Obrońcom cywilizacji łacińskiej ` 1944
Przyznanie przez aliantów Powstańcom Warszawskim praw kombatanckich było równoznaczne z uznaniem Armii Krajowej za oficjalne wojsko polskie, część Polskich Sił Zbrojnych. Zachód Europy zatwierdził w tej sposób oficjalnie prawo Polski do suwerenności.
Nastąpiło to 30 sierpnia 1944 roku. Wzięci do niewoli żołnierze Powstania Warszawskiego mieli odtąd być traktowani przez Niemców jak jeńcy wojenni i korzystać z należnej im ochrony. Było z tym różnie, strona okupacyjna łamała to prawo. Jednak począwszy od tego dnia prawo międzynarodowe gwarantowało, że Polacy walczący o Warszawę występują w obronie cywilizacji chrześcijańskiej.
Był to szczególnego rodzaju moment zwrotny w historii ostatniej wojny, często niezauważany i chyba nigdy przez historyków z Zachodu nie doceniony. To było zwycięstwo wolnej Polski. Nie w sensie militarnym, a moralnym i politycznym. Powstańcy wymusili niejako swoją postawą tę decyzję na aliantach. I choć fakt ten nie miał takich bezpośrednich konsekwencji, jakie mieć powinien – oczekiwanych przez bohaterskich obrońców Warszawy i wszystkich, którzy ich wspierali – zdarzało się bowiem zbyt często, że Niemcy nadal mordowali wziętych do niewoli żołnierzy AK, to jednak stawiał on ich w konflikcie z normami, jakie było zmuszone przyjąć ich państwo podpisując Konwencję Genewską. Mordując wziętych do niewoli Polaków Niemcy mieli pełną świadomość popełniania przestępstwa. Prawo międzynarodowe nie chroni przecież „bandytów”, jak Niemcy nazywali Powstańców, lecz żołnierzy regularnej armii walczących w obronie ojczyzny.
Wolny świat, chcąc nie chcąc – nie bez oporów i zbyt długich kalkulacji – przyznawał jednak, że na terytorium Polski toczy się wojna cywilizacyjna.
Radość obrońców Królestwa bez granic
Dlaczego widoczni na historycznych fotografiach i filmowych kronikach młodzi Powstańcy mają tak roziskrzone radością oczy? Dlaczego ich twarze są rozpromienione, dlaczego śmieją się do siebie, jakby toczyli nie krwawy bój, ale szli na bal. Brali udział w jakiejś fantastycznej przygodzie, prowadzili wspaniałą, zwycięską kampanię, której skutek jest z góry przesądzony… Przesądzony już w samej tej chwili, gdy zdecydowali się stanąć w szeregach powstańczej armii i przysięgać na Chrystusa, na krzyż.
Dlaczego… To pytanie warto stawiać. Czy tylko dlatego, że wśród Powstańców wiara w możliwość militarnego zwycięstwa była – pomimo ogromnej przewagi sił niemieckich – dość powszechna, liczono bowiem także – racjonalnie i logicznie – na pomoc aliantów? Czy nie było tak, że przystępując do nierównej walki, podejmując wewnętrzną decyzję, już zwyciężyli wroga? Zwyciężyli wolnym duchem. To nie przenośnia literacka – oni udowodnili po prostu, że należą do cywilizacji chrześcijańskiej. Nie dają zatem przyzwolenia komukolwiek na manipulowanie sobą, na traktowanie siebie jako rzecz. Są panami samych siebie. Nie są niewolnikami, lecz ludźmi wolnymi. Obywatelami wolnego państwa – choć znajduje się ono w tej chwili pod okupacją. Mają zarazem oparcie w suwerennych polskich władzach uznawanych przez wolny świat. Państwo polskie, choć w Podziemiu – istnieje. I oni spełniają wobec niego swój święty obowiązek.
Polskie Państwo Podziemne zadecydowało, że Polska żyje i będzie żyć. Nawet, gdyby to miało kosztować śmierć wielu jego obrońców. Ale żołnierze ci wiedzą, że uczestniczą w wojnie o cywilizację chrześcijańską. Wojnie, w której udział jest zaszczytem, a złożona ofiara nie idzie na marne. Walczą nie tylko o miasto, które kochają, o życie i wolność jego mieszkańców. Nie tylko przeciw najeźdźcom ojczyzny. Walczą o prawdę o Bogu, Stwórcy człowieka, Dawcy praw, dawcy wolności.
Są obrońcami „królestwa bez kresu”, cywilizacji łacińskiej, Christianitas. Dlatego są tak przepełnieni szczęściem.
Powstanie, czyli obrona ładu
Z perspektywy lat, które nastąpiły później i przyniosły kolejną falę inwazji barbarzyństwa – nie militarnego już tylko, ale politycznego, ideologicznego i kulturowego – tym razem wschodniego, i rozniosły „czerwoną zarazę”, której tak lękało się i tak nienawidziło pokolenie Józefa Andrzeja Szczepańskiego (bohatera batalionu „Parasol” i autora wiersza o tym tytule), z całą pewnością można stwierdzić, że Powstanie Warszawskie było wyrazem żywotności cywilizacji łacińskiej.
Było przejawem uznania przez wszystkie ówczesne pokolenia Polaków – poczynając od dzieci prawie – prymatu ducha nad materią. Tu liczyły się przede wszystkim intencje. To nie brak rozsądku i „romantyzm”, jak twierdzą dzisiejsi ideologiczni krytycy Powstania, popchnęły ich na barykady. Bowiem to właśnie postępowanie zgodne z wewnętrznym moralnym wyborem, opartym o rozeznanie rozumu i wolną wolę, postępowanie zgodne z wielkoduszną, nie egoistyczną intencją, a nie działanie w emocjach wyróżnia ludzi cywilizacji łacińskiej.
„Etyka dotyczy nie tylko samego dokonanego czynu, ale przede wszystkim dotyczy intencji, z jaką ten czyn wykonujemy. Tej subtelności nie ma nigdzie poza zachodnim chrześcijaństwem. Katolicyzm jest więc religią intelektu oraz intencji, to są jego dwa istotne elementy” (prof. Feliks Koneczny).
Prawo międzynarodowe ustanowione na fundamentach prawa rzymskiego i na chrześcijańskim systemie prawd i wartości obejmując Powstańców Warszawskich opieką niejako wykazało, że słowo „Zachód” nie jest puste, posiada treść chrześcijańską (co dziś tak często jest kwestionowane). Późniejszy zaś rozwój wypadków historycznych udowodnił, że Powstańcy Warszawscy – podobnie jak żołnierze polscy w 1920 r. – uratowali Zachód Europy (w pierwszej kolejności zachodnie Niemcy!) przed okupacją sowiecką – która to teza wciąż z pewnymi oporami przedostaje się do świadomości ludzi Zachodu – i być może w rezultacie obronili jego tożsamość. Zachód bowiem nie zawsze doceniał wroga własnej cywilizacji, brał chętnie pozory za rzeczywistość. Potiomkinowskie wioski uwodziły i bawiły.
Czekać, aż urośnie trawa…
Co stanie się ze światem, jaki znamy, jeśli zniknie chrześcijaństwo? Jeśli zabraknie obrońców cywilizacji, którą stworzyło? Wtedy też zniknie cała nasza kultura.
T.S. Eliot przestrzegał: „Wtedy trzeba będzie w pocie czoła rozpocząć od nowa, bo nie można przywdziać nowej, gotowej kultury. Trzeba najpierw poczekać żeby urosła trawa, która nakarmi owce, które następnie dadzą wełnę, z której powstanie nowy płaszcz. Trzeba przejść przez wiele stuleci barbarzyństwa. Ani my, ani nasze pra-pra-pra-pra-prawnuki nie dożyją czasu, w którym moglibyśmy oglądać nową kulturę, a gdyby to się udało, żaden z nas nie byłby w niej szczęśliwy”.
Będzie wtedy stale dręczyć nas pamięć utraconej przeszłości. Bo cywilizacja, która wyrasta z kultury, jaką współtworzy jedyna prawdziwa religia, jest tym czego człowiek już nigdy nie będzie mógł zapomnieć.
Cztery wielkie kliny
Jak precyzował dalej prof. Feliks Koneczny, z właściwą sobie jasnością stylu: „Na czym polega odrębność etyki katolickiej w porównaniu z wszystkimi innymi cywilizacjami? Zbierając i badając krytycznie fakty z historii społeczeństw, jak też i z dziejów samego Kościoła (…) nabrałem przekonania, że kwestia ta da się ująć krótko, jasno i ściśle. W stosunku do życia zbiorowego etyka katolicka niesie ze sobą cztery postulaty, zawsze te same i niezmienne od początków do dnia dzisiejszego jednakowe dla wszystkich rodzajów i szczebli cywilizacji.
Są to jakby cztery kliny, które wbijają się w każdą cywilizację: małżeństwo monogamiczne i dożywotnie, dążenie do zniesienia niewolnictwa, zniesienie zemsty i przekazanie jej sądownictwu publicznemu, niezależność Kościoła od władzy państwowej”.
Barbarzyńcy, z którymi zmierzyli się, nie patrząc na dysproporcję sił, Powstańcy Warszawscy, to ci, którzy przyszli do Polski z zamiarem uczynienia z Polaków kasty podludzi, niewolników niemieckich „panów” – o czym przypomniał w swojej wielkiej homilii wygłoszonej 1 sierpnia 2015 r. w katedrze łódzkiej abp Marek Jędraszewski. To także ci, którzy w sierpniu 1944 roku stanęli za Wisłą, przyglądając się bezczynnie jak polscy panowie, których pragnęli ze wszystkich widzieć jako niewolników czerwonej ideologii, niewolników ich własnego państwowego molocha, toczą o naszą cywilizacją śmiertelny bój.
Cywilizacja, jaką reprezentowało polskie społeczeństwo była obca i znienawidzona przez obydwu napastników z 1939 roku, którzy w roku 1944 pozornie tylko znajdowali się po przeciwnych stronach.
Obraz Warszawy z sierpnia i września 1944 powinien pozostać w historii świata jako obraz bohaterstwa ludzi wiernych najszczytniejszym ideałom religijnym i cywilizacyjnym, i zarazem wyrazista przestroga przed światem antycywilizacji, światem Azji i nieschrystianizowanej Germanii oraz neopogańskich Prus, światem współczesnego barbarzyństwa.
I choć jedno barbarzyństwo było nienagannie umundurowane, ogolone i schludne, drugie kudłate i w łachmanach, żadnej istotnej różnicy między nimi nie było. Polacy, postrzegani przez pyszałków pokroju von Stauffenberga, jako istoty gorsze, głupsze i mniej rozwinięte, rozumieli bardzo dobrze to, czego nie był w stanie pojąć niemiecki arystokrata i nigdy nie dali się wciągnąć we „wspólną walkę” z Niemcami Hitlera przeciw ZSRR (co stało się wątpliwą chlubą niedobitków Action Française i pokrewnych formacji).
Duchowe powinowactwo dwóch potęg barbarzyńskich oddają bardzo klarownie ponure symbole obydwu walczących z Polską w 1939 i w 1944 – de facto obydwu, gdy przypomni się realia “wyzwalania” Polski przez Armię Czerwoną – mocarstw: swastyka, czarny krzyż z połamanymi ramionami oraz sierp i młot.
Zapomniane słowo: Honor
Aż do lat 60. XX wieku w świecie zachodnim – zaś w Polsce do 1945 roku – było czymś niewyobrażalnym, żeby urzędnik państwowy kłamał, żeby dyplomata został przyłapany na szkodzeniu krajowi. Dziś, za naszymi plecami, zgodnie z pryncypiami cywilizacji azjatyckiej, zmieniono reguły. Obowiązuje „stan nieważkości”. Deklaracje płynące z ust przedstawicieli najwyższych władz wielu państw Zachodu (już nie wspominając o Wschodzie) utraciły ciężar gatunkowy. Nie mają znaczenia ani w ich własnych oczach ani w oczach opinii publicznej. W każdej chwili mogą być odwołane, uznane za przypadkową pomyłkę, żart, przejęzyczenie bądź „narrację”. Ci, którzy żonglują słowami wypowiadanymi publicznie nie boją się tego, czego bano się zawsze u nas aż do czasów komunistycznych: Plamy na honorze. Narażenia się na konflikt z sumieniem, także na konflikt z prawem. Konflikt z cywilizacją, do której Polska należy i której zmuszona była tyle razy bronić, płacąc własną krwią.
Istniały przecież nie tylko publiczne sądy, które natychmiast wyciągały odpowiednie paragrafy. Istniał werdykt opinii społecznej, zgodność powszechnych ocen z chrześcijańskimi normami etycznymi. Istniała sprawiedliwość, której zasad nie trzeba było nikomu tłumaczyć. Istniała realna groźba infamii w wyniku sprzeniewierzenia się publicznej służbie, straszliwe ryzyko utraty dobrego imienia i zdrady stanu, zdrady kraju. Istniało niebezpieczeństwo, że rodacy nie zapomną. Nasi politycy, wysocy urzędnicy, dyplomaci troszczyli się nade wszystko, by słów nie rzucać na wiatr, nie kręcić, nie kłamać, nie działać na szkodę kraju. Bo byli z dobrych domów, gdzie uczono Dekalogu, katechizmu i zasad honoru. W domach tych wchłaniali polską kulturę – po prostu żyjąc i dorastając w nich – uczyli się myśleć, reagować, marzyć na sposób właściwy mieszkańcom naszej cywilizacji; uczyli się niezmiennych reguł wpisanych w polską i europejską historię.
Były polski prezydent Bronisław Komorowski, który oficjalnie chwalił von Stauffenberga w Berlinie, pieczętując to jeszcze swoim poparciem dla ustawy o In vitro, tego wykwitu myślenia nihilistycznego, prowadzącego do mentalności eugenicznej, narażał się na słuszny zarzut, że dał się wciągnąć na służbę antycywilizacji.*)
„Teza o zasadniczej wyższości sfery duchowej nad materialną powstała w szkole mnichów w Cluny. Jest to szczyt cywilizacji chrześcijańskiej, bodaj najgenialniejsza myśl, na jaką zdobył się człowiek. Te cztery postulaty wywierają olbrzymi wpływ na kwestię cywilizacji…” (prof. F. Koneczny).
W chwilą, gdy Powstańcy Warszawy chwycili za broń, stali się obrońcami zachodniej cywilizacji i wprowadzili natychmiast – nie dla wszystkich dostrzegalny – ład w miejsce zamętu stworzonego przez barbarzyńców z Zachodu i Wschodu.
Dziś o ten ład upominają się kolejne miliony rodaków. Powszechność głosów oddanych za ponowną kadencją prezydentury Andrzeja Dudy przypomina powszechność udziału i poparcia Polaków dla Powstania Warszawskiego. Oby i tym razem Zachód – nawet niechętnie i bez przekonania – nie zignorował jednak tego poparcia i w porę dostrzegł w nim tratwę ratunkową rzuconą cywilizacji zachodniej, która ucieka mu spod nóg, niby kra znikająca pod wpływem podmuchów ciepłego powietrza.
W sierpniu 1944 roku obydwie armie, ta uzbrojona po zęby, świetnie wyposażona i zorganizowana z iście naukową precyzją, przewidująca, pewna siebie i butna – i ta, która stała jak głodny wilk u bram naszej stolicy, obdarta, wyposażona w broń przez obcych, umiejąca kraść, palić i gwałcić jak nikt w świecie – były ponure i czarne od zgryzoty. Obydwie zostały złamane duchowo przez garstkę „szaleńców” z białoczerwonymi opaskami na ramionach. Wśród “szaleńców” była moja św. Mama, Maria Osipow (ps. “Mosip”), Instruktorka ZHP, Drużynowa Warszawskiej Drużyny Harcerek, słynnej “14-stki”, prowadząca w czasie Powstania świetlicę dla dzieci ulicy, zgubionych, zabłąkanych, głodnych, osieroconych; w Śródmieściu, przy ul. Piusa XI (obecnie ul. Piękna).
Bo tylko w oczach Powstańców palił się żar prawdziwych rycerzy i faktycznych zwycięzców; tylko oni przystępowali do walki ze śpiewem na ustach i z lekkością w sercu. Podczas, gdy w sercach tamtych kładł się stupudowym ciężarem kamień nienawiści i żądzy niszczenia, dewastowania, rujnowania. Pragnęli ostatecznego unicestwienia “pańskiej Polski”. Powstańcy walczący w ruinach Warszawy budowali wielkie dzieło wolnego ducha. Nie był to tylko szaniec oporu. Kamień po kamieniu, piętro po piętrze, gzyms po gzymsie, łuk po łuku wznosili od nowa wspaniały gmach cywilizacji łacińskiej.
Dziś, w sierpniu 2020 roku, u progu kolejnej kadencji prezydentury Andrzeja Dudy, za rządów Prawa i Sprawiedliwości, zachwyca nas ponownie całe jego piękno, strzelistość, proporcje, lekkość, wdzięk i celowość.
_______
*) B. Komorowski nie był pierwszym, który wychwalał Stauffenberga, gorliwego niemieckiego nacjonalistę i zwolennika niemieckiej hegemonii w Europie, pogardzającego Polakami. Znany propagandysta PRL pisał: “Ludzie pokroju Stauffenberga niekoniecznie działali zgodnie z polskimi interesami, ale z punktu widzenia ich własnego systemu wartości byli szlachetni i sprawiedliwi. To wystarczy, aby ich po prostu szanować”. (Andrzej Szczypiorski, „Gazeta Wyborcza”, 1. X. 1992, za: Jerzy Szynkowski, Wilczy Szaniec ); cyt. za Wikipedia.
___
Five o’clock tea
a w porze popołudniowej angielskiej herbaty
ktoś tam daleko zawleczkę odłożył na spodek
świat ułożony dla mocarstw nieduże są straty
narody odjęte z map jeszcze mleka poproszę…
a więc w porze tej właśnie angielskiej herbaty
ktoś sprawił że zadrżała zgrabna tak porcelana
a może to tylko blat stołu się zachwiał garbaty
kiedy orkiestra Glenna Millera głośniej zagrała
tamta zawleczka daleko odłożona w Warszawie
jak gwóźdź z Krzyża jak pieczęć ofiary złamana
ktoś ofiarę z życia powtórzył oddał się sprawie
znowu drży ziemia zasłona kłamstwa zerwana
Wojciech Miotke
1 sierpnia 2020
_______
Piąta po południu
Godzina 16:00
Przytula moje dłonie do swoich drżących piersi.
W wiklinowym koszyku przy oknie płacze Marysia.
Stoję wyprostowany. Oto dowódcy żołnierskiego serca.
Godzina 16:15
Biała koszula pod szarą bluzą dziwnie niewinna.
„Jakbyś wybierał się do ślubu, nowożeńcu” – szepcze.
„Warszawa jest naszą żoną, siostrą i matką” – uśmiechamy się.
Godzina 16:30
Drżę na myśl, że spełnia się złoty sen o godności.
Zaciskam dłoń na chłodnym metalu pistoletu.
Anna podaje mi lśniące jabłko. Kocham cię.
Godzina 16:45
Stawia znak krzyża na moim czole.
Biegnij – mówi. Z Bogiem.
Żegnaj – mówię.
Jerzy Binkowski
1 sierpnia 2020
____________