O mówieniu “tak”

Dlaczego osiem wieków temu Polacy, którzy szli do boju znajdowali jako najodpowiedniejsze dla siebie hasło bojowe, imię własne Matki Chrystusa: Bogurodzica Dziewica? Imię zagrzewające do walki. Co byłoby dla dzisiejszych Polaków okrzykiem bitewnym, gdyby im się zdarzyło zewrzeć się w polu z prawdziwym wrogiem? Kto zostałby wezwany? Czy też Ona?

Wiele bitew zaczyna się dziś od szyderstwa lub adekwatnej odpowiedzi na szyderstwo. Od przekleństwa. Jakby nie było ważne, w czyje imię będzie się toczyć walkę. Wydaje się zawsze, że oczywistym jej celem musi być dobro, skoro to jest „moje dobro”. Żeby wezwać imienia Maryi przed bitwą trzeba jednak mieć przeświadczenie, że cel, który ma być osiągnięty jest o wiele większy niż moje indywidualne dobro.

Trudno zaprzeczyć, że żyjemy dziś wśród bardzo wielu ludzi, którzy nie znają Matki Boga. Nie znają jej zupełnie. Nie wiedzą o Niej najważniejszego, że Ona nie znosi kłamstwa. Przede wszystkim tego o Bogu, ale też tego o człowieku. Chyba dlatego właśnie, gdy przychodziła na ziemię, wybierała tak często dzieci, by z nimi rozmawiać, prosić je o coś. Dzieci nie potrafią kłamać. Niewinność to właśnie brak umiejętności kłamania. Dzieci nie umieją źle mówić o nikim, co nie znaczy, że nie widzą zła. Każde ordynarne, nienawistne mówienie o innym człowieku jest kłamstwem. Maryja używała określenia „biedni grzesznicy”. Ci, którzy idą do piekła, dlatego, że nie ma kto się za nich modlić. W Jej oczach ci „źli”, „najgorsi”, to ludzie, za których trzeba się modlić. Jej Syn na krzyżu, o tych, którzy go zabijali i drwili z Niego, gdy umierał, miał do powiedzenia tylko: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.

To dlatego kłamstwem, poważnym blędem, okropnym nieporozumieniem jest mówienie o kimkolwiek z nienawiścią.

Może nas spotkać prawdziwa katastrofa, jeśli dopuścimy do swojego umysłu kłamstwo – możemy nigdy nie rozpoznać celu swojego życia. Tak jak możemy nie odgadnąć celu stworzenia świata i stworzenia człowieka. Byłaby to z pewnością największa klęska, jaką człowiek może sobie zafundować. Gdy ktoś woła: „Bogurodzica” rozpoczynając walkę, to znaczy, że choć boi się, nie ma pojęcia, czy przeżyje, wie, jaki jest cel jego życia. I dlatego jest spokojny. Nie trzęsie się ze strachu. Tym celem nie jest szczęśliwe życie na ziemi. Wojownik nie woła więc jakiejkolwiek dziewicy, nie przywołuje ludzkiego tylko piękna, niewinności, czułości, wierności, odwagi, poświęcenia, mając świadomość, że za chwilę może umrzeć. Przyzywa Tę, która powiedziała Bogu „tak”. Choć nie miała ani wiedzy, ani doświadczenia, ani wyobraźni, by pojąć w całej pełni, co ją czeka, gdy odpowie na Boże wezwanie. Tylko ufność Bogu mogła dać jej siły, by „tak” zostało wypowiedziane. Nie przez łzy, nie z wahaniem, nie z bolesną kulą w gardle. Nie ze straceńczym poczuciem ryzyka, z potwornym niepokojem i bólem głowy od wszystkich narzucających się już w tej jednej chwili kłopotów, problemów i niewiadomych. „Jak to się stanie?…”, zapytała tylko rzeczowo. Ufała tak samo bezgranicznie, jak wtedy, gdy stanęła pod krzyżem, na którym umierał jej Syn. Ufność Bogu wynika z poznania Go i ze świadomości, jaki jest cel.

 

William-Adolphe Bouguereaux - Pieta

William-Adolphe Bouguereaux – Pieta

 

„Dzieje świata, a w szczególności dzieje ludzkości, nie są niczym innym, jak stopniowym przeprowadzeniem i urzeczywistnieniem planu Bożego, powziętego przed wiekami przez Stwórcę”, przypominał przed stu prawie laty o. Jacek Woroniecki, polski tomista. W planie tym każdy szczegół wydarzeń został drobiazgowo przewidziany i każda ludzka postać obdarzona indywidualnymi cechami i talentami koniecznymi do wypełnienia roli, jaka jej przypada. „Istoty nierozumne urzeczywistniają go bezwiednie z konieczności, idąc za prawami przyrodzonymi i instynktami, które nimi rządzą, istoty rozumne spełniają swoje zadania świadomie i dobrowolnie”.

Rycerze polscy mieli świadomość istnienia tego planu i swojej w nim roli. Dziś, nie można oprzeć się myśli, że ma ją także zdecydowana większość tych, którzy sprawują w Polsce władzę polityczną. Ludzie ci mają świadomość pełnienia misji, która nie ogranicza się do spraw materialnych, lepszego funkcjonowania państwa, poprawy bezpieczeństwa, poprawy życia ludzi, którzy w tym państwie żyją. Dobro wspólne, które chroni suwerenne państwo, to pojęcie o wiele szersze. 

Matka Boża była tą istotą na ziemi, która w najbardziej świadomy sposób wypełniła ten plan. Słusznie nazywa się ją Stolicą mądrości i Patronką filozofów. Jeśli wojsko przyzywało Ją w chwili rozpoczęcia bitwy, to nie z powodów sentymentalnych; nie było to też wołanie zrozpaczonego dziecka:„Mamo, ratuj!”, tylko pójście Jej śladem. Powiedzenie Bogu „tak”, zgoda na jego plan. 

Skąd tak głęboka różnica między tamtymi  Polakami a częścią dzisiejszych Polaków? Przecież wiara jest jedna, Kościół jeden. Nauczał on zawsze, przez wszystkie wieki swojej historii, aż do 1965 roku tego samego. Warto, by to pytanie stawiały sobie osoby duchowne, odpowiedzialne przed Bogiem za dusze katolików. Część naszych rodaków zdaje się zapominać, że mają od Boga nie tylko naturę materialną, ale przede wszystkim duchową, że posiadają wyższe władze, na wzór Boga: rozum i wolną wolę. Bóg nigdy tych darów w człowieku nie niszczy. Człowiek natomiast często je sam poniewiera i zaniedbuje. Właśnie dlatego traci z oczu swój cel i wydaje się tak łatwo – sam, osobiście – na łup handlarzy ludzką wolnością. 

Bóg nie musiał stwarzać świata i człowieka, by zaznawać pełni szczęścia. Ta pełnia istnieje w wewnętrznym życiu Trójcy Świętej. „Ale skoro już postanowił świat stworzyć i zaludnić go istotami rozumnymi, to nie mógł mu postawić innego celu jak ten, by u kresu życia powracały przed Jego oblicze…” (o. Jacek Woroniecki). Inaczej nie byłby Bogiem. 

Jeśli tak jest – a rozum człowieka wierzącego podpowiada, że to prawda – to dlaczego ta najdoskonalsza z istot ludzkich przychodzi na ziemię w ostatnich dwustu latach tyle razy? I ze łzami w oczach, z wielkim smutkiem na twarzy i ogromną powagą mówi o konieczności odmawiania różańca i czynienia pokuty? Nie mówi tego ani do muzułmanów ani do żydów ani do buddystów. Nie prosi protestantów ani prawosławnych. Nie zwraca się do ateistów i niedowiarków. Nie objawia im, że błądzą, że się pomylili, że trwają w zaślepieniu. Maryja wie, jak nikt z ludzi, Kim jest Bóg. Na swój delikatny, kobiecy, dziewiczy i macierzyński zarazem sposób przypomina o tym nam, katolikom. Nie musiała tego czynić w czasach Średniowiecza, wojowie polscy, a potem husaria, kosynierzy, powstańcy, prawie wszyscy królowie mieli Jej obraz w sercu i umyśle. Przychodzi dziś, gdy w Jej sercu czara niepokoju o nas wydaje się przepełniać.

Czy przychodzi tylko po to, by przypomnieć katolikom to, co powinni przecież dobrze wiedzieć, skoro uczono ich religii w domu i w szkole? Jeszcze raz to samo? Czy miałaby się fatygować na ziemię tylko po to? Ta, której Imię jest najstraszliwszym dźwiękiem dla piekła towarzyszyła Jezusowi świadomie, gdy umierał na krzyżu. Jest Współodkupicielką i Pośredniczką wszelkich łask. Przychodzi do małych dzieci, które mają wiarę. Prostą, szczerą, pozbawioną dylematów. Sto lat temu wypowiedziała w Fatimie przestrogę, która definiuje zupełnie nowego rodzaju zagrożenie dla duszy ludzkiej. Inne niż w poprzednich czasach. Wielu ludzi ochrzczonych, wielu hierarchów nawet, nadal nie przyjmuje go do wiadomości. 

Weźmy pod uwagę, że tylko Ona ma wszelkie powody i wszelkie prawo, by się na ten temat wypowiedzieć. Każde Jej słowo ma niezwykłą wagę. Każde jest darem nieskończonej mądrości. Ostatnie jej słowa wypowiedziane w Fatimie brzmią: 

„Niech ludzie już więcej nie obrażają Boga grzechami, już i tak został bardzo obrażony”. 

A my słyszymy dziś coraz częściej, już prawie na każdym kroku, że Boga tak naprawdę nie można obrazić, że grzech nie istnieje, a jeśli istnieje, to przecież Pan Bóg jest i tak „ponad to”, absolutnie nie interesuje się naszymi grzechami! Chce tylko, byśmy byli szczęśliwi. Tu, na ziemi. 

Ale Ona wie lepiej niż ktokolwiek, co się dzieje z człowiekiem, który poniewiera i depcze dary, jakie otrzymał od Boga. Który czyni zły użytek z rozumu i wolnej woli – tego, co w nim przypomina o Stwórcy. Wie, ponieważ cała męka Chrystusa miała za cel wzbudzenie w nas żalu za grzechy i danie możliwości, przez skruchę i szczery żal, uzyskać przebaczenie i pojednać z Bogiem cały rodzaju ludzki. Jeżeli więc mówi dziś w objawieniach o pokucie, to upomina nas w ten delikatny sposób, że zapomnieliśmy o męce Jej Syna. Prosi byśmy o niej pamiętali, byśmy przestali traktować ją jako coś niekoniecznego, mglistego, niejasnego, mało realnego, odległego i niezrozumiałego. Bo w ten sposób fałszujemy obraz Boga. Mamy poważnie traktować nasze grzechy, nasze zaparcie się Boga. Dlatego Ona trzyma w dłoniach różaniec, który przypomina wszystkie prawdy wiary i całą Ewangelię. Przypomina wszystkie fakty z męki Chrystusa. Dlatego tak często, już od połowy XIX wieku, w każdym objawieniu, Maryja mówi o tym skutecznym narzędziu łaski, ostatniej desce ratunku. 

„I jak wtedy w czasie drogi krzyżowej na Golgotę, tak i teraz na tej krzyżowej drodze, którą każdy z nas ma przebyć w tym życiu, Matka nasza czuwa nam nami, abyśmy i płakać umieli tak, jak należy, aby te łzy, które nieraz cisną się nam do oczu nie były nigdy łzami złości i gniewu, ani smutku i zniechęcenia, ani rozpaczy, ale łzami szczerego żalu kruszącymi to wszystko, co w duszy pozostało twardego…” 

Czym jest obrażanie Boga? Jeśli ignorujemy fakt, że nasze grzechy obrażają Boga, że odbierają nam perspektywę powrotu do Niego na końcu czasu, to znaczy, że nasz intelekt odrywa się od rzeczywistości. 

Odrywanie się od rzeczywistości to groźne zjawisko. To patologia, która dotyka umysł człowieka przeciążonego sprawami materialnymi. Próbują z nią walczyć nasi rządzący. (Dziś syn Pani premier, nowo wyświęcony kapłan, odprawił swoją pierwszą w życiu Mszę św. Dziś też partia, której przedstawicielom Polacy oddali rządy kraju odbyła swe posiedzenie w Strachocinie pod Sanokiem, miejscu urodzenia św. Andrzeja Boboli, męczennika za wiarę i Patrona Polski i zarazem miejscu jego współczesnych objawień). Ludzie ci próbują przywrócić widzeniu Polaków właściwe kryteria oceny rzeczywistości – politycznej i społecznej – właściwe proporcje w jej postrzeganiu oraz właściwe normy funkcjonowania społeczeństwa. Nie sposób zauważyć, że są w tym dość osamotnieni. Nie towarzyszy im uroczysta modlitwa Kościoła (poza chwalebnymi przykładami księży na parafiach, zwykle tych peryferyjnych). Nie otrzymali specjalnego błogosławieństwa biskupów – jakie otrzymywali idący do boju wojowie i rycerstwo. Czy nasi pasterze nie rozumieją już o co i z kim toczy się ta walka? 

„Dysfunkcyjne społeczeństwo niszczy rodziny. Co pozostaje? Człowiek. Jedynie człowiek! Czym jednak jest człowiek pozostawiony samemu sobie? Potworem!” (ks. Yves le Roux, rektor seminarium Bractwa św. Piusa X w Winonie, w USA). Stąd ten straszny wrzask o „prawa człowieka” i o “wolność”. Wciąż za mało ich, źle są pojmowane, nie przestrzegane, następują jedne na drugie, tłoczą się, są jawnej w sprzeczności ze sobą. Są wymysłem umysłu wyzwolonego z rygorów klasycznego myślenia, drogą do niebezpiecznej utopii. Prawami człowieka uderza się dziś w dobro wspólne, w moralność publiczną i prywatną, w Kościół, w wierzących, w krzyż, w nienarodzone dzieci, w umierających. A także w rządzących i ich odradzający się na naszych oczach autorytet, który jest dla rewolucjonistów – tych z lewa i z prawa – istnym koszmarem, prawdziwą zmorą, największym nieszczęściem.

Mamy jako ludzie naturę społeczną. Żeby istnieć w sposób ludzki musimy należeć do społeczeństwa, do rodziny. One powinny nam pomagać żyć godziwie, w harmonii ze swoją naturą i z innymi ludźmi. Ale bez pomocy Kościoła, religii, społeczeństwa i normalnej rodziny człowiek tego ideału życia nigdy nie zrealizuje. Gdy jest go pozbawiony pozostają w nim jedynie ślepe instynkty, pozostaje pierwotna potrzeba gromadzenia się w zwartą masę, z kijami, przekleństwami, obelgami i orgiami – wobec wszystkich, którzy znajdują się na zewnątrz. Pozostaje plemienność, jaką obserwujemy z przerażeniem coraz częściej na ulicach naszych wielkich miast, a nawet w Sejmie. Agresja wobec tych, którzy się modlą, którzy tworzą prawdziwą wspólnotę. Postrzegana jest ona przez plemienny krąg jako konkurencyjna grupa, jako zagrożenie. Dlatego jest opluwana, atakowana nawet fizycznie. Członek plemienia zawsze ulegnie takim instynktom i zawsze będzie łatwym łupem ideologów. Ludzie pozbawieni oparcia w rodzinach i w społeczeństwie będą wiecznymi dziećmi o niezaspokojonych potrzebach. Zawsze będą usidlani przez własne namiętności i nigdy nie będą zdolni cieszyć się szczęściem tworzenia z innymi ludźmi wspólnoty. Pozostaną niezdolni, jak podkreśla rektor z Winony, do podejmowania decyzji i do myślenia, zawsze będą niewolnikami „pociech” (materialnych, konsumpcyjnych, uczuciowych, zmysłowych). Tego rodzaju ludzie w istocie są „żebrakami domagającymi się wciąż nowych uniesień”. Nowych zabawek. Czy można by sobie wyobrazić grupę ludzką bardziej podatną na sterowanie z zewnątrz, na manipulację?

Czy tacy ludzie mogą posiadać świadomość celu, dla jakiego żyją? Czy ich intelekt zdolny będzie postawić kiedykolwiek pytanie „dlaczego?”, a nie „jak?” Dlatego jest tak trudno w Polsce dotrzeć do ludzi opozycji, do osób utożsamiających się z obozem przeciwników obecnej władzy. Funkcja poznawcza umysłu jest u nich bardzo ograniczona, często zablokowana[1].

To są właśnie „błędy Rosji” w praktyce. Te, o których była mowa sto lat temu w Fatimie. Czy może raczej – ich widoczna gołym okiem konsekwencja. Matka Boża wypowiedziała nazwę państwa, zabrała głos w sprawie polityki. Na dnie każdego poważnego zagadnienia politycznego kryje się bowiem pewna filozofia władzy, kryje się więc także kwestia teologiczna.

Nasi politycy, którzy walczą z „błędami Rosji” w dziedzinie politycznej – której nie da się odłączyć od dziedziny filozoficznej i moralnej – są na cenzurowanym. Jeśli pytamy dziś, co się dzieje, jeśli nie potrafimy zrozumieć, jak może dojść do sytuacji jak te, które powtarzają się wciąż wobec rządzących w Polsce, skąd fala agresji, nienawiści, kłamstwa, trzeba zobaczyć w tym konsekwencję cofnięcia się społeczeństw starej Europy do czasów barbarzyństwa. Bo tym właśnie owocuje powszechna apostazja, którą zapoczątkowały błędy Rosji. Apostazja na katolickim kontynencie. Tu, gdzie siedzibę ma papież.

Jedyne remedium na taki kryzys ma charakter metafizyczny. Tej prawdy nie da się zakrzyczeć żadnym trąbieniem o „grzechach ekologicznych”, czy braku serca wobec „uchodźców”. Jak przypomina Yves le Roux, musimy odkryć na nowo sens życia, sens rzeczywistości. Mimo błędów – Lutra, rewolucji, Moskwy – mimo fałszywej religii humanistycznej, którą lansuje dziś także większość mediów katolickich, a która wypiera chrześcijaństwo, natura ludzka przetrwała. Jak mówił św. Tomasz: „Obrabowany z łaski, ze zranioną naturą, natura jego [człowieka] pozostaje jednak ta sama”.

Jedynym lekarzem dla tych zranień naszej natury jest Bóg. Modlitwa za biednych grzeszników, naszych braci, pokuta i odkrycie przepastnych głębin Niepokalanego Serca, a także powrót do używania rozumu, musi zastąpić falę irracjonalnych fobii, nienawiści, lęku – a także zwykłe tchórzostwo ludzi wierzących. Skrywających glęboki smutek i rozpacz człowieka pozbawionego nadziei.


 

[1] „Trzeba też zauważyć, że intelekt oraz wola zostały pozbawione celu. Intelekt pozwala nam odkrywać prawdę, natomiast wola dobro. Obecnie prawdę zastąpiła szczerość, zaś dobro stało się wytworem naszych uczuć. Można wręcz powiedzieć, że nasz intelekt oraz wola obumarły” (Y. le Roux, Powrót Attyli, The Angelus, tłum. Tomasz Maszczyk [za: Zawsze wierni, nr 6/187]

Możliwość komentowania jest wyłączona.