie od czterech tygodni. W tym czasie poznałem ją jako bardzo dziecinną. W żaden sposób nie jest przebiegła, nawet musi się ją nazwać prostą lub naiwną. (…) Nauczyciel chwali szczególnie wspaniałomyślność dziecka. Rodzice są prawymi ludźmi szczególnie matka jest bardzo skromna i gorliwa w służbie Bożej”.

Ks. Weichsel postarał się o przyjęcie Justyny Szafrańskiej i Barbary Samulowskiej – zgodnie z wolą Maryi – przez Siostry Miłosierdzia z Lidzbarku Warmińskiego. Gdy zakonnice zostały stamtąd przez Niemców wypędzone, Justyna i Barbara przez Chełmno dotarły do Pelplina, gdzie, wydawało się, były już bezpieczne. Tu ukończyły szkołę, a następnie obie wstąpiły do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Wysłano je jednak po roku do Paryża, mając na uwadze ich bezpieczeństwo, bo władze pruskie wciąż wykazywały nadmierne zainteresowanie ich osobami; w roku 1884 znalazły się w paryskim domu macierzystym zgromadzenia przy Rue du Bac, gdzie pięćdziesiąt lat wcześniej objawieniami obdarzona została siostra Katarzyna Labourè, późniejsza święta, apostołka Cudownego Medalika.

 

Siostra Barbara Stanisława Samulowska w Gwatemali pod koniec życia (lata 50 XX w.)

Siostra Barbara Stanisława Samulowska w Gwatemali pod koniec życia (lata 50 XX w.)

Barbara jako siostra zakonna najpierw zajmowała się dziećmi z ochronki, po dziesięciu latach została wysłana do Gwatemali i tam pozostała do końca swego długiego życia, posługując głównie w szpitalu. Jest kandydatką na ołtarze, jako wzorowa, pełna poświęcenia dla bliźnich, cierpliwa i wielkiej dobroci zakonnica. Jej postać zapisała się w pamięci miejscowych jako bliski, skromny, szlachetny, umiejący kochać człowiek. Zapamiętano zwłaszcza jej odwagę i męstwo podczas kataklizmów, jakie nawiedzały ten kraj, zdecydowanie i talenty organizacyjne, gdy trzeba było odbudowywać szpital prowadzony przez siostry. Nigdy też swoją pobożnością nie epatowała. Była wyciszona, delikatna, skupiona.

Droga Justyny była odmienna; po kilku latach pobytu w klasztorze, ze względów rodzinnych zdecydowała się go opuścić. Nie złożyła ślubów zakonnych. Wyszła za mąż za Francuza, wcześniej owdowiała i wiodła bogobojne życie we wdowieństwie.

Ks. Weichsel był świadkiem owoców, jakie przyniosły objawienia, nie tylko w jego parafii. Obserwował odrodzenie życia religijnego, także poza Warmią, zapał do modlitwy, rozwój bractw trzeźwości, liczne powołania zakonne. Spora grupa Warmiaków ślubowała abstynencję do końca życia. Małe parafianki ks. Weichsla, które widziały Matkę Bożą i rozmawiały z Nią, zostały otoczone przez niego ojcowską opieką. Było oczywiste, że skoro stały się tak znane wśród pielgrzymów, ludzie oblegali ich domy, domagali się relacji ze spotkań z Matką Bożą, a są jeszcze dziećmi, ta popularność nie będzie im służyć, zwlaszcza w czasach kulturkampfu. Zagrożone były aresztowaniem przez pruską policję, wzrost nastrojów patriotycznych był bowiem ewidentny [2] nie tylko w sąsiedztwie Gietrzwałdu, nie tylko na Warmii; do miejsca objawień ciągnęły milionowe tłumy, przede wszystkim Polacy, ale także Litwini, Niemcy. Najczęściej piechotą lub wozami i koleją. Także szlachta i ziemianie przyjęli tę formę podróżowania, nie widziało się w Gietrzwałdzie wystawnych powozów.

Istnieją narody, które długo noszą w pamięci historycznej wspomnienie swoich wielkich klęsk. Towarzyszy im ono niczym ból zęba, z którym nie sposób żyć. I choć mijają setki lat, wciąż szukają odwetu. Otto von Bismarck był człowiekiem z pamięcią zatrutą zwycięstwami historycznymi Polski (co nie przeszkadzało mu być uznawanym przez swój naród za  n a j s k u t e c z n i e j s z e g o niemieckiego polityka). Jaki działa ten mechanizm? Bismarck – świadomie lub intuicyjnie – kontynuował strategię Lutra i jego następców, którzy starali się zlikwidować katolicyzm na ziemi niemieckiej, postrzegany jako „podległość wobec Rzymu, niegodną prawdziwego patrioty niemieckiego” (Vittorio Messori). Messori przypomina też, że to wcale nie zamach stanu doprowadził w Niemczech Hitlera do władzy – i dlatego chybione jest sprowadzanie Hitlera do bezbarwnej marionetki w rękach sił o wiele go przewyższających. „Jest błędem wystawianie go na pośmiewisko, czynienie z niego karykatury w filmie Dyktator Charliego Chaplina. To właśnie idąc za domniemaną kukłą, za przemyślaną karykaturą, naród należący do najbardziej utalentowanych i wykształconych w świecie podpalił Europę i nie wahał się przed ostatecznymi ofiarami”.

 

F. v. Lenbach - Otto von Bismarck

F. v. Lenbach – Otto von Bismarck

Bismarcka nikt kukłą nie nazywał. Mawiano o nim “zdziczały geniusz” (Julian Klaczko),   „kanalia” (Agenor Maria hr. Goluchowski, w czasach Bismarcka minister spraw zagranicznych Austro-Węgier), a prof. Józef Feldman, autor dzieła Bismarck a Polska (1938), choć widział wyraźniej niż inni cynizm jego polityki, nie wahał się uznać go za “najbystrzejszego polityka swego stulecia”. A jednocześnie sam Bismarck potrafił wypowiadać na temat Polaków opinie dość rozbieżne. Można w nich odnaleźć ślad fascynacji narodem, który był tak bardzo od Niemców różny, denerwował, ale i intrygował. Bismarck przyznawał na przyklad, że jesteśmy mistrzami świata “w konspiracyjnym współdziałaniu znanym w całej Europie” i zarazem ostrzegał, że nasza kulturowa przewagę nad Rosjanami, fakt, że bijemy ich na głowę umiejętnością finezyjnego działania i wykształceniem, powoduje, że potrafimy wywoływać wśród nich nastroje wywrotowe oraz nastawiać opinię rosyjską przeciw Niemcom. Solą w oku była też dla niego solidarność polskiego ziemiaństwa i chłopów w zaborze pruskim. Coś takiego było u Niemców nie do pomyślenia, rozwarstwienie kulturowe i materialne społeczeństwa było w Prusach czymś na kształt koegzystowania dwóch różnych cywilizacji .

Określenie wojny władz pruskich z Kościołem katolickim i katolikami za czasów Bismarcka mianem „walki o cywilizację (kulturę, oświatę)” zdradzało zamysł identyczny jak idea Lutra – oderwać siłą ludność poddaną władzy cywilnej sprawowanej przez protestantów od znienawidzonego Rzymu, „ostoi wstecznictwa i umysłowego zacofania”. Czyniono to zawsze i niezmiennie w imię  p o s t ę p u, ekspansji, zaboru ziem i bogactw oraz zimnego, technicznego pragmatyzmu.

 

Wojciech Kossak - Rugi pruskie

Wojciech Kossak – Rugi pruskie

 

„…ci protestanci udają zawsze, że nasz Kościół jest przeciwko oświacie”, przypominał prof. Stanisław Tarnowski ((1837–1917), rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jeśli prześladowanie Kościoła nazwano walką o oświatę (Kulturkampf), to zabieg ten miał taki cel, by Kościół poddać władzy świeckiej „nawet w rzeczach duchownych”. Przemyślna strategia wprawiona w ruch przeciwko Polakom przez ulubieńca pruskich mieszczan i bogatych chłopów – choć sam tym żywiołem pogardzał, będąc snobistycznego usposobienia, i zawsze liczył w głębi ducha na przyjaźń głów koronowanych – dla którego nie istniały rzeczy niemożliwe, wola uchodziła za żelazną, sława jaśniała w całej Europie, a sukcesy polityczne wydawały się płynąć nieprzerwanym strumieniem, przyniosła końcowy rezultat przeciwny do zaplanowanego. W rozprawie z Polakami Bismarck poniósł dotkliwą porażkę. Twórca niemieckiego państwa opiekuńczego stracił w końcu łaskę cesarza, został w upokarzający dla siebie sposób zmuszony do dymisji (w 1890 roku); zarzucano mu, że jego polityka jest niegodna wielkiego mocarstwa. Niektórzy historycy wciąż powołują się na patriotyzm Bismarcka, który miał być jego główną motywacją. Ale pojawia się też słowo „obsesja”. Nie wykluczone, że stosunek Bismarcka do Polaków miał w sobie coś z natręctwa. Wielkość Niemiec – państwa zjednoczonego, z najważniejszym obszarem, jakim były Prusy, ziemią, która historycznie do nich nie należała – jako cel, opanowała jego umysł i psychikę. Do odbudowy Polski nie chciał dopuścić, bo musiałoby się to odbyć kosztem Prus, bez których potęga Niemiec stałaby się problematyczna. Tak samo uważali i postępowali Krzyżacy. Tą samą teutońską zasadą wobec Polaków kierowała się Rosja.

Swoją potęgę Prusy zbudowały na rozbiorowej grabieży polskiej ziemi. Polska żyjąca wciąż w Polakach dzięki ich wierze, była stałym wyzwaniem dla Żelaznego Kanclerza, a może i niepokojem. Tlącym się gdzieś na dnie duszy wyrzutem sumienia. Klęska jego polityki była jego klęską osobistą (zbiegła się zresztą w czasie z chorobą i śmiercią bardzo kochanej przez niego żony, Johanny von Putkammer; nie chciał złożyć jej ciała w grobie, trzymał je przez kilka lat, obłożone lodem, w swojej oranżerii). Pomimo tak licznych talentów i uznania go za męża opatrznościowego przez protestanckich Niemców, przeświadczonych o swym powołaniu do stuprocentowego sukcesu.  Wszystko przecież było tak solidnie przemyślane!

 

Bernardeta Soubirous (Lourdes, 1858 r.)

Bernardeta Soubirous (Lourdes, 1858 r.)


 

Sen

 

Tłum gęstniał, zewsząd nerwowe pytania

cofnąć się niepodobna, odwrócić na pięcie

— z Kimś ważnym miało dojść do spotkania

o dziewczynie szeptano w szarym swetrze

 

W końcu stanąłem tuż przed Jej obliczem

i wtedy zrozumiałem, że to musi być Ona

więc na Nią czekałem przez całe me życie

— bez słów rozmowa była, ta wytęskniona

 

Patrzyłem Jej w oczy, ucałowałem w rękę

zwróciła spojrzenie w stronę swego Syna

więc to był Sąd, tak Życie stało się wieczne

— i decyzja, w mgnieniu oka się ustaliła

 

Młodzieniec w płaszczu, chyba z powstania

skąd tylu ludzi, których nigdy nie znałem

mijamy stopnie kamienne jak przykazania

wspinamy się w górę nie męcząc się wcale

 

Wszyscy złączeni ofiarą dawnych intencji

mówią do siebie w zrozumiałych językach

pod chmurami znika gwar Metropolis

mozołu  Wieży Babel stąd wcale nie widać

 

Ile trwać będzie podróż, może sto wiosen

już wyraźnie zagina się czas i przestrzeń

i wszystkie aromaty w jednym flakonie

którego zawartość nigdy się nie wyczerpie

 

Wojciech Miotke (sierpień 2017)

 

 

0 A aaa aaaaa

 


Ciąg dalszy niebawem


 


 

[1] Ks. Piotr Sosnowiecki: Królowa Korony Polskiej, Pelplin 1932

[2] Ojciec Honorat Koźmiński, zamknięty przez władze carskie w areszcie domowym w klasztorze kapucyńskim w Zakroczmiu, na wieść o objawieniach Matki Bożej założył pierwsze – z licznych później powstałych z jego inspiracji – zgromadzenie zakonne.

Możliwość komentowania jest wyłączona.