Odsłona Gietrzwałdu (II)

Posted on 22 sierpnia 2017 by Ewa Polak-Pałkiewicz in Ona zmiażdży głowę węża

 

Trzeba zwrócić uwagę na czas. Przez Europę zachodnią przetaczała się właśnie fala rewolucji, które miały silnie antykatolicki charakter. Istotą „nowego porządku”, jaki miały przynieść, było odejście niezliczonych Europejczyków, zwłaszcza ludzi z warstw wyższych, od kultu Boga.

Ubóstwienie stworzeń, umieszczenie na piedestale własnej osoby, oczekiwanie dla niej „boskiej” czci wraz z hasłami o idealnej sprawiedliwości i władzy mas ludowych tworzyły mieszankę, której zwieńczeniem po latach miał się okazać bolszewizm i przetransponowane, w tej wersji istotnie prorocze, słowa Engelsa: Opium to religia ludu. Nie mówiąc już o tym, że „religijny” charakter miała władza państwowa w Rosji, ale nabierała go także – powoli – w Niemczech. Taka była koncepcja Friedricha Nietschego, mieniącego się filozofem, twórcy idei „śmierci Boga”. Człowiek drugiej połowy XIX wieku nie zamierzał się już kryć z tym, że „aspiruje do tego, by być czymś ostatecznym”. Swoją pychę motywował osiągnięciami nauki, której rozwój utożsamił ze swoją omnipotencją.

I wtedy, daleko od centrów, gdzie rozgrywają się najważniejsze wydarzenia polityczne, ukazuje się – nie żadnym przedstawicielom oświeconych elit, ale oczom wiejskich dzieci – „Piękna Pani”, Maryja Niepokalanie Poczęta. Niezwykle wyrazista, wspaniała niczym najpiękniejszy posąg, majestatyczna, a zarazem pełna uroku, a przede wszystkim żywa.

„…ludzie potrzebują obrazu, wyróżniającego się, barwnego i wyrazistego. Wizerunku, który natychmiast będzie mógł być przywołany w wyobraźni, skoro to, co jest katolickie, ma być możliwe do odróżnienia od tego, co uważa się za chrześcijańskie, a nawet od tego, co w pewnym sensie jest chrześcijańskie, ale tylko w pewnym sensie”, zauważa G. K. Chesterton wspominając moment swojego nawrócenia z anglikanizmu. „Teraz ledwie mogę sobie przypomnieć czas, gdy obraz Matki Bożej nie pojawił się w moim umyśle”, pisał wiele lat po tym fakcie. „Byłem dość daleki od tych spraw, a później pełen wątpliwości na ich temat, następnie toczyłem dla nich spór ze światem i ze sobą przeciwko nim, bo taka jest ludzka kondycja przed konwersją. Lecz czy ta figura była odległa, czy też ciemna i tajemnicza, czy była zgorszeniem dla moich współczesnych, czy też była wyzwaniem dla mnie – nigdy nie wątpiłem, że ta postać była postacią wiary, że ona uosabiała, jako w pełni człowiek, nadal będąc tylko człowiekiem, wszystko, co ta Rzecz miała do powiedzenia ludziom. W chwili, gdy przypominałem sobie o Kościele katolickim, przypominałem sobie Ją, kiedy starałem się zapomnieć o Kościele katolickim, starałem się zapomnieć o Niej…” (G.K. Chesterton, The Well and the Shallows tłum. Mariusz Krzewina).

Wojciech Małecki - Pejzaż alpejski

Wojciech Małecki – Pejzaż alpejski

Zjawisko jest nie tylko nieoczekiwane, sceneria zaskakująca, niewyobrażalna (skalna grota, alpejska łąka, pastwisko, stary klon), ale jeszcze bardziej zdumiewające są słowa, które Maryja wypowiada przychodząc na ziemię: „Jestem Niepokalane Poczęcie”, „Jestem Niepokalanie Poczęta…”. Zagadkowe też są Jej prośby. Niepojęte towarzyszące objawieniom wydarzenia. Wszystko jest zupełnie inne niż umysł człowieka, wyćwiczony w rozwiązywaniu najwymyślniejszych łamigłówek i tworzeniu niezwykle śmiałych – jak mu się wydawało – projektów na szczęśliwą przyszłość ludzkości, mógłby się spodziewać.

„Gdy więc ideologia racjonalizmu [przypomnijmy, tak usilnie wpychana w II połowie XIX wieku do głów w niemieckich szkołach polskim uczniom z zaboru pruskiego i w rosyjskich z zaboru rosyjskiego, ale także w państwowych szkołach szwajcarskich, włoskich, szwedzkich i duńskich – EPP] skutecznie zaatakowała uniwersytety i szkoły, instytuty naukowe i redakcje, gdy zdominowała niemal wszystkie środowiska uczonych, prowadząc do szybkiego zanikania wiary, trysnęło w grocie Massabielle źródło. Stało się to w miejscu, gdzie według praw natury woda nie miała prawa się pojawić”, jak pisze współczesny niemiecki ksiądz.

A w Gietrzwałdzie parafianie natychmiast pojęli, że skoro klon jest miejscem wybranym przez Matkę Boga, trzeba jak najszybciej rozwiesić na nim płótno, by chorzy mogli go dotykać i odzyskiwać zdrowie. Maryja poleciła jednak, żeby płótno zostało rozłożone u stóp klonu. Później pojawił się motyw źródła jako niosącego uzdrowienie.

Symbolika wody ze źródła jest niezwykle mocna i bogata w znaczenia. „Obmyjcie się w wodzie!”, to wezwanie zawsze ma najgłębszą duchową treść. Także w miejscach mniej znanych objawień Matki Bożej w Polsce są liczne sanktuaria i prawie przy każdym z nich jest źródło uznawane przez miejscowych jako cudowne. W kronikach parafialnych zapisane są przypadki uzdrowień po napiciu się lub obmyciu w jego wodzie. Gdy więc „zaślepiony człowiek orzekł triumfalnie: Bóg nie jest mi potrzebny, uszczęśliwić mogę się sam, prawdę sformułuję sobie sam i dobro zdefiniuję sobie sam”, Matka Boża w Lourdes wydała małej zabiedzonej dziewczynce imieniem Bernadeta polecenie: „A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”.

Warto w tym miejscu zacytować Kronikę Lourdes, która pod datą 25 lutego 1858 roku odnotowuje: „Bernadeta, usłyszawszy słowo źródło, rozejrzała się dookoła, bo przecież nie było żadnego źródła w grocie. Więc sądziła, że Ona miała może na myśli rzekę Gave i zaczęła posuwać się na kolanach w stronę rzeki. Ale Ta zatrzymała ją ruchem dłoni. Nie. Nie w tę stronę. Nie powiedziałam, abyś napiła się wody z Gave, ale ze źródła. Ono jest tu. Bernadeta zawróciła więc i na klęczkach posunęła się w tamtym kierunku. Nie było jednak śladu jakiegokolwiek źródła, a tylko mała kępka rosnącej na skalach trawy – doryny”.

To co nastąpiło potem znane jest czcicielom Lourdes. Bernadeta posuwająca się na kamieniach jakby bez sensu, a następnie drapiąca trawę, grzebiąca w płytkim zagłębieniu swoją chudą ręką i wydobywająca z niego odrobinę błota, wprawia w konsternację tłum pielgrzymów śledzący z dołu w napięciu jej każdy ruch. Jeszcze gorzej jest gdy w tym błocie „umyła”, na polecenie Pani twarz, a następnie podniosła ją i wszyscy ujrzeli z przerażeniem jak bardzo jest ubrudzona. Szok pogłębił się, gdy dziewczynka, cały czas na kolanach zerwała kępki ziela rosnącego na stoku i włożyła sobie do ust. Pani poleciła jej bowiem: „Zjedz to ziele, które tam znajdziesz”. Okrzyki: „Szalona!”, tłumione, nerwowe śmiechy i paniczny strach zarazem przetaczały się falami przez tłum, którego napięcie osiągnęło zenit. „Wstyd ogarnął wszystkich, oprócz wizjonerki, którą pytano potem, czemu tak zrobiła. Odpowiedziała, że tak Pani kazała. Ludzie byli sceptyczni, lecz fakt powstania źródła pozostał niepodważalny. Szczelina skalną, skąd źródło bije, woda wzniosła się w sposób po ludzku niewytłumaczalny, poprzez kamienie, piaski i żwir aż do delikatnej rączki dziecka”.

Polskie dziewczynki z Gietrzwałdu, Barbara i Justyna musiały wiedzieć już coś niecoś o wydarzeniach w Lourdes, w ciągu tych dziewiętnastu lat najważniejsze objawienie dziewiętnastego wieku opowiedziane zostało z pewnością w każdej parafii. Dlatego poprosiły Matkę Bożą, by pobłogosławiła źródełko znajdujące się w niewielkiej odległości od kościoła. Symbol wody jest potężny. Bajka traci swe naiwne oblicze, przemienia się w opowieść, która zmusza człowieka, by choć na chwilę wstał, przerwał swoje zajęcia, oderwał się od przyziemności. „Obmyć się w źródle”, to jeden z najbardziej wymownych i symbolicznych gestów, jedna z najpiękniejszych ludzkich czynności. Woda ze źródła, obmycie się symbolizują dojście do prawdy, do sedna, do czegoś po ludzku nie ogarnionego, większego niż możemy kiedykolwiek pojąć, niż moglibyśmy się kiedykolwiek spodziewać.

W Gietrzwałdzie, tak jak i w Lourdes chorzy odzyskiwali zdrowie, niewierzący uzyskiwali łaskę wiary, niezliczone rzesze ludzi strapionych odchodziły pocieszone,

Zagadkowy jest tylko fakt, że objawienia w Gietrzwałdzie, tym „polskim Lourdes”, choć nigdy nie było w Kościele problemu z uznaniem ich prawdziwości, pozostawały w Polsce powojennej aż do dziś prawie nieznane. Tymczasem, tak samo jak wydarzenia w Lourdes, w La Salette, jak i te w Fatimie, z 1917 roku, są one „żywą apologetyką naszych czasów, o których w Apokalipsie czytamy, że biegną pod znakiem apostazji narodów…” Wiele cudów w Lourdes zostało starannie udokumentowanych podczas wielu dziesięcioleci; wśród lekarzy badających je byli i są niekatolicy, także ateiści, więc świadectwo ich nie może być stronnicze. Cuda z Gietrzwałdu nie były badane z tak wielką dokładnością, ale zostały również w dokumentach kościelnych utrwalone jako prawdziwe. Jeśli więc wydarza się tak wielka liczba rzeczy zupełnie niewytłumaczalnych z punktu widzenia ludzkiego pojmowania i wiedzy musi to być jakiś znak. Znak, który powinien zostać odczytany. Pamiętając, że w czasie, w którym nastąpiły objawienia w Lourdes, La Sallette, Gietrzwałdzie i Fatimie doszło w świecie chrześcijańskim do „całkowitego zaćmienia źródła prawdziwej wiary”. Cudowne zdarzenia w miejscach objawień są nie tylko antidotum na pseudoracjonalizm, który w centrum stawia nie Boga a człowieka, ale są także czymś co przynosi „wyrok potępienia dla całego nowego porządku świata, który ignoruje Boga i Boże prawa”, jak napisał jeden z księży.

Można mieć pewną dozę pewności, że jeden z najinteligentniejszych ludzi tamtych czasów, Otto von Bismarck, potrafił – choć nie od razu, i nie bez wewnętrznego oporu, a może wręcz buntu – ten znak odczytać.

 

0000 AA aa ogród

Mówiąc o potrzebie obrazu, wizerunku Kobiety, Niewiasty, Chesterton nieświadomie tworzy historię tęsknoty ludzkiego serca, najczęściej głęboko ukrytej, nigdy nie ujawnionej, która mogłaby być historią wielu jego współczesnych. Artystów, intelektualistów, przywódców wojskowych, polityków, dyplomatów. Jednym z takich ludzi był Kanclerz Rzeszy niemieckiej. Postać jego matki, Wilhelminy Louisy Mencken pochodzącej z rodziny ustosunkowanych i blisko współpracujących z dworem Fryderyka II i Fryderyka Wilhelma III mieszczan, uczonych i dyplomatów, jest jednym z kluczy do zrozumienia postępowania tego polityka i wyznawcy pruskiego drylu. Środowisko to było nadzwyczaj ambitne, żądne zarówno wiedzy jak i władzy. Wilhelmina jako siedemnastolatka poślubiła starszego od siebie o niemal dwadzieścia lat arystokratę, Ferdynanda von Bismarcka, człowieka porywczego, o zmiennych humorach, ale dobrego i czułego ojca. O matce Otto Bismarck pisał we wspomnieniach: „…była piękną kobietą, lubiącą zewnętrzny przepych, z jasnym, żywym rozsądkiem, ale mało miała tego, co berlińczycy nazywają uczuciem. Pragnęła, abym wiele  się  uczył i stał się kimś, i wydaje mi się, że była twarda i zimna w stosunku do mnie”.  „To ona zdecydowała o wysłaniu zaledwie sześcioletniego Ottona do szkoły z internatem, którą syn zapamięta jako więzienie karne. Ona zdecydowała o wyborze gimnazjum i potem uniwersytetu (Getynga). Jej władcza osobowość wpłynęła na późniejszą karierę syna” (Joanna A. Kościelna).

Bismarck bardzo kochał swoją dużo młodszą od siebie siostrę Malwinę; przez całe życie pisali do siebie listy. W jednym z nich można przeczytać to symbolizujące stosunek Kanclerza Rzeszy do Polaków zdanie, które pozostało w polskiej pamięci jako obraz jego przekonań.

Wielką niespełnioną miłością Bismarcka była Maria von Thadden –Trieglaff, córka sąsiadów jego posiadłości Konarzewo, mieszkających w Trzygłowie, rodziny protestanckiej. „Pałac von Thaddenów był ważnym ośrodkiem życia religijnego. Jego właściciele, Adolf Ferdinand (1796-1882) i Henriette z domu von Oertzen (1801-1846) byli żarliwymi pietystami. Pietyzm był ruchem religijnym w obrębie luteranizmu. Wyznawcy starali  się rzetelnie wypełniać przesłanie Biblii. Nawet najbogatsi żyli skromnie, bez ekstrawagancji, oddając się lekturze Pisma Świętego i działalności dobroczynnej. Ich pobożność była aktywna i miała zmieniać otaczający świat, zwracali więc uwagę na potrzeby ubogich, interesowali się ich życiem zarówno materialnym, jak i duchowym. W relacjach międzyludzkich cenili szczerość, odpowiedzialność, oszczędność, dyscyplinę, stałość. Byli politycznymi konserwatystami, wiernymi podporami tronu Hohenzollernów. Pietyzm był bardzo popularny w kręgach pomorskiej arystokracji. Spotkanie z Thaddenami zmusiło Bismarcka do przemyślenia swojej postawy religijnej. Wychowany był w środowisku przesiąkniętym ideałami Oświecenia. Nigdy do tej pory nie odczuwał potrzeby praktyk religijnych, uważał się, jeśli nie za ateistę, to za agnostyka.(…) Do Trzygłowa przyciągała go nie tylko chęć prowadzenia religijnych dysput, ale przede wszystkim piękna Maria. (…) Maria, romantyczna dziewczyna o wielkiej sile woli, niezależnym sposobie myślenia, dostrzegła w Bismarcku człowieka, który cierpiał tak bardzo z powodu niewiary.(…) Niestety, poznał ją za późno. Maria była narzeczoną jego przyjaciela, Moritza von Blanckenburga. (…)”

Troską o młodego Ottona Maria dzieliła się z Johanną von Puttkamer, bliską przyjaciółką. Śmierć młodej Marii, wkrótce po jej ślubie z Blanckenburgiem wpłynęła na przyspieszenie decyzji przyszłego Kanclerza o poślubieniu Joanny von Puttkamer.

„Bismarck, o którym wszyscy wiedzieli, że jest niedowiarkiem”, pisze jego polska biografistka, „a być może nawet ateistą, musiał przekonać przyszłego teścia, nie tylko o tym, że kocha jego córkę, ale także o tym, że sprawy religii traktuje bardzo serio. Napisał więc bardzo długi list, w którym opowiadał o swoich religijnych dylematach, spowiadał się z życia, przekonywał, jak bardzo zbliżył się do Boga. To było chyba szczere wyznanie. Śmierć Marii mogła sprawić, iż w wielu kwestiach, a zwłaszcza tych, tak dla niej ważnych, zmienił zdanie i chciał widzieć siebie takim, jakim ona widzieć go chciała. Pisał o tym wprost: „To, co w głębi mnie się działo, ujawniło się, gdy wieść o śmiertelnej chorobie naszej  śp przyjaciółki z Gardemina (Marii von Blanckenburg- J.A.K.), wydarła pierwszą gorącą modlitwę z mego serca, bez stawianie pytania, czy ma ona sens. Tym razem Bóg nie nagrodził mojej modlitwy, ale też jej zupełnie nie odrzucił, dlatego nie zrezygnuję z zanoszenia moich próśb do Niego, i czuję w głębi, jeśli nie pokój, to zaufanie i odwagę jakiej nie znałem wcześniej”.

 

Samuel Colman - Opactwo w Timtern

Samuel Colman – Opactwo w Timtern

Johanna von Puttkamer pochodziła ze starego pomorskiego rodu, któremu  początek dali znani z historii Polski Święcowie. „Od tytułu jednego z nich, podkomorzy, pochodzi niemiecka forma nazwiska. W ciągu wieków ród, którego kolebką była Ziemia Sławieńska (Schlawe), [z gałęzi inflanckiej rodu pochodził mąż Maryli Wereszczakówny, Wawrzyniec Puttkamer, przedstawiciel jego zrepolonizowanej linii]. W domu Puttkamerów, podobnie jak u Thaddenów, bardzo poważnie traktowano sprawy religii. Ojciec, człowiek starannie wykształcony, miał opinię najpobożniejszego arystokraty na Pomorzu. (…) We wrześniu 1846 do Gardomina przyszedł napisany po łacinie (!) krótki list, w którym Otto Bismarck informował Blankenburgów, że gotów jest poprosić Puttkamera o rękę córki. Zanim jednak zdołał poczynić stosowne kroki, otrzymał z Pomorza tragiczną wiadomość. W końcu października 1846 zmarła pani von Thadden, a 10 listopada jej córka, Maria von Blankenburg. Obie były ofiarami szalejącej na Pomorzu cholery. Kilka tygodni później, 12 grudnia Otto spotkał Johannę u załamanych stratą synowej Blankenburgów. I być może w czasie tego spotkania, wypełniając marzenie zmarłej przyjaciółki, które stało się także jego pragnieniem, poprosił ją o rękę. W dziesięć dni później napisał (…) list, który tak przeraził jej ojca. O swoich uczuciach do Johanny mówił niewiele, nie składał też żadnych obietnic, a w sprawach dotyczących przyszłości prosił, by zawierzyć ją Bogu. Udało mu się przełamać opory ojca, który o przyszłym zięciu słyszał bardzo dużo złego i bardzo niewiele dobrego”, jak zaznacza autorka biografii, Joanna A. Kościelna (Fragmenty tekstu jej autorstwa pochodzą z cyklu Szczecin w biografii, który ukazywał się w latach 2010 – 2011 na stronach portalu stetinum.pl.) 

Co działo się dalej w życiu duchowym Bismarcka? W jaki sposób jego protestancka małżonka wpływała na niego? Niewiele o tym wiadomo, kronikarze zaznaczają jednak, że była ona zawsze niezwykle lojalna wobec męża, towarzyszyła mu we wszystkich jego przedsięwzięciach, podzielała jego poglądy i była znacznie bardziej od niego nieprzejednana wobec jego wrogów.

Władze pruskie na wieść o szerzących się „niepokojach” związanych z objawieniami Matki Bożej w podolsztyńskiej wiosce, dokąd zaczęły napływać tysiące ludzi, gdy gruchnęła wieść o cudach i uzdrowieniach w Gietrzwałdzie, zgodnie z typowo pruską i oświeceniową zarazem logiką, aresztowały nie tylko ks. Weichsela, dręczyły brutalnym śledztwem połączonym z szantażem i straszeniem obie dziewczynki, które widziały Maryję i rozmawiały z Nią, Justynę i Barbarę. Nakazały także „aresztować” słynący łaskami obraz Matki Boskiej z głównego ołtarza w gietrzwałdzkiej świątyni, bowiem z kultem Matki Bożej przedstawionej na tym XVI wiecznym wizerunku łączyły – jak najsłuszniej! – niebywałą popularność wydarzeń gietrzwałdzkiech. Obraz musiał być przeniesiony w mało eksponowane, ciemne miejsce, gdzie nie mógł odbierać należnej czci!

Wszystko to było niczym kalka z postępowania policji we Francji, zaledwie dziewiętnaście lat wcześniej, względem Bernadety Soubirous, której objawiła się w skalnej grocie nad brzegiem rzeki Gave, nieopodal miasteczka Lourdes, „Pani”, która nazwała siebie „Niepokalanym Poczęciem”. Ta sama brutalna presja, by dziewczynka odwołała „kłamstwa”, straszenie, szantaż. Władza była w najwyższym stopniu zaniepokojona. To, co działo się w miasteczku i okolicach mogło przecież zaowocować “nieporządkiem społecznym” o nieobliczalnych skutkach. Masy ludzi, prowadzone zbiorowym uniesieniem, najwyższą egzaltacją, jakby nagle przebudzonym instynktem religijnym, nie zważając na nic, waliły na łąkę pod grotą Massabielle, by modlić się razem z czternastoletnią analfabetkę, córką nędzarzy, której ojca oskarżano – niesłusznie! – o kradzież. To nie mogło przynieść nic dobrego, to hańba cywilizacji, kpina z postępu.

W rezultacie panowania tego rodzaju, coraz bardziej „postępowych” przekonań – kolejno przyjmując narodowy socjalizm, idee rasistowskie i eugeniczne oraz imperatyw podboju świata przez “tysiącletnią Rzeszę” – Niemcy w latach ostatniej wojny usiłowali „wytępić” Żydów, zakładając z góry, że Polacy wobec tej zbrodni zajmą bierną postawę i staną się jej w ten sposób współwinni. Te rachuby zawiodły. Przyznają to dziś sami Żydzi, rozdając największą liczbę medali Sprawiedliwy wśród Narodów Świata właśnie Polakom.

Podobne zamiary żywił kilkadziesiąt lat wcześniej Otto von Bismarck. Dla niego „pluskwami świata” byli Polacy, zwłaszcza polscy katolicy. W swoich listach przyrównywał ich również do innych nieprzyjaznych zwierząt. W 1861 roku, przygnębiony niepowodzeniem swojej próby zniweczenia przewagi wpływów Aleksandra Wielopolskiego w Petersburgu, gdzie był posłem pruskim, pisał w liście do siostry Malwiny: „Bijcie Polaków, ażeby żyć im się odechciało. Mam wielkie współczucie dla ich położenia, ale jeśli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego jak ich wytępić. Wszak wilk nie jest temu winien, że go Bóg stworzył takim, jakim jest i zabija go też za to każdy, kto może”.

 

Ciąg dalszy wkrótce

Możliwość komentowania jest wyłączona.