O nadziei…
Z sensem albo bez, wszystko jedno. Co jeszcze można dodać do miliona siedemset osiemdziesięciu dwóch myśli, wypowiedzi – słowem, tekstem, utworem muzycznym, filmem, fotografią, rzeźbą – o nadziei?
Księga Hioba na pewno nie jest pierwszą refleksją związaną z nadzieją, a słowa tu – teraz piszącego, być może w jednej i tej samej chwili, są jedną spośród bardzo, bardzo wielu, którzy uświadamiają sobie, że ją mają, albo nie.
Nadzieja jest tęsknotą.
Jest czekaniem.
Jest i wiarą.
I miłością także.
Jest tym wszystkim pojedynczo i naraz. Może dla kogoś w ogóle nie istnieć.
Jeśli nie wierzy się w nadzieję, na nic się nie czeka.
Taki stan nazywa się rozpaczą. Nie ma w niej ani wiary, ani nadziei, ani miłości.
Pozostaje wtedy albo płacz, albo czynienie zła – sobie lub innym.
Jeżeli za kimś tęsknisz, ale tak, że aż boli, to masz, masz nadzieję na to, że ten ktoś, kiedyś będzie blisko ciebie. Albo i daleko, ale istnieje szansa spotkania, choćby tylko kilka razy, raz tylko w całym życiu.
Cały rok zbierasz środki na daleką podróż. Od wielu, wielu lat tak robisz. Twoje życie jest takie sobie i jedyne, co cię cieszy, to odliczanie czasu do wyjazdu. Paradoksalnie, nawet cieszysz się z jego upływu, bo przecież nie jest on wiele wart. To nic, że dwa tygodnie na Wyspie Wielkanocnej jest mgnieniem, ale jest ono dla ciebie mgnieniem autentycznego szczęścia. Wystarczającego, by twoje życie miało sens.
Ciężko pracujesz. Prawie nie bywasz w domu. Mało znają cię własne dzieci. Wyczekują cię, jakbyś był całorocznym świętym Mikołajem. Dzieci już śpią, a obudzą się, gdy znów będziesz w pracy. Ale co noc czują, że tata całuje je w sen. Tata jest dla nich kolorowym, realnym snem. Najprawdziwszym ze wszystkich bajek na świecie. Kto je w sobie ma, pozostanie dzieckiem do końca życia.
Odbywa wyrok dożywocia. Dokonał straszliwej zbrodni. Po czasie zrozumiał, że i tak miał szczęście, bo w innym systemie dostałby karę śmierci i już by było po nim. Cierpiał. Początkowo cierpiał z powodu swojej beznadziejnej sytuacji, ale gdy się nawrócił, cierpiał z powodu zła, którego był sprawcą. Po odbyciu dwudziestu pięciu lat więzienia mógł liczyć na warunkowe zwolnienie, ale pomimo nienagannego zachowania, wcale na to nie liczył. Zbyt dużo lat mu zostało do odsiadki, by miał podpierać swoją chęć do istnienia takimi mirażami. W marzeniach wyobrażał sobie, że cofnął się czas i że on jest jednym z najlepszych ludzi, jakiego kiedykolwiek wydała ziemia.
Wstajesz rano i doskonale wiesz, co będzie dalej. Zanim wyprosisz ostatnich świadków nocy: kołdrę, poduszkę, zatyczki do uszu, zanim odłożysz gdzie trzeba książkę, która cudownie cię usypia, już z powrotem to wszystko układasz na swoje nocne miejsce. Oczywiście żaden dzień nie jest dokładną kalką innego dnia, ale gdybyś miał wskazać co szczególnego wydarzyło się przez ostatnie dni, próżno szukałbyś swojej własnej pamięci. Ale codziennie idziesz na leśne wędrówki i choć znasz w swoich lasach każdy cień drzewa, nigdy nie jest tak samo. Wczoraj, przez jedno z twoich bezdroży przebiegło coś, nie wiesz co, i zaraz wyruszasz na spotkanie z niewiadomym. Za każdym razem coś takiego napotykasz, więc to nic, że wstajesz z łóżka, kładziesz się, wstajesz, kładziesz się… Tak musi być, skoro czeka na ciebie niewiadome.
Jesteś osobą niepełnosprawną. Wierzysz w cuda, ale nie w takie, które mogłyby przytrafić się właśnie tobie. Ale pomimo tego, ty także masz marzenia. T y przede wszystkim. A kropelka rosy na trawce jest dla ciebie całym wszechświatem. Masz jego mapę w sobie. Ty: największy astronom na świecie.
Marzysz o miłości. Gdy jesteś dziewczynką, chłopcem, pochlipujesz z tej tęsknoty do poduszki w gwiazdki. Gdy czekasz długo, za długo, w nieskończoność, to wydaje ci się, że wszystkie gwiazdy płaczą. Ale gdy nastanie poranek, znów czekasz. By sobie przed snem pochlipać w gwiazdki. A one, wciąż podlewane, rozrastają się w Niebo.
Opiekujesz się starymi rodzicami. „Dlaczego Bóg pozwala na to, że tak długo cierpią?!” Po to, byś był lepszy niż jesteś. Że jesteś coraz lepszy, wcale tego u siebie nie dostrzegasz, ale jest Ktoś, kto to widzi.
Zdajesz sobie sprawę z własnych ograniczeń. Dobrze wiesz, że nie masz szans na profesjonalne śpiewanie, malowanie, pisanie… Ale śpiewasz, malujesz, piszesz, bo to ci pozwala na wieczorny rachunek: dziś pośpiewałem, pomalowałem, napisałem kilka zdań, więc może jutro też mi się uda, a jeśli się nie uda, to uda się pojutrze, albo za kilka dni. Albo i nie uda się już wcale, ale ty o tym nie wiesz. Wierzysz.
Nie jesteś, człowieku, piękny jak kwiat, motyl, krajobraz. Nie jesteś, człowieku, mądry jak sowa, szybki jak gepard; nie jesteś, człowieku, pracowity jak pszczoła czy mrówki; nie jesteś, człowieku, dobry jak garść żyznej ziemi, ale każdego przedsnu wyobrażasz sobie, że jesteś kwiatem, sową, pszczołą, piędzią ziemi, na której rośnie brzoza. Jesteś nią: tą brzozą.
Doskonale wiesz, że twój ulubiony serial jest fikcją, z dnia na dzień wymyślaną przez zdolnego scenarzystę. Ale przez pół godziny dziennie jesteś tym, którego ktoś kocha, podziwia, który tyle dobrego robi dla innych. Starasz się być takim, zanim serial się skończy i zacznie nowy.
Nigdy nie cieszyły cię święta, bo nigdy ich nie miałeś, ale pewnego przedświęta odkryłeś, że święta są w tobie. To ty, nikt inny, masz władzę w tym, by zaświeciły w tobie światełka, by każda cząstka twojego ciała śpiewała kolędy. I to są prezenty, które otrzymujesz dzięki samemu sobie każdego dnia.
Święta są w tobie, bo jesteś dzieckiem Bożym. Kwilisz, czy tego chcesz, czy nie. Uczysz się mówić, chodzić, stajesz się dorosłym, ale nie przestajesz kwilić.
Wielkim świętem jest Narodzenie Pana, bo to On sprawił, że będąc dzieckiem, nie jesteś jak ono – bezradnym. Możesz.
Janusz Andrzejczak, grudzień 2024
_________________________
Zdjęcia autora. Zdjęcie nagłówkowe – Anna Worowska