Nowe szaty cesarza (część III)
Prawdziwa siła Polaków
Jak potwierdzają liczne przykłady z naszej przeszłości, to co obecnie się nam aplikuje w życiu politycznym zmienia co najwyżej wiele „wokół nas”, ale nie musi i nie powinno zmienić „nas”. Tak samo jak i podczas zaborów, okupacji niemieckiej czy rosyjskiej, Oczywiście, kultura zawsze oddziałuje duchowo. Ale nie w sposób nieodwracalny. Dlatego wszystko to, co obserwujemy dzisiaj: zniechęcenie, frustracja i gorycz Polaków, związane z narzucaniem modelu kultury obcej duchowo Polakom, to zjawiska powierzchowne. Gdzieś głębiej tkwi prawdziwa nasza siła. Polakom nigdy nie wystarczą taniutkie hasełka podkręcające drobnomieszczańskie ambicje, w rodzaju: nowoczesność, awans, dorabianie się, sukces.
Wystarczy spojrzeć dookoła, by przekonać się, że współczesna klasa polityczna na całym świecie to bardzo szczególny rodzaj ludzi. Ci, którzy zastąpią kiedyś obecną ekipę rządzącą, powinni wziąć pod uwagę, że zostaną rozliczeni nie z „nowych szat cesarza”, tylko z tego, czy rozumieją, jakiemu narodowi służą. Powinni potrafić odpowiedzieć sobie na pytanie, czy Polska, państwo, które od tysiąca lat jest chrześcijańskie, może ostać się jako kraj demoliberalnych procedur. Czy nie musi być krajem, w którym szanuje się przede wszystkim katolickie zasady, które są niezmienne, bo oparte o Dekalog, także w polityce. By istnieć nadal i by mieć coś do powiedzenia światu.
A pierwsza z tych zasad głosi, że to bynajmniej nie idee tworzą historię, zwłaszcza te wykoncypowane pod wpływem idealistycznej filozofii Georga Wilhelma F. Hegla, której głębokie źródła tkwią w buntowniczej myśli Marcina Lutra. Panem historii jest Jezus Chrystus i to On musi być naszym najważniejszym punktem odniesienia. Można to ująć jeszcze inaczej: Chrystusowi muszą służyć rządzący, który chcą kierować takim narodem, jak nasz. Chcąc być przywódcami Polaków, we wszystkich dziedzinach społecznego życia.
Kluczem do zrozumienia sytuacji Polski — i jej zmiany na lepsze — jest pozbycie się złudzeń. Jeśli zdejmiemy różowe okulary, stwierdzimy, że w Polsce, po okresie komunizmu i po ogromnym osłabieniu Kościoła w wyniku ostatniego soboru i jego reform, w upadku jest dziś przede wszystkim wiara. Wyniki wyborów, w których tak znacząca liczba katolików popiera wszelkie odmiany lewicy i wywodzących się z lewicowego pnia ideologicznego liberałów, są nieomylnym symptomem bagatelizowania jej, a ostatecznie — także przy braku znajomości doktryny katolickiejjej – jej utraty.
Upadek wiary katolickiej nie musi oznaczać, że całkowicie upada religijność. Przeciwnie, religijność — już od przynajmniej czterdziestu lat, w rezultacie systematycznego (choć w naszym kraju na szczęście dość powolnego) niszczenia doktryny Kościoła — bardzo powoli więdnie i przekształca się zarazem w najdziwniejsze formy kultu. „Taniec liturgiczny”, koncerty rozrywkowe i popisy teatralne w kościołach oraz „dzień judaizmu”, czy “dzień islamu” są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Wraz z upadkiem wiary Polacy tracą trzeźwy osąd rozumu i sumienia także w dziedzinach pozareligijnych, oraz przekonanie, które zawsze było u nas żywe: że Polska, znajdująca się w sąsiedztwie Rosji i Niemiec, może być niezależna i wolna. Bo tu Bóg zawsze królował. Tu królowała Jego Matka — nie tylko czuła Opiekunka i Pocieszycielka, ale nade wszystko bezwzględna Demaskatorka i Przeciwniczka wszelkich herezji., wszelkiego błędu. A zatem – Pogromczyni całego kłamstwa. Sedes sapientiae. Dlatego ludzie byli tu zawsze wolni. Władcy, dokąd byli katoliccy, nie ograniczali wolności. U nas nie było feudalizmu. Dlatego zamordowany przez króla biskup jest naszym Patronem.
Pierwszym hymnem naszego państwa była Bogurodzica. Wiarę przyjęliśmy od narodu, który był rzeczywiście chrześcijański, a nie od tego, który dokonywał karkołomnego połączenia religii Chrystusa i polityki podboju. „Chrześcijaństwo rozszerzane po ziemi ogniem i żelazem” zostało przez naszych pierwszych władców odrzucone. Albo Chrystus, albo ślepa przemoc, okrucieństwo i pogarda dla pogan, najdawniejsi nasi władcy to rozumieli. Tego nie da się połączyć w jedno, zawyrokowali Polacy u progu swych dziejów.
Mieszko jakimś ciemnym zmysłem jakby przejrzał, że sprzęg chrześcijaństwa z władzą polityczną, że sama koncepcja «świętego państwa», państwa-kościoła, władcy-arcykapłana jest koncepcją z istoty swej bizantyńską. Być może, iż w zastosowaniu niemieckim owego czasu była ona bizantyńska z mniej lub bardziej bezpośredniego natchnienia1.
Dziś przywołuje się to obce naszej mentalności marzenie za niezdrową rzekomą „czystością”, za jakimś wyspekulowanym na zimno „ideałem”, niby ekstraktem wypreparowanej, sztucznej nieistniejącej nigdy „polskości”. I w rezultacie wroga poszukuje się już nie tam, gdzie zawsze widzieli go Polacy — zmuszeni najpierw zmagać się z potęgą Krzyżaków, których heretyckość udowadniał Paweł Włodkowic na soborze w Konstancji, potem z duchem pruskim, wyrosłym na Lutrze, i z jego konsekwencjami w postaci m.in. Kulturkampfu, a z drugiej zaś strony — z Azją, islamem i z państwem schizmatyckim, które wyrażało, w równie doskonały i bezwzględny sposób jak Niemcy, ideę bizantynizmu. Nie tam, gdzie zaprzeczano prawom Ewangelii, miłości Chrystusa, depcząc jednocześnie Jego największy dar: wolność — ale zupełnie gdzie indziej. W tak zwanych mniejszościach, czy też w Polakach, którzy myślą inaczej niż my. Także w tych, którzy burzą przyjemny spokój niewidzenia i nie słyszenia tego, co powinno być sygnałem ostrzegawczym.
Dlaczego w tej dzisiejszej Polsce, tuż przed Bożym Narodzeniem 2012 roku sprofanowano wizerunek Pani Jasnogórskiej? Dlatego, że bano się wolności, jaką Ona niesie i wyraża. I wszystkich straszliwych — dla dzisiejszego świata — konsekwencji tej wolności.
Bóg w Maryi znalazł najwyższe dobro, jakie wypełniło się, dzięki Niej, w człowieku. Niezgłębioną przestrzeń wolności, jaką miała Matka Boża. Niezgłębiona przestrzeń wolności, którą dysponowała Maryja jest dla nas aż niepojęta. Wolność jest tak charakterystycznym rysem w człowieku, że prawo Boże nie wywiera na nią żadnego nacisku2.
A jednak cynizm i oportunizm nigdy nie były tak rozpowszechnione wśród Polaków, jak dzisiaj. Komunistom i liberałom udało się nawet zorganizować swój motłoch w siłę polityczną —na razie jeszcze niewielką. Mamy w Polsce naszych rodaków wyśmiewających się z Kościoła i z patriotyzmu. Powracają słynne pytania: czy „opłacało” się nam Powstanie Warszawskie? Czy „kalkulowały” się dziewiętnastowieczne powstania narodowe? Mamy Polaków, którzy nie tylko nie bronią krzyża, ale jeszcze organizują szydercze happeningi przeciwko krzyżowi. Temu, który upamiętnia ofiary Smoleńska.
W czasach bardzo skutecznej i coraz bardziej wyrafinowanej antypolskiej propagandy obcokrajowcy często widzą nas prawdziwej i lepiej, niż my sami widzimy siebie. Oczom Polaków często umyka to, co tkwi głęboko w świadomości naszych dawnych nieprzyjaciół, a mianowicie przeświadczenie, że Polacy i polskość to prawdziwe wyzwanie, to coś wobec czego nie można przejść obojętnie, właśnie ze względu na tak silny splot katolicyzmu i polskości.
W polskości wyrosłej na katolicyzmie było zawsze coś nie do przyjęcia, coś budzącego zaciekły sprzeciw u władców krajów ościennych. W tym połączeniu delikatności chrześcijańskich sumień i nieprawdopodobnego męstwa i inteligencji na polu bitwy — czy była ona bojem orężnym, czy też fechtunkiem intelektualnym (jak choćby zmierzenie się na Soborze w Konstancji obiektu intryg krzyżackich, w Rzymie i na dworach Europy, z argumentacją Pawła Włodkowica z Brudzewa, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego) — widzieli oni zagrożenie dla siebie, dla swojej doczesnej władzy, której przypisywali boskie atrybuty. Tak, u podstaw tego gniewnego sprzeciwu był ogromny lęk o swoje ziemskie władctwo i przywileje. Bo zanim następuje agresja najpierw jest lęk.
Polskość była także dla niektórych z nich z jednej strony rodzajem wyrzutu sumienia, z drugiej — czymś, co rodziło tęsknotę za nieprzemijającym pięknem, które wyrastało z naszej duchowej wolności.
Bo Polska była pięknym krajem. Jego piękno przejawiało się także w tym, że tutaj przez wiele wieków ludziom dobrze się żyło, bezpiecznie i dostatnio. Tuż przed rozbiorami, w XVIII wieku, jak pisze prof. Feliks Koneczny:
Poczta polska cieszyła się najlepszą opinia u cudzoziemców. Mamy wiele świadectw rosyjskich, niemieckich, francuskich i angielskich, że nasze urządzenia były «tak dobre, że lepszych żądać niepodobna», przy czym cudzoziemcy nie mogli się nadziwić bezpieczeństwu w podróżach przez Polskę. Bo też faktem jest, ze wpływy do kasy centralnej rządowej w Warszawie zwożono z prowincji co kwartał na zwykłych wozach, a do sum tych milionowych eskortę stanowiło dwóch strażników3.
W czasach Piotra I na dworze rosyjskim mówiło się po polsku, jak w XVIII wieku w Warszawie po francusku. Kultura polska była dla Rosjan przez całe wieki ważną płaszczyzną odniesienia. W czasach współczesnych Warszawa była dla inteligencji zza wschodniej granicy tym samym, czym dla nas Paryż. Polacy na emigracji w XIX wieku, w Niemczech, we Francji, we Włoszech budzili uśpione sumienia Zachodu. Zesłańcy na Syberię, ci niewolnicy cara, którym tak często towarzyszyły młodziutkie żony i siostry, byli autorami odkryć geograficznych, które do dziś elektryzują świat naukowy.
Pius IX, choć spętany paktami sojuszniczymi, które podpisał Watykan, nie mógł nie płakać razem z powstańcami styczniowymi i nie mógł nie grzmieć na cesarstwo rosyjskie, gwałcące prawa do chrześcijańskiego życia w zniewolonej przez knut Polsce.
Nasi ideolodzy czasów dzisiejszych, ludzie „pragmatyczni” oraz „kreatorzy opinii”, nie dostrzegają, że od wielu miesięcy katolicy w Polsce zastanawiają się częściej niż kiedykolwiek, od czasu ostatniej wojny, nad duchowym i religijnym sensem doświadczeń, które zostały nam dane właśnie teraz. Na czele z katastrofą smoleńską. A ostatnio także z budzącym zdziwienie przesłaniem polskich biskupów na święto Chrystusa Króla, które było subtelną odmową, jakiej episkopat udzielił próbie oddania Polski Chrystusowi Królowi — czyli publicznego uznania przez Kościół, że należy respektować zasady Ewangelii w każdej, nie tylko religijnej, dziedzinie życia narodu. Należy się zgodzić z intencją polskich biskupów, że taki akt nie może być deklaracją „urzędową”, czymś zewnętrznym i oficjalnym tylko, bo to byłoby żałosną kpiną z rangi Królestwa Pana Jezusa, który chce być Królem serc i umysłów ludzkich. Ale też boli brak zrozumienia, skąd biorą się te pragnienia Polaków z Nim związane, że są one wyrazem dziecięcego zaufania Naszemu Panu wobec szalejącego i już niemal oficjalnie zadekretowanego bezbożnictwa. Tu pożądana byłaby delikatność i głębszy namysł, nad tym, co takie pragnienia zrodziło, zamiast twardego „nie”.
Polacy dostrzegli jednak także swój wcześniejszy błąd, a mianowicie, że uleganie nastrojowi niecierpliwego oczekiwania na spełnienie się mesjańskich wizji poetów — że oto nadejdzie historyczny kres niesprawiedliwości, jakie dotykają Polskę — może mieć coś wspólnego z teologią wyzwolenia. A tu nie chodzi o splot pomyślnych politycznych i historycznych okoliczności, które nadejdą „z zewnątrz”, spadną z nieba, niczym obraz z puzzli, nareszcie do końca porządnie ułożony, ale o nawrócenie się każdego z nas, każdego z osobna. I ono będzie owocować, nie zaś zaprowadzenie choćby najbardziej obiecującego społecznego ładu przy pomocy zdobyczy nowoczesnych technologii władzy i “idealnych” programów politycznych – bo takich nie ma i nie będzie.
Celem życia nie może być raj na ziemi, jakieś nowe millenium. Smoleńsk, a potem walka o krzyż błyskawicznie przywróciły wielu Polakom pamięć historyczną, z której systematycznie, rok po roku — o wiele skuteczniej niż w czasach PRL — próbowano nas, po 1989 roku, ograbić. I zarazem wielu ludziom przywróciły poczucie rzeczywistości.
Wielu Polaków dogłębnie dziś odczuwa, że to relacje między człowiekiem a Bogiem — a w konsekwencji także między człowiekiem a człowiekiem — oraz indywidualne świadectwo całkowicie bezkompromisowej postawy katolickiej okażą się decydujące dla naszego narodowego i państwowego bytu. Nie zaś „inżynierskie projekty”, próby politycznego i gospodarczego „naprawiania świata”.
To, co dziś przeżywamy, być może jest dopuszczoną przez Pana Boga wychowawczą karą wymierzoną Polsce, która lekceważy i odrzuca swego Stwórcę i Zbawiciela, przedkładając wytwory własnego rozumu nad obiektywną prawdę. A tu chodzi o to, czy Polska będzie czy nie będzie należeć do Chrystusa. To Jego przywództwo jest nam najbardziej potrzebne. Gdy je przyjmiemy, rzeczy polityczne będą na swoim miejscu.
„Sny o potędze narodu polskiego” — tak jak i każdego innego, nie wyłączając starożytnych Rzymian — miały zawsze idealistyczną i naturalistyczną podstawę. Nauka Hegla zaprzecza nauce Kościoła, drwi ze św. Tomasza. Rozpala głowy niezdrowymi wyobrażeniami, w których wcześniej czy później może pojawić się wizja pancernej potęgi państw i obraz tłumów maszerujących w podkutych butach, w żelaznych hełmach, wyciągających w niebo zaciśniętą pięść. Potęgi tak straszliwie objawionej w ostatniej wojnie i zamieniającej Europę w największy cmentarz świata. „Potęga” skończyła się wyciem szatana. W górę wystrzelały już tylko kominy krematoriów. Królowanie Chrystusa nie daje nad nikim przewagi, jest królowaniem w sercach ludzkich. Leczy z lęku. Także przed „obcymi”. Uczy ich kochać.
Chrystus Król. Ma berło, ale to berło jest trzciną. Ma koronę, ale ta korona jest koroną cierniową4.
Dlaczego nasi biskupi i nasi rządzący boją się takiego Króla?
Rozpoznać i uznać prawdziwego Króla to zadanie dla Polski katolickiej. Zadanie niełatwe. Oznacza ono odważny wybór.
Pomiędzy tym, co sprzeczne, należy dokonać wyboru, sięgając po prawdę, a odrzucając błąd — napisał jeden z kapłanów katolickich. — Jeśli ktoś chce łączyć, syntetyzować prawdę i fałsz, dobro i zło, piękno i brzydotę — to wówczas nie powiększy przestrzeni prawdy, dobra i piękna. (…) zrównanie, przemieszanie prawdy i fałszu skutkuje triumfem fałszu; dobra i zła — zwycięstwem zła, a piękna i brzydoty — klęską piękna. Błąd, zło i brzydota nie mogą mieć żadnych praw… Człowiek próbujący godzić to, co sprzeczne, musi zagłuszyć swój intelekt, rozum bowiem takiej postawy nie toleruje i domaga się wyboru. Cóż wtedy pozostaje człowiekowi?… Emocje, uczucia, sentymenty, instynkty.
To, co mamy dzisiaj w Polsce: intelektualną płyciznę w przekazie wiary, płyciznę płynącą z tolerowania sprzeczności — np. fałszywego ekumenizmu, stawiającego na tej samej płaszczyźnie prawdę i fałsz — co wypacza myślenie, zniechęca zwłaszcza młodych ludzi do Kościoła — oraz nasączanie Kościoła protestanckimi z genezy i z ducha wspólnotami charyzmatycznymi — to nie jest życie katolickie.
Ksiądz Walerian Meysztowicz w 1966 roku tak komentował okres zniewolenia Polski przez Związek Radziecki:
Przyszła klęska — ale klęska nie była kapitulacją. Mamy nowy rozbiór, nową niewolę, ale walka trwa; walka trwa szczególniej w dziedzinie ducha, tam gdzie bronimy naszego zjednoczenia z Chrystusem Panem, bronimy naszej wiary, bronimy się przed bezbożnictwem; tam gdzie bronimy pojęć zdrowych, które nam zostały wkorzenione przez wieki kultury, w tej walce z brakiem prawdy. Ta walka jest i również walką z bezprawiem, które chce nam narzucić system ukazów.
Tak, walka trwa. Dla naszego dalszego trwania decydujące znaczenie ma uznanie prawdy, że w Polsce znajdują się duchowe bogactwa, które gromadziły się tu ze stulecia na stulecie dopóty, dopóki zachowywaliśmy wiarę — a ta wiara inspirowała nas do czynnej obrony chrześcijaństwa w Europie, do bycia przedmurzem chrześcijaństwa. Tych bogactw wystarczy nie tylko dla nas samych, ale jeszcze innych możemy hojnie nimi obdzielić. Te dobra złożone zostały w naszym narodowym organizmie dzięki temu, że Polska przyjęła chrzest.
Dopóki nie zostaną wyjaśnione szerokiej opinii publicznej filozoficzne podstawy nacjonalizmu polskiego i jego związki z mesjanizmem rosyjskim (dla ich ukazania wielkie zasługi poniósł zapomniany dziś myśliciel prof. Marian Zdziechowski) — tak jak stosunkowo dobrze zostały poznane i przedstawione błędy prowadzące do socjalizmu — dopóty główny konflikt ideologiczno-polityczny okresu międzywojennego, spór orientacji narodowej i niepodległościowej, nie będzie przedstawiony we właściwym świetle. Na ten spór trzeba spojrzeć szerzej, niż to się dziś czyni — przede wszystkim w aspekcie katolicyzmu. Jeśli tak się nie stanie, każda wystarczająco cyniczna współczesna władza będzie ten konflikt rozstrzygać i wykorzystywać zgodnie z interesem dawnych naszych zaborców.
Źródła:
Władysław Studnicki, Ludzie, idee i czyny, Komorów 2009.
Władysław Studnicki, Z lat przeżyć i walk, Komorów 2009.
Mieczysław Jałowiecki, Wolne miasto, Warszawa 2002.
Ks. Walerian Meysztowicz, Gawędy o czasach i ludziach, Łomianki 2008.