O ludziach, którzy się boją
Nasze czasy – oprócz wielu innych dolegliwości – mają jedną szczególnie przykrą właściwość. Oto wszyscy, którzy – z konieczności czy z chęci – oglądają relacje z bieżących wydarzeń w Polsce w mediach prorządowych, zmuszeni są obcować, prawie bez wyjątku, z twarzami ludzkimi, na których wypisane jest czarno na białym, że ich właściciele się boją. Kogoś lub czegoś. Nigdy chyba dotąd czegoś takiego w naszym kraju nie doświadczaliśmy.
Owszem, mieliśmy do czynienia z twarzami okupantów, niemieckich czy rosyjskich, którzy w Polsce nigdy nie czuli się „u siebie”. Usiłowali pokrywać to prymitywną butą. W stanie wojennym – i wcześniej za komuny – mieliśmy na ekranach TVP i na żywo twarze osób, które przez dziesięciolecia przyzwyczajone były do udawania kogoś innego. Wypisany był na nich fałsz. Kiepskie to było aktorstwo (choć zdarzało się i bardzo dobre; czas szlifuje umiejętności). Wszyscy jednak wiedzieli, że to teatr. Nadęty ponury spektakl, w którym każdy szczegół był opracowany drobiazgowo; koturny, kostiumy, maski. Obraz rzeczywistości musiał być zamazany i oni swoim oślizgłym fałszem, swoimi lisimi grymasami to gwarantowali. Mierziło nas to, brzydziło. Ale dzięki poczuciu humoru jakoś umieliśmy z tym żyć. W czerwonym teatrze normalnego człowieka potrafiły bawić elementy groteski, czarnego humoru.
Nie do ukrycia
Lęk to coś innego; trudno go ukryć. Obcowanie z ludźmi zalęknionymi samo w sobie jest nadzwyczaj przykrym doświadczeniem. Nieuchronnie pojawia się wrażenie, że mamy do czynienia z osobami nie w pełni zdrowymi. Normalny człowiek nie ma się czego bać. Jeśli jest spokojny w sumieniu, to najgorsze przejścia nie są w stanie wywołać w nim lęku. Może być przygnębiony, zdenerwowany, wściekły. Ale gdy się nie boi szybko sobie z tym uczuciami radzi. Przechodzi do porządku nad przeszkodami. Idzie dalej. Wykonuje swoje obowiązki, rodzinne, zawodowe, społeczne. Nie drży jak trzcina. „Bojaźń Pańska jest początkiem mądrości”, tak wierzyli zawsze katolicy, tego się trzymano. Owa „bojaźń Pańska”, zdrowa obawa, by nie przekroczyć norm moralnych, znanych pod nazwą przykazań, to fundament. To ona daje prawdziwe poczucie wolności. Także psychicznej swobody. Człowiek w nią wyposażony nie boi się drugiego człowieka. Boi się tylko Boga, bo traktuje Go jako Najwyższą Istotę, Sędziego żywych i umarłych.
Ten kto się boi, bo wie, że jest na bakier z normami, że znalazł się w moralnej pułapce, to całkiem inny przypadek. Taki człowiek skłonny jest do oszukiwania samego siebie, że wszystko jest z nim OK. Przecież segreguje śmieci, kłania się sąsiadom, działa na rzecz ratowania wielorybów. Dochodzi szybko do wniosku, że sprawy własnego państwa i mieszkających w nim ludzi to rzecz o wiele mniej ważna niż światowa współpraca na rzecz klimatu, położenie kresu wojnom, głodowi i chorobom. Człowiek, który nie zamierza przestrzegać Dekalogu, zawsze zabiega o swoje wewnętrzne alibi. Tworzy sobie substytut dobra.
Taka drobna mistyfikacja nie jest jednak zetrzeć z jego twarzy lęku. Lęk wypełza niby tłusta plama na świeżym obrusie. Twarz człowieka przepełnionego lękiem od czasu do czasu „zacina się”. Rysy grubieją, żarty się nie udają. Wymuszony luz okazuje się głupkowatym błazeństwem, rzekoma swoboda – dziwaczną manierą. Uśmiech na takich twarzach nie oznacza nigdy tego, co zwykliśmy brać za uśmiech, otwartość, życzliwość, afirmację drugiego człowieka. Jest wymuszonym grymasem i nie sposób tego ukryć.
Ten rodzaj lęku, jaki prezentują chcąc nie chcąc nasi rodacy, eksponowani dziś w prorządowych mediach jako przedstawiciele nowej władzy i jej wielbiciele, wywołuje bardzo niemiłe odczucia. Zawsze, wcześniej czy później, objawia się agresją.
Niewola totalnej wolności
Pojawić się musi nieuchronna konstatacja, że mamy do czynienia z osobami zniewolonymi – i to w epoce wolności „totalnej”! Kiepska sprawa. Człowiek zniewolony jest kimś całkowicie nieobliczalnym. Może w najprostszej sytuacji zachować się nieporadnie, nie racjonalnie, nie logicznie. Gubi się, bo jego umysł nie pracuje sprawnie. Może napytać wielkiej biedy sobie i innym.
Żeby takie osoby nie prowokowały sytuacji irracjonalnych i potencjalnie szkodliwych, gdy odgrywają one role publiczne, muszą być prowadzone zdalnie przez centra, które każdy ich ruch kontrolują. Muszą być sterowane. Stąd to niemiłe poczucie przy obcowaniu z nimi – choćby za pośrednictwem ekranu – że nie obcujemy z prawdziwym człowiekiem. Raczej z falsyfikatem człowieka, z kukłą, z manekinem.
Ten smutny tekst o chorobie naszych czasów, niby żałobny tren spowijającej całą wesołą kompanię, która wspólnymi siłami – zasilona z sąsiedztwa, obficie jak nigdy – “wygrała” i została, jak mniema, „zwycięzcą”, by “uporać się ze złem”, zakończyć wypada optymistycznie. Jeden z amerykańskich księży (tych tradycyjnych) wyjaśnił kiedyś obrazowo na czym polega relacja rzeczywistości i jej iluzji. Podobna jest ona do sytuacji, kiedy jakiś budynek rzuca cień na ziemię. ”Budynek jest rzeczywistością, cień jest złudzeniem budynku, ale nie jakimś przypadkowym cieniem. Cień układa się według kształtu budynku. Bóg uczynił stworzenie takim, jakie jest, i diabeł nie może naruszyć jego zarysów, chociaż pracuje nad jego cieniem. To, co widzimy jako cień, mówi nam o samym budynku. [Żyjąc w iluzji] nie widzimy więc budynku, ale jego cień i na tej podstawie mamy wyobrażenie o tym, jak wygląda budynek, który go rzuca.…” (ks. Raymond Ruscitto).
Kłamstwo ma granice
Człowiek, z uwagi na swe pochodzenie i cel, dla jakiego został powołany do życia nigdy nie zdoła zagłuszyć swojego sumienia. Zawsze będzie czuł dyskomfort, gdy będzie próbował oszukać swoje sumienie. I nigdy nie przestanie popełniać poważnych błędów żyjąc w tym stanie. Dlatego, że jest stworzony. Nie pochodzi od małpy. Składa się z ciała i duszy. Jeśli podejmie decyzję o uwięzieniu niewinnych ludzi, zasłużonych polityków, patriotów, jego sumienie mu to wypomni. Jeśli zgodzi się, by doznawali w więzieniu tortur, by ich życie wisiało na włosku, nie będzie spał spokojnie, choć następnego ranka pokarze się w telewizji z uśmiechem od ucha do ucha. Jeśli przyczyni się do tego, by okradano w biały dzień jego rodaków, upokarzano ich, lżono, okłamywano, zamykano im usta, zabierano dostęp do informacji, by strategiczne instytucje państwa zostały sparaliżowane i zniszczone, to tylko przez krótką chwilę będzie go to bawić, jak bawi małego chłopca złośliwa zabawa, podstawianie komuś nogi, szydzenie ze słabszego, wyrywanie skrzydeł owadom, duszenie kota. Ale przyjdzie moment, gdy zacznie czuć do siebie wstręt.
„Za Bożym dopustem szatan może używać «czarnej łaski» dla inspirowania swoich. Nie może jednak wykroczyć poza ramy Bożego stworzenia, związany jest strukturą…”
Twarz pełna lęku demaskuje człowieka. Gdy maski opadają pozostaje już tylko – jako ostatnia deska ratunku – chęć panicznej ucieczki. Tylko, czy będzie dokąd uciekać? Podeptanie tego, co najcenniejsze we własnej ojczyźnie, oddanie się na służbę wrogom, oszukiwanie siebie i innych, że ta ojczyzna nie jest już nikomu potrzebna, to najpodlejszy czyn, najohydniejszy zdrada. Patrząc na ręce ludziom, którzy za to odpowiadają, patrzmy im także uważnie w oczy.
Prawda będzie zawsze w stanie wojny z kłamstwem, dokąd istnieje ten świat. A oczy człowieka – istoty stworzonej na obraz Boga – nie kłamią, nawet gdy on sam oddał się kłamstwu na służbę i nazywa to kłamstwo „prawem”. Nikt nie jest zobowiązany do respektowania takiego prawa. Istnieje bowiem podstawowa zasada dotycząca prawa: w przypadku poważnej potrzeby albo jeśli tego wymaga wyższe prawo żadne ludzkie prawo nie ma mocy wiążącej. Boskie prawo musi być przestrzegane zawsze, dla niego nie ma odwołania i usprawiedliwienia. Ludzkie prawa zależą od okoliczności.
Lęk, niepokój, panika w oczach pupilków obecnych rządowych mediów i ich prywatnych odpowiedników jest tego najlepszym potwierdzeniem.
___________
Cytaty za: Gdzie jest Twoja Msza, kapłanie?, Warszawa 2005
________________________
Tekst ukazał się w “Gazecie Polskiej Codziennie” 24 stycznia 2024